niedziela, 19 lipca 2020

Mariusz Matuszewski: Wnioski po wyborach (zwłaszcza dla prawicy)


        Wybory prezydenckie praktycznie zakończone. Nie głosowałem z przyczyn pryncypialnych, zatem na całość patrzę trochę z boku.
 
To, co widzę, zasmuca i prowadzi do nader negatywnych wniosków.
 
Po pierwsze: już Paweł Popiel ostrzegał, że dopuszczenie do głosowania klas politycznie nie wyrobionych doprowadzi do katastrofy. I doprowadza, gdyż ostatecznie wybrano spomiędzy dwóch kandydatów, którzy nie są godni urzędu, o który się ubiegają. Nikt nie czytał programów. Nie mam co do tego złudzeń – jak zawsze, zdecydowały emocje i to, czy ktoś uważa się za „nowoczesnego Europejczyka” (z prowincji, ale zawsze), czy też woli 500+. Społeczeństwo dało się podzielić na trwałe, a jedynym łączącym je mianownikiem jest właśnie brak politycznego wyrobienia.
Po drugie: Polska prawica tego się musi nauczyć od lewicy, że lewica przynajmniej wie co reprezentuje i z kim walczy. Prawica operuje hasłowo. LGBT, komunizm, Unia Europejska. Ale mało w niej refleksji nad samą istotą demokracji, jej złem, wadami, politycznym chaosem, który kreuje i dzieleniem społeczeństwa, które powoduje. Brak namysłu nad zbudowaniem silnego zaplecza medialnego i finansowego (poważnie chcemy wygrać wybory mając za sobą dwie lub trzy, zacne wprawdzie, tak zwane telewizje internetowe na YouTube przeciw całej machnie propagandowej TVN, TVP lub Polsatu?). Nie możemy się oderwać od myślenia w kategoriach walki sejmowej czy wyborów. Więc zamiast poświęcić czas na lepsze przygotowanie, wystawiamy kandydata i stajemy do walki na wpół gotowi, pełni wiary i chęci, ale bez oręża, na arenie przygotowanej i kontrolowanej medialnie, finansowo oraz politycznie przez przeciwnika. I na jego warunkach. Po czym przegraną mniejszą od poprzedniej uważamy za sukces na miarę bitwy nad Wisłą.
 
Przegrana nigdy nie jest lepsza lub gorsza. Nigdy nie przyniesie korzyści ani nie oznacza zwycięstwa. Jedyne, co może dać dobrego, to odpowiedź na pytanie o własną słabość i jej przyczyny. Dopóki prawica będzie grać w grę opartą na warunkach przeciwnika – nie wygra, tym bardziej, że przez 70 lat praktycznie nie istniała, z kolei ostatnie 30 uczy się na nowo wznosić wytarte sztandary sprzed 1939, godne wprawdzie, ale skrojone na tamtą miarę. Wielka Polska Katolicka? Pięknie, ale jak chcemy o to zabiegać w sytuacji, gdy coraz więcej osób nie utożsamia się z Kościołem, biskupi kłaniają się tolerancji i relatywizmowi, a niektórzy skandujący wszystkie te piękne hasła nie są w stanie wymienić 5 przykazań kościelnych? Jak odciągnąć ludzi od 500+? Bo przecież nie analizą ekonomiczną, która chłopa z byłego PGRu nic nie obejdzie. I tak dalej… Można wprawdzie popierać kogokolwiek i dorabiać do tego ideologię realizmu – tak, jak robiły to za czasów PRL moralne karły spod znaku Piaseckiego – ale to nie będzie prawica, a polityczna prostytucja.
 
Wyrobienie polityczne potrzebne jest w pierwszej kolejności polskiej prawicy. Jeżeli chce się myśleć poważnie o zmianach, to najpierw wypada zacząć od formacji własnych szeregów i przygotowaniu mocnego zaplecza. I jeszcze więcej formować i edukować, a potem znów formować. Nie wolno liczyć czasu, to tylko przeszkodzi. Cykl od jednych wyborów parlamentarnych do kolejnych, a potem samorządowych, prezydenckich, a potem od nowa – to odciąganie uwagi od pracy, którą musimy wykonać. A jest jej ogrom. Czasu mamy tyle, ile potrzeba, gdyż grając na warunkach narzuconych przez przeciwnika tylko go zmarnujemy.
 
Wybory na chwile obecną wygrywa Andrzej Duda, ale nawet gdyby przewagę zdobył p. Trzaskowski, dla nas nic to nie zmienia: prawica je przegrała. I to z kretesem – ponownie bowiem dała się wciągnąć w grę przygotowaną przez tych, których winna jest zwalczać. Kulminacją kapitulacji – nazwę rzecz po imieniu, było wezwanie do głosowania na obecnego prezydenta, które pojawiło się ze strony, z której najmniej bym się tego spodziewał. Przez ostatnie kilka lat krytykowany, nagle z powodów, których nie rozumiem, zajął on pozycję objawionego obrońcy Polski i Krzyża… To niepoważne, a przyniesie więcej zła niż pożytku: skompromituje nas bowiem na lata. Nie tędy droga.
 
Najważniejsza z tych wyborów lekcja dla prawicy to trwać przy dogmatach. Zdefiniować kim jesteśmy i kim być chcemy. Dać sobie czas na formację i budowanie zaplecza. Nie dać się więcej wciągać w karczemne awantury wyborczych hochsztaplerów, będące stratą czasu i energii. Pamiętać, że jedyne, co konserwatyzm może unicestwić, to kompromisy, na które się zgodzi; to będzie jego polityczne samobójstwo.
 
Tyle dobrego, że ów napływ piany bitej przez demokratów właśnie się kończy, zatem można spokojnie wrócić do pracy, która przyniesie więcej dobra niż spory o to, kto tym razem dostąpi zaszczytu zajęcia miejsc w poczekalniach USA lub Niemiec. I do tego namawiam: do pracy na rzecz zwycięstwa, tym razem tego prawdziwego.  
 
Mariusz Matuszewski