sobota, 1 maja 2021

Poza opozycją przegrała suwerenność

 

           Z pewnością można uśmiechnąć się pod nosem, obserwując chociażby starcie pomiędzy Lewicą a feministkami ze „Strajku Kobiet”. Kolejna kompromitacja opozycji przysłania jednak dużo poważniejsze kwestie, czyli konsekwencje wdrożenia samego funduszu odbudowy przygotowanego przez Unię Europejską. Tymczasem będzie on kolejnym elementem budowy federalistycznego superpaństwa, w którym będzie jeszcze mniej miejsca na suwerenność państw członkowskich.

Ostatnie sześć lat mogło jedynie utwierdzić w przekonaniu, że w III Rzeczpospolitej dorobiliśmy się naprawdę beznadziejnej klasy politycznej. Zwłaszcza od ostatnich wyborów parlamentarnych rząd Prawa i Sprawiedliwości potykał się wielokrotnie. Z wnętrza koalicji już od paru miesięcy dochodzą informacje o poważnych rozbieżnościach, nie mówiąc już o rozkroku wicepremiera Jarosława Gowina między rządem a opozycją. Przeciwnicy rządu Mateusza Morawieckiego nie są jednak w stanie dobrze wykorzystać żadnej afery związanej z władzą.

Odsunięcie PiS od władzy na rzecz Platformy Obywatelskiej nie jest oczywiście żadną alternatywą. Przy wszystkich beznadziejnych posunięciach obecnej władzy nie może być wątpliwości, że obecna opozycja byłaby jeszcze gorsza. Postacie pokroju Borysa Budki czy Szymona Hołowni, a także większości liderów „ideowej prawicy”, wypadają blado nawet na tle największych miernot znajdujących się w obecnym rządzie.

Nie ma zresztą co dywagować na temat zmiany obecnej władzy. PiS w sondażach powoli odrabia straty z ostatnich tygodni, a w najbliższym czasie trend ten zapewne się utrzyma. Rządzący powoli odmrażają kolejne gałęzie gospodarki i mogą pochwalić się niezłą jak na nasze państwo z kartonu (bez względu co sądzimy o tych preparatach) wydajnością szczepień. Kolejnym elementem wpływającym pozytywnie na poparcie dla partii Kaczyńskiego będzie zastrzyk unijnej gotówki.

Pogodzić się z tym nie możemy, ale musimy przyjąć ten fakt do wiadomości: Polacy są jednym z najbardziej unioentuzjastycznych narodów Europy. Sama perspektywa usłyszenia szelestu banknotów euro kończy jakąkolwiek racjonalną dyskusję. Poniekąd trudno się temu dziwić. Choćby otwarcie zachodnich rynków pracy było szansą dla milionów Polaków żyjących w biedzie w państwie rządzonym przez liberalnych doktrynerów. Na dodatek w tym kontekście na wyobraźnię działają inwestycje z tabliczkami o sfinansowaniu ich przez UE.

Jednocześnie Polacy nie są narodem myślącym w dłuższej perspektywie. Pod tym względem nie różnią się zresztą od wybieranych przez siebie polityków. Liczy się tu i teraz, nieważne co będzie za kilka lat. Skutki krótkowzrocznego podejścia odczuwamy już na własnej skórze. Wystarczy spojrzeć choćby na katastrofę demograficzną, braki na rynku pracy czy kadrową zapaść służby zdrowia, czyli efekty wieloletniego przyzwolenia na hasła pod tytułem „jak się nie podoba to wyjeżdżajcie”.

W takim wypadku trudno się dziwić, że Polacy nie myślą dalekowzrocznie o konsekwencjach projektów pokroju unijnego funduszu odbudowy. Postrzegają go jedynie przez pryzmat kolejnych pieniędzy do wydania, a nie najpoważniejszego jak dotąd kroku w kierunku stworzenia federalnego superpaństwa. Tymczasem konieczność zaciągania wspólnego kredytu i spłacania go w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat bardziej wiąże ze sobą członków UE niż dotychczasowe traktaty.

Bez winy w sprawie świadomości Polaków nie są też przeciwnicy „projektu europejskiego”. Można oczywiście tradycyjnie narzekać na media, tym niemniej „ideowa prawica” nie podeszła nigdy merytorycznie do tematu UE. Było zdecydowanie za dużo rozprawiania o regulacji krzywizny banana, wszechobecnym komunizmie (zapewne widocznym w swobodzie przepływu towarów i ludzi…?) i gender, a za mało o praktycznych zagrożeniach wynikających ze zrzekania się suwerenności.

Za:  http://autonom.pl/?p=36363