Jak to tuzy Solidarności "się kochali".
Obóz lewicy laickiej( Unia Demokratyczna/Wolności/Partia Demokratyczna/obecnie w dużej mierze osobnicy poupychani na synekurach przez Platformę Obywatelską) jest przedstawiany jako krąg niezłomnych druhów, którzy w walce z komunizmem byli niezwykle solidarni i jeden za drugiego poszedłby w ogień. Niestety, odkrywane coraz częściej dokumenty i relacje osób trzecich zaprzeczają tym idealistycznym obrazkom. Etosiarze z ochotą opluwali siebie nawzajem, co szczególnie żałosne, przed tajnymi służbami PRL-u i czołowymi aparatczykami PZPR.
Żółw moralny Tadeusz Mazowiecki w czasie przesłuchania przez Służbę Bezpieczeństwa w lutym 1983 r., podważył autorytet i dorobek świetnego profesora Bronisława Geremka, z którym od czasów KOR-u stanowią nierozłączną parę „Orłów Białych” o śnieżnych duszach i uczuciach wzajemnego szacunku tudzież przyjaźni.
Przynajmniej tak na okrągło eksponowano ich w usłużnych potężnej towarzysko udecji mediach. Mazowiecki ,według notatki służbowej SB, najpierw deprecjonował ekstremę w „Solidarności”(Mariana Jurczyka i Jana Rulewskiego – zresztą również późniejszego etosiarza z UD, ale drugiego rzędu), aby następnie przykro dowalić samemu Geremkowi: „ Nadmienił ponadto[ Tadeusz Mazowiecki – R.L.], że przeceniono pozycję Geremka, bowiem jego dorobek naukowy jest stosunkowo nikły i jako naukowiec nie posiada autentycznego autorytetu”. Przyszły „pierwszy niekomunistyczny premier” miał rację, ponieważ rzekomo wybitny prof. Geremek, posiadał wtedy na naukowym kącie ledwie jedną wydaną książkę pod frapującym tytułem „Ludzie marginesu w średniowiecznym Paryżu: XIV-XV wiek”(1972). Tak skromna ilość wydrukowanych prac nie wynikała z jakichś prześladowań systemu względem profesora, bo do późnych lat 70 XX wieku zachowywał on duże wpływy w uniwersyteckim światku PRL, co wynikało głównie z jego zachodnich znajomości i protekcji partyjnych kolegów(przynależność Geremka do PZPR jest powszechnie znanym faktem). W czasach przełomu(1988-1989) i III/IV Rzeczpospolitej, Geremek stał się bardzo modny i wydano mu kolejne 3 książki. Fachowcy powiadają, iż styl profesora nie ma polotu i zalatuje drewnem, choć problematyka marginesu społecznego i dyplomacji(Geremek spłodził cegłę i na ten temat), bywa z zasady kopalnią materiałów dla lotnego i zdolnego autora. Skoro prof. Geremek nie posiadał „autentycznego autorytetu” - to ktoś lub coś ów autorytet ponad miarę nadmuchał. Szalona popularność Geremka wśród zbiorowiska europejskich lewaków, liberałów i socjalistów, daje obraz powiązań i poglądów „dmuchających”. Po jego budzącej różne hipotezy śmierci,dziwnie długo czeka się na kanonizację profesora w salonowym (pół)światku. Czyżby zbyt dużo brudu za pazurami nieboszczyka?
Kompletny szok przynosi krótkie zwierzenie ostatniego I sekretarza KC PZPR Mieczysława Rakowskiego, zawarte w X tomie jego nudnych jak flaki z olejem „Dzienników”. Na jesieni 1989 r. do towarzysza Mieczysława poczuł przypływ nagłych uczuć Adam Michnik, wtedy - od stosunkowo niedawna - naczelny redaktor „Gazety Wyborczej”.Czasy były ciekawe, bo partia rodzicielka stała nad grobem, zaś swe rządy rozpoczynał gabinet moralnego bezwładu z premierem Tadeuszem Mazowieckim na czele. 14 października Rakowski zanotował w swym dzienniku: „Wieczorem bez uprzedzenia wtargnął do nas AM [ Adam Michnik – R.L.]. Wracał z ambasady radzieckiej. Wybiera się do Moskwy.(...)AM starał się mnie przekonać, że jestem w PRL tym, >który może ten kraj wyciągnąć z dna, w jakim się znalazł<. Nie wiem, na jakiej podstawie tak sądzi. Zalecał nawiązanie kontaktu z Geremkiem, choć ostrzegał, że nie powinienem z nim tak otwarcie rozmawiać, jak my rozmawiamy. O Wałęsie powiedział, że jest to dureń(...) A w ogóle, to cele wtargnięcia do mnie określił w ten sposób: >Jadę do Moskwy(...) i przyszedłem do pana po sugestię. Z kim warto rozmawiać, co im mówić itd.<”.
Występuje tutaj kolejny przykład podkładania świń jednemu autorytetowi, przez inny. Michnik wyraźnie ostrzega Rakowskiego, żeby nie spoufalał się z Geremkiem(oficjalnie swoim najlepszym kumplem), pewnie na tle waśni ambicjonalnych albo z nieznanych czytelnikowi powodów. Ozłacany oficjalnie na łamach „Wybiórczej” Wałęsa, zawsze pozostał dla semi-lewicowych i semi-piłsudczykowskich wykształciuchów ze swego otoczenia półgłówkiem od brudnej roboty. Za „durnia” nie miała go wyłącznie lewa strona KOR-u, lecz i prawa – Kaczyński, Macierewicz itp. Kręcili nim w celach propagandowych i nadal kręcą, czy to przyprawiając mu skrzydła bogini zwycięstwa Nike - wersja heroiczna, czy doczepiając garb podrzędnego kapusia SB - wersja antyheroiczna. W końcu na autorytet większy od pary Geremek-Wałęsa wyrasta sam Rakowski, przynajmniej w oczach Adama Michnika. Naczelny „Wybiórczej” ma Rakowskiego za głównego ratownika Polski i człeka niezmiernie ustosunkowanego. Geremek i Wałęsa nie dorastają ostatniemu przywódcy PZPR do pięt, oczywiście według opinii samego Michnika(trudno, aby Rakowski w swych zapiskach kłamał – co by mu z tego, rozdeptanemu różowemu pająkowi, przyszło?).Nic się nie wydarzyło do jego zgonu w 2008 r.,żadna sensacja nie wybuchła, a teraz wymienione pamiętniki sprzedaje się za grosze z okazji wyprzedaży księgarnianych cegieł.
Rakowski notuje stan podniecenia Michnika na tle spodziewanej podróży do Moskwy. Myśląc o sprawie głębiej, ta skromna notatka wali w gruzy wymyśloną legendę mniejszego zła Okrągłego Stołu, który zapobiegł wojskowej interwencji Jaruzelskiego i Gorbaczowa. Akurat! Liberałowie partyjni i poskorowscy, chcieli porozumienia z państwem Gorbaczowa – rozwalanym i rozkradanym na wzór Polski pod egidą kapitalistyczno-syjonistycznych frakcji w KPZPR-KGB i PZPR-SB. Narodowo-komunistyczne „Siłowiki” - przedstawiciele resortów siłowych - byli w rozsypce(rosyjscy się pozbierali, polscy nigdy). Jak inaczej na polityczny rekonesans do Moskwy po konsultacjach z rosyjską ambasadą, nie bojąc się zamachu czy internowania, wybierałby się król opozycjonistów Adam Michnik? Po prostu rządzili tam przychylni mu semi-liberałowie, gotowi do współpracy. Jednak liberalno-partyjne towarzystwo w osobach Rakowskiego, Millera, Szmajdzińskiego i reszty wykazali lepszy refleks, wycyganiając od gorbaczowowskich pierestrojkowiczów tzw. moskiewską pożyczkę i polityczną protekcję. Na nic podobnego nie mogła liczyć zanikająca, „narodowo-socjalna” grupa w PZPR, której najbardziej rozpoznawalny i zarazem ostatni symbol w PRL Albin Siwak(uczciwy robotnik i Polak, choć ideowo naiwny), doznał nienawiści i pogardy po równo od michnikowszczyzny w „Solidarności” i rakowszczyzny w partii. Udecja i kapitałowi postkomuniści kochali się z Rosją, póki była ona słaba i grabiona – czyli do odejścia Jelcyna i przyjścia Władimira Putina. Człowiek z wizją silnej, słowiańskiej i narodowo-chrześcijańskiej Rosji, nie mógł przypaść do gustu nadwiślańskiej semi-lewiźnie.
Tzw. etos mocno przesiąkł stęchlizną kłamstwa i rozkładu. Już w stanie prenatalnym jego główni kapłani nadawali na siebie konkurencji i trudno było w narodzonym Frankensteinie rozpoznać rozkosznego bobasa z opowieści zawartych na łamach „Gazety Wyborczej” lub „Tygodnika Powszechnego”. Można użyć cięższych określeń. Na etosie dokonano aborcji brudnymi rękami pseudoetosiarzy, gdyż przy samym poczęciu „Solidarności” brali udział osobnicy ogarnięci rządzą władzy, wrogowie Polski z trockistowskimi podniebieniami i pospolici kosmopolityczni SB-cy z dużymi apetytami na kapitałową karierę. Z tym martwym płodem narodowych nadziei, męczymy się blisko 30 lat. Żeby jeszcze aborterzy siedzieli cicho, ale oni bez ustanku paradują w togach sędziów moralności w życiu i polityce.
ROBERT LARKOWSKI