poniedziałek, 15 lutego 2016

Hasło wyborcze PiS – „media narodowe” – było świetnym projektem manipulacyjnym, starannie przemyślanym i dokładnie realizowanym

a33    W kampanii wyborczej PiS podkreślał konieczność „odzyskania” mediów i przekazania ich narodowi. Sprytni twórcy tego punktu programu zwycięskiej partii posłużyli się nawet odpowiednimi terminami, obliczonymi na oczekiwaną reakcję ich odbiorcy – głos poparcia. Hasło wyborcze PiS – „media narodowe” – było świetnym projektem manipulacyjnym, starannie przemyślanym i dokładnie realizowanym.

 

Od lat przecież mówi się w Polsce – niewątpliwie słusznie – o prasie i mediach polskojęzycznych, gdyż przytłaczająca ich większość znajduje się w obcych, nie polskich rękach. Pomysł „mediów narodowych” miał być odpowiedzią na powszechne przekonanie o tym, że polskojęzyczne kłamią, handlują prawdą, piorą nasze mózgi – dlatego, że nie są polskie. Natomiast publiczne, czyli polskie też kłamią, bo podlegają rządzącej koalicji PO-PSL. Jeśli publiczne są polskie, to szatańskim pomysłem było zastąpienie ich nazwy słowem: narodowe. To ostatnie pojęcie zostało bowiem przeciwstawione pojęciu: polskie, nie zaś: publiczne. Co ważniejsze natomiast, dzięki tej manipulacji znika z pola widzenia problem równie istotny jak media publiczne – obecność obcego kapitału na polskim rynku mediów – zarówno prasowych, jak i audiowizualnych – i prowadzona dzięki niemu antypolska polityka komunikacyjna. Potwierdza to mała ustawa medialna – określana także jako kadrowa – która weszła w życie. Jest ona całkowicie pozbawiona jakichkolwiek odniesień do panujących w Polsce obcych koncernów medialnych. Wierzyć się nie chce, że pomysłodawcy „mediów narodowych” mieli aż 8 lat na opracowanie ich koncepcji i miliony złotych do dyspozycji z kieszeni polskiego podatnika w formie subwencji partyjnej – i nawet nie dotknęli, jak na razie, niezwykle ważnego dla współczesnej Polski problemu – obcych na jej terenie mediów. Tym bardziej nie mogli dotknąć fundamentalnych – choć może skomplikowanych dla potęg intelektualnych PiS – takich zagadnień ujmujących obiektywizm i wiarygodność wszelkich typów komunikacji medialnej, jak: perswazja-manipulacja-propaganda, czy symulacja-dysymulacja-symulakry. Z głoszonej „dobrej zmiany” wyszła w tym wypadku udana manipulacja świadomością Polaków, ukierunkowana na obecnym etapie jedynie na zajęcie miejsc w mediach publicznych – jak na razie polskich – okupowanych dotychczas przez poprzednią ekipę rządową.

Manipulowanie pojęciami: polskojęzyczne, polskie, narodowe miało na celu uzyskanie nie tylko poparcia wyborczego, ale również zaufania Polaków, w dodatku w sferze nie tylko politycznej, ale także tych innych, które obejmuje kategoria prawdy. Nade wszystko w sferze poznawczej i aksjologicznej. Miało zrodzić przekonanie, że dzięki PiS media publiczne będą nie tylko przekazywać wreszcie prawdę, ale również dzięki niej będą pozytywnie wpływać na nasze społeczeństwo, nieustannie dzielone i konfliktowane, a w dodatku atakowane z jednej strony prymitywną propagandą proamerykańską, pronatowską i probanderowską – z drugiej antyrosyjską. Manipulowanie kluczowymi pojęciami – atrybutami – mediów publicznych miało także umacniać „wspólnotę”, o której mówił w kampanii wyborczej prezydent Duda i do której odwołuje się obecnie niemal w każdym swoim wystąpieniu. Nigdy jednak – co tuszują usłużne „media narodowe” – nie precyzuje, która jest dla niego najważniejsza: narodowa? polska? kulturowa? religijna? cywilizacyjna? Często bowiem pojęcie to pada w kontekście UE, USA, NATO, Grupy Wyszehradzkiej, Ukrainy etc. Nigdy, oczywiście, nie obejmuje żadnej – również kulturowej i chrześcijańskiej – formy jedności z Rosją. Każda bowiem wspólnota, którą ma umacniać obecny prezydent RP poprzez „media narodowe” – okazuje się – musi być skierowana przeciwko Moskwie, która istnieje tylko po to, aby nam zagrażać.

Wyborcy uwierzyli i wierzą nadal, że przejęte przez PiS media publiczne „służą” – jak to górnolotnie określa cały obóz tej partii – narodowi. Nie tylko przeciętnemu Polakowi, do którego zwracał się PiS w kampanii wyborczej – ale również temu, który znajduje się na dole drabiny społecznej, a są ich miliony. Do nich nade wszystko apelował – emerytów, których nie stać na leki, osób pozbawionych pracy, zatrudnionych na śmieciowych umowach czy tych, których dzieci głodują, a jeśli są dorosłe, muszą wyjeżdżać za pracą do Wielkiej Brytanii. Oni nadal wierzą, że są celem rządów zwycięskiej partii i nadal stanowią trzon jej zwolenników. Stratedzy PiS założyli, że dołączona do pakietu socjalnych haseł wyborczych koncepcja „mediów narodowych” jest dla tych milionów na tyle subtelna, że nie połapią się w zaserwowanej im manipulacji. Przeciwnie, będą przekonani, że to ich media. Są przecież narodem, oczywiście, polskim. „Narodowe” będą więc im nade wszystko służyć. Niewielu z nich zadało sobie pytanie: dlaczego nie polskie? Czy słowo ”polskie” w nazwie przynosi wstyd, obciach, że trzeba je schować, ukryć, zamienić? I choć już mała ustawa medialna dowiodła – podobnie jak inne wprowadzone w życie – że tu nie idzie o owe miliony – dzięki którym PiS wygrał wybory –  manipulacja trwa. Nikt niczego nie wyjaśnia, za nic nie przeprasza – mimo że rządzący mają do dyspozycji nie tylko „media narodowe”, ale również sprawujące rząd dusz media "katolickie" i prawicowe.

W pisowskiej zbitce słów: „media narodowe” zawarte są dwa ważne przekazy. Media publiczne – przywrócone suwerenowi, o którym tak często mówi obóz PiS, czy też wspólnocie, na którą powołuje się prezydent – będą wreszcie mówić prawdę, a co za tym idzie – będą uczciwe, rzetelne, obiektywne. Drugi przekaz jest cyniczną grą w sferze świadomości narodowej Polaków. Określenie „narodowe” miałoby stać się ekwiwalentem polskości czy nawet lepszym jej zamiennikiem. I tu zaczyna się dokonywana – w majestacie już sprawowanej władzy – manipulacja tymi dwoma pojęciami. Pisowska socjotechnika sugeruje, że „narodowe” jest lepsze od „polskie”, nie tylko w debacie na temat mediów. Niektórzy nawet zaniepokoili się, że dojdzie w tzw. dużej ustawie medialnej także do zmiany nazw: Telewizja Polska, Polskie Radio, Polska Agencja Prasowa. Zdyskredytowana ich przynależność do narodu i państwa polskiego zostałaby w ten sposób jedynie symboliczne potwierdzona. Nawet w PRL nie zdobywano się na taką manipulację słowami-kluczami ważnymi dla określenia tożsamości narodowej Polaków. Są to bowiem jej stałe dane, nierozerwalnie ze sobą powiązane na tym samym poziomie znaczenia – nie ma wspólnoty polskiej bez pojęcia narodu, nie ma narodu bez jego specyfikacji kulturowej, religijnej, historycznej. Istota pisowskiej manipulacji polega na tym, że „polskie” potraktowane zostało jako nieadekwatne do „narodowe”, a nawet gorsze. Co więcej, to drugie pojęcie zostało uznane jako nie tylko lepsze, ale również wszechobejmujące. Jeśli „narodowe” mają być lepsze od „polskie”, to znaczy, że mogą obejmować również to, co nie polskie, a być może nade wszystko właśnie to. Twórcy tej zasadzki na polską świadomość zapomnieli o jednym: wejście na drogę manipulacji kończy się często pogrążeniem manipulatora. Otóż dyskredytując pojęcie „publiczne”, które są polskie, obnaża on mechanizm swoich działań jako kolizyjnych z polskim interesem narodowym.

Już w pierwszych dniach po przejęciu mediów PiS pokazał, co dla niego znaczy prawda i jej ujęcie jako antytezy kłamstwa. Pokazał, że nie jest zainteresowany żadną prawdą, z wyjątkiem tej, która umacnia jego władzę, czyli pisowską "prawdą". Wyraża się ona w objawionej dopiero teraz przez rządzący obóz machiawelicznej zasadzie: co innego – na dany temat – mówimy w kampanii wyborczej, a co innego w sali sejmu, gdy go zdobędziemy. Co innego na posiedzeniach rządu, a co innego na konferencjach prasowych. Co innego w kraju – na uroczystościach religijnych, na Jasnej Górze, w Radiu Maryja i Telewizji Trwam – a co innego w Brukseli, Strasburgu, Londynie, Kijowie. Co więcej, pisowska prawda staje się często paliwem irracjonalnej wizji rzeczywistości w rodzaju tej o Polsce jako kondominium niemiecko-rosyjskim, które powstało za rządów PO-PSL. To klasyczny przykład szarej propagandy, jaką zaprezentował Jerzy Targalski 31.01.2016. w Polskim Radiu w audycji „Tydzień kontra tydzień”. Ten pan pokazał, jak wygląda pisowska "prawda", gdy legitymizuje ewidentne kłamstwo. To, że Polska jest w najwyższym stopniu uzależniona od Niemiec, nie jest dla nikogo rewelacją. Natomiast dowodów tego, że poprzednie rządy pełniły jednocześnie rolę moskiewskich namiestników rosyjskiego kondominium nad Wisłą – nie znajdzie nikt, chyba że je sfabrykuje. Obecni w studiu przyjęli tę konstatację pana Targalskiego jako coś na tyle oczywistego, że nikt nie starał się nawet podjąć z nim polemiki. Przykłady pisowskiej "prawdy" w „mediach narodowych” można mnożyć. Pikantnym jej świadectwem w polityce historycznej jest głośny wywiad Marii Przełomiec, przeprowadzony 28.01.2016. w „Studiu Wschód” z Władimirem Medyńskim, ministrem kultury Rosji. Pani Przełomiec nie tylko zaprezentowała w nim czwartorzędne, prowincjonalne – czy raczej postkolonialne – dziennikarstwo i chamski styl bycia wobec przedstawiciela rządu rosyjskiego, ale również bezczelnie skłamała, mówiąc, że generał Iwan Czerniachowski zabił jej dziadka. Jeszcze tego samego dnia internauci buszujący w sieci mogli dowiedzieć się, że jeden dziadek redaktorki „Studia Wschód” zmarł w 1952 r., drugi w 1974 r., z czego wyciągnęli tragikomiczny wniosek, że generał Czerniachowski, który zginął w 1945 r. zabijał jeszcze kilka, a nawet kilkanaście lat po swej śmierci tylko dlatego, że był sowieckim generałem. Oczywiście, dziennikarz kłamiący w „mediach narodowych” nie przeprasza nikogo za swoje kłamstwo, a nawet jest premiowany w dość oryginalny sposób. Ten bowiem, kto przeprosił – przynajmniej rosyjskiego ministra – producent TAI Marek Czunkiewicz został natychmiast z pracy w TVP zwolniony. Gdyby przeprosiła M. Przełomiec, niechybnie spotkałby ją ten sam los. Nie przeprosiła, więc dalej może prezentować w „Studiu Wschód” swoje rewelacje o Putinie i jego zniewolonym narodzie oczekującym w Moskwie „majdanu” – zdobyte od starzejących się, wyalienowanych dysydentów rosyjskich, nienawidzących – za zachodnie pieniądze – Rosji.

Jeszcze ciekawiej wygląda stosunek pisowskich „mediów narodowych” do tej prawdy, którą rządząca partia chce przed Polakami ukryć. O tym, że w Polsce jest milion „uchodźców” z Ukrainy, premier Szydło – a za nią media rządowe – powiedziała dopiero wtedy, gdy była zmuszona bronić swej partii, swego gabinetu i prezydenta przed europarlamentem w Strasburgu – w dodatku z innego, nie ukraińskiego powodu. Gdyby nie ta konieczność, być może nigdy oficjalnie nie zostałaby podana liczba owych wschodnich „uchodźców”. Również o 4 miliardach złotych dla Ukrainy, ofiarowanych przez prezydenta Dudę z naszych kieszeni, dowiedzieliśmy się z ukraińskich źródeł, nie zaś „narodowych”. Co jeszcze skrywają przed Polakami „media narodowe” – oprócz treści potajemnych rozmów Jarosława Kaczyńskiego z premierami: Viktorem Orbánem i Davidem Cameronem? Czy dobijano w nich tylko ceny, jaką polski naród musi zapłacić USA i NATO – a Węgrom może dodatkowo za poparcie pisowskich planów wojennych – za bazy sojuszu nad Wisłą, czy zaplanowano również nowe dla nas zadania – np. wobec Rosji? Czy elementem ceny za wschodnią flankę NATO będzie program 500+ na – jeszcze nie wiadomo które – dziecko w Polsce – a więc również to, którego rodzice pracują i płacą podatki w innych krajach UE oraz NATO bądź zamierzają pracować w Wielkiej Brytanii po jej referendum w sprawie dalszej przynależności do Unii? Czy 500+ będzie także na to dziecko, którego rodzice są „uchodźcami” ukraińskimi? A czy dla tych, którzy nie są „uchodźcami”, warunkiem nie jest pobyt w Polsce, tylko samo posiadanie polskiego paszportu? Takich pytań nikt w „mediach narodowych” nie stawia, choć już teraz bardziej bystry Polak bez ich pomocy odpowiedział sobie na nie – jak w poprzednich etapach „transformacji ustrojowej”, to my, naród polski, zapłacimy za wszystko i tym razem.

Podobnie ukrywa się prawdę o tegorocznych premiach do emerytur nie osiągających 2000 zł. Są to dodatki fundowane – m.in. przez innych emerytów – tym, którzy wpłacali na swoje świadczenia najniższe stawki – nade wszystko w systemie KRUS, do którego z budżetu państwa dopłacamy od lat miliardy złotych rocznie. Taki szczegół lepiej ukryć, bo jak przedstawić w „mediach narodowych” jako sprawiedliwe działanie "sprawiedliwego" rządu fakt, że dodatki do emerytur otrzymają osoby, do których co roku dopłacamy, a w dodatku ci, którzy na swoje świadczenia wpłacali jedną piątą-szóstą tego, co obowiązywało innych ubezpieczających się w Polsce. Dlatego lepiej posłużyć się ogólnikami, nie wchodzić w szczegóły – tworzyć propagandę sukcesu społecznego tak, aby prawda nie wyszła na jaw. Identycznie dwuznacznie wygląda propozycja bezpłatnych leków dla seniorów w przekazie „mediów narodowych” . Żadnych szczegółów, żadnych wyliczeń – i oczywiście żadnych dodatkowych pytań. Już teraz niektórzy z obozu rządzącego przebąkują, że wyborcza propozycja obejmie tylko wybranych – najbiedniejszych – a więc tych, którzy otrzymają w tym roku premie do emerytur. Tak wygląda pisowska "prawda" i pisowska "sprawiedliwość". Ich propagandowe oblicze widzi każdy, kto je analizuje, choćby pobieżnie. Każdy, z wyjątkiem „mediów narodowych”, których zadaniem jest ukrywanie lub wybielanie podwójnych standardów moralnych i społecznych oraz politycznych rządzącej partii.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo każda władza w Polsce bezceremonialnie przejmowała media, mówiąc przy tym, że pełnią one „misję”, gdyby nie fakt, że PiS nadał swojemu przejęciu charakter wydarzenia narodowego, postponując przy tym ich polskość. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie nazwał dobrą zmianą tego skoku na wszelką władzę w Polsce – również w polskich mediach – oraz na kategorię prawdy i sprawiedliwości. Pytanie jest jedno: jak długo będą znosić Polacy pychę połączoną z szyderstwem wobec nich?

Anna Raźny

Za: http://konserwatyzm.pl/artykul/13471/media-publiczne—czyli-rzadowe-i-polityczne