W kampanii wyborczej PiS podkreślał konieczność „odzyskania” mediów i przekazania ich narodowi. Sprytni twórcy tego punktu programu zwycięskiej partii posłużyli się nawet odpowiednimi terminami, obliczonymi na oczekiwaną reakcję ich odbiorcy – głos poparcia. Hasło wyborcze PiS – „media narodowe” – było świetnym projektem manipulacyjnym, starannie przemyślanym i dokładnie realizowanym.
Od lat przecież mówi się w Polsce –
niewątpliwie słusznie – o prasie i mediach polskojęzycznych, gdyż
przytłaczająca ich większość znajduje się w obcych, nie polskich rękach.
Pomysł „mediów narodowych” miał być odpowiedzią na powszechne
przekonanie o tym, że polskojęzyczne kłamią, handlują prawdą, piorą
nasze mózgi – dlatego, że nie są polskie. Natomiast publiczne, czyli
polskie też kłamią, bo podlegają rządzącej koalicji PO-PSL. Jeśli
publiczne są polskie, to szatańskim pomysłem było zastąpienie ich nazwy
słowem: narodowe. To ostatnie pojęcie zostało bowiem przeciwstawione pojęciu: polskie, nie zaś: publiczne.
Co ważniejsze natomiast, dzięki tej manipulacji znika z pola widzenia
problem równie istotny jak media publiczne – obecność obcego kapitału na
polskim rynku mediów – zarówno prasowych, jak i audiowizualnych – i
prowadzona dzięki niemu antypolska polityka komunikacyjna. Potwierdza to
mała ustawa medialna – określana także jako kadrowa – która weszła w
życie. Jest ona całkowicie pozbawiona jakichkolwiek odniesień do
panujących w Polsce obcych koncernów medialnych. Wierzyć się nie chce,
że pomysłodawcy „mediów narodowych” mieli aż 8 lat na opracowanie ich
koncepcji i miliony złotych do dyspozycji z kieszeni polskiego podatnika
w formie subwencji partyjnej – i nawet nie dotknęli, jak na razie,
niezwykle ważnego dla współczesnej Polski problemu – obcych na jej
terenie mediów. Tym bardziej nie mogli dotknąć fundamentalnych – choć
może skomplikowanych dla potęg intelektualnych PiS – takich zagadnień
ujmujących obiektywizm i wiarygodność wszelkich typów komunikacji
medialnej, jak: perswazja-manipulacja-propaganda, czy
symulacja-dysymulacja-symulakry. Z głoszonej „dobrej zmiany” wyszła w
tym wypadku udana manipulacja świadomością Polaków, ukierunkowana na
obecnym etapie jedynie na zajęcie miejsc w mediach publicznych – jak na
razie polskich – okupowanych dotychczas przez poprzednią ekipę rządową.
Manipulowanie pojęciami: polskojęzyczne,
polskie, narodowe miało na celu uzyskanie nie tylko poparcia
wyborczego, ale również zaufania Polaków, w dodatku w sferze nie tylko
politycznej, ale także tych innych, które obejmuje kategoria prawdy.
Nade wszystko w sferze poznawczej i aksjologicznej. Miało zrodzić
przekonanie, że dzięki PiS media publiczne będą nie tylko przekazywać
wreszcie prawdę, ale również dzięki niej będą pozytywnie wpływać na
nasze społeczeństwo, nieustannie dzielone i konfliktowane, a w dodatku
atakowane z jednej strony prymitywną propagandą proamerykańską,
pronatowską i probanderowską – z drugiej antyrosyjską. Manipulowanie
kluczowymi pojęciami – atrybutami – mediów publicznych miało także
umacniać „wspólnotę”, o której mówił w kampanii wyborczej prezydent Duda
i do której odwołuje się obecnie niemal w każdym swoim wystąpieniu.
Nigdy jednak – co tuszują usłużne „media narodowe” – nie precyzuje,
która jest dla niego najważniejsza: narodowa? polska? kulturowa?
religijna? cywilizacyjna? Często bowiem pojęcie to pada w kontekście UE,
USA, NATO, Grupy Wyszehradzkiej, Ukrainy etc. Nigdy, oczywiście, nie
obejmuje żadnej – również kulturowej i chrześcijańskiej – formy jedności
z Rosją. Każda bowiem wspólnota, którą ma umacniać obecny prezydent RP
poprzez „media narodowe” – okazuje się – musi być skierowana przeciwko
Moskwie, która istnieje tylko po to, aby nam zagrażać.
Wyborcy uwierzyli i wierzą nadal, że
przejęte przez PiS media publiczne „służą” – jak to górnolotnie określa
cały obóz tej partii – narodowi. Nie tylko przeciętnemu Polakowi, do
którego zwracał się PiS w kampanii wyborczej – ale również temu, który
znajduje się na dole drabiny społecznej, a są ich miliony. Do nich nade
wszystko apelował – emerytów, których nie stać na leki, osób
pozbawionych pracy, zatrudnionych na śmieciowych umowach czy tych,
których dzieci głodują, a jeśli są dorosłe, muszą wyjeżdżać za pracą do
Wielkiej Brytanii. Oni nadal wierzą, że są celem rządów zwycięskiej
partii i nadal stanowią trzon jej zwolenników. Stratedzy PiS założyli,
że dołączona do pakietu socjalnych haseł wyborczych koncepcja „mediów
narodowych” jest dla tych milionów na tyle subtelna, że nie połapią się w
zaserwowanej im manipulacji. Przeciwnie, będą przekonani, że to ich
media. Są przecież narodem, oczywiście, polskim. „Narodowe” będą więc im
nade wszystko służyć. Niewielu z nich zadało sobie pytanie: dlaczego
nie polskie? Czy słowo ”polskie” w nazwie przynosi wstyd, obciach, że
trzeba je schować, ukryć, zamienić? I choć już mała ustawa medialna
dowiodła – podobnie jak inne wprowadzone w życie – że tu nie idzie o owe
miliony – dzięki którym PiS wygrał wybory – manipulacja trwa. Nikt
niczego nie wyjaśnia, za nic nie przeprasza – mimo że rządzący mają do
dyspozycji nie tylko „media narodowe”, ale również sprawujące rząd dusz
media "katolickie" i prawicowe.
W pisowskiej zbitce słów: „media
narodowe” zawarte są dwa ważne przekazy. Media publiczne – przywrócone
suwerenowi, o którym tak często mówi obóz PiS, czy też wspólnocie, na
którą powołuje się prezydent – będą wreszcie mówić prawdę, a co za tym
idzie – będą uczciwe, rzetelne, obiektywne. Drugi przekaz jest cyniczną
grą w sferze świadomości narodowej Polaków. Określenie „narodowe”
miałoby stać się ekwiwalentem polskości czy nawet lepszym jej
zamiennikiem. I tu zaczyna się dokonywana – w majestacie już sprawowanej
władzy – manipulacja tymi dwoma pojęciami. Pisowska socjotechnika
sugeruje, że „narodowe” jest lepsze od „polskie”, nie tylko w debacie na
temat mediów. Niektórzy nawet zaniepokoili się, że dojdzie w tzw. dużej
ustawie medialnej także do zmiany nazw: Telewizja Polska, Polskie Radio,
Polska Agencja Prasowa. Zdyskredytowana ich przynależność do narodu i
państwa polskiego zostałaby w ten sposób jedynie
symboliczne potwierdzona. Nawet w PRL nie zdobywano się na taką
manipulację słowami-kluczami ważnymi dla określenia tożsamości narodowej
Polaków. Są to bowiem jej stałe dane, nierozerwalnie ze sobą powiązane
na tym samym poziomie znaczenia – nie ma wspólnoty polskiej bez pojęcia
narodu, nie ma narodu bez jego specyfikacji kulturowej, religijnej,
historycznej. Istota pisowskiej manipulacji polega na tym, że „polskie”
potraktowane zostało jako nieadekwatne do „narodowe”, a nawet gorsze. Co
więcej, to drugie pojęcie zostało uznane jako nie tylko lepsze, ale
również wszechobejmujące. Jeśli „narodowe” mają być lepsze od „polskie”,
to znaczy, że mogą obejmować również to, co nie polskie, a być może
nade wszystko właśnie to. Twórcy tej zasadzki na polską świadomość
zapomnieli o jednym: wejście na drogę manipulacji kończy się często
pogrążeniem manipulatora. Otóż dyskredytując pojęcie „publiczne”, które
są polskie, obnaża on mechanizm swoich działań jako kolizyjnych z
polskim interesem narodowym.
Już w pierwszych dniach po przejęciu
mediów PiS pokazał, co dla niego znaczy prawda i jej ujęcie jako
antytezy kłamstwa. Pokazał, że nie jest zainteresowany żadną prawdą, z
wyjątkiem tej, która umacnia jego władzę, czyli pisowską "prawdą". Wyraża
się ona w objawionej dopiero teraz przez rządzący obóz machiawelicznej
zasadzie: co innego – na dany temat – mówimy w kampanii wyborczej, a co
innego w sali sejmu, gdy go zdobędziemy. Co innego na posiedzeniach
rządu, a co innego na konferencjach prasowych. Co innego w kraju – na
uroczystościach religijnych, na Jasnej Górze, w Radiu Maryja i Telewizji
Trwam – a co innego w Brukseli, Strasburgu, Londynie, Kijowie. Co
więcej, pisowska prawda staje się często paliwem irracjonalnej wizji
rzeczywistości w rodzaju tej o Polsce jako kondominium
niemiecko-rosyjskim, które powstało za rządów PO-PSL. To klasyczny
przykład szarej propagandy, jaką zaprezentował Jerzy Targalski
31.01.2016. w Polskim Radiu w audycji „Tydzień kontra tydzień”. Ten pan
pokazał, jak wygląda pisowska "prawda", gdy legitymizuje ewidentne
kłamstwo. To, że Polska jest w najwyższym stopniu uzależniona od
Niemiec, nie jest dla nikogo rewelacją. Natomiast dowodów tego, że
poprzednie rządy pełniły jednocześnie rolę moskiewskich namiestników
rosyjskiego kondominium nad Wisłą – nie znajdzie nikt, chyba że je
sfabrykuje. Obecni w studiu przyjęli tę konstatację pana Targalskiego
jako coś na tyle oczywistego, że nikt nie starał się nawet podjąć z nim
polemiki. Przykłady pisowskiej "prawdy" w „mediach narodowych” można
mnożyć. Pikantnym jej świadectwem w polityce historycznej jest głośny
wywiad Marii Przełomiec, przeprowadzony 28.01.2016. w „Studiu Wschód” z
Władimirem Medyńskim, ministrem kultury Rosji. Pani Przełomiec nie tylko
zaprezentowała w nim czwartorzędne, prowincjonalne – czy raczej
postkolonialne – dziennikarstwo i chamski styl bycia wobec
przedstawiciela rządu rosyjskiego, ale również bezczelnie skłamała,
mówiąc, że generał Iwan Czerniachowski zabił jej dziadka. Jeszcze tego
samego dnia internauci buszujący w sieci mogli dowiedzieć się, że jeden
dziadek redaktorki „Studia Wschód” zmarł w 1952 r., drugi w 1974 r., z
czego wyciągnęli tragikomiczny wniosek, że generał Czerniachowski, który
zginął w 1945 r. zabijał jeszcze kilka, a nawet kilkanaście lat po swej
śmierci tylko dlatego, że był sowieckim generałem. Oczywiście,
dziennikarz kłamiący w „mediach narodowych” nie przeprasza nikogo za
swoje kłamstwo, a nawet jest premiowany w dość oryginalny sposób. Ten
bowiem, kto przeprosił – przynajmniej rosyjskiego ministra – producent
TAI Marek Czunkiewicz został natychmiast z pracy w TVP zwolniony. Gdyby
przeprosiła M. Przełomiec, niechybnie spotkałby ją ten sam los. Nie
przeprosiła, więc dalej może prezentować w „Studiu Wschód” swoje
rewelacje o Putinie i jego zniewolonym narodzie oczekującym w Moskwie
„majdanu” – zdobyte od starzejących się, wyalienowanych dysydentów
rosyjskich, nienawidzących – za zachodnie pieniądze – Rosji.
Jeszcze ciekawiej wygląda stosunek
pisowskich „mediów narodowych” do tej prawdy, którą rządząca partia chce
przed Polakami ukryć. O tym, że w Polsce jest milion „uchodźców” z
Ukrainy, premier Szydło – a za nią media rządowe – powiedziała dopiero
wtedy, gdy była zmuszona bronić swej partii, swego gabinetu i prezydenta
przed europarlamentem w Strasburgu – w dodatku z innego, nie
ukraińskiego powodu. Gdyby nie ta konieczność, być może nigdy oficjalnie
nie zostałaby podana liczba owych wschodnich „uchodźców”. Również o 4
miliardach złotych dla Ukrainy, ofiarowanych przez prezydenta Dudę z
naszych kieszeni, dowiedzieliśmy się z ukraińskich źródeł, nie zaś
„narodowych”. Co jeszcze skrywają przed Polakami „media narodowe” –
oprócz treści potajemnych rozmów Jarosława Kaczyńskiego z premierami:
Viktorem Orbánem i Davidem Cameronem? Czy dobijano w nich tylko ceny,
jaką polski naród musi zapłacić USA i NATO – a Węgrom może dodatkowo za
poparcie pisowskich planów wojennych – za bazy sojuszu nad Wisłą, czy
zaplanowano również nowe dla nas zadania – np. wobec Rosji? Czy
elementem ceny za wschodnią flankę NATO będzie program 500+ na – jeszcze
nie wiadomo które – dziecko w Polsce – a więc również to, którego
rodzice pracują i płacą podatki w innych krajach UE oraz NATO bądź
zamierzają pracować w Wielkiej Brytanii po jej referendum w sprawie
dalszej przynależności do Unii? Czy 500+ będzie także na to dziecko,
którego rodzice są „uchodźcami” ukraińskimi? A czy dla tych, którzy nie
są „uchodźcami”, warunkiem nie jest pobyt w Polsce, tylko samo
posiadanie polskiego paszportu? Takich pytań nikt w „mediach narodowych”
nie stawia, choć już teraz bardziej bystry Polak bez ich pomocy
odpowiedział sobie na nie – jak w poprzednich etapach „transformacji
ustrojowej”, to my, naród polski, zapłacimy za wszystko i tym razem.
Podobnie ukrywa się prawdę o
tegorocznych premiach do emerytur nie osiągających 2000 zł. Są to
dodatki fundowane – m.in. przez innych emerytów – tym, którzy wpłacali
na swoje świadczenia najniższe stawki – nade wszystko w systemie KRUS,
do którego z budżetu państwa dopłacamy od lat miliardy złotych rocznie.
Taki szczegół lepiej ukryć, bo jak przedstawić w „mediach narodowych”
jako sprawiedliwe działanie "sprawiedliwego" rządu fakt, że dodatki do
emerytur otrzymają osoby, do których co roku dopłacamy, a w dodatku ci,
którzy na swoje świadczenia wpłacali jedną piątą-szóstą tego, co
obowiązywało innych ubezpieczających się w Polsce. Dlatego lepiej
posłużyć się ogólnikami, nie wchodzić w szczegóły – tworzyć propagandę
sukcesu społecznego tak, aby prawda nie wyszła na jaw. Identycznie
dwuznacznie wygląda propozycja bezpłatnych leków dla seniorów w
przekazie „mediów narodowych” . Żadnych szczegółów, żadnych wyliczeń – i
oczywiście żadnych dodatkowych pytań. Już teraz niektórzy z obozu
rządzącego przebąkują, że wyborcza propozycja obejmie tylko wybranych –
najbiedniejszych – a więc tych, którzy otrzymają w tym roku premie do
emerytur. Tak wygląda pisowska "prawda" i pisowska "sprawiedliwość". Ich
propagandowe oblicze widzi każdy, kto je analizuje, choćby pobieżnie.
Każdy, z wyjątkiem „mediów narodowych”, których zadaniem jest ukrywanie
lub wybielanie podwójnych standardów moralnych i społecznych oraz
politycznych rządzącej partii.
I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo
każda władza w Polsce bezceremonialnie przejmowała media, mówiąc przy
tym, że pełnią one „misję”, gdyby nie fakt, że PiS nadał swojemu
przejęciu charakter wydarzenia narodowego, postponując przy tym ich
polskość. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie nazwał dobrą zmianą tego
skoku na wszelką władzę w Polsce – również w polskich mediach – oraz na
kategorię prawdy i sprawiedliwości. Pytanie jest jedno: jak długo będą
znosić Polacy pychę połączoną z szyderstwem wobec nich?
Anna Raźny
Za: http://konserwatyzm.pl/artykul/13471/media-publiczne—czyli-rzadowe-i-polityczne