Możemy być pewni, że św. Ludwik orędował (i nadal oręduje!)
za swymi duchowymi dziećmi. Ofiara Wandei jeszcze przyniesie owoce. Choć
okoliczności są mało sprzyjające, to mam ogromną nadzieję, że na krwi
wandejskich męczenników odrodzi się katolicka Francja – mówi redaktor
naczelny „Przymierza z Maryją” Bogusław Bajor.
„Nie ma już Wandei, obywatele republikanie. Wraz ze swymi
kobietami i dziećmi zginęła ona pod naszą wolną szablą. Grzebię ją w
bagnach i lasach Savenay. Zgodnie z rozkazami, któreście mi dali,
miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety. Tępiłem
wszystkich (…) My nie bierzemy jeńców, trzeba by im było dawać chleb
wolności, litość to zaś nie rewolucyjna sprawa” – donosił do Paryża
„rzeźnik Wandei” generał Westermann dzień po zwycięstwie sił
rewolucyjnych. Czy to dzięki świętemu Ludwikowi Marii Grignon de
Montfort kraina ta zdała egzamin z obrony wiary i monarchicznego
porządku?
Wbrew temu, co raportował Westermann, mimo okropieństw, jakich
dopuścili się tam „obywatele republikanie”, Wandea istnieje i kultywuje
pamięć o swoich bohaterskich przodkach. Oczywiście, w owym czasie mogło
się wydawać, że ostateczne rozwiązanie kwestii wandejskiej stało się
faktem – według różnych szacunków zginęło przecież od 118 000 do 500 000
mieszkańców tej ziemi. Rewolucyjni siepacze bardzo skrupulatnie
wykonywali rozkazy niszczenia wszystkiego co związane było z tym
regionem – a więc dokonali ludobójstwa (nie mieli litości także dla
niemowląt, kobiet w ciąży, starców a nawet dla… garstki wandejskich
zwolenników Robespierre’a), zabijali zwierzęta, burzyli domostwa,
wycinali lasy. Tutaj wszystko miało się zacząć od nowa – po
republikańsku. A żeby to zrobić, należało skończyć ze „starą Francją”,
którą ucieleśniała Wandea. Warto dodać, że dzisiejsi ideowi pobratymcy
Westermanna patrzą na tych, którzy pragną kultywować pamięć o
wandejskich ofiarach jak na ciemnogród, wrogi współczesnej Francji, a
prawdę o ludobójstwie przemilczają.