Nie
jest tajemnicą, iż konserwatyści na ogół brzydzą się mentalnością
współczesnego człowieka. Sposób, w jaki on myśli i określa swój stosunek
do świata postrzegają jako rezultat duchowej degrengolady rodzaju
ludzkiego, poszukując zarazem dróg jej przezwyciężenia.
I
vice versa – człowiek współczesny, uważający za normalny i naturalny
stan rzeczy to, w czym konserwatyści widzą degenerację, ma ich albo za
nieszkodliwych ekscentryków, albo za zwykłych czubków, albo też za
przepełnionych złymi zamiarami ponurych wrogów tego, co uznaje za swój
chlubny dorobek: demokracji, pluralizmu, tolerancji etc. Tak czy owak,
ich postawa pozostaje dlań zasadniczo niezrozumiała. Dlatego szydzi z
niej, wmawiając konserwatystom, że są marzycielami i utopistami, że
zamiast przyjmować świat, jaki jest, obrażają się na niego. Niniejszy
szkic chcę poświęcić objaśnieniu przyczyn ich rzekomego „obrażenia się”.
Jego przyczyny nie tkwią bowiem – jak się często sądzi – w
anachronicznym przywiązaniu do pewnych instytucji, ustroju politycznego
lub społecznego ani epoki historycznej, lecz znacznie głębiej. Przyczyny
te są natury duchowej. Konserwatysta wciąż zachowuje sposób przeżywania
rzeczywistości, który dzisiaj dla ludzi nie stanowi już nawet odległego
wspomnienia. Dlatego ma wszelkie powody, by we współczesnym świecie
czuć się obco.