Mit końca historii wiernie okupował
rzesze umysłów liberalnych orędowników, starając się zaciemnić to, co w
życiu publicznym jest nieodzowne i konieczne – wszelkie namiętności,
chęć utożsamienia się, walkę z innymi. I mimo iż po raz kolejny ci,
którzy żyją historią i przyjmują za swoje dzieje, zatriumfowali, to
liberałowie nadal nie potrafią zrozumieć tego, że tak, jak ich wizja
uporządkowania życia przegrała, tak ich wizja ulegnie zmianie i nigdy
nie będzie już taka sama. Nawet jeśli, nie daj Boże, kiedyś z powrotem
wróci na piedestały.
Pisząc te słowa zdaję sobie sprawę, że
podobnie mógłby napisać niejeden konserwatysta. Nostalgia, która dziś
ogarnia odchodzący w niebyt świat jest podobna do tej z przełomu XIX i
XX stulecia, kiedy zapowiadano upadek wszelkich zasad i kreowanie się
nowego życia. Czytając pewien tekst na stronie Kultury Liberalnej
wyczytałem nawet, że konserwatyści są sojusznikami liberałów i razem z
nimi powinni stanąć w obronie przemijającego porządku. Jak łatwo sobie
uzmysłowić, konserwatyzmem według nich był czysty ewolucjonizm, zatem
to, co de facto konserwatyzmem, a już na pewno zachowawczością, nie jest. Czy takie wizje można traktować poważnie?