wtorek, 23 lutego 2016

W związku ze śmiercią Umberto Eco - Czarna legenda Bernarda Gui


Czarna legenda Bernarda Gui
Kadr z filmu "Imię Róży"

   Obraz epoki średniowiecza, jaki wyłania się z kart powieści Imię Róży oraz filmu nakręconego na jej podstawie, nie ma zbyt wiele wspólnego z historyczną rzeczywistością. Największą ofiarą fantazji Umberto Eco jest historyczna postać dominikańskiego zakonnika - Bernarda Gui, który w XIV wieku był inkwizytorem francuskiej Tuluzy.

Rozjuszony, wściekły tłum goni pędzący wśród tumanów kurzu powóz. W pewnym momencie pojazd zbacza z obranej drogi i zawisa nad przepaścią. Osoba będąca w środku rozpaczliwie woła o pomoc, wszak siła dwóch czy trzech mężczyzn wystarczyłaby, by oddalić niebezpieczeństwo stoczenia się w przepaść i ocalić życie jadącego w nim człowieka. Jednak motłoch rzuca się w stronę powozu i spycha go w przepaść. Ze staczającej się z impetem kabiny wypada zakonnik ubrany w dominikański habit, na dnie przepaści nadziewa się na długie, wystające kolce, które na wylot przebijają jego ciało i brudzą krwią lśniącą biel habitu. Tak reżyser filmu „Imię Róży” przedstawił ostatnie chwile jednego z najsłynniejszych inkwizytorów w dziejach.

Inna scena, diametralnie różniąca się od tej opisanej powyżej: wieczór, 30 grudnia 1331 roku, przeor klasztoru dominikanów w Limoges udaje się do kościoła na modlitwę. W jej trakcie widzi nagle bardzo jasne światło, które wychodziło z miejsca, gdzie klęczał, wzniosło się ku głównemu ołtarzowi i nagle znikło. W tym samym czasie na zamku w Lauroux pogodnie umiera Bernard Gui. Szybko uznano, że światło widziane przez przeora było niczym innym, jak odchodzącą do Boga duszą tego zakonnika, wielce zasłużonego współbrata i byłego przełożonego klasztoru w Limoges.

Jaka jest różnica między tymi dwiema scenami? Otóż pierwsza z nich zrodziła się w chorej wyobraźni autora scenariusza do filmu Imię Róży (doskonale wpisując się w powszechnie propagowaną przez nieprzychylne Kościołowi media czarną legendę inkwizycji), a druga scena to opis potwierdzonego źródłem zdarzenia historycznego. Różnica aż nadto jaskrawa.

Bernard Gui stał się jednym z tych ludzi średniowiecza, których antykatolicka propaganda najczęściej kreuje na czarne charaktery. Zarówno książka Umberto Eco Imię Róży, jak i film pod tym samym tytułem w reżyserii Jeana Jacquesa Annaud’a są tego dobrym przykładem.

Kim zatem naprawdę był Bernard Gui? Oto kilka faktów biograficznych na temat jego osoby.

Urodził się około roku 1261 w Królestwie Francji, w małej miejscowości o nazwie Royere, położonej na południe od La Roche-l’Abeille na terenie diecezji Limoges. Nie zachowały się niestety żadne informacje o tym, kim byli jego rodzice. Wiadomo jednak, że jego wuj, zwany Bertrandem Auterii był księdzem katolickim żywiącym ogromny respekt zwłaszcza dla zakonu franciszkanów. Za pewną sumę pieniędzy uzyskaną od wuja Bernard miał możliwość nabycia książek. Miał on najwidoczniej nieco inne od wujowskich zapatrywania monastyczne, wybrał bowiem nie franciszkanów, a dominikanów, czyli Zakon Kaznodziejski (łac. Ordo Praedicatorum, w skrócie OP). Wstąpił do ich klasztoru w Limoges, a w 1280 roku złożył wieczyste śluby zakonne na ręce cieszącego się szacunkiem i sławą wybitnego uczonego Szczepana de Salanhac OP. Władze zakonne szybko uznały go za zdolnego do kontynuowania nauki: filozofii w Bordeaux oraz teologii w Limoges, gdzie dysponowano bardzo bogatym księgozbiorem. Gui wysłano również na dodatkowe studia do klasztoru w Montpellier. Ośrodek ten był czymś w rodzaju elitarnej szkoły dla przyszłych kadr kierowniczych Zakonu Kaznodziejskiego na południu Francji. W 1305 roku został przeorem macierzystego klasztoru w Limoges. Cieszył się on zaufaniem ówczesnego Papieża, Jana XXII, który powierzał mu ważne misje dyplomatyczne w Toskanii, a potem Flandrii. Z tytułu sprawowania ważnego urzędu generalnego prokuratora zakonu dominikanów uczestniczył w procesie kanonizacyjnym św. Tomasza z Akwinu, napisał jego biografię i wydał wykaz jego dzieł. Według wszelkiego prawdopodobieństwa był też osobiście obecny w czasie uroczystej kanonizacji Akwinaty, której dokonał Jan XXII w lipcu 1323 roku. Został mianowany biskupem Lodeve, gdzie sumiennie pełnił swe obowiązki. Był też uznanym dziejopisem, napisał dzieje zakonu dominikanów, historię powszechną Flores chronicorum, a także dzieło hagiograficzne Speculum sanctorale, będące kontynuacją słynnej Złotej Legendy Jakuba de Voragine.

A jakim był inkwizytorem? Z pewnością łagodnym. Urząd ten pełnił w latach 1308-1323. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać wielbicielom słynnej powieści Eco, nigdy nie interesowało go gnębienie podsądnych, dręczenie ich czy pochopne skazywanie bez oglądania się na dowody. Zabrzmi to może banalnie, ale interesowało go przede wszystkim dojście do prawdy. Napisał jeden z najlepszych w średniowieczu podręczników dla inkwizytorów pt. Practica officii inquisitionis haereticae pravitatis (Sprawowanie urzędu badania heretyckiej nieprawości). Charakteryzuje się on zdumiewająco rzetelnym podejściem Autora do poruszanych kwestii. Jeśli chodzi o wyroki, które wydał Gui, to niech przemówią liczby: otóż jednym z najczęściej ferowanych przez niego wyroków było… łagodzenie kar odbywanych już przez heretyków: na przykład zamiana więzienia na noszenie krzyży (wydał 139 takich wyroków) czy zamiana noszenia krzyży na pielgrzymkę (135). W 308 przypadkach zasądził wyrok więzienia, zaś w 136 noszenie krzyży.

Skazywał też na inne kary, zadecydował np. o rekoncyliacji miasta Cordes, potępieniu zbiegłych heretyków, ekshumacji zwłok nieżyjących już heretyków, wyburzeniu domów, w których gromadzili się innowiercy, wydawał nakazy udziału w krucjacie czy nakazy odbycia pielgrzymki. Według badań Jamesa Givena, ramieniu świeckiemu wydał on, a było to równoznaczne z wyrokiem śmierci, 41 heretyków (przy czym aż 31 z nich było recydywistami), co stanowi zaledwie około 4% wszystkich wyroków, jakie ogłosił. Jak na kogoś cieszącego się w popkulturze ponurą sławą bezlitosnego psychopaty wysyłającego hurtem na stos całe rzesze niewinnych ludzi, jest to dziwnie mały odsetek.

Czytając te dane warto uprzytomnić sobie, że obowiązujące wówczas prawo świeckie było dużo bardziej surowe i bezwzględne w wymierzaniu kary śmierci i innych niezwykle dotkliwych kar. Co więcej, warto też wspomnieć, jakiego rodzaju poglądy głosili oraz jakich czynów dopuszczali się katarzy, bo to z nimi Bernard jako inkwizytor Tuluzy miał do czynienia przede wszystkim. Zalecali i praktykowali zabijanie nienarodzonych dzieci (tzw. aborcję) i skazywali ludzi uznanych przez siebie za grzeszników na rytualną „oczyszczającą” śmierć głodową przez zamurowanie w bunkrze. Akt małżeński i prokreacja były ich zdaniem jedną z najgorszych zbrodni, a świat materialny był dziełem szatana itd. To ich sądził Bernard Gui.

Dominikanin, jakiego znamy z kart powieści Imię Róży i Bernard Gui znany ze źródeł historycznych to dwie różne osoby. Ten pierwszy to wykreowany przez Eco na potrzeby zbudowania literackiego suspensu krwawy oprawca, dążący za wszelką cenę do skazania podsądnych bez oglądania się na sprawiedliwość. Prawdziwy Bernard Gui był bowiem człowiekiem wielkiego umysłu, który w swoim zakonie cieszył się wielkim poważaniem i zmarł w opinii świętości. Co więcej, przypisywano nawet mu kilka cudownych uzdrowień dokonanych za jego życia i po śmierci. Poza imieniem i sprawowaną funkcją, nie ma on nic wspólnego z rzeczywistą postacią historyczną. Jednakże czarna legenda tego zakonnika jest żywa po dziś dzień, powielana często bezkrytycznie także w niektórych polskich liceach, gdzie Imię Róży omawiane jest jako lektura dodatkowa.


Radosław Malicki


Za: http://www.pch24.pl/czarna-legenda-bernarda-gui,37656,i.html#ixzz40ufHqDUN