piątek, 4 marca 2016

Krytycznie o filmie Jerzego Zalewskiego „Historia Roja”

    W całej Polsce w 2012 roku odbywały się projekcje roboczej wersji filmu Jerzego Zalewskiego „Historia Roja” połączone z dyskusjami twórców z historykami zajmującymi się tematyką Żołnierzy Wyklętych oraz z widzami.

Pierwsza z tych projekcji odbyła się 29 lutego w SmArt Studio w Warszawie i była zorganizowana przez Instytut Druckiego-Lubeckiego.

Zainteresowanie filmem było bardzo duże, sale pękały w szwach. Po projekcji w SmArt Studio odbyła się niezwykle merytoryczna i ciekawa debata, w której uczestniczyli m.in. historycy, specjaliści od historii Żołnierzy Wyklętych, a także potomkowie Żołnierzy Wyklętych.

Dyskusja po projekcji filmu w SmArt Studio


Jan Ruman postanowił najpierw oddać głos widzom, a dopiero potem specjalistom od historii Żołnierzy Wyklętych. 

Jako pierwsza głos zabrała pani z rodziny podkomendnego „Tygrysa” w patrolu „Roja”. Wypowiedź była emocjonalna i bardzo krytyczna zarówno pod adresem filmu, reżysera, jak i samej akcji „Ratujmy Roja”. Zarzuciła przekłamania historyczne, wulgarny język, brak pokazania motywacji bohaterów. Dzieliła się wrażeniami po projekcji wcześniejszej wersji filmu.

Pani z rodziny "Tygrysa" powiedziała m.in.:

[...] Po obejrzeniu „Elegii na śmierć Roja” [film dokumentalny Jerzego Zalewskiego m.in. o Mieczysławie Dziemieszkiewiczu - „Roju”], choć tam też są niezgodności historyczne, oczekiwaliśmy z wielką radością na film „Historia Roja”. Prawda jest taka, że po godzinie wszyscy mieliśmy dosyć. Dziękować Bogu, że teraz trochę skrótów zostało zrobionych, więc można mieć nadzieję, że następne wersje będą jeszcze lepsze. Nie mniej jednak, co nas zszokowało: przekłamania historyczne. 

Przyjechaliśmy na film historyczny, który jest oparty na faktach, po to, by była zrozumiała historia, która się zdarzyła. W tym filmie nie ma ciągu przyczynowo-skutkowego. Nie wynika z niego, dlaczego oni byli w tym lesie. [...] Nasza rodzina i rodziny poległych partyzantów, które reprezentuję, musieliśmy się troszeczkę zjednoczyć w walce o pamięć prawdziwą [...] My ten film odbieramy też jako takie przekłamanie. [...] To nie byli chłopcy, którzy bluźnili [...] Dlaczego, jak się maluje czyjś portret, to się go robi 5 lat młodszym, a akurat zostało spłycone, to, co powinno być najbardziej wartościowe jako perełka.[...]”

I później jeszcze ostrzej: „Dla rodzin poległych partyzantów, którzy podlegali „Rojowi” [...] akcja „Ratujemy Roja” jest nadużyciem i obrazą. Nam ta akcja uwłacza. [...] Dla nas akcja nie byłaby nadużyciem, gdyby było powiedziane uczciwie: ratujemy Jerzego Zalewskiego. [...] Rój się przez 50 lat komuny uratował. Sam. Nie musiał nikogo prosić o pomoc.” [...]

Wypowiedzi osób pracujących przy filmie:

 Dystrybucja tego filmu jest szaleństwem i obrazą dla żołnierzy, których ten film miał upamiętniać. [...] Potężny budżet został zmarnowany.
 
Natomiast kiedy przeczytałam scenariusz, natychmiast miałam te same obiekcje, co pani [mowa o pani z rodziny], ponieważ również znam dobrze historię i historię Żołnierzy Wyklętych. Natychmiast zaszokowała mnie wulgarność w pierwszej części scenariusza, to, że pili wódkę, przeklinali... Tymczasem to byli ludzie o niesłychanym systemie wartości, systemie wartości katolickim, dla których ojczyzna była najważniejsza i oni nie pozwoliliby sobie na tego typu zachowania. Podzieliłam się moimi obiekcjami z Leszkiem Żebrowskim, który był konsultantem przy tym filmie i on mi powiedział, że miał dokładnie te same uwagi, jeżeli chodzi o scenariusz, z tym, że Jurek Zalewski po prostu nie przyjmował tych uwag. [...]

Wypowiedzi publiczności:

Jestem synem oficera Armii Krajowej z Wileńszczyzny. Mój ojciec był dowódcą oddziału. [...] Odebrałem pewne rzeczy niezwykle rażąco. Przede wszystkim końcowa scena jest dla mnie szokująca. Podoficerowie Wojska Polskiego, ludzie szlachetni walczący o Polskę, po pijanemu idą ginąć. W głupiej absolutnie scenie, takiej niczym nieuzasadnionej. Oni sobie biegną, wybuchy dookoła nich, wszyscy strzelają, oni sobie biegną, strzelają dookoła. [...]

Niepotrzebne są te późniejsze sceny erotyczne, jakieś takie wizje. [...] Dla mnie to jest niezrozumiałe. [...] O ile jest tam scen kapitalnych bardzo dużo w filmie. [...] można spokojnie co najmniej kilkanaście minut tego filmu wyrzucić bez żadnej straty dla niego.

Usłyszałam od pana II reżysera, że ze względu na młodzież umieścił Pan takie, a nie inne sceny. Uważam się za dość młodą osobę, ponieważ nie skończyłam jeszcze 25 lat i mogę panu śmiało powiedzieć jako przedstawicielka największej studenckiej organizacji w Warszawie Soli Deo [...] że nam się nie spodoba ten film. [...]

Czekamy na film, w którym nie będzie scen seksu, nie będzie scen picia alkoholu.[...] Dziękuję serdecznie, bo film uważam za bardzo dobry, po prostu kwestia poprawienia kilku scen.

Ja jestem nauczycielem i uważam, że przede wszystkim najpierw ten film powinni zobaczyć tylko i wyłącznie nauczyciele. W momencie wpuszczenia tam dzieci i młodzieży licealnej ¾ tego filmu przez nich nie będzie zrozumiana, jeżeli nauczyciele nie będą wiedzieli, czego mogą się spodziewać.

Ja przez pierwsze pół godziny nie wiedziałem, kto jest głównym bohaterem, więc nie uważam, że pan ma rację, że wszystko jest konsekwentne, bo ja się w tym gubiłem. Początek, pierwsze 30, 40 minut szukam tego bohatera, ja go nie widzę, sorry.


Grzegorz Wąsowski z fundacji „Pamiętamy” ocenił film bardzo surowo

W mojej ocenie pan Zalewski popełnił daleko idące nadużycie, podając na początku tego filmu, że jest to historia „Roja”. Historia w zrozumieniu popularnym to jest oddanie rzeczywistości, która kiedyś miała miejsce. Jeszcze w napisach początkowych wskazał, że film opowiada zdarzenia realne, które miały miejsce na Mazowszu i na Kurpiach, które jedynie zostały zaadoptowane na potrzeby filmu fabularnego. [...]

 

Następnie padło kilka przykładów niezgodności filmu z faktami.W nawiązaniu do wcześniejszej dyskusji Grzegorz Wąsowski powiedział:


„Rój” absolutnie do końca nie wiedział, że w tym domu, tego dnia jego los się dokona. Kobieta, która go zdradziła, cieszyła się jego absolutnym, bezwzględnym zaufaniem. Zdradziła go w sytuacji niezwykle dramatycznej dla niej samej, w sytuacji, w której jej starsi wiekiem rodzice zostali aresztowani przez resort, kiedy resort wziął ją na przesłuchanie i wykazał, że pomaga oddziałowi „Roja” od dłuższego czasu [...] I w tej dramatycznej sekwencji, gdzie tragedia antyczna wydaje się płaska, bo antyczni Grecy nie znali komunizmu, ta kobieta zdecydowała się „Roja” wydać. Więc rys, że ci partyzanci zdawali sobie sprawę, co ich tam czeka, jest nieprawdziwy.

Rys, że ta kobieta w momencie, kiedy matka rozpoznaje, czy też ma nie rozpoznać zwłok „Roja”, stoi w mundurze więziennym, jest zupełnie skandaliczny moim zdaniem. Sekwencja w czasie majaczeń „Roja”, kiedy widzimy scenę seksu z partyzantem o pseudonimie „Kot”, też jest skandaliczna. Ta kobieta nie zdradzała „Roja” w żadnym wypadku. Nawiasem mówiąc, „Kot” nie był wtedy jeszcze agentem Urzędu Bezpieczeństwa. Mógłbym tutaj czterdzieści pięć minut opowiadać o tym, co pan profesor Żaryn tak ładnie powiedział, że wierność detalu może nie została oddana. Wierności faktografii jest niezwykle mało. Na film, który podaje w tytule, że jest historią „Roja”, jest skandalicznie mało. Zresztą tak na marginesie, matka Roja rozpoznała zwłoki swojego syna w Urzędzie Bezpieczeństwa. [...]

Nie zgadzam się z tezą profesora Żaryna, że reżyser poświęcając detal (absolutnie nie poświęcił detalu, tylko opowiedział własną historię, która w historii „Roja” jest zakorzeniona niezwykle słabo), odmalował pewne zjawiska właściwe dla całego podziemia. Moim zdaniem, gdyby się decydował na coś takiego, to powinien po prostu zrobić film o jakimś „Czarnym”, „Białym”, „Żółtym” i pewnie byśmy tutaj nie siedzieli i sporów nie toczyli. I pani z rodziny Ildefonsa Żbikowskiego, „Tygrysa”, nie wygłosiłaby swojego wystąpienia bardzo emocjonalnego i moim zdaniem trafionego, gdybyśmy się oderwali od pewnej realnej historii, która się zadziała, w której użyto konkretnych pseudonimów, konkretnych nazwisk [...]

Wyobraźmy sobie grupę oficerów Narodowych Sił Zbrojnych, czyli konspiratorów wytrawnych z okresu okupacji niemieckiej, którzy w momencie wejścia wojsk sowieckich do miasteczka w najlepsze w biały dzień biesiadują w knajpie i ustalają losy konspiracji na przyszłość. Jest to scena zupełnie niedorzeczna, odrealniona od prawdy.

„Pogoda rozmawiając z „Tygrysem”, mówi: słuchaj, ty brata nie masz, matki nie masz, no tak chodzisz z tą bronią, to myślisz, że to jest tak łatwo [...] tymczasem był to człowiek, który nie dlatego poszedł do lasu, że nie wiedział, co ze sobą zrobić, tylko podjął bardzo świadomy ideowy wybór, są zachowane dokumenty [...] Z tych dokumentów rysuje się bardzo czytelny obraz tych ludzi, zostały m.in. pamiętniki „Pilota” Grudzińskiego, który w tym filmie się pojawia, może nam jest trudno uwierzyć po tym okresie PRL-u, ale ci ludzie rzeczywiście, jeżeli przeklinali, to bardzo rzadko, a nie często, jak w tym filmie, zwracali się do siebie językiem godnym, słowo „kolego”, które tam się przewija w tym filmie, to był język komunikacji między nimi, szanowali swoje szarże itd., itd.

Jeżeli chodzi jeszcze o istotne dla mnie szczegóły tego filmu, które powodują, że obraz jest wypaczony [...] – cała sekwencja ujawniania, w której dochodzi do rozmowy między „Młotem” a „Lasem”, jest sekwencją zupełnie fikcyjną. Prawda jest taka, że „Młot” wydał rozkaz prowadzenia walki do końca, po czym wyjechał z terenu i ujawnił się gdzieś w Wałbrzychu i „Las” z „Młotem” w ogóle na ten temat okazji rozmawiać nie miał. Cała sekwencja scen w Warszawie, wymyślona, wykreowana, gdzie jest wątek, że „Młot” negocjuje z towarzyszem „Wiesławem”, to jest zupełne nieporozumienie. Jest takie zdanie, kiedy „Młot” mówi, że „Wiesław” powiedział, że UBecja ujawnienia nie przeprowadzi tak, jak należy, to ja będę interweniował, ale spróbujmy. To jest fundamentalne zafałszowanie obrazu - partia komunistyczna decydowała o tym, co w Polsce będzie się działo, Urząd Bezpieczeństwa wykonywał jej polecenia, a nie odwrotnie. To jakaś fikcja rozmowy czy negocjacji „Młota” z Gomułką, jeszcze w takim świetle przedstawione, jest znowu zafałszowaniem obrazu. Podobnie całe sceny zupełnie nierealne w Warszawie. Podobnie jak nierealna scena ataku na Urząd Bezpieczeństwa w Makowie w '48 roku, po to, żeby uwolnić aresztowanego „Lasa”. Podziemie wtedy już nie miało siły do takich ataków, coś takiego w ogóle nie zaistniało w skali kraju, więc co to ma wspólnego z syntezą?

Podobnie jak na procesie pokazowym „Lasa” widzimy „Lasa”, który krzyczy: „precz sowieckie pachołki, niech żyje Polska”. Proces pokazowy był dlatego pokazowy, że ci ludzie byli złamani i tam w ogóle nie było miejsca na takie sceny i takie sceny oczywiście chcielibyśmy, żeby się działy, tylko ich nie było. Podobnie, zupełnie groteskowa scena, w której widzimy w czasie tego procesu na sali „Roja” przebranego za kobietę. Procesy pokazowe charakteryzowały się również tym, że publiczność na tych procesach była niezwykle starannie dobrana. To była widownia sceny, na której komuniści realizowali pewne założenie, żeby splugawić partyzantkę, żeby ją zohydzić właśnie tam, gdzie ta partyzantka działała. W przypadku „Lasa” był to proces w Ostrołęce. A obecność na takim procesie jednego z najbardziej poszukiwanych wówczas partyzantów w terenie jest po prostu czystym nonsensem. Tak jak cała ta scena później z atakiem na pociąg, w takiej sekwencji nieco westernowej, indiańskiej, kiedy zatrzymują sędziów i prokuratorów i później ich rozstrzeliwują. Nic takiego nie miało miejsca. [...]

Fragment świadczący o niechlujstwie reżysera: widzimy scenę, zresztą też nie mającą pokrycia w rzeczywistości, kiedy „Rój” jest mianowany dowódcą oddziału Patrolu Akcji Specjalnej i ostatnia sekwencja, że na tego dowódcę mianuje się plutonowego „Roja”. Po czym 15 minut później w filmie widzimy, jak „Rój” spotyka się z oddziałami dowodzonymi przez Kozłowskiego - „Lasa” i przedstawia się jako kapral Rój”. [...]

Mamy scenę, też zupełnie nielogiczną, kiedy po akcji na więzienie w Krasnosielcu dochodzi do odprawy, na której partyzanci dowiadują się, że na mocy rozkazu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego oddział partyzancki zostaje rozwiązany. Na co jeden z tych partyzantów: „ale ja składałem przysięgę w Narodowych Siłach Zbrojnych, w związku z tym ten rozkaz mnie średnio interesuje”. A później widzimy ich cały czas w szeregach NZW, jak walczą. [...] Prawda historyczna jest taka, że Narodowe Siły Zbrojne w sierpniu '45 roku rozwiązały swoje oddziały, a NZW kontynuowało walkę dalej. [...]

Widzimy tam kilka zdarzeń, które noszą w sobie cechy akcji opartej o zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Mam na myśli przede wszystkim atak na Komitet Powiatowy PPR w Przasnyszu, który zaczyna się sekwencją zastrzelenia dwóch ludzi wychodzących z budynku, po czym partyzanci wpadają do tego budynku [...] strzelanina, z osiem osób po stronie ludzi z tego budynku ginie. W rzeczywistości do takiej akcji doszło, tylko ona wyglądała w ten sposób, że w centrum miasta z mocy wyroku sądu podziemnego zastrzelono sekretarza powiatowego PPR-u, chciano zastrzelić funkcjonariusza UB, zastrzelono komendanta milicji. Były to wyroki wydane przez sąd podziemny, wyroki za konkretne przewiny, a nie na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej. [...] Nawet po akcji na więzienie w Krasnosielcu, gdzie oddział „Pogody” zabrał ze sobą pięciu funkcjonariuszy - tam było dwóch UBeków i trzech milicjantów. Widzimy to w takiej krótkiej i mało czytelnej scenie, gdy trzy osoby nagle zostają zastrzelone w obozowisku partyzanckim. W rzeczywistości doszło do zindywidualizowania win i na mocy zeznań więźniów dwie osoby z tych 5 zostały zastrzelone, a trzy osoby zostały puszczone. Mnie się wydaje, że to jest niezwykle istotne dla pokazania, że walka podziemia była walką punktową, a nie na zasadzie strzelamy do każdego, kto się rusza, kto z jakiegoś powodu jest po drugiej stronie.

Gdybym był po stronie osób nieprzychylnych tematowi, to bym chętnie ten film widział w powszechnej dystrybucji. I na te akcenty zwracam uwagę. [...]

Ale jest też warstwa artystyczna. [...] Czy my coś o tym „Roju” wiemy jako człowieku? Jego namiętnościach, emocjach? To jest moim zdaniem bardzo płaski obraz człowieka, który chodzi oczywiście w bardzo słusznym celu, wygłasza słuszne co do zasady treści, ale raczej podane językiem współczesnym niż mający odpowiednik w tamtych czasach, co jakiś czas strzela komuś w głowę, najlepiej przy krzyżu przydrożnym czy przy figurce Matki Boskiej. Tam nie ma w ogóle emocji w tym filmie. Nawet ta sekwencja z tą jego nieszczęsną miłością, która go wydała. Przecież to jest materiał na wielkie kino. Tymczasem obawiam się, że my się cieszymy z samego faktu, że ktoś wreszcie zrobił film o podziemiu niepodległościowym, antykomunistycznym i że [...] UBecy pokazani są jak ostatnie bydło, a „Rój” i jego towarzysze bronią wartości, które są nam bliskie. Tylko pytanie, czy rzeczywiście to jest powód do tego, żeby stać na baczność i klaskać przed tym filmem. Moim zdaniem bardzo słaby film.


Jeszcze surowiej film ocenił Kazimierz Krajewski z IPN

Trudno jest procentowo zmierzyć, ile jest prawdy historycznej w tym filmie, ale myślę, że ok. 90% scen, które są tutaj prezentowane, nie ma odbicia w rzeczywistości albo jest bardzo dalece zniekształcone. To jest film o ludziach, którzy żyli naprawdę, przewijają się postacie, pseudonimy, naprawdę mieli jakieś nazwiska, naprawdę mieli rodziny. Te rodziny żyją do dzisiaj, to wszystko zostało potraktowane z niesłychaną nonszalancją. To są bardzo luźne impresje na temat wydarzeń historycznych opowiedziane językiem bardzo szczególnym. To nie jest język tamtej epoki, czytelny dla tamtego pokolenia i dla mojego pokolenia. Mec. Wąsowski wymienił szereg scen, które są nieprawdziwe. Ja mógłbym to wyliczanie kontynuować. Oczywiście taki atak na komitet powiatowy w Przasnyszu się nie odbył [...] akcje w Przasnyszu były, wyglądały inaczej. Można przywołać tą wielką bitwę pod cukrownią. Oczywiście akcja na cukrownię była, to była akcja do pewnego stopnia udana. Jeden oddział zajął ten obiekt, dokonał rekwizycji, inny oddział zaatakował milicję w którymś z sąsiednich miasteczek, potem obie grupy się połączyły. Tam, gdzie była cukrownia, rozbrojono chyba 5 ORMOwców, wykonano wyrok śmierci na sekretarzu, oczywiście nie za to, że miał poglądy komunistyczne, tylko za to, co w praktyce robił. Cały ten bój z użyciem artylerii – on się nie zdarzył, ludzie w tym powiecie skręcą się ze śmiechu, jak to obejrzą.
 
Te sceny z pościgiem i walkami w trakcie pościgu. Owszem, doszło do walk, ale to wyglądało zupełnie inaczej. Jest na ten temat materiał historyczny, są relacje żołnierzy, są dokumenty, są raporty z tych akcji. Nie wiem, dlaczego twórcy nie chcieli z tego skorzystać, tylko stworzyli sobie własną wizję artystyczną, zresztą z żyjącym przecież Boruckim „Babiniczem” w roli polskiego samuraja, który XVII-wieczną szablą odgłowił dwóch funkcjonariuszy resortu czy też oficerów KBW. To się może przyśnić, ale wtedy się nie zdarzyło. Sama ta okoliczność, że w tych warunkach końcowej partyzantki rozsądny człowiek, jakim był Borucki, chodzi z szablą i walczy... Cały oddział można było w miecze samurajskie uzbroić i sceny walki byłyby jeszcze bardziej atrakcyjne. Takie sceny, prawie jak ze SPECNAZu, że on skacze [...] podrzyna im gardła. Tego nie było, nie wiem, czy to w jakiś sposób ubarwia [...] Zbędne okrucieństwo, brutalność, nie wiem, czy to państwu uatrakcyjni ten film, czy tej młodzieży, o której tyle było mowy.

Oczywiście tej odprawy przedamnestyjnej '47 roku nie było, coś takiego się nie zdarzyło [...] Stosunek Kuleszy do amnestii był zmienny. [...] W lutym '47 roku nie przekonywał do ujawnienia, tylko wystosował proklamację, w której zabraniał ujawniania, a ujawniającym się zagroził karą śmierci. Pojechał do Warszawy, żeby nawiązać kontakt z Obszarem. Zorientował się, że praktycznie żadnej Komendy Głównej w tym czasie funkcjonującej już nie ma. Obszar też jest fikcją, nie ma nad nimi żadnej zwierzchniej czapki. Był żonaty, miał dziecko, żonę, miał rodzinę. Zaczął się pewnie intensywnie zastanawiać, co dalej i doszedł do zmiany zdania, ale nie zdobył się na odwagę, żeby ze swoim stanowiskiem podzielić się z podkomendnymi i pojechał na „ziemie wyzyskane”, i tam się ujawnił, nie odwołując tych rozkazów wcześniej wydanych. Jego odejście i odejście paru ludzi z nim związanych było oczywiście straszliwym rozczarowaniem dla partyzantów. [...] Cała historia ze stosunkiem Kuleszy do amnestii jest pokazana w sposób nieprawdziwy.
 
Sceny warszawskie z udziałem jakiegoś „Bonda” konspiracji narodowej, majora Okrzei, Ostoi, nie pamiętam [...] Była taka postać? Miała wpływ na decyzje, które ludzie podejmowali? Była masakra pod Cyryla i Metodego w '47 roku? Bitwa tam na Pradze stoczona? Nic takiego się nie zdarzyło. Takie akcje w Warszawie nie miały miejsca, to wszystko jest nie wymyślone, a po prostu jakoś wybzdurzone. To jest nierealne, to się w ogóle nie mogło wówczas zdarzyć.

Nie było sceny z nieudanym odbijaniem Makowa, nie było sceny z akcją na pociąg i likwidacją sądu, nie było akcji z nieudanym odbijaniem rodziny „Roja”. Nie było, nie było, nie było i tak mógłbym wiele rzeczy, których naprawdę nie było, które się nie zdarzyły wymieniać. Po co wymyślać rzeczy, które się nie zdarzyły, skoro w życiu tych ludzi zdarzyło się tak wiele rzeczy wspaniałych, pięknych, szlachetnych...

Może mam inną estetykę niż pan Zalewski i kolega, który nam towarzyszy. Sposób, w jaki zostało to pokazane, jest sprzeczny kompletnie z moją estetyką. [...] To, że młody podoficer zwraca się do oficerów, do swoich dowódców [...] po imieniu [...] pijąc przy nich alkohol z butelki – takie rzeczy się nie zdarzały, niezależnie, co na ten temat myśli kolega i pan Zalewski. Ludzie w tamtej epoce się po prostu szanowali, mieli do siebie zupełnie inny stosunek. [...] Tu wygląda tak, że jakaś pani masuje Kuleszę, który w trakcie tego masażu charczy przez zęby, że kogoś tam trzeba zastrzelić, no i chłopcy idą i to zrobią.
 
Scena, w której Nasierowski – ten człowiek żył naprawdę i naprawdę umarł - zostaje uprowadzony, postawiony pod figurą świętą, pod figurą Matki Boskiej i w momencie, w którym partyzanci każą mu się modlić, on przerażony modli się i „Rój” z nonszalancją gestapowca strzela modlącemu się człowiekowi w tył głowy, po czym zapala papierosa... Dla mnie jest to obrzydliwe. Nie wiem, czy to jest sposób... nie wiem, jak panowie uważają, że to może młodzież do czegokolwiek przekonać. To może ucieszyć tylko redaktorów „Gazety Wyborczej”. [...]

Razi mnie jakiś taki manieryzm, skłonność do brzydoty, do jakiejś takiej obrzydliwości, brudu życia, który jest tam niesłychanie eksponowany. [...]

Miałem okazję, czy też nieprzyjemność śledzić tę produkcję od dosyć wczesnego etapu. Przeczytałem scenariusz, który mnie przeraził. Pierwsza wersja tego filmu rzeczywiście została skrócona, okrojona dalece. Ja się boję, że te obrazy zostaną przywrócone w serialu, o którym pan mówi...

Grzegorz Wąsowski

Najlepiej estetykę oddaje scena ostatnia, w której „Rój odjeżdża symbolicznie w mit na traktorze. Ten traktor, myślę, znakomicie symbolizuje lekkość, z jaką ta historia została opowiedziana.

Grzegorz Wąsowski

Problem polega na tym, że reżyser nie wybrał nieistniejącej grupy partyzantów w nieistniejącym lesie, tylko dokładnie wybrał istniejącą grupę partyzantów. To zbiorowisko istniało, konkretne osoby, konkretne pseudonimy. [...] Jeżeli budujemy historię opartą o konkretne nazwiska i pseudonimy, to wydaje mi się, że wybierając taką konwencję filmu, sami bardzo sobie ograniczamy pole do potencjalnych własnych interpretacji. [...] Jeśli chodzi o syntezę, to proszę zwrócić uwagę, że z tego filmu w tym obszarze makro, w którym pan chce bronić ten film, przynajmniej dla mnie, nie widać sensu trwania tej partyzantki. Oni po prostu trwają, bo nie maja dokąd odejść. Tymczasem przecież doskonale wiemy, że dzięki tej partyzantce pewne zabiegi komunistyczne, jak kolektywizacja wsi, jak zniszczenie Kościoła zostały przesunięte o kilka lat. Dzięki temu, że później Stalin zmarł, że komunistom w tym momencie najbardziej brutalnym nie starczyło czasu na przeprowadzenie tych operacji, że proces kurii krakowskiej to jest dopiero '53 rok, internowanie księdza prymasa to jest '53 rok. Gdyby nie było podziemia, gdyby podziemie nie przyjęło na siebie tego pierwszego ataku barbarzyńców spod znaku sierpa i młota, to te procesy by zaistniały kilka lat wcześniej. Komuniści by zdążyli. [...] Tu się to nie udało dzięki tym chłopcom. Tak, że ich ofiara ma bardzo wymierny sens. Dla nas w skali makro tego sensu zabrakło. Ci ludzie jednak do końca cieszyli się poparciem społecznym. [...] Ja odmawiam temu filmowi również dużych walorów w obszarze syntezy ogólnej. Pogwałcono faktografię, a jednocześnie ten obraz w skali makro jest też słabiutki.

Na podstawie: http://blogpress.pl/node/12268

OD REDAKCJI:  Redakcja strony Ruch Christus Rex była obecna na przedpremierowym pokazie filmu w Katowicach dnia 1 marca A.D. 2016 i w pełni zgadza się z zarzutami zawartymi w powyższym artykule. Zabrakło spójnej fabuły (jakby film składał się z pociętych odcinków), poza tym strumieniami lejący się alkohol, przekłamania historyczne i tym podobne braki dyskwalifikują ten film jako obraz mający przedstawiać rzeczywistą walkę Żołnierzy Niezłomnych. Mimo początkowej zachęty możemy stwierdzić, że film jest niestety zafałszowaniem historii walk polskiego podziemia antykomunistycznego.