poniedziałek, 14 marca 2016

O zapomnianym powstaniu, które spłynęło rzeką niewinnej krwi. Na nim wzorowali się Lenin i Pol Pot

Jakub Cathelineau - 1. przywódca Powstania
    Dwieście dwadzieścia lat temu, w grudniu 1793 roku upadło ostatecznie kontrrewolucyjne powstanie w Wandei. Wielka Armia Katolicka i Królewska, rozbita pod Angers, zmasakrowana pod Le Mans i unicestwiona pod Savenay, przestała istnieć.

Wkrótce cała Wandea utonie we krwi. Po dziesięciu miesiącach skutecznego oporu, kiedy wydawało się, że może wręcz zagrozić republice.

Jeńcy oczekiwali na śmierć. Czterystu ludzi stłoczonych w drewnianej stodole w Chemillé, w zachodniej Francji odliczało swe ostatnie chwile.

Nie mieli prawa oczekiwać litości. Należeli do okrutnej armii przysłanej przez rewolucyjne władze w Paryżu do zbuntowanego departamentu, aby zaprowadzić tu nowe porządki. W swych piekielnych pochodach szli od wioski do wioski, pozostawiając po sobie zgliszcza i okaleczone trupy. Byli niczym stado wściekłych wilków zagryzających zimą dzieci, wciąż głodni krwi, ciągle opętani żądzą mordu. Dlatego też miejscowi tępili ich bez pardonu, jak wilki właśnie, jak dzikie bestie.

Po bitwie pod Chemillé, 10 kwietnia 1793 roku czterystu republikanów wpadło w ręce chłopskich powstańców. Tymczasowo umieszczono ich w pobliskiej stodole…


PATER NOSTER


Drzwi stodoły rozwarły się z trzaskiem. Na jej progu stanęli powstańcy z siekierami w rękach. Do wnętrza wdarł się lodowaty powiew grozy.

Chłopi spoglądali na jeńców beznamiętnie, jak się patrzy na robactwo, które trzeba wytępić. Pochwyceni żołnierze byli dla nich częścią kataklizmu, jaki nawiedził ich spokojne dotąd strony; byli sługami mrocznej siły, która wdarła się w ich życie, przynosząc swąd spalenizny i zgniły odór śmierci.

Ostrza wandejskich toporów lśniły złowieszczo, zapowiadając to, co nieuniknione. Powstańcy postąpili krok do przodu i z czterystu gardeł wyrwały się westchnienia i szloch…

Wtem na drodze mścicieli wyrósł postawny mężczyzna. Nosił skromny mundur, ale tchnął autorytetem i siłą. Chłopi zatrzymali się z szacunkiem. Był to Maurycy d’Elbée, ich dowódca. W stodole rozległ się jego potężny głos:

– I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom!

Zaległa cisza. Tylko gdzieś w tle słychać było szepty przerażonych jeńców. Wandejski wódz i jego podwładni mierzyli się wzrokiem.

– Jako i my odpuszczamy! – powtórzył z mocą d’Elbée.

Dawno, przed wiekami, w zupełnie innej części świata pojawił się niezwykły Człowiek. Szybko zgromadził wokół siebie grono oddanych uczniów. Pewnego dnia jeden z nich zwrócił się do Nauczyciela z prośbą: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów. A On rzekł do nich: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie (Łk 11, 2–4).
Po blisko tysiącu ośmiuset latach ta właśnie rozmowa zadecydowała o losach czterystu rewolucjonistów pochwyconych w Chemillé. Wandejczycy darowali jeńcom życie i wolność.

ZRYW

W ostatniej dekadzie XVIII stulecia ery chrześcijańskiej w zachodniofrancuskim departamencie Wandea życie ludzkie mocno straciło na wartości. Rewolucyjna przemoc, którą zapoczątkowały zajścia w Paryżu 14 lipca 1789 roku, szybko dotarła i tutaj. Szczególne wzburzenie Wandejczyków wzbudzały zadekretowane odgórnie prześladowania Kościoła. Doszło na tym tle do szeregu wystąpień ludności – zarówno demonstracji rozpraszanych przez wojsko salwami w tłum, jak i coraz częściej starć zbrojnych. Setki Wandejczyków poniosły śmierć w wyniku rewolucyjnego terroru, jak na przykład podczas krwawej masakry w Bressuire, w sierpniu 1792 roku, kiedy Gwardia Narodowa otworzyła ogień do tłumu wiernych protestujących przeciwko planowanej eksmisji sióstr zakonnych z miejscowego klasztoru. Zabito tam na miejscu około stu osób, dalsze pięćset aresztowano, by większość z nich wymordować w więzieniu.

W styczniu 1793 roku Wandejczykami wstrząsnęła wieść o zgilotynowaniu ich władcy, Ludwika XVI. W ich oczach był to mord na osobie Pomazańca Bożego. W następnym zaś miesiącu władze ogłosiły przymusowy pobór do wojska. Te dwie krople przelały kielich goryczy. Wandea chwyciła za broń. Pod sztandarami z Najświętszym Sercem Jezusa oraz z liliami Burbonów ruszyła do boju Wielka Armia Katolicka i Królewska. Jej żołnierze nosili na piersiach wizerunki Serca Jezusowego, krzyże i szkaplerze. Naczelnym wodzem insurekcji obwołano Jakuba Cathelineau, a Maurycy d’Elbée znalazł się w gronie jego zastępców.

GENERAŁ OPATRZNOŚĆ

Józef Ludwik Gigost d’Elbée
Maurycy Józef Ludwik Gigost d’Elbée był z pochodzenia Saksończykiem. Urodził się w roku 1752 w Dreźnie, w rodzinie o tradycjach wojskowych. Jego ojciec był grenadierem w służbie króla Polski, Augusta III Sasa.

W wieku dwudziestu pięciu lat Maurycy osiadł we Francji. Rychło zaciągnął się do regimentu kawalerii, gdzie po sześciu latach dosłużył się stopnia porucznika. Po uzyskaniu zwolnienia ze służby pojął za żonę pannę Małgorzatę Karolinę du Houx d’Hauterive. Osiedli razem w majątku w pobliżu Beaupréau w Anjou. Kiedy wybuchła rewolucja, państwo d’Elbée, przeczuwając najgorsze, wyjechali do Koblencji. W roku 1792, gdy władze zagroziły konfiskatą majątków emigrantów, zdecydowali się na powrót. W następnym roku wandejscy chłopi – znając wojskową przeszłość Maurycego – poprosili go, by poprowadził ich w bój.

D’Elbée początkowo wzbraniał się przed przystąpieniem do walki. Choć był z przekonania monarchistą, jednak stronił od angażowania się w życie polityczne. Czynnikiem, który zadecydował o przyjęciu przezeń propozycji powstańców, był jego szczery katolicyzm i niezgoda na prześladowanie Kościoła.

Wkrótce Maurycy d’Elbée – skromny, rozważny, a przy tym niezwykle pobożny – stał się znany jako Generał Opatrzność (bądź Ojciec Opatrzność). Podwładni uwielbiali go. Pod jego rozkazami gromili republikanów pod Parthenay, Fontenay‑le‑Comte (gdzie d’Elbée odniósł ranę) i w wielu innych miejscach. U samego początku wojny nakazał swoim żołnierzom:

– Walczcie z nadzieją. Walczycie dla Boga!

JAK TYGRYSY

Ofensywa powstańców nabierała rozmachu. W czerwcu Jakub Cathelineau poprowadził szturm na Nantes. Wandejczykom udało się sforsować linię fortyfikacji i wedrzeć do miasta. Jeszcze trwał opór wojsk republikańskich, gdy Cathelineau wydobył różaniec i przyklęknął na bruku, by podziękować Bogu za zwycięstwo. W tym momencie ugodziła go kula.

Nowym wodzem naczelnym insurekcji obwołano Maurycego d’Elbée. Ten powiódł swych żołnierzy do nowych zwycięstw. Między innymi pod Châtillon pokonał wojska republikańskie generała Franciszka Józefa Westermanna, który zdobędzie później wątpliwą sławę jako Rzeźnik Wandei.

Tymczasem stale napływały doniesienia o nowych zbrodniach rewolucjonistów. Powstańcy pałali żądzą odwetu, jednakże d’Elbée konsekwentnie żądał od nich przestrzegania cywilizowanych norm i poprawnego traktowania jeńców.

17 października czterdziestotysięczna armia wandejska uderzyła na Cholet. Czekało tu na nią na umocnionych pozycjach dwadzieścia sześć tysięcy republikanów. Wandejczykom udało się wedrzeć na ulice miasta, jednak ich szturm załamał się w morderczym ogniu nieprzyjacielskiej artylerii. Wielokrotnie ponawiane ataki utknęły w strugach krwi. Republikański dowódca, generał Jan Baptysta Kléber, rzekł później z podziwem o powstańcach:

– Walczyli jak tygrysy…
 
Sztandar wojsk wandejskich
Padł czternastokrotnie ranny d’Elbée. Jego zastępca Karol de Bonchamps odniósł śmiertelną ranę. Powstańcy ustąpili i rozpoczęli odwrót.

Doniesiono o nowych kolumnach republikańskich maszerujących na Wandeę. Tymczasem wycofywanie się Armii Katolickiej i Królewskiej utrudniała konieczność pilnowania i żywienia pięciu tysięcy pojmanych jeńców. Powstańcy, rozgoryczeni niedawną porażką i stratą ukochanych dowódców, chcieli dokonać masowej egzekucji „niebieskich”. Jednak umierający de Bonchamps, jak kiedyś d’Elbée pod Chemillé, poprosił o łaskę dla wrogów. Jego wola była dla żołnierzy świętością – jeńców uwolniono.

Niestety, podobnej rycerskości zabrakło sługom Rewolucji. Posuwający się w ślad za Wandejczykami pułk Westermanna napotkał powstańczy szpital z pięciuset rannymi – wszystkich wymordowano. Po odnalezieniu grobu de Bonchampsa Westermann nakazał wykopać zwłoki, odciąć głowę i wysłać ją Konwentowi na dowód odniesionego triumfu.

TRUPIE CZASZKI

Ciężko rannego Elbéego powstańcy przewieźli do Beaupréau, a następnie do Noirmoutier. Tymczasem rewolucjoniści, wykorzystując odwrót Armii Katolickiej, rozpoczęli na opanowanych terenach akcję ludobójczą. Oficjalne rozkazy skierowane do oddziałów pacyfikacyjnych brzmiały:
Spalić wszystko, co da się spalić, i zabić każdą żywą istotę!
Generał Beaufort nawoływał do oczyszczenia Wandei z zamieszkującej ją przeklętej rasy. Generał Ludwik Turreau, dowódca kolumn piekielnych zapowiadał, że departament ten stanie się narodowym cmentarzem i nakazywał swym żołnierzom: Wszyscy bandyci (…) mają pójść pod bagnety. W ten sam sposób traktujcie kobiety, dziewczęta i dzieci!

Już niedługo władze w Paryżu zostały zasypane makabrycznymi raportami ze skazanej na śmierć krainy.

Dzień męczący, ale owocny – stwierdzał generał Cordelier, pisząc z miasteczka Lucs‑sur‑Boulogne, gdzie jego podwładni wymordowali 564 osoby, w tym 110 dzieci poniżej siódmego roku życia (trzydzieści trzy ofiary liczyły sobie od kilkunastu dni do dwóch lat).

Dla dobra Republiki – nie ma już mieszkańców Echaubrognes; nie pozostał tu nawet jeden dom. Nic nie umknęło narodowej zemście – donosił generał Caffin.
Nie ma już Wandei, obywatele republikanie! – przechwalał się Westermann. – Wraz ze swymi kobietami i dziećmi zginęła pod naszym mieczem Wolności. Zgodnie z rozkazami, które mi daliście, miażdżyłem dzieci kopytami koni, masakrowałem kobiety… Litość to nie jest rewolucyjna sprawa!

Andrzej Solak


Za: http://niezlomni.com/?p=1902