We wrześniu 1924 roku w Warszawie
białoruski działacz Bronisław Taraszkiewicz spotkał się z wysłannikiem
ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii MacDonalda - niejakim Morelem.
Treść rozmowy dotyczyła wsparcia brytyjskiego dla aspiracji narodowych
ruchu białoruskiego. Jednym z tematów był skład etniczny ludności
zamieszkującej teren Puszczy Białowieskiej oraz możliwość utworzenia
obszaru autonomicznego. Obaj zgodzili się uznać, że byłby to kompromis,
który „uspokoiłby kresy na bardzo długi okres”.
Autonomia to co prawda nie
niepodległość, ale… Taka idea pojawiała się w rozmowach Białorusinów nie
tylko z Anglikami. Swoje „oferty” składali także Litwini, Niemcy i
Czesi. Gwarantem doprowadzenia planów do formy realizacji miały być Liga
Narodów oraz Związek Sowiecki - w zależności od środowiska, w którym
projekty tworzono.
Sytuacja sprzed dziewięćdziesięciu laty
swoimi wydarzeniami może przywoływać pewne skojarzenia. Skargi pisane do
organizacji stowarzyszeniowych (UE) czy sąsiadów (Niemcy) narzucają się
w oczywisty sposób. Ale warto zauważyć, że podobnie jak w pierwszej
połowie lat 20. ubiegłego wieku odżyła na Białostocczyźnie idea
autonomii. Co prawda nie białoruskiej, ale podlaskiej, jednak zasięgiem
terytorialnym prawie identyczna.
Gdyby szukać oceny dla idei
separatystycznej, której celem jest odłączenie fragmentu
Rzeczypospolitej od Macierzy, to jak się wydaje, tak sto la temu, jak i
dzisiaj jest ona negatywna. W oczywisty sposób budzi (lub powinna
budzić) niechęć, a może i wrogość wobec osób, które takie działanie
propagują. Szczególnie, że w rzeczywistości europejskiej gwałtowna
zmiana granic jest doświadczeniem aktualnym, a więc możliwym do
realizacji.
Gdyby poddać ocenie publicznej osobę
zachęcającą do oderwania od województwa podlaskiego obszaru wielkości
mniej więcej trzech powiatów, to wydaje się, że opinie przychylne byłyby
wyrażone ewentualnie w promilach. Można oczekiwać, że potępienie takich
dążeń zdominowałoby taki ranking i chyba słusznie. Co natomiast w
przypadku, gdy ta sama osoba uzurpuje sobie prawo do kształtowania
polityki historycznej państwa, w którego granicach chce uczynić wyrwę?
Czy stwarzając swoją aktywnością polityczną zagrożenie dla całości
państwa polskiego może jednocześnie stawać do dyskusji na temat kształtu
tego państwa?
Wspomniane na wstępie spotkanie
wysłannika brytyjskiego premiera z przyszłym działaczem Komunistycznej
Partii Zachodniej Białorusi odbywało się w dosyć jasnym kontekście
politycznym. Angielska firma Century eksploatowała obszar Puszczy
Białowieskiej, mając na tę działalność wyłączność, a białorusko-komunistyczne bandy destabilizowały życie mieszkańców tego obszaru
swoimi napadami. Trwały przygotowania do zbrojnego powstania, które
miało przybrać formę masowego wystąpienia w 1925 roku. Tymczasem
ofiarami tej aktywności stawały się instytucje państwowe oraz
najczęściej rozproszone samotnie po terenie leśniczówki. Ale nie tylko.
Złożony z działaczy komunistycznych, wywodzących się z terenu między
Kleszczelami a Zaleszanami, oddział atamana „Czorta” zaliczył min. atak
na miasteczko Kleszczele właśnie, gdzie zamordowano niewinnych ludzi. W
czasie wycofywania się "odważni bojownicy" o niepodległość Białorusi,
jako osłonę porwali rodzinę leśniczego - matkę, żonę oraz dzieci. I nie
był to odosobniony przypadek.
Na szczęście do eskalacji tych działań
nie doszło i nie przybrały one formy powstania. Ale oczekiwanie na
oderwanie wybranego przez siebie obszaru od Rzeczypospolitej należało
odpowiednio wykorzystać. Rady w tym względzie płynęły ze strony Niemiec.
Jeden z polityków tego państwa - Susemilh - uczestnicząc w spotkaniu z
działaczami białoruskimi, podpowiadał: „…jak najwięcej krzyczeć, na żadne
kompromisy z rządem polskim nie iść”.
I tak przyszedł rok 1939. Zapalnik
zareagował 17 września i zaczęło się. „..chłopi schwytali sześciu
polskich oficerów. Poddano ich okrutnym, wielogodzinnym torturom, a
następnie zabito kijami i widłami”. „…chłopi zamordowali beznogiego
inwalidę, kapitana WP Twardowskiego, którego uduszono sypiąc mu piach do
gardła”. „…rannego żołnierza z okolic Poznania najpierw zapytano o
narodowość, a kiedy oświadczył, że jest rodowitym Polakiem, skwitowano
to śmiechem i powiedzeniem ‘zakalonnyj Polak’. W chwilę potem pchnięto
go bagnetem w okolicę serca i skonał”. „…policjantowi Stanisławowi
Mucha (lat ok. 40) zabójcy rozpruli brzuch, wyrwali wnętrzności i
zawiesili je na drzewie”.
Gdzie są postępowania pionu
prokuratorskiego IPN w tych sprawach? A jeśli kończą się umorzeniem
postępowania, to gdzie znajdują się obszerne uzasadnienia ze wskazaniem
na „wyczerpanie znamion zbrodni ludobójstwa”?
Jakkolwiek to zabrzmi, ludność
pacyfikowanych przez białorusko-komunistyczne bandy terenów wyczekiwała
ratunku w oddziałach Wojska Polskiego, które w czasie wojny stosowały
zasady wojenne:
W. Malinowska: „Kiedy podjechaliśmy
bliżej, okazało się, że płonie długa, może 1,5-kilometrowa wieś-ulicówka
zwana Postuple. To był odwet za zamordowanie kilkunastu bezbronnych
rannych żołnierzy polskich. Oddział, który wpadł do wioski, nie zdążył
zapobiec zbrodni, więc rozproszył się po wsi, podpalając wszystkie domy
po kolei (...). Żar, dym nie do wytrzymania, rozdzierający płacz matek,
które przybiegły zbyt późno z pola i nie zdążyły uratować zamkniętych w
chałupach małych dzieci (trwały akurat wykopki ziemniaków). Starsze
kobiety i mężczyźni próbowali uratować chociaż cokolwiek z dobytku
(...)"
Ppor. Czesław Bogdanowicz „Pierwsze już
dnie [po 17 IX - W.S.] przynoszą nam niespodzianki, z okolicznych
skomunizowanych wsi do kolumny maszerującej zwarcie padają strzały z rkm
i kb. - pojedynczy strzelcy oraz małe grupki 2-3, odłączający się od
pododdziałów, giną bez wieści, krążą pogłoski, że zostali zamordowani.
Wiadomości te potwierdzają się we wsi Nowosiółki, powiatu kobryńskiego,
osobiście znalazłem w jednym z ogródków kilka ukrytych siodeł ułańskich.
Przeprowadzone dochodzenie w 99% stwierdza, że ułani zostali
zamordowali. Jak stwierdzono po paru godzinach, byli to zwiadowcy konni.
Wypadki te mnożą się - żołnierze odruchowo mszczą się na okolicznych
mieszkańcach - odtąd wieś, z której padły strzały, względnie znajdowano
zamordowanego żołnierza, stawała w ogniu.” (cytaty za M. Wierzbicki,
Polacy i Białorusini w zaborze sowieckim. Stosunki polsko-białoruskie
na ziemiach północno-wschodnich II Rzeczypospolitej pod okupacją
sowiecką 1939-1941, Warszawa 2000).
U boku sowietów działalność aktywu
białoruskiego rozkwita. Najpierw w czasie Zgromadzenia Ludowego, ale w
pełnej krasie ukazuje się zimą 1940. Deportacje dają nową okazję, by
wziąć udział w ludobójstwie sąsiadów. I jako członkowie trójek
deportacyjnych i jako chociażby furmani.
Po 1941, już w nowej formie, w Bezirk
Bialystok, ale nadal w opozycji do Polaków i Rzeczypospolitej rozwija
się administracja białoruska i policja białoruska. Zaczynają
funkcjonować białoruskie szkoły i białoruskie oddziały SS.
Co znamienne, zanim w Narewce zostaną
wszczęte prześladowania miejscowych Żydów, najpierw nowa policja
pomocnicza rozlicza się z ocalałymi z okupacji sowieckiej Polakami -
dwaj zamordowani 30 lipca 1941 leśnicy Gerhard i Pyzel. Ich ciała
rodziny mogły przenieść na cmentarz po interwencji u niemieckich
przełożonych miejscowego posterunku.
W tym samym czasie białoruscy działacze
komunistyczni organizują się w oddziały zbrojne. Takie chociażby, jak ten
„W imię ojczyzny” stanowiący część brygady im. F. Dzierżyńskiego. Ma on
na koncie wiele zbrodni. Jedna z nich miała miejsce 7 kwietnia 1944
(Wielki Czwartek) w miejscowości Sobótka, koło Bielska Podlaskiego.
Zaliczona przez IPN w poczet zbrodni ludobójstwa. Uzasadnienie wyroku
nie jest publikowane. Rodzinom członków bandy nikt dzisiaj nie sugeruje
zmiany nazwiska. Dowódca Aleksander Jurczuk został pochowany w glorii
chwały na cmentarzu w Dubinach koło Hajnówki.
Ponowne wkroczenie na Białostocczyznę
wojsk sowieckich na pewien czas wprowadziło zamieszanie, które
spowodowało emigrację pewnego procenta zaangażowanych w administrację
niemiecką białoruskich działaczy Komitetów. Ale, jak się okazuje, nie było
to konieczne. W przypadku nawiązania współpracy z NKWD czy UB można
było nadal służyć wiernie… Ale komu?
Pewnie Aleksander Panasiuk z Hajnówki
oraz jego koledzy mogliby udzielić na ten temat obszernej odpowiedzi.
Ale zdaje się, że już nie żyją. Tak więc pewnie, nawet jeśli zostałoby
wszczęte, śledztwo zostanie umorzone. Czy z obszernym uzasadnieniem? Czy
rodzina Panasiuka zmieni w związku z tym nazwisko?
Instalowanie na terenie Białostocczyzny
władzy ludowej spotkało się z oporem części ludności zamieszkującej
teren ziem zachodnich województwa. Na terenach, gdzie obok siebie leżały
wioski tzw. polskie i białoruskie do wcześniejszych antagonizmów
dołączały nowe, wynikające ze stosunku do okupacji komunistycznej.
Wzmagały się szczególnie wtedy, gdy NKWD, KBW i UB pacyfikowały okolice
przywiązane do tradycji Rzeczypospolitej i aktywnie wspierające polskie
podziemie niepodległościowe. Szczególnie od września 1945 roku
(rozwiązanie 5. Wileńskiej Brygady AK) siły resortu bezpieczeństwa czuły
się swobodnie, mordując mieszkańców kolejnych wiosek. Ale była to raczej
kontynuacja niż zjawisko nowe. Należy bowiem pamiętać znamienne
wydarzenie z sierpnia 1945, kiedy to mieszkańcy Ostrożan i okolicy
zagrożeni kolejną pacyfikacją zwrócili się o pomoc do por. Zygmunta
Błażejewicza z 1 szwadronu 5. Wileńskiej. W czasie walki stoczonej w
Miodusach Pokrzywnych w ręce „Zygmunta” wpadły dokumenty ujawniające
agenturę NKWD na terenie powiatu bielskiego.
Po wycofaniu z ziemi podlaskiej dużego
zgrupowania wojskowego, jakim była 5. Wileńska Brygada, teren został
pozbawiony dotychczasowych obrońców polskiej ludności. Gehennę kolejnych
pacyfikacji władza ludowa przerwała „wspaniałomyślnie” na okres Bożego
Narodzenia. Przedwiośnie 1946 miało być początkiem ostatecznego
rozstrzygnięcia dalszych losów „reakcyjnej ludności”. Pułk piechoty
dowodzony przez Roberta Satanowskiego był już w gotowości bojowej pod
koniec stycznia 1946. Stąd tak szybko udało się z jego składu
skonfigurować grupę pościgową za oddziałem 3. Wileńskiej Brygady NZW.
Jej historia jest doskonale znana.
Poświęcono jej wiele publikacji komunistycznych. Język propagandowy
dziennika „Jedność Narodowa” jest do dzisiaj wykorzystywany przez
środowisko lewicowych aktywistów białoruskich, ale także przez działaczy
SLD. Ostatnia akcja białostockiego ONR na terenie Bielska Podlaskiego i
Hajnówki upamiętniająca rocznicę śmierci kpt. Romualda Rajsa „Burego”
doskonale ujawniła środowisko zakorzenione w okresie utrwalania władzy
ludowej. Jeżeli miała to być prowokacja, to pod tym względem udana.
Ukazała swoiste, ale nie nowe zjednoczenie separatyzmu białoruskiego
(radny RM Bielsk Podlaski Tomasz Sulima) ze środowiskiem
postkomunistycznym (przewodniczący regionalnego SLD Krzysztof Bil-Jaruzelski). Myślą przewodnią spójną dla komentatorów tej strony sporu
jest niechęć do uznania prawomocnego wyroku sądowego z 1995 roku
rehabilitującego żołnierza WP kpt. Romualda Adama Rajsa zastrzelonego w
białostockim więzieniu przez sierż. Aleksandra Jurczuka 30 grudnia 1949
roku.
Można by powiedzieć: „Wy macie Jurczuka,
my mamy Rajsa”. Ale nic z tych rzeczy. Nie wolno stosować takiego
porównania. Jurczuk był bowiem w całej swojej biografii wrogiem
polskości. Jedyne, co mógł zaakceptować, to tylko tzw. Polskę Ludową, w
której odnalazł się w roli kata.
Pytany kilka lat temu o „Burego”
por. Zygmunt Błażejewicz użył symbolicznie obrazu wagi, na której po
jednej stronie leżą wszystkie chwalebne czyny kpt. Rajsa, a na drugiej
wypadki z przełomu stycznia i lutego 1946. Wszystkie się równoważą.
O wszystkich należy pamiętać. By tę równowagę zauważać.
Dyskusja, która cały czas jest
odświeżana przez środowisko lewicowo -białoruskie opiera się na tezach
do aktu oskarżenia, który nigdy nie został poddany przewodowi sądowemu.
Prokurator prowadzący śledztwo zakończył je umorzeniem, ale dopuścił
możliwość spekulowania jego ustaleniami. Na ile było to działanie
zamierzone? Trudno to ustalić. Można jedynie mieć nadzieję, że niebawem
zakończy się prowadzone również przez białostocki pion prokuratury IPN
(i tego samego prokuratora) śledztwo w sprawie deportacji Polaków w głąb
ZSRR. Ma ono szanse przedstawić faktyczny stan napięcia między
aktywistami białoruskimi a obywatelami (nie tylko Polakami, ale także
Białorusinami, Ukraińcami i Żydami) Rzeczypospolitej. To może być krok
milowy w poszukiwaniu historycznych rozstrzygnięć.
Tymczasem administrator profilu „Bury -
nie mój bohater” w Bielsku Podlaskim oczekując swojego „autonomicznego Podlasia”, celuje w pomówieniach o skłonności faszystowskie swoich
oponentów i sugeruje konieczność zmiany nazwiska rodzinie kpt. Rajsa.
Realizuje w ten sposób wytyczne władzy sowieckiej, która podobne
narzędzia podpowiadała walczącym z Rzeczpospolitą działaczom kolejnych
mutacji komunistycznych organizacji partyjnych. Pewnie robi to i
świadomie, i dobrowolnie. Czy czerpie swoją retorykę z literatury
propagandowej utrwalaczy władzy ludowej? Może już nie musi.
Jedno jest pewne. Nie wystarczy mu tylko
„Bury”. Już teraz żywi się „Łupaszką” i „Inką”. Zaczyna powoli
konsumować „Konusa”. W jego menu pojawiają się także inne postaci. W
myśl zasady: „…jak najwięcej krzyczeć, na żadne kompromisy z rządem
polskim nie iść”. Aż przyjdzie moment kiedy będzie można wcielać swoje
myśli w czyn?
B. Burdon
Za: http://blogmedia24.pl/node/73379
OD REDAKCJI: Jak wynika z powyższego artykułu, zbrodnie białoruskie na Polakach stosowanymi metodami niczym nie różniły się od zbrodni band UPA na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. Są one tylko mniej znane i mniej nagłośnione szerszej opinii publicznej, a o tym powinni dowiedzieć się wszyscy Polacy z każdego regionu Polski, aby nie ulegać kłamliwej propagandzie słynnej gadzinówki, znanej pn. "Gazeta Wyborcza" oraz wyjątkowo podłej manipulacji ze strony środowisk białorusko-lewicowych w Hajnówce i okolicach. Wspomniane środowiska są do tej pory chore z nienawiści do wszystkiego, co polskie.