środa, 2 marca 2016

W służbie... autonomii Podlasia (Zbrodnie Białorusinów przeciwko Polsce)


 
   We wrześniu 1924 roku w Warszawie białoruski działacz Bronisław Taraszkiewicz spotkał się z wysłannikiem ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii MacDonalda - niejakim Morelem. Treść rozmowy dotyczyła wsparcia brytyjskiego dla aspiracji narodowych ruchu białoruskiego. Jednym z tematów był skład etniczny ludności zamieszkującej teren Puszczy Białowieskiej oraz możliwość utworzenia obszaru autonomicznego. Obaj zgodzili się uznać, że byłby to kompromis, który „uspokoiłby kresy na bardzo długi okres”.

Autonomia to co prawda nie niepodległość, ale… Taka idea pojawiała się w rozmowach Białorusinów nie tylko z Anglikami. Swoje „oferty” składali także Litwini, Niemcy i Czesi. Gwarantem doprowadzenia planów do formy realizacji miały być Liga Narodów oraz Związek Sowiecki - w zależności od środowiska, w którym projekty tworzono.

Sytuacja sprzed dziewięćdziesięciu laty swoimi wydarzeniami może przywoływać pewne skojarzenia. Skargi pisane do organizacji stowarzyszeniowych (UE) czy sąsiadów (Niemcy) narzucają się w oczywisty sposób. Ale warto zauważyć, że podobnie jak w pierwszej połowie lat 20. ubiegłego wieku odżyła na Białostocczyźnie idea autonomii. Co prawda nie białoruskiej, ale podlaskiej, jednak zasięgiem terytorialnym prawie identyczna.

Gdyby szukać oceny dla idei separatystycznej, której celem jest odłączenie fragmentu Rzeczypospolitej od Macierzy, to jak się wydaje, tak sto la temu, jak i dzisiaj jest ona negatywna. W oczywisty sposób budzi (lub powinna budzić) niechęć, a może i wrogość wobec osób, które takie działanie propagują. Szczególnie, że w rzeczywistości europejskiej gwałtowna zmiana granic jest doświadczeniem aktualnym, a więc możliwym do realizacji.

Gdyby poddać ocenie publicznej osobę zachęcającą  do oderwania od województwa podlaskiego obszaru wielkości mniej więcej trzech powiatów, to wydaje się, że opinie przychylne byłyby wyrażone ewentualnie w promilach. Można oczekiwać, że potępienie takich dążeń zdominowałoby taki ranking i chyba słusznie. Co natomiast w przypadku, gdy ta sama osoba uzurpuje sobie prawo do kształtowania polityki historycznej państwa, w którego granicach chce uczynić wyrwę? Czy stwarzając swoją aktywnością polityczną zagrożenie dla całości państwa polskiego może jednocześnie stawać do dyskusji na temat kształtu tego państwa?

Wspomniane na wstępie spotkanie wysłannika brytyjskiego premiera z przyszłym działaczem Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi odbywało się w dosyć jasnym kontekście politycznym. Angielska firma Century eksploatowała obszar Puszczy Białowieskiej, mając na tę działalność wyłączność, a białorusko-komunistyczne bandy destabilizowały życie mieszkańców tego obszaru swoimi napadami. Trwały przygotowania do zbrojnego powstania, które miało przybrać formę masowego wystąpienia w 1925 roku. Tymczasem ofiarami tej aktywności stawały się instytucje państwowe oraz najczęściej rozproszone samotnie po terenie leśniczówki. Ale nie tylko. Złożony z działaczy komunistycznych, wywodzących się z terenu między Kleszczelami a Zaleszanami, oddział atamana „Czorta” zaliczył min. atak na miasteczko Kleszczele właśnie, gdzie zamordowano niewinnych ludzi. W czasie wycofywania się "odważni bojownicy" o niepodległość Białorusi, jako osłonę porwali rodzinę leśniczego - matkę, żonę oraz dzieci. I nie był to odosobniony przypadek.

Na szczęście do eskalacji tych działań nie doszło i nie przybrały one formy powstania. Ale oczekiwanie na oderwanie wybranego przez siebie obszaru od Rzeczypospolitej należało odpowiednio wykorzystać. Rady w tym względzie płynęły ze strony Niemiec. Jeden z polityków tego państwa - Susemilh - uczestnicząc w spotkaniu z działaczami białoruskimi, podpowiadał: „…jak najwięcej krzyczeć, na żadne kompromisy z rządem polskim nie iść”.

I tak przyszedł rok 1939. Zapalnik zareagował 17 września i zaczęło się. „..chłopi schwytali sześciu polskich oficerów. Poddano ich okrutnym, wielogodzinnym torturom, a następnie zabito kijami i widłami”. „…chłopi zamordowali beznogiego inwalidę, kapitana WP Twardowskiego, którego uduszono sypiąc mu piach do gardła”. „…rannego żołnierza z okolic Poznania najpierw zapytano o narodowość, a kiedy oświadczył, że jest rodowitym Polakiem, skwitowano to śmiechem i powiedzeniem ‘zakalonnyj Polak’. W chwilę potem pchnięto go bagnetem w okolicę serca i skonał”. „…policjantowi Stanisławowi Mucha (lat ok. 40) zabójcy rozpruli brzuch, wyrwali wnętrzności i zawiesili je na drzewie”.

Gdzie są postępowania pionu prokuratorskiego IPN w tych sprawach? A jeśli kończą się umorzeniem postępowania, to gdzie znajdują się obszerne uzasadnienia ze wskazaniem na „wyczerpanie znamion zbrodni ludobójstwa”?

Jakkolwiek to zabrzmi, ludność pacyfikowanych przez białorusko-komunistyczne bandy terenów wyczekiwała ratunku w oddziałach Wojska Polskiego, które w czasie wojny stosowały zasady wojenne:

W. Malinowska: „Kiedy podjechaliśmy bliżej, okazało się, że płonie długa, może 1,5-kilometrowa wieś-ulicówka zwana Postuple. To był odwet za zamordowanie kilkunastu bezbronnych rannych żołnierzy polskich. Oddział, który wpadł do wioski, nie zdążył zapobiec zbrodni, więc rozproszył się po wsi, podpalając wszystkie domy po kolei (...). Żar, dym nie do wytrzymania, rozdzierający płacz matek, które przybiegły zbyt późno z pola i nie zdążyły uratować zamkniętych w chałupach małych dzieci (trwały akurat wykopki ziemniaków). Starsze kobiety i mężczyźni próbowali uratować chociaż cokolwiek z dobytku (...)"

Ppor. Czesław Bogdanowicz „Pierwsze już dnie [po 17 IX - W.S.] przynoszą nam niespodzianki, z okolicznych skomunizowanych wsi do kolumny maszerującej zwarcie padają strzały z rkm i kb. -€ pojedynczy strzelcy oraz małe grupki 2-3, odłączający się od pododdziałów, giną bez wieści, krążą pogłoski, że zostali zamordowani. Wiadomości te potwierdzają się we wsi Nowosiółki, powiatu kobryńskiego, osobiście znalazłem w jednym z ogródków kilka ukrytych siodeł ułańskich. Przeprowadzone dochodzenie w 99% stwierdza, że ułani zostali zamordowali. Jak stwierdzono po paru godzinach, byli to zwiadowcy konni. Wypadki te mnożą się - żołnierze odruchowo mszczą się na okolicznych mieszkańcach - odtąd wieś, z której padły strzały, względnie znajdowano zamordowanego żołnierza, stawała w ogniu.” (cytaty za M. Wierzbicki, Polacy i Białorusini w zaborze sowieckim. Stosunki polsko-białoruskie na ziemiach północno-wschodnich II Rzeczypospolitej pod okupacją sowiecką 1939-1941, Warszawa 2000).

U boku sowietów działalność aktywu białoruskiego rozkwita. Najpierw w czasie Zgromadzenia Ludowego, ale w pełnej krasie ukazuje się zimą 1940. Deportacje dają nową okazję, by wziąć udział w ludobójstwie sąsiadów. I jako członkowie trójek deportacyjnych i jako chociażby furmani.

Po 1941, już w nowej formie, w Bezirk Bialystok, ale nadal w opozycji do Polaków i Rzeczypospolitej rozwija się administracja białoruska i policja białoruska. Zaczynają funkcjonować białoruskie szkoły i białoruskie oddziały SS.

Co znamienne, zanim w Narewce zostaną wszczęte prześladowania miejscowych Żydów, najpierw nowa policja pomocnicza rozlicza się z ocalałymi z okupacji sowieckiej Polakami - dwaj zamordowani 30 lipca 1941 leśnicy Gerhard i Pyzel. Ich ciała rodziny mogły przenieść na cmentarz po interwencji u niemieckich przełożonych miejscowego posterunku.

W tym samym czasie białoruscy działacze komunistyczni organizują się w oddziały zbrojne. Takie chociażby, jak ten „W imię ojczyzny” stanowiący część brygady im. F. Dzierżyńskiego. Ma on na koncie wiele zbrodni. Jedna z nich miała miejsce 7 kwietnia 1944 (Wielki Czwartek) w miejscowości Sobótka, koło Bielska Podlaskiego. Zaliczona przez IPN w poczet zbrodni ludobójstwa. Uzasadnienie wyroku nie jest publikowane. Rodzinom członków bandy nikt dzisiaj nie sugeruje zmiany nazwiska. Dowódca Aleksander Jurczuk został pochowany w glorii chwały na cmentarzu w Dubinach koło Hajnówki.

Ponowne wkroczenie na Białostocczyznę wojsk sowieckich na pewien czas wprowadziło zamieszanie, które spowodowało emigrację pewnego procenta zaangażowanych w administrację niemiecką białoruskich działaczy Komitetów. Ale, jak się okazuje, nie było to konieczne. W przypadku nawiązania współpracy z NKWD czy UB można było nadal służyć wiernie… Ale komu?

Pewnie Aleksander Panasiuk z Hajnówki oraz jego koledzy mogliby udzielić na ten temat obszernej odpowiedzi. Ale zdaje się, że już nie żyją. Tak więc pewnie, nawet jeśli zostałoby wszczęte, śledztwo zostanie umorzone. Czy z obszernym uzasadnieniem? Czy rodzina Panasiuka zmieni w związku z tym nazwisko?

Instalowanie na terenie Białostocczyzny władzy ludowej spotkało się z oporem części ludności zamieszkującej teren ziem zachodnich województwa. Na terenach, gdzie obok siebie leżały wioski tzw. polskie i białoruskie do wcześniejszych antagonizmów dołączały nowe, wynikające ze stosunku do okupacji komunistycznej. Wzmagały się szczególnie wtedy, gdy NKWD, KBW i UB pacyfikowały okolice przywiązane do tradycji Rzeczypospolitej i aktywnie wspierające polskie podziemie niepodległościowe. Szczególnie od września 1945 roku (rozwiązanie 5. Wileńskiej Brygady AK) siły resortu bezpieczeństwa czuły się swobodnie, mordując mieszkańców kolejnych wiosek. Ale była to raczej kontynuacja niż zjawisko nowe. Należy bowiem pamiętać znamienne wydarzenie z sierpnia 1945, kiedy to mieszkańcy Ostrożan i okolicy zagrożeni kolejną pacyfikacją zwrócili się o pomoc do por. Zygmunta Błażejewicza z 1 szwadronu 5. Wileńskiej. W czasie walki stoczonej w Miodusach Pokrzywnych w ręce „Zygmunta” wpadły dokumenty ujawniające agenturę NKWD na terenie powiatu bielskiego.

Po wycofaniu z ziemi podlaskiej dużego zgrupowania wojskowego, jakim była 5. Wileńska Brygada, teren został pozbawiony dotychczasowych obrońców polskiej ludności. Gehennę kolejnych pacyfikacji władza ludowa przerwała „wspaniałomyślnie” na okres Bożego Narodzenia. Przedwiośnie 1946 miało być początkiem ostatecznego rozstrzygnięcia dalszych losów „reakcyjnej ludności”. Pułk piechoty dowodzony przez Roberta Satanowskiego był już w gotowości bojowej pod koniec stycznia 1946. Stąd tak szybko udało się z jego składu skonfigurować grupę pościgową za oddziałem 3. Wileńskiej Brygady NZW.

Jej historia jest doskonale znana. Poświęcono jej wiele publikacji komunistycznych. Język propagandowy dziennika „Jedność Narodowa” jest do dzisiaj wykorzystywany przez środowisko lewicowych aktywistów białoruskich, ale także przez działaczy SLD. Ostatnia akcja białostockiego ONR na terenie Bielska Podlaskiego i Hajnówki upamiętniająca rocznicę śmierci kpt. Romualda Rajsa „Burego” doskonale ujawniła środowisko zakorzenione w okresie utrwalania władzy ludowej. Jeżeli miała to być prowokacja, to pod tym względem udana. Ukazała swoiste, ale nie nowe zjednoczenie separatyzmu białoruskiego (radny RM Bielsk Podlaski Tomasz Sulima) ze środowiskiem postkomunistycznym (przewodniczący regionalnego SLD Krzysztof Bil-Jaruzelski). Myślą przewodnią spójną dla komentatorów tej strony sporu jest niechęć do uznania prawomocnego wyroku sądowego z 1995 roku rehabilitującego żołnierza WP kpt. Romualda Adama Rajsa zastrzelonego w białostockim więzieniu przez sierż. Aleksandra Jurczuka 30 grudnia 1949 roku.

Można by powiedzieć: „Wy macie Jurczuka, my mamy Rajsa”. Ale nic z tych rzeczy. Nie wolno stosować takiego porównania. Jurczuk był bowiem w całej swojej biografii wrogiem polskości. Jedyne, co mógł zaakceptować, to tylko tzw. Polskę Ludową, w której odnalazł się w roli kata.

Pytany kilka lat temu o „Burego” por. Zygmunt Błażejewicz użył symbolicznie obrazu wagi, na której po jednej stronie leżą wszystkie chwalebne czyny kpt. Rajsa, a na drugiej wypadki z przełomu stycznia i lutego 1946. Wszystkie się równoważą.

O wszystkich należy pamiętać. By tę równowagę zauważać.

Dyskusja, która cały czas jest odświeżana przez środowisko lewicowo -€białoruskie opiera się na tezach do aktu oskarżenia, który nigdy nie został poddany przewodowi sądowemu. Prokurator prowadzący śledztwo zakończył je umorzeniem, ale dopuścił możliwość spekulowania jego ustaleniami. Na ile było to działanie zamierzone? Trudno to ustalić. Można jedynie mieć nadzieję, że niebawem zakończy się prowadzone również przez białostocki pion prokuratury IPN (i tego samego prokuratora) śledztwo w sprawie deportacji Polaków w głąb ZSRR. Ma ono szanse przedstawić faktyczny stan napięcia między aktywistami białoruskimi a obywatelami (nie tylko Polakami, ale także Białorusinami, Ukraińcami i Żydami) Rzeczypospolitej. To może być krok milowy w poszukiwaniu historycznych rozstrzygnięć.

Tymczasem administrator profilu „Bury - nie mój bohater” w Bielsku Podlaskim oczekując swojego „autonomicznego Podlasia”, celuje w pomówieniach o skłonności faszystowskie swoich oponentów i sugeruje konieczność zmiany nazwiska rodzinie kpt. Rajsa. Realizuje w ten sposób wytyczne władzy sowieckiej, która podobne narzędzia podpowiadała walczącym z Rzeczpospolitą działaczom kolejnych mutacji komunistycznych organizacji partyjnych. Pewnie robi to i świadomie, i dobrowolnie. Czy czerpie swoją retorykę z literatury propagandowej utrwalaczy władzy ludowej? Może już nie musi.

Jedno jest pewne. Nie wystarczy mu tylko „Bury”. Już teraz żywi się „Łupaszką” i „Inką”. Zaczyna powoli konsumować „Konusa”. W jego menu pojawiają się także inne postaci. W myśl zasady: „…jak najwięcej krzyczeć, na żadne kompromisy z rządem polskim nie iść”. Aż przyjdzie moment kiedy będzie można wcielać swoje myśli w czyn?

 B. Burdon

Za: http://blogmedia24.pl/node/73379

OD REDAKCJI: Jak wynika z powyższego artykułu, zbrodnie białoruskie na Polakach stosowanymi metodami niczym nie różniły się od zbrodni band UPA na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. Są one tylko mniej znane i mniej nagłośnione szerszej opinii publicznej, a o tym powinni dowiedzieć się wszyscy Polacy z każdego regionu Polski, aby nie ulegać kłamliwej propagandzie słynnej gadzinówki, znanej pn. "Gazeta Wyborcza" oraz wyjątkowo podłej manipulacji ze strony środowisk białorusko-lewicowych w Hajnówce i okolicach. Wspomniane środowiska są do tej pory chore z nienawiści do wszystkiego, co polskie.