Pamiętam pewną reklamę telewizyjną,
którą w okresie dorastania widziałem kątem oka z milion razy.
Reklamowano jakieś płatki śniadaniowe. Reklama zawsze kończyła się
szybkim ujęciem miski płatków otoczonej mnóstwem innego jedzenia, a
dobiegający zza kadru natarczywy głos lektora informował nas: „Element
tego pełnowartościowego śniadania!”. Automatyczny przekaz był taki, że
same płatki stanowiły pełnowartościowe śniadanie. „Element” był tym
elementem, którego nie dostrzegaliśmy. Aby osiągnąć trudny do
zdefiniowania standard pełnowartościowości, musieliśmy jeść też wszystkie
te inne rzeczy. Nie pamiętam dokładnie, co tam było. Zbyt szybko migało
przed oczami. Wiem, że była szklanka soku pomarańczowego. Na ile się
orientuję, mogła tam też być pieczona fasola. I może jakieś steki z
wątróbki. Jest całkiem prawdopodobne, że pokazywane śniadanie byłoby tak
samo pełnowartościowe bez płatków. W każdym razie same płatki nie
wystarczały, chociaż większość ludzi kupowała je, myśląc, że tak.
Większość naszych współczesnych idei ma
tę wadę, że jest niczym więcej, jak tylko płatkami śniadaniowymi. Ich
żywotność i atrakcyjność bierze się głównie z opakowania. W środku jest
bardzo mało treści. Znaczna jej część to pustosłowie polane słodkim
lukrem. Może tam być kilka źdźbeł prawdy, ale zbyt mało, nie cała
prawda. Niemniej jednak świat karmi się tymi błahymi i modnymi ideami, i
niczym innym. Pozostałej części pełnowartościowego śniadania całkowicie
brakuje.
Nawet te idee, które są głębokie i
sprawdzają się pod względem praktyczności w naszym świecie, mają braki.
Możemy wyznawać właściwe idee na temat polityki czy ekonomii, ale życie
to więcej niż polityka i ekonomia. Dolegliwością specjalizacji jest
krótkowzroczność. Jako specjaliści roimy sobie, że nasza mała dziedzina,
w której jesteśmy ekspertami, dostarcza nam wiadomości o wszystkim
innym. Wiemy coraz więcej o coraz mniejszej liczbie spraw. Prawda
została skrupulatnie poszufladkowana. Akademie i uniwersytety zostały
skrupulatnie powydziałowane. Wszyscy jesteśmy specjalistami, a nikt z
nas nie jest generalistą. Nie ma spoiwa, które trzymałoby razem
wszystkie nasze poszatkowane prawdy. Jest myślenie, ale nie ma
pomyślunku potrzebnego do całkowitego zrozumienia czegoś, co jest
sensowne i spójne.
G.K. Chesterton miał określenie na
wszystkich specjalistów współczesnego świata. To określenie jest
zaskakujące. Jest prowokujące. Brzmi: „heretycy”. Problem nie w tym, że
myślenie specjalisty – albo heretyka – jest błędne, ale raczej w tym, że
jest ograniczone i niepełne. Heretyk to ktoś, kto oderwał się od
szerszego spojrzenia na świat. Heretyk – mówi Chesterton – zamknął się w
„czystym, dobrze oświetlonym więzieniu jednej idei”. [1] Chesterton
definiuje heretyka na inny jeszcze sposób, opisując go jako człowieka,
który uczepił się jednej myśli i pozwolił, żeby uderzyła mu do głowy.
[2] To właśnie ten przypadek, w którym krótkowzroczność prowadzi do
obłędu.
Chesterton był jednym z ostatnich
wielkich generalistów. Pisał o wszystkim. O wszystkim: o historii,
wydarzeniach bieżących, sztuce, literaturze, polityce, ekonomii, teorii
społecznej, nauce, filozofii i religii. Ale dziesiątków jego książek i
tysięcy esejów nie można sprowadzić do chaotycznych obserwacji i
niespójnych przemyśleń. Pisarstwo Chestertona stanowiło część jednego,
bardzo spójnego i logicznego systemu myśli. Moglibyśmy dowodzić, że
Chesterton tak naprawdę napisał tylko jedną książkę, ale podzieloną na
wiele rozdziałów, wiele tomów. W jednym ze swoich esejów Chesterton
mówi: „Istnieje tylko jeden temat”. [3]
Gdzie indziej pisze:
Gdzie indziej pisze:
Ludzie zawsze przyjmują jedną z dwóch
rzeczy: albo całościową i trzeźwą filozofię, albo – w nieuświadomiony
sposób – wadliwe elementy jakiejś niepełnej, zdyskredytowanej i często
skompromitowanej filozofii. [4]
Próba podsumowania „całościowej i
trzeźwej filozofii” Chestertona to dobre ćwiczenie. Jednak, tak jak
każde dobre ćwiczenie, łatwe nie jest. Chesterton widział świat jako
dar, dar najlepszego gatunku – niespodziankę i coś niezasłużonego.
Wdzięczność i radość wpływały więc na sposób, w jaki wszystko
postrzegał. Wierzył w godność i wolność człowieka stworzonego na obraz
Boży, ale zbrukanego grzechem. Wierzył, że generalnie pragniemy
szczęścia, ale często gonimy za przyjemnością, wiedzeni fałszywym
przekonaniem, że jest ona tym samym, co szczęście. Widział w moralności i
porządku społecznym zabezpieczenie przeciw grzechowi i skrajnemu
egoizmowi. Widział w domu i rodzinie najważniejszą część społeczeństwa,
ponieważ są one centrum życia. Dom i rodzina to coś normalnego. Handel i
polityka to rzeczy potrzebne, ale poboczne, którym nadano absurdalnie
wielkie znaczenie. Chesterton widział, że kluczem do sztuki, jak i
sprawiedliwości jest właściwe poczucie proporcji. I zdrowy rozsądek.
Chesterton w młodym wieku flirtował z
socjalizmem, ale wkrótce zdał sobie sprawę z tego, że to w większej
części reakcyjna idea. Rozwój socjalizmu i towarzyszące mu zło stanowiły
reakcję na przemysłowy kapitalizm i towarzyszące mu zło.
Niebezpieczeństwo związane ze zwalczaniem niesprawiedliwości polega na
tym, że jeśli nasze starania idą w błędnym kierunku, nawet zwycięstwo
jest porażką. Dobre pobudki mogą prowadzić do złych efektów. O to chodzi
Chestertonowi, kiedy mówi o tym, jak „cnoty błąkają się” [5], gdy
zostają od siebie oddzielone i każda jest pozostawiona samej sobie. W
rozbitym społeczeństwie, w którym mamy do czynienia z trwającą pozornie
bez końca bitwą między lewicą a prawicą, cnoty stojące po każdej ze
stron prowadzą ze sobą walkę: prawda, która jest bezlitosna z litością,
która jest nieprawdziwa.
Konserwatystom i liberałom udało się
sprowadzić istotną debatę do obrzucania się wyzwiskami. Zamiast myśleć,
używamy sloganów. Znamy rzeczy tylko na podstawie etykietek i nie mamy
„nie tylko pojęcia, ale nawet nie ciekawi nas dotknięcie ich istoty ani
sprawdzenie, z czego są zrobione”. [6]
To ciekawe i na miejscu, że filozofia
przyjęta przez Chestertona jako jedyna realna alternatywa wobec
socjalizmu i kapitalizmu (jak również liberalizmu i konserwatyzmu) nosi
nazwę, która jest kompletnie dziwaczna i błędnie rozumiana. Jako
etykieta jest tak bezużyteczna, że nie można jej zastosować nawet jako
formy wyzwiska. Jej bezużyteczność jako etykiety domaga się, aby ją
omówić. Wypowiedzenie jej nazwy natychmiast wymaga wyjaśnienia, a
wyjaśnienie natychmiast wywołuje spór. Ta kłopotliwa nazwa to
„Dystrybucjonizm”. Ma on związek z własnością. Ma związek ze
sprawiedliwością. I ma związek ze wszystkim innym.
Słowo „własność” [property] ma związek z
tym, co jest właściwe [proper]. Ma też związek z tym, co jest
proporcjonalne [proportional]. Równowaga ma związek z harmonią. Harmonia
ma związek z pięknem. Współczesny świat utracił równowagę. I jest
brzydki. Widzimy tylko przebłyski piękna; tylko w przelocie oglądamy
rzeczy takimi, jakimi powinny być. Te przebłyski stanowią dla nas
natchnienie.
Słowa „ekonomia” i „ekonomika” wywodzą
się z greckiego słowa oikos oznaczającego dom. Jednak słowo „ekonomia”,
tak jak je rozumiemy, zupełnie odeszło od tego znaczenia. Zamiast domu
zaczęło oznaczać wszystko poza domem. Dom to miejsce, w którym dzieją
się ważne rzeczy. Ekonomia to miejsce, gdzie dzieją się najmniej ważne
rzeczy. Chesterton nieustannie wskazywał na nienormalność tej sytuacji:
„Nie ma dziś nic osobliwszego nad wagę przykładaną do rzeczy nieważnych.
Oprócz, rzecz jasna, lekceważenia rzeczy ważnych”. [7]
Jest jeszcze inne, dość lekceważone znaczenie słowa „ekonomia”: oszczędność.
Najlepszym i ostatnim słowem mistycyzmu
jest przejmujące niemal do bólu poczucie niesłychanej wartości
wszystkiego, drogocenności całego wszechświata, który przypomina piękny i
kruchy wazon, a wśród innych rzeczy drogocenność cudzych filiżanek.
Ostatnim i najlepszym słowem mistycyzmu nie jest rozrzutność, ale raczej
szlachetna i godna szacunku oszczędność. [8]
Chesterton wskazuje na to, że słowo
„oszczędność” [thrift] zawiera słowo „rozwijać się” [thrive] [9]. Możemy
się rozwijać jedynie wtedy, gdy nie żyjemy ponad stan, tak jak możemy
być wolni tylko wtedy, gdy wyznaczamy sobie granice. I znów współcześnie
słowo „ekonomia” rozumie się całkiem odwrotnie. Mówi o gromadzeniu
zamiast o oszczędzaniu. Co gorsza, dotyczy zwykłej wymiany. Opisuje
handel – nawet nie rzeczy, którymi się handluje. Mówi o liczbach w
księdze rachunkowej. Mówi o zerach. Mówi o gromadzeniu zer. Mówi raczej o
niczym niż o czymś.
Rozdział, jakiego dokonaliśmy między
gospodarką a domem, stanowi część długiego procesu fragmentacji. Każda
ze współczesnych idei, które niegdyś mogły stanowić element tego
pełnowartościowego śniadania, zaczęła domagać się uznania siebie samej
za pełnowartościową. Oderwaliśmy wszystko od wszystkiego. Osiągnęliśmy
to przez oderwanie wszystkiego od domu. Feminizm oderwał kobiety od
domu. Kapitalizm oderwał mężczyzn od domu. Socjalizm oderwał edukację od
domu. Produkcja przemysłowa oderwała rzemiosło od domu. Przemysł
informacyjno-rozrywkowy oderwał od domu oryginalność i kreatywność,
czyniąc z nas raczej biernych i łatwych do urobienia konsumentów niż
ludzi aktywnych.
W dystrybucjonizmie chodzi o coś więcej
niż ekonomię. To dlatego, że w ekonomii chodzi o coś więcej niż
ekonomię. Dystrybucjonizm nie jest tylko ideą ekonomiczną. Jest
nierozdzielną częścią całościowego sposobu myślenia. Ale w poszatkowanym
świecie nie tylko opieramy się całościowemu sposobowi myślenia, ale
nawet go nie rozpoznajemy. Jest zbyt wielki, aby go zauważyć. W wieku
specjalizacji mamy skłonność do pojmowania wyłącznie małych i
ograniczonych idei. Nie chcemy nawet dyskutować na temat prawdziwej
Teorii Wszystkiego, chyba że zostanie wymyślona przez specjalistę i
będzie dotyczyć jedynie „wszystkiego” w pojęciu tego specjalisty. W
rzeczywistości „wszystko” to zbyt skomplikowana kategoria, bo zawiera w
sobie – hmm… – wszystko. Ale wspaniałość wielkiej filozofii albo
wielkiej religii nie polega na tym, że jest ona prosta, ale na tym, że
jest złożona. Powinna być złożona, bo świat jest złożony. Jego problemy
są złożone. Rozwiązanie tych problemów też musi być złożone. Do
skomplikowanego zamka będzie pasował skomplikowany klucz.
Ale my chcemy prostych rozwiązań. Nie
chcemy ciężko pracować. Nie chcemy intensywnie myśleć. Chcemy, żeby inni
wykonywali za nas naszą pracę i nasze myślenie. Wzywamy specjalistów. I
ten stan totalnego uzależnienia nazywamy „wolnością”. Myślimy, że
jesteśmy wolni, tylko dlatego, że wolno nam się przemieszczać.
Chesterton rozpoczął książkę o swojej
wizycie w Ameryce słowami: „Nigdy nie straciłem przekonania, że podróże
ograniczają horyzonty”. [10] Jak w przypadku wszystkich swoich
paradoksów, Chesterton wskazuje prawdę całkiem inną od tej, jakiej się
spodziewamy. Człowiek na swoim polu, człowiek w swoim ogrodzie myśli o
wszystkim. Człowiek, który podróżuje, myśli jedynie o paru rzeczach.
Rozpraszają go nie tylko szczegóły, ale cele podróży. Myśli, że to, co
przyjechał obejrzeć, jest jedyną ważną rzeczą, i to czyni go
ograniczonym. Prawdziwym celem podróży jest powrót. Prawdziwym miejscem
przeznaczenia każdego wyjazdu jest dom. To główna idea stojąca za
dystrybucjonizmem.
Ideał dystrybucjonizmu jest taki, że dom
to najważniejsze miejsce na świecie. Każdy człowiek powinien mieć swój
kawałek własności; miejsce, aby zbudować własny dom, założyć rodzinę,
robić wszystkie ważne rzeczy od narodzin do śmierci: jeść, śpiewać,
świętować, czytać, pisać, spierać się, snuć opowieści, śmiać się,
płakać, modlić się. Dom jest nade wszystko enklawą twórczego myślenia.
Twórcze myślenie to nasza najbardziej boska cecha. Nie tylko tworzymy
rzeczy; tworzymy je na nasz własny obraz. Jedną z nich jest rodzina. Ale
są też nimi obraz na ścianie i dywanik na podłodze. Dom to miejsce,
gdzie panuje całkowita wolność, gdzie możemy urządzić sobie na dachu
piknik, a nawet pić mleko bezpośrednio z kartonu.
Tutaj zatrzymamy się na chwilę i
zwrócimy do feministek, które aż wzdrygają się na dźwięk wojowniczego
słowa „mężczyzna” [man]. Chesterton był zdania, że kobiety nie są
niewolnicami, ale paniami swoich własnych królestw.
Kobiet nie trzymano w domu po to, aby
ograniczyć ich horyzonty; wręcz przeciwnie, trzymano je w domu, aby
zachowały szeroki widnokrąg myśli. Świat poza domem był jednym wielkim
nagromadzeniem ograniczeń, labiryntem ciasnych ścieżek, zakładem dla
obłąkanych przez jedną ideę.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego […] istota
płci żeńskiej stała się symbolem uniwersalizmu […] Natura […] otoczyła
ją bardzo małymi dziećmi, które trzeba nauczyć nie tyle czegokolwiek,
ile wszystkiego. Małych dzieci nie trzeba uczyć zawodu, ale wprowadzić
je w świat. Krótko mówiąc, kobietę na ogół zamyka się w domu z istotą
ludzką w czasie, gdy zadaje ona wszystkie możliwe do postawienia pytania
i jeszcze kilka niemożliwych. Byłoby dziwne, gdyby wobec tego kobieta
zachowała ograniczone nastawienie umysłowe specjalisty.
Jeżeli ktoś mi powie, że ten obowiązek
ogólnego kształcenia […] jest sam w sobie zbyt wyczerpujący i mozolny,
mogę zrozumieć taki punkt widzenia. Mogę odpowiedzieć tylko tyle, że
rodzaj ludzki uznał, iż warto obarczyć kobiety takim zadaniem, aby
zachować w świecie zdrowy rozsądek. Ale gdy ludzie zaczynają mówić o
tym, że te domowe obowiązki są nie tylko trudne, ale ponadto nieistotne i
nieciekawe, muszę po prostu wycofać się z dyskusji. Bo nawet przy
największym wysiłku wyobraźni nie potrafię pojąć, co moi rozmówcy mają
na myśli. Gdy zajęcia domowe nazywa się na przykład harówką, cała
trudność bierze się z dwuznaczności tego słowa. Jeżeli oznacza ono tyle,
co niezmiernie ciężka praca, to przyznaję, że kobieta haruje w domu
rodzinnym tak, jak mężczyzna mógł harować przy budowie katedry w Amiens
albo przy armacie pod Trafalgarem. Ale jeżeli miałoby to znaczyć, że
trudna praca jest tym cięższa, bo jest błaha, szara, mało ważna dla
duszy, to – jak już powiedziałem – poddaję się: nie rozumiem, co znaczą
te słowa. […] Jak można uważać opowiadanie cudzym dzieciom o regule
trzech za robienie wielkiej kariery, a opowiadanie własnym dzieciom o
wszechświecie za coś mało istotnego? Jak można twierdzić, że poszerzamy
swoje horyzonty, kiedy jesteśmy jednym i tym samym dla każdego, a
zawężamy, gdy dla konkretnej osoby jesteśmy wszystkim? Nie; obowiązki
kobiety są ciężkie, ale dlatego, że są olbrzymie, a nie dlatego, że
małe. Mogę współczuć pani Jones ze względu na ogrom jej zadań; ale nie
mogę litować się nad nią z powodu ich rzekomej trywialności. [11]
*****
Chesterton potrafił być czasem bardzo
konkretny, ale generalnie był generalistą. Jego krytycy zawsze śpieszą z
zarzutami generalizacji, zapominając, że są to generalizacje, a te z
natury dopuszczają istnienie wyjątków. Problem dzisiejszego świata
polega na tym, że całą uwagę kieruje się na wyjątki. Żadnej nie poświęca
się generalizacjom. Wyjątki stały się regułą. Kobieta wychowująca swoje
własne dzieci jest dziś wyjątkiem. Ale Chestertonowski ideał
dystrybucjonizmu wzywał do pozostania w domu nie tylko kobiety, ale
również mężczyzn. Prowadzenie interesów z domu oraz idea
samowystarczalności przyniosłyby nie tylko silniejsze, zdrowsze rodziny,
ale silniejsze, zdrowsze społeczeństwo. Jeśli w społeczeństwie wszystko
opiera się o pielęgnowanie, wzmacnianie i chronienie rodziny,
społeczeństwo takie przetrwa całe wieki nawałnic.
Społeczeństwo oparte o domy jest w
naturalny i nieunikniony sposób lokalne i zdecentralizowane. Jeżeli
władza jest lokalna, jeżeli ekonomia jest lokalna, wtedy kultura jest
także lokalna. To, co obecnie nazywamy kulturą, ani nie jest lokalne,
ani nie jest kulturą. To amorficzne społeczeństwo, którego fundamenty
stanowią: zjazd z autostrady i wysokie jarzące się znaki, wszystkie
mówiące to samo. Nasza kultura to wygoda [convenience]. Wszyscy
dogadzamy sobie [convene], dokonując zakupów w sklepie otwartym w
dogodnych godzinach [convenience store], gdzie kupujemy benzynę, coś do
pogryzania i gazetę; i uważamy, aby nie spojrzeć nikomu w oczy, nawet
pochodzącemu z Pakistanu sprzedawcy, który macha naszą kartą kredytową
nad laserową wiązką światła. Ten obrazek dużo mówi o naszym
poszatkowanym społeczeństwie – biernym, niecierpliwym, uśpionym,
samotnym, poza domem.
Do zbudowania społeczeństwa
dystrybucjonistycznego byłoby trzeba „filozofii jasnej i trzeźwej”, a
nie opartej o idee skompromitowane i niepotrzebne. Pierwszą jasną i
trzeźwą ideą byłoby uznanie, że pieniądze nie są najważniejsze. Stanowią
środek do celu. Celem jest spokojny, szczęśliwy dom. Wiele małych domów
z wieloma lokalnymi bohaterami.
Jak zatem do tego doprowadzić? To
wielkie pytanie, jeśli chodzi o dystrybucjonizm. Chesterton twierdzi, że
najistotniejsze w dystrybucjonizmie jest to, że jest on dobrowolny.
Jeśli jesteśmy istotami pozbawionymi wolnej woli, jeśli wszystko zostało
ustalone z góry przez Boga, Przeznaczenie, Biologię, Kolejność Narodzin
albo Wielki Wybuch – cóż, zdaje mi się, że nie warto tracić sił na
gadanie o tym, jak urzeczywistnić społeczeństwo dystrybucjonistyczne.
Zamiast tego rozsiądźmy się wygodnie i otwórzmy piwo.
Choć Chesterton dowodził, że idea
społeczeństwa dystrybucjonistycznego zostałaby najpełniej zrealizowana,
gdyby oprzeć ją o światopogląd katolicki, nie twierdził, że jest to
niezbędna podstawa do osiągnięcia takiego społeczeństwa. Tak właściwie
to dowodził, że społeczeństwu takiemu bliżej jest do różnych wyznań
religijnych niż do jakiegokolwiek innego planu społecznego. Wolność
religijna, która teraz, pod władzą olbrzymiego scentralizowanego rządu,
rzekomo istnieje, w istocie rzeczy musi być przez ten rząd
„egzekwowana”. Jak zaobserwowaliśmy, skutkiem tego tam, gdzie rządowy
organ nadzorczy działa, aby „gwarantować” wolność, religia zostaje
faktycznie stłamszona. Tymczasem władze lokalne (wspierane przez lokalne
gospodarki) bardziej dbają o wolność religijną, bo osoby tego samego
wyznania w naturalny sposób ciążą ku sobie. Główną przyczyną tego, że w
naszym społeczeństwie wyznawcy tej samej religii mają tendencję do życia
w rozproszeniu, a ludzie różnych wyznań żyją w uciążliwym pomieszaniu,
jest to, że nasze społeczeństwo nie jest oparte na domu. Jest oparte o
możliwości dostępne poza domem. Dobre posady są zawsze gdzie indziej.
Ludzie wybierają miejsce, gdzie będą mieszkać nie ze względu na swoją
religię, ale na swoją pracę. To wygoda. To nie filozofia.
Dylemat dystrybucjonizmu to w istocie
dylemat wolności. Dystrybucjonizm nie da się ludziom narzucić; może on
jedynie zostać przez nich wybrany. To nie system, który da się
zaprowadzić odgórnie; może wzrosnąć jedynie od dołu. Może się wziąć
tylko z tego, co Chesterton nazywa „nie-mechaniczną częścią człowieka,
właściwościami nienaruszalnymi: twórczością i wyborem”. [12] Jeśli
zaistnieje, wydaje się najbardziej prawdopodobne, że zostanie
wprowadzony drogą powszechnej rewolucji. W każdym razie musi być
popularny. Będzie to wymagało, aby w pewnym momencie posiadacze
ogromnych, nadmiernych bogactw zrezygnowali z nich. W większości
powszechnych rewolucji niekoniecznie realizowano to zawsze delikatnymi i
godziwymi środkami. Religia może dostarczyć bardzo praktycznego
rozwiązania, które pozwoli uniknąć wielkiego rozlewu krwi i dewastacji.
Zazwyczaj to robi. Chrześcijańska argumentacja, jeśli zostanie wzięta na
poważnie, powinna być dla bogacza bardziej przerażająca niż pospólstwo z
siekierami i pochodniami. Chrześcijańska argumentacja dotyczy
wieczności, a nie tylko wygód doczesnych. Centralna postać religii
chrześcijańskiej powiedziała zupełnie jasno, że łatwiej jest wielbłądowi
przejść przez ucho igielne niż bogatemu trafić do królestwa
niebieskiego. Niezależnie od tego, jak bardzo wytężony wysiłek może
włożyć bogacz w próby wyhodowania mniejszych wielbłądów albo
wyprodukowania większych igieł, niezależnie od tego, jak silnie sapie i
tupie, nie zdoła uniknąć rzeczywistości, w której przywiązanie do
bogactw to wystawianie swojej duszy na niebezpieczeństwo. Choć istnieją
komentatorzy spieszący z łagodniejszą interpretacją tego fragmentu, jego
przesłanie potwierdza, niestety, pozostała część Nowego Testamentu,
szczególnie wyraźnie w dziewiętnastym rozdziale Ewangelii według św.
Mateusza, gdzie czytamy o bardzo dobrym człowieku, który słyszy, aby
sprzedał wszystko, co posiada, i rozdał ubogim (Mt 19, 16–22) oraz w
Liście św. Jakuba, który w opisie tego, co będzie wiecznym udziałem
bogaczy, nie jest ani trochę delikatny (Jk 5, 1–6). Wniosek jest jasny.
Jak mówi Chesterton: „Obowiązkiem bogacza jest pozbyć się swojego
bogactwa”. [13]
Ale bogaci to drobna cząstka problemu –
tylko dlatego, że jest ich tak niewielu. Większa jego część to pewien
rodzaj mentalności, który prowadzi tak wiele osób do pogoni za
pieniędzmi. I znów religia dostarcza praktycznego rozwiązania. Jest
przykazanie, które mówi: „Nie pożądaj”. W celu zbudowania społeczeństwa
dystrybucjonistycznego trzeba by na nowo odkryć to słabo znane
przykazanie i podkreślić jego wagę.
Większość ludzi nigdy nie słyszała o
dystrybucjonizmie. Znają tylko socjalizm i kapitalizm i opowiadają się
za którymś z nich, cierpiąc pod panowaniem obu tych połączonych
systemów. Nasze szkoły wyświadczyły nam niedźwiedzią przysługę, bo nigdy
nie uczono w nich o idei dystrybucjonistycznej. Gdyby więcej ludzi
miało z nią styczność, zrozumieliby, że ma ona sens. A przynajmniej
zdaliby sobie sprawę z tego, że istnieje alternatywa dla idei socjalizmu
i kapitalizmu, które, jak twierdzą, wprowadzają między nimi podziały,
ale tak naprawdę jednoczą ich w rozpaczy. Obecnie wielkie szkoły uczą
zazwyczaj najbanalniejszych idei. Ale dystrybucjonizmu, jak żadnego
sekretu, nie da się wiecznie trzymać w tajemnicy, mimo
zinstytucjonalizowanej cenzury. Będzie brany na poważnie mimo tych,
którzy z niego szydzą. Aby zacytować Chestertona w odniesieniu do czegoś
innego [do ideału chrześcijańskiego – przyp. tłum.], nie było tak, że
dystrybucjonizm „wypróbowano i znaleziono w nim braki, ale uznano go za
trudny i porzucono nie wypróbowawszy”. [14]
Można swobodnie bronić
dystrybucjonizmu jako najlepszego systemu budowy sprawiedliwego
społeczeństwa i silnej gospodarki. Możemy podjąć taką dyskusję, jeśli
musimy, ograniczając siebie samych do podmiotów prawa, praktyki pracy,
polityki własności, podatków i całej reszty podręcznikowych i gazetowych
mądrości. Możemy dać odpowiedź na wszystkie twierdzenia i
kontrargumenty wysuwane przez zwolenników socjalizmu albo kapitalizmu.
Taka dyskusja byłaby niewątpliwie żywa i pożyteczna. Ale zawsze
niepełnowartościowa. Dystrybucjonizm to tylko część tego
pełnowartościowego śniadania. Z pewnością potrzeba czegoś więcej niż
płatków śniadaniowych z reklamy. Potrzeba czegoś więcej niż państwowego
przydziału wodnistej papki. Możemy powiedzieć, że to chleb powszedni.
Ale trzeba go uzupełnić o inne podstawowe rzeczy potrzebne do ludzkiego
życia. Potrzebuje on mleka moralności, mięsa znaczenia, soku radości.
Musimy mieć wskazówki, które nas poprowadzą, cel, który popchnie nas do
działania, filozofię, która nas nasyci. Nie samym chlebem żyje człowiek.
_______
PRZYPISY
[1] G.K. Chesterton, Orthodoxy
[Ortodoksja], [w:] Collected Works of G.K. Chesterton [Dzieła zebrane
G.K. Chestertona], San Francisco 1987-2005, t. 1, s. 225. Wszystkie
dalsze cytaty pochodzą z dzieł G.K. Chestertona; numery tomów i stron wg
Collected Works [Dzieł zebranych], chyba że zaznaczono inaczej.
[2] The Catholic Church and Conversion [Kościół Katolicki i nawrócenie], t. 3, s. 104.
[3] „Illustrated London News”, 17 lutego 1906, t. 27, s. 126.
[4] The Common Man [Zwykły człowiek], New York 1950, s. 173.
[5] Orthodoxy [Ortodoksja], t. 1, s. 233.
[6] William Cobbett, Londyn 1925, s. 125.
[7] „Illustrated London News”, 3 stycznia 1914, t. 30, s. 17.
[8] „Daily News”, 23 marca 1907, z mikrofilmu.
[9] William Cobbett, dz. cyt., s. 212.
[10] What I Saw in America [Co zobaczyłem w Ameryce], t. 21, s. 37.
[11] What’s Wrong with the World [Co jest nie tak ze światem], t. 4, s. 117-119.
[12] George Bernard Shaw, t. 11, s. 441.
[13] „New Witness”, 14 października 1915, z mikrofilmu.
[14] What’s Wrong with the World [Co jest nie tak ze światem], t. 4, s. 61.
_______
Tłumaczenie na podstawie:
Part of This Complete Breakfast: G. K. Chesterton’s Distributism, opublikowano jako rozdział książki Beyond Capitalism & Socialism: A New Statement of an Old Ideal, pod red. Tobiasa J. Lanza, Norfolk 2008, s. 31-39.
Part of This Complete Breakfast: G. K. Chesterton’s Distributism, opublikowano jako rozdział książki Beyond Capitalism & Socialism: A New Statement of an Old Ideal, pod red. Tobiasa J. Lanza, Norfolk 2008, s. 31-39.