sobota, 21 maja 2016

Marcin Skalski: Jestem antysemitą – i jestem z tego dumny


restauracja 
   Wystarczyło kilka tylko słów zacytowanych z kazania księdza Jacka Międlara wygłoszonych podczas homilii w katedrze białostockiej na temat „żydowskiego tchórzostwa”, by na całą Polskę podniósł się rwetes, iż antysemityzm, rasizm i ksenofobia rozprzestrzeniają się za sprawą polskiego nacjonalizmu. To, z której strony dochodziły te sygnały, pokazuje, jak niezdrowe podejście i wagę nadaje się kryterium stosunku do Żydów we współczesnej Polsce.

Skrajnie negatywna reakcja z obozu lewicowo-liberalnego nie dziwi w ogóle. Media, politycy, komentatorzy z tej strony organicznie nienawidzą polskości, a jej kluczowego elementu, jakim jest katolicyzm, nienawidzą szczególnie. To, na co warto w tym kontekście zwrócić uwagę w homilii księdza, to wezwanie do walki – przede wszystkim ze swoimi słabościami, jakimi jest bierność i tchórzostwo. Duchowny zwraca uwagę, że nie wolno zrzucać winy na zewnętrzne okoliczności i usprawiedliwiać tym własnych niedomagań. „Przez zwycięstwo w sobie do zwycięstwa w narodzie” – można by dopowiedzieć, jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę, chociaż kazanie sprawiało wrażenie kompletnego.

Lewicowo-liberalne poglądy są na wskroś obrzydliwe i zasługują na stosowne do tej obrzydliwości traktowanie. Za ich wyznawców i świeckich kapłanów moralnego zepsucia mogę się co najwyżej modlić, co nie oznacza jednak pobłażliwości i cofania się z drogi ku Wielkiej Polsce Katolickiej. Z kolei prof. Bartyzel nie tak dawno pisał o katolikach „przesiąkniętych mentalnością demoliberalną […] bojących się jak ognia przyznania, że nam też chodzi o to, aby Chrystus Król panował wszędzie, w każdej sferze życia”.

Wystarczyło jednak, by kapłan skrytykował postawę Żydów – mniejsza o to, których konkretnie Żydów – oraz sprawował Mszę św. poprzedzoną marszem z antysyjonistycznymi hasłami, by również z prawej strony oberwało się współczesnemu polskiemu nacjonalizmowi. Ten ma być niby zbyt skrajny, ksenofobiczny i – co ponoć szczególnie kompromitujące – antysemicki.

Zacznijmy od tego, iż krytyka tchórzostwa Żydów miała przede wszystkim wybudzić z ewentualnego poczucia samozadowolenia bądź samousprawiedliwienia zgromadzonych w katedrze nacjonalistów z ONR. Biblijni Żydzi i ich tchórzostwo to postawa, której powinniśmy się wystrzegać także i dzisiaj. Żydzi biblijni to właśnie my, chrześcijanie, ze wszystkimi przywarami trapiącymi naród wybrany przed kilku tysięcy laty.

W tym miejscu należy wyjaśnić, kim są Żydzi współcześnie. Jako wyznawcy judaizmu są, jak głosi kłamliwa judeochrześcijańska propaganda, „starszymi braćmi w wierze”. Z mitem tym rozprawił się już ks. prof. Chrostowski, który zwrócił uwagę na to, iż wziął się on z przeinaczonych słów Jana Pawła II, który to Żydów nazwał braćmi (czyli bliźnimi) – lecz nie braćmi w wierze [akurat słowa antypapieża Jana Pawła II nie zostały przeinaczone - przyp. red. RCR]. Dla nas Żydzi, za których zresztą też powinniśmy się modlić, tkwią w teologicznym błędzie, nie rozpoznając Chrystusa jako Mesjasza. Bo czyż miałyby sens zapowiedzi nawrócenia Żydów, o których przypomina m.in. ks. Franciszek Poguet, jeśli naprawdę istniałoby coś takiego jak „judeochrześcijaństwo”? Jak bowiem tłumaczy ks. prof. Chrostowski, obecny judaizm rabiniczny nie jest kontynuacją wiary starotestamentowych Żydów – tą jest właśnie chrystianizm. Dlatego właśnie uprawnione są nawiązania do postaw ówczesnych Żydów odnoszące się do współczesnych narodowo-katolickich radykałów i nie tylko. Nie zmieniło to jednak interpretacji kazania księdza Międlara jako antysemickiego, zbyt skrajnego itd. – i to niekoniecznie wyłącznie ze strony lewicowo-liberalnej.

Odrębnym zagadnieniem jest stosunek do Żydów jako wspólnoty politycznej, jako narodu. Żydowski nacjonalizm, który z rozsianych po świecie Żydów ulepił jeden naród i wyznaczył im siedzibę narodową w Palestynie, ma w sobie bardzo wiele cech nacjonalizmu pogańskiego. Nie da się ukryć, że utworzenie żydowskiego państwa w Palestynie odbyło się kosztem miejscowej ludności. Co więcej, żydowski nacjonalizm i będące jego wykwitem państwo Izrael stale wzmaga napięcie na Bliskim Wschodzie, mając zresztą niewzruszone oparcie w USA. Palestyna, która – tak jak postuluje m.in. szyicki libański ruch polityczno-religijny Hezbollah („Partia Boga”) – mogłaby być wspólnym domem chrześcijan, muzułmanów i żydów (tj. wyznawców judaizmu, stąd pisownia małą literą), stała się terenem ekspansji żydowskich kolonistów, a utrzymanie żydowskiej państwowości za wszelką cenę powoduje nieustanny chaos w regionie. Cierpią na tym także nasi bracia w wierze w Jezusa Chrystusa, a wszystko to ma miejsce w kolebce chrześcijaństwa.

Rzecz jasna, ktoś mógłby w tym momencie przypomnieć, że przecież Żydzi byli tam już tysiące lat wcześniej i po prostu wrócili do siebie, o czym świadczy przecież także Stary Testament. Tezy o wygnaniu Żydów z Palestyny są poddawane w wątpliwość choćby przez takich historyków jak prof. Szlomo Sand – Żyda z krwi i kości – który twierdzi, że genetycznie potomkami starotestamentowych Żydów są właśnie współcześni Palestyńczycy. Natomiast jeśli już Biblia ma nam służyć jako uzasadnienie dla zaprowadzania jakiegokolwiek politycznego porządku w Palestynie, to dlaczego ma to być uzasadnienie dla istnienia państwa żydowskiego, a nie chrześcijańskiego?

Nie polemizuję w tym miejscu z patologią, która trzyma kciuki za Żydów zwalczających „arabską dzicz” (tj. Palestyńczyków), bo z takimi osobnikami nie widzę punktów stycznych już nie tylko jako katolik (co więc z Palestyńczykami-chrześcijanami?), ale czysto po ludzku. Przypomina to właśnie syjonistyczny szowinizm, a nawet niemiecki nazizm z jego koncepcją untermenscha, a nie postawę katolickiego uniwersalizmu i chrześcijańskiego szacunku do istoty ludzkiej.

Nie widzę więc niczego złego w hasłach „wieszania syjonistów”, jakie wznosił ONR podczas marszu w Białymstoku poprzedzającym Mszę św. Syjonizm – bo taką nazwę nosi żydowski nacjonalizm – nierzadko przybiera postać skrajnie szowinistyczną, na czym cierpi przede wszystkim ta ludność Palestyny, która nie miała tyle szczęścia, by urodzić się Żydami. A Żydzi, jak wiadomo, rozpoznają się po pochodzeniu, tworząc swoistą plemienną wspólnotę opartą przede wszystkim na krwi, jest to więc wspólnota ekskluzywna.

Motorem napędowym syjonizmu jest twierdzenie o absolutnej wyjątkowości holocaustu Żydów podczas II wojny światowej jako niemającego precedensu zjawiska w historii ludzkości. To skrajnie amoralne twierdzenie wartościuje ofiary różnych ludobójstw, nie tylko w trakcie wspomnianego konfliktu, ale i innych rzezi dokonanych w XX wieku. Dość powiedzieć, że środowiska żydowskie, szczególnie w USA, alergicznie reagują na określenia w rodzaju „holocaust Polaków”, na co zwracał uwagę chociażby prof. Richard Lucas, którego amerykańscy Żydzi zwalczają jako tego, który usiłuje zrównać cierpienia polskie z żydowskimi w sposób rzekomo nieuprawniony. Odbierałoby to bowiem Żydom monopol na wyjątkowość cierpień doznanych przez ten naród, a ponadto utrudniałoby zrzucenie na Polaków winy za holocaust. Zbrodnia ta stała się już na tyle dochodowym interesem, że prof. Norman Filkenstein, zresztą potomek ocaleńców z getta warszawskiego, nazwał go w tytule swojej książki „przedsiębiorstwem holocaust”, wskazując na instrumentalne traktowanie tego wydarzenia przez amerykańskie kręgi żydowskie w celu wyłudzania odszkodowań. Co szczególnie nikczemne, są to ludzie niemający na ogół nic wspólnego z ofiarami holocaustu, poza byciem Żydami. Przed II wojną światową, gdy holocaust nadchodził wielkimi krokami w postaci m.in. nocy kryształowej, amerykańscy Żydzi całkowicie ignorowali los swoich ziomków z Europy, czego dowodem jest los pasażerów statku Saint Louis. Gdy holocaust stał się dochodowym interesem, dały jednak znać o sobie więzi plemienne. Szkoda tylko, że stało się to tyle lat po wojnie, gdy większość europejskich Żydów już dawno bezpotomnie uszła do atmosfery przez kominy niemieckich obozów śmierci.

To właśnie współcześnie wyjątkowość holocaustu ma uzasadniać bezkrytyczne spojrzenie na politykę państwa Izrael – jako żywo będącego przecież bluźnierstwem nawet w samym judaizmie, gdyż prawdziwy Izrael ma zostać ustanowiony dopiero przez Mesjasza, którym dla nas jest oczywiście Jezus Chrystus. Prowadzi to do takich patologii, że nawet decyzja Unii Europejskiej o bojkocie towarów wyprodukowanych na Zachodnim Brzegu, a oznaczanych jako izraelskie, jest przez żydowskie państwo w Palestynie oceniana jako wroga, chociaż Zachodni Brzeg należy się wedle wszystkich międzynarodowych ustaleń nie Żydom, a Palestyńczykom.

Z instrumentalnego traktowana holocaustu wynika także sprzeczność interesów politycznych narodu polskiego i żydowskiego. Żydowska pamięć historyczna wcale nie obiera za podstawę kryterium prawdy, które jest respektowane w naszej cywilizacji. Nieprzypadkowo prof. Koneczny wyodrębnił cywilizację żydowską w swojej typologii, zwracając uwagę, że w tej ostatniej nadrzędny wobec prawdy jest interes żydowski. W ten sposób sprawcami holocaustu stają się Polacy jako wspólnicy niezidentyfikowanych „nazistów”. Polska jako adresat – bezpodstawnych, jak już wspomniano – żydowskich roszczeń majątkowych pełni rolę kozła ofiarnego, któremu tym bardziej należy przypominać o powinnościach finansowych wobec Żydów, gdyż odpowiadać ma za wyjątkowe w historii ludzkości ludobójstwo. Kto więc sądzi, że w pamięci o holokauście chodzi przede wszystkim o uczczenie ofiar, ten się grubo myli.

Nie będę się rozpisywał na temat wyimaginowanych czy też prawdziwych win wobec Żydów ze strony Polaków, bo choć pewnie takowe miewały miejsce, to po pierwsze, są one nikłe wobec tego, co naród żydowski nam zawdzięcza (vide Paradisus Judeorum), a po drugie – Żydom niespieszno do ekspiacji za swoje winy wobec Polaków, choćby udziału ich współplemieńców w instalowaniu komunizmu na ziemiach polskich. Stanięcie w prawdzie jest tutaj nie tylko kwestią drugorzędną, ale też nie leży w ich partykularnym interesie.

W sytuacji, w jakiej Żydzi nas stawiają, nie ma w zasadzie miejsca na żaden dialog – jak bowiem dialogować z kimś, kto chce obarczyć nas winami za cudze zbrodnie. Należy pamiętać, że osiąganie kompromisu jest wartością, o ile ceną nie jest rezygnacja z podstawowych pryncypiów. Jeśli więc koegzystencja z wyznawcami judaizmu na jednym terytorium jest możliwa pod warunkiem poszanowania wzajemnych praw (pouczający jest przykład antysyjonistycznego przecież Iranu, gdzie licząca sobie 20 tys. społeczność żydowska deleguje ex lege posła do tamtejszego parlamentu), to na gruncie politycznym Żydzi nas zwalczają, uderzając w naszą godność narodową, za nic mając prawdę historyczną, nie mówiąc już o elementarnej wdzięczności za ofiary ponoszone przez Polaków niosących im pomoc podczas II wojny światowej.

Żydowski plemienny nacjonalizm ma się zresztą nijak do polskiego narodowego radykalizmu, który zasadzony jest na uniwersalistycznym katolicyzmie. Wprawdzie etniczny komponent słowiański jest dla polskości istotny, ale jednak prymat ma katolicyzm, więc dla nawróconych Żydów w przeszłości znajdowało się miejsce, chociażby w narodowych formacjach zbrojnych.

O ile więc w dyskusji o „polskim antysemityzmie” na liberalnej lewicy chodzi o zdyskredytowanie polskości jako takiej, co ściąga na piewców tych teorii określone konsekwencje w przyszłości (chyba że w porę zmienią swoje postępowanie, przeproszą i zadośćuczynią), o tyle ze strony „prawicowej” chodzi o sypnięcie piasku w szprychy rozpędzającego się polskiego nacjonalizmu. Jest to widok przykry, gdyż często mijają się z prawdą ludzie odwołujący się do tego samego co my zestawu wartości, traktując antysemityzm (bezobjawowy, ma się rozumieć) w sposób instrumentalny niczym „GWiazda Śmierci”. Nie widzą chyba w swojej krótkowzroczności, że dla potomków żydokomuny – jak sam określa siebie Adam Michnik – również i oni są na liście proskrypcyjnej, tyle że na dalszych miejscach.

Fakt, że nawet w Polsce działają realizatorzy żydowskiej polityki historycznej („[…] dla Polaków to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć, a dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z najwyższym”), nie powinien dziwić. Od wielu lat dajemy sobie wchodzić na głowę w tej kwestii, nie dając znaku życia, jaki przejawiałby zdrowy naród, a takim byłoby przeciwstawienie się tej wymierzonej w nasze interesy polityce. Jednak to, że sprzyjają jej pożyteczni idioci z pluszowej „prawicy”, próbujący uczynić anty-antysemityzm nieodłącznym komponentem polskiego patriotyzmu, stawia polski nacjonalizm w sytuacji traktowania ww. obozów łącznie, jako różnych przejawów jednego i tego samego zjawiska, którym jest systematyczne dyskredytowanie narodowego radykalizmu. Jeżeli ktoś nie odczuwa dyskomfortu z samego choćby faktu stania w jednym szeregu z Michnikiem, to najwyraźniej w hierarchii przeciwników narodowcy stoją u niego wyżej.

Tymczasem namawiam do zaprzestania tłumaczenia się z tzw. antysemityzmu komukolwiek. Jest on bowiem definiowany dziś właśnie wedle kryteriów żydowskich, które mimowolnie przyjmujemy, a które użyteczność istnienia tegoż stawiają wyżej niż rzeczywiste jego występowanie w przyrodzie. Jest to cały czas granie wedle reguł narzuconych przez przeciwnika, a skoro on nie tłumaczy się nam ze swojego antypolonizmu, to i my nie tłumaczmy się nikomu z rzekomego antysemityzmu.

I właśnie w takim ujęciu bycie antysemitą to powód nie do wstydu, a do jak najbardziej uprawnionej dumy.

Marcin Skalski