piątek, 27 maja 2016

O Rosji… Denikinie

O tym, jak ułatwiono komunistom zwycięstwo w rosyjskiej wojnie domowej.

      Oba moje, wyżej wydrukowane listy pisałem z dala od domu i nie mając dostępu do szcze­gółowej dokumentacji. Powróciwszy do Lon­dynu, chciałbym je nieco uzupełnić.

To, że Denikin uznawał pełną niepodległość i suwerenność Polski, jest faktem tak bezspornym i tak wszechstronnie udokumentowanym, że zajmować się tu tą sprawą nie potrzebuję. Ograniczę się tylko do zacytowania treści toastu, jaki Denikin wzniósł w dniu 13 września 1919 roku na bankiecie w Taganrogu, wydanym na powitanie misji gen. Karnickiego, przysłanej przez Piłsudskiego dla nawiązania kontaktu z Denikinem. W toaście tym stwierdził, że położo­ny został kres dawnym walkom i że istnieje so­lidarność interesów „dwóch słowiańskich na­rodów”, i zakończył: „Wznoszę kielich na cześć odrodzenia Polski i na cześć naszego przyszłego braterstwa broni”. (Pełny tekst tego przemó­wienia: Denikin, „Oczerki russkoj smuty”, tom V, Berlin, Miednyj Wsadnik, bez daty wydania, rok 1926 jako data pisania, str. 175-176). Komentarz, jaki Denikin dał po latach do tego przemówienia, brzmi: „W ten sposób uznawanie przez nas Państwa Polskiego miało charakter nie tylko formalny, ale i ideowy (idiejnyj)”. (De­nikin „Kto spas sowietskuju włast od gibieli”, Paryż 1937, nakładem autora, str. 10). Oraz: „Moje uznawanie niepodległości Polski było peł­ne i bezwarunkowe”. (Tamże, str. 9).

   Warto przypomnieć, że już od początku 1919 roku przebywał na terytorium pod władzą Denikina przedstawiciel Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu, późniejszy pułkownik, Włodzi­mierz Bem de Cosban. (Jego rola została na­stępnie zredukowana do roli łącznika, przygoto­wującego grunt dla misji gen. Karnickiego). Po­lacy w Argentynie powinni coś wiedzieć o puł­kowniku Bem de Cosban, gdyż, jeśli mnie pamięć nie myli, osiadł on po drugiej wojnie światowej i umarł w Argentynie. Ogłosił on 7 marca 1951 roku w „Dzienniku Polskim” w De­troit (USA) list otwarty o swoim pobycie u gen. Denikina. W liście tym napisał:

„Hasło «Jedinaja i Niedielimaja Rossija» nig­dy nie miało na myśli ani Polski, ani Finlandii, natomiast było protestem przeciw separatyzmowi Estonii, Łotwy, Ukrainy, Kaukazu i Koza­ków kubańskich. Jakże byłem zdziwiony, kiedy w rok później, po powrocie do Warszawy, dosta­łem do rąk polskie gazety z tamtych czasów i z tych gazet dowiedziałem się, że gen. Denikin hasłem: «Jedinoj i Niedielimoj» łączy ponow­ne zagarnięcie całej Polski, że jest on starym carskim satrapą, znacznie niebezpieczniejszym dla nas jak bolszewicy itd. W ten sposób lewico­wa prasa polska przekręciła wtedy hasło, ażeby zdyskredytować w oczach społeczeństwa polskie­go «białych» Rosjan i informowała tendencyjnie swych rodaków, urabiając opinię ogółu w myśl swoich partyjnych kalkulacji. Władze zaś nasze oficjalnie nie uważały wtedy za potrzebne tych faktów prostować, choć wiedziały i z raportów moich, i z raportów gen. Karnickiego, że Deni­kin proponuje jako podstawę rozstrzygnięcia granicy między Polską a Rosją plebiscyt na teryto­riach spornych po wspólnym zlikwidowaniu bolszewizmu. Nie był więc Denikin tak zachłan­nym, jak go wtedy i później w Polsce przed­stawiano”. (Przedrukowałem ten list w „Ru­chu Narodowym”, Londyn, grudzień 1956, str. 97-98). 

    W stosunkach między Polską i Denikinem za­gadnieniem spornym była nie sprawa uznawania niepodległości, ale sprawa granic. Jak wiadomo, Rada Najwyższa (państw alianc­kich) w Paryżu powzięła w dniu 8 grudnia 1919 uchwałę, której mocą uznała za bezspornie przy­należne do Polski ziemie, położone na zachód od linii, którą — niesłusznie — nazwano w następ­nym roku „linią Curzona”, a która to linia pozostawiała po stronie polskiej całość Królestwa Kongresowego z wyjątkiem północnej Suwalsz­czyzny oraz okrąg Białostocki. Uchwała ta stwierdzała jednak równocześnie, że prawa, „z ja­kimi Polska mogłaby wystąpić do terytoriów, położonych na wschód od wymienionej linii, są wyraźnie zastrzeżone”. (Trzeba tu przy oka­zji zauważyć, że chodziło tu wyłącznie o roz­graniczenie w obrębie zaboru rosyjskiego. Sprawa byłego zaboru austriackiego, a więc Lwowa, Tarnopola itd., w ogóle Denikina czy „białej” Rosji nie dotyczyła). 

Owa uchwała z 8 grudnia (1919 r.) była aktem późniejszym od wrześniowych roko­wań Denikina z przedstawicielem Piłsudskie­go, gen. Karnickim. Ale linia owej uchwały znana była i wcześniej, zawarta była bowiem w raporcie tak zwanej „Komisji Cambona” w Paryżu z dnia 14 kwietnia 1919 roku.

Otóż Denikin pisze: „Sprawa wschodnich granic (Polski). Sprawa ta siłą rzeczy nie mo­gła w owym czasie zostać rozstrzygnięta w sposób ostateczny. Nalegałem na zachowanie tymczasowej granicy (tj. późniejszej linii z 8 grudnia — przyp. mój. J.G.) aż do roz­strzygnięcia losów ziem pogranicznych wspólnie przez rząd (włast) polski i rząd ogólnorosyjski na podstawie etnograficznej”. („Kto spas… etc.”, str. 10. Podkreślenie własne Denikina). Także i wedle wielu innych danych, Denikin głosił postulat rozgraniczenia polsko- rosyjskiego na podstawie etnograficznej. 

Nie mam żadnej podstawy do uważania, że Denikin i wszystkie inne - odpowiedzialne czyn­niki „białej” Rosji sprzeciwiały się przyłącze­niu polskich Ziem Wschodnich do Polski w sposób kategoryczny. „Podstawa etnograficzna” była formułą bardzo mglistą, gdyż wyraźna granica etnograficzna polsko-rosyjska nie ist­nieje. Można było formułę tę interpretować bar­dzo rozmaicie. Przeprowadzono w carskiej Ro­sji tylko jeden spis ludności, mianowicie w roku 1897, a spis ten był w sposób oczy­wisty sfałszowany: wedle tego spisu nawet Chełmszczyzna miała większość rosyjskiej lud­ności. Spis ten żadną miarą nie mógł być podstawą rozgraniczenia. Ale jakież były inne formalne podstawy rozgraniczenia etnograficznego? Dla przykładu, zwróciłbym uwagę na bardzo dobry sprawdzian rzeczywistej woli lud­ności, jakim były jedyne wolne wybory w Rosji, mianowicie wybory do I Dumy rosyj­skiej w roku 1906. W wyborach tych obrano w „guberni” wileńskiej 6 Polaków i 1 Żyda, w grodzieńskiej 3 Polaków, 2 Żydów, 1 Rosja­nina i 1 Rusina, w mińskiej 7 Polaków, 1 Ży­da i 1 Białorusina, w wołyńskiej (która obej­mowała także i Żytomierz) 3 Polaków, 3 Ro­sjan i 7 Rusinów, w witebskiej (która obej­mowała także i polskie Inflanty) 2 Polaków, 1 Łotysza katolika, członka Koła Polskie­go w Dumie, 2 Żydów i 1 Rosjanina, nadto w kowieńskiej 1 Polaka, 5 Litwinów i 1 Ży­da. Tyko w guberniach podolskiej, mohylowskiej i kijowskiej rosyjska lub ruska przewa­ga była na dawnych polskich ziemiach wscho­dnich druzgocąca. Tak więc, wedle wyborów do I Dumy, czyli przy zastosowaniu się do woli ludności, a więc w pewnym sensie za­sady etnograficznej, była podstawa do oder­wania od Rosji guberni wileńskiej, grodzień­skiej i mińskiej (także i kowieńskiej) w ca­łości oraz do rozgraniczenia terytorialnego w guberniach wołyńskiej i witebskiej (Dyneburg i Połock) na zasadzie kompromisu. Tyl­ko Kamieniec Podolski byłby na tej podstawie nie do uzyskania. Przecież — z wyjątkiem Ka­mieńca — rozgraniczenie na podstawie wy­borów do I Dumy to istna „linia Dmowskie­go”!

Denikin chciał współdziałania armii polskiej w operacjach wojennych przeciwko bolszewi­kom. Nie ma żadnej podstawy do uważania, że nie byłby gotów zapłacić za sojusz z Pol­ską wyrażeniem — jawnie lub poufnie — zgo­dy na polskie postulaty terytorialne. Miał on nóż na gardle, a gdy się ma nóż na gardle, tj., gdy się walczy o życie, jest się gotowym do ustępliwości wobec tych, co przychodzą z pomocą. Ani Wilno, ani Mińsk, ani Dyneburg, ani Kamieniec Podolski nie były ogni­skami życia rosyjskiego i częściami składowy­mi rosyjskiej ojczyzny i utrata ich nie byłaby dla Rosji bolesna. Oczywiście, za takie zrze­czenie się „biała” Rosja musiałaby coś bardzo realnego od Polski otrzymać. Ale mogła otrzy­mać rzecz bardzo ważną: mianowicie — so­jusz wojskowy.

Teoretycznie, głową „białej” Rosji’ był ad­mirał Kołczak na Syberii. Ale „polska misja wiedziała o tym, że Naczelny zwierzchnik (Kołczak) przelał na mnie prawo utrzymy­wania stosunków z Polską i innymi państwami, z których terytoriami stykały się Siły Zbrojne Południa”. („Oczerki russkoj smuty” V, str. 177, przypisek).

Denikin mógł z załatwieniem sprawy granic z Polską mieć trudności. Musiał się liczyć za­równo z rządem Kołczaka, jak i opinią pu­bliczną rosyjską, a zwłaszcza z nastrojami wła­snego wojska. Może nie było dla niego moż­liwym po prostu ogłosić publicznie, że uzna­je linię Dmowskiego za wschodnią granicę Polski. Może potrzebne tu było jakieś zała­twienie sprawy w sposób oględniejszy. Na przykład jednostronne ogłoszenie przez Polskę, że uważa linię Dmowskiego za swoją wschod­nią granicę oraz oświadczenie Denikina, że uznaje tę granicę „de facto” jako tymczaso­wą granicę polskiej administracji, z tym, że tylko centralny rząd rosyjski po zakończeniu rosyjskiej wojny domowej będzie mógł się w sprawie granic wypowiedzieć w sposób osta­teczny. A przecież takie „tymczasowe” roz­strzygnięcia mają potem tendencję do utrwa­lania się.

Warto także zwrócić uwagę na zacytowa­ne wyżej twierdzenie Bem de Cosbana, że Denikin proponował plebiscyt. Taka wzmianka pamiętnikarska to trochę mało; warto by sprawdzić, czy wzmianka ta znajduje potwier­dzenie archiwalne w bieżących raportach Bem de Cosbana i Karnickiego. Gdyby się jednak okazało, że jest to wiadomość ścisła, powtó­rzyłbym swój komentarz z „Ruchu Narodo­wego” z roku 1956 (str. 98): „Z chwilą, gdy Denikin godził się na plebiscyt, należy przy­jąć, że byłby się również zgodził na kompro­mis w drodze dyplomatycznej i na podział terytoriów spornych”.

W liście Bem de Cosbana jest jeszcze in­na ciekawa informacja. „«Granice Rosji po­winny przebiegać tam, gdzie się kończy prawosławno-ruska większość narodowa, a gdzie się zaczyna katolicka i polska większość na­rodowa», jak mi to kiedyś osobiście powie­dział były carski minister spraw zagranicznych Sazonow, kiedy miałem okazję rozmawiać z nim prywatnie w Warszawie po moim po­wrocie od gen. Denikina”. A więc program rozgraniczenia wyznaniowego. Otóż nawet ro­syjski spis z roku 1897 przyznawał, że „gu­bernia” wileńska miała 58.8% ludności kato­lickiej i 27.7% ludności prawosławnej (resztę ludności stanowili Żydzi i inni). Charakter bezspornie katolicki miały także okolice Dyneburga, Grodna i niektóre zakątki Nowogrodzkiego. Polesie, Wołyń, Mińszczyzna i Podole miały przewagę ludności prawosławnej, ale była to ludność ongiś unicka, przymuso­wo nawrócona na prawosławie przez kasatę unii w roku 1839; czy naprawdę można ją było bez zastrzeżeń uważać za prawosławno-rosyjską? — Także i rozgraniczenie na zasa­dzie wyznaniowej dawało więc podstawę do kompromisu, możliwego dla obu stron do przyjęcia. 

Co najmniej: nie wiemy, co by Denikin zro­bił, gdyby mu ofiarowano rzecz tak cenną, jak sojusz wojskowy. Nie wiemy, a więc nie możemy twierdzić z góry, że byłby polskie po­stulaty graniczne odrzucił.

Ale Denikin pisze rzecz bardzo ciekawą: „Rzecz w tym, że przedstawiciel Polski, gen. Karnicki, w istocie nigdy nie proponował mi żadnych określonych warunków w sprawie pol­sko-rosyjskich granic. (Podkreślenia własne De­nikina). Jest jasne, że sprawa ta nie odgry­wała w istniejącej sytuacji roli, gdyż Piłsudski nosił się z innymi planami, o wiele więk­szej skali („grandioznymi”). Wedle świadectwa generała Kutrzeby, zmarły marszałek dążył «do nowej organizacji wschodniej Europy» — drogą zupełnego rozczłonkowania Rosji (. . .). W szczególności, na długo przed nawiąza­niem stosunków ze mną, Piłsudski przygoto­wywał «sojusz» z Petlurą”. („Kto spas . . .**, str. 11).

Tak więc przedstawiciel Piłsudskiego w ogó­le Denikinowi żadnej linii granicznej polsko-rosyjskiej nie proponował.

Denikin proponował Polsce sojusz wojskowy przeciwko potędze komunistycznej, sprawują­cej władzę na Kremlu, ale Polska tej propo­zycji nie podjęła, to znaczy, nazywając rzecz po imieniu, ją odrzuciła.

Denikin w obu swoich pracach pisze o owej propozycji sojuszu wielokrotnie. W obu też podaje schematyczne mapki, jak sobie pol­ską operację wyobrażał. Wedle tych mapek, w październiku 1919 roku sowiecka XII ar­mia stanowiła głęboki klin, wrzynający się od Mozyrza do Żytomierza i oddzielający armię polską od armii Denikina. Denikin chciał, by armia polska uderzyła na Mozyrz i dotarła do Dniepru, zapewne gdzieś w okolicy Rze­czycy i Homla. Tym sposobem XII armia sowiecka w Żytomierzu zostałaby odcięta i otoczona.

„Proponowałem polskiemu dowództwu, by posunęło swoje wojska do górnego Dniepru, w ogólnym kierunku na Mozyrz. Ta jedna dywersja, jak widoczne jest ze schematu, wio­dąca do unicestwienia XII armii sowieckiej, nie przedstawiała dla Polaków żadnej trudno­ści i nie wymagała żadnych niezwykłych ofiar”. („Kto spas..., str. 4).

„Wskazywałem Karnickiemu na najwyższą konieczność, we wspólnym interesie, natych­miastowej ofensywy wschodniej polskiej armii do linii górnego Dniepru. Linia rozgranicze­nia między armiami polską i rosyjską zosta­łaby wtedy określona na podstawie potrzeb strategicznych, a w zonie polskiej ofensywy, na wschód od «granicy tymczasowej», wpro­wadzona by została rosyjska administracja, podlegająca jednak na czas operacji polskie­mu dowództwu wojskowemu”. („Oczerki” V., str. 177).

Słowa „na wschód od «granicy tymczaso­wej«»” są tu oczywistym nieporozumieniem, za­pewne dopiskiem z czasów pisania książki w roku 1926. We wrześniu i październiku 1919 roku jeszcze żadnej „tymczasowej granicy” nie było, wprowadziła ją dopiero uchwała parys­kiej Rady Najwyższej z 8 grudnia. Denikin, proszący o polską pomoc operacyjną, nie miał zresztą nic do rozkazywania polskiemu do­wództwu na terytorium już będącym mocno pod jego władzą. Znaczenie owej propozycji o rosyjskiej administracji pod zwierzchnictwem polskich wojsk wyjaśniają w sposób nie bu­dzący wątpliwości słowa „w zonie polskiej ofensywy” („w zonie polskawo nastuplenija”). Chodziło więc o terytoria, które dopiero zo­staną zdobyte. Była to propozycja całkiem rozsądna i ściśle techniczna: Denikin zapra­szał Polaków na terytorium rosyjskie, do któ­rego pretensji nie zgłaszali; na terytorium po­za „linią Dmowskiego”, nad Dniepr, pod Rze­czycę i Homel. Należało jakoś rozstrzygnąć, kto miał na zdobytych terenach sprawować tymczasowe rządy. Denikin proponował: niech je tam sprawuje polskie dowództwo wojsko­we, ale w imieniu Rosji i przy pomocy miej­scowego, rosyjskiego aparatu urzędnicze­go. Nic tej propozycji nie można zarzucić.

„Przedsiębiorąc ofensywę w kierunku Kijo­wa miałem świadomość ogromnego znaczenia, jakie miało połączenie Armii Ochotniczej (tj. denijkinowskiej — przyp. J.G.) z polskimi si­łami, posuwającymi się ku linii Dniepru. Po­łączenie to kasowałoby automatycznie cały zachodni front (denikinowski — J.G.) i zwal­niało znaczną część sił obszaru kijowskiego i noworosyjskiego dla działań w kierunku pół­nocnym. Ofensywa polska w kierunku Dniep­ru odciągnęłaby poważne siły bolszewickie i skutecznie zabezpieczyła od zachodu nasze ar­mie, idące na Moskwę. Na koniec, połączenie się z Polakami otwierałoby dla nas drogi ko­lejowe do zachodniej Europy, do centrów politycznego wpływu i potęgi, do źródeł ma­terialnego zaopatrywania armii.

Odnosząc się osobiście z pełną sympatią do odrodzenia polskiego państwa, nie uważałem nieuniknionych trudności w rosyjsko-polskich stosunkach za nie do przezwyciężenia. I w każdym razie byłem mocno przeświadczony, że nasze najbliższe drogi są ze sobą nierozer­walnie związane, gdyż los i Polski, i Rosji w sposób jawny i złowrogi zależy od trwało­ści władzy sowieckiej”. („Oczerki”, V, str. 175).

Jak widzimy, Denikinowi niezmiernie na po­mocy polskiej zależało. Nic dziwnego: losy jego armii i losy „białej”, to znaczy chrześci­jańskiej i patriotycznej Rosji się rozstrzygały, a polska pomoc mogła szalę tych losów prze­chylić ku zwycięstwu. Wiemy, że bez tej pol­skiej pomocy „biała” Rosja runęła. Denikin wierzy, że polska pomoc mogła tej katastrofie zapobiec.

W istocie, to nie tylko losy Rosji rozstrzy­gały się wtedy; rozstrzygały się losy świata. Klęska Denikina, za którą poszły także klęs­ki Kołczaka, Judenicza i innych, oznaczała zwycięstwo bolszewizmu, a więc, na dalszą me­tę, wielkie zwycięstwo komunizmu w skali światowej. To Polska, podając rękę Deniki­nowi, mogła była przeszkodzić utrwaleniu się rządów komunistycznych w Rosji i wyrośnię­ciu potęgi sowieckiej. To Polska, odmawiając mu tego podania ręki, rozstrzygnęła o tym, że Rosja stała się, jak na razie na lat 55, niezwyciężoną bazą światowego komunizmu. Tru­dno się dziwić, że Denikin zatytułował swą broszurę w roku 1937 oględnie: „Kto uratował rządy sowieckie od zguby”, a inny Rosjanin, E.F. von Wahl, zatytułował w roku 1938 dużą swoją książkę po prostu: „Jak Pił­sudski spowodował zgubę Denikina”. („Kak Piłsudski pogubił Denikina”, Tallinn, Estonia, 1938, nakładem autora. Katalog Muzeum Bry­tyjskiego podaje nazwisko autora w angiel­skiej transkrypcji jako Fon-Val).

Denikin zdobył Kijów 1 września 1919 ro­ku, a 13 września wygłosił w Taganrogu ów toast do Karnickiego, proponując w tym toaście polsko-rosyjski sojusz. Wojska deni­kinowskie maszerowały wtedy na Moskwę. Ale ofensywa Denikina się załamała. W paź­dzierniku bolszewicy zajęli Orzeł, w listopa­dzie Kursk i Czernichów, w grudniu Char­ków i Kijów, w styczniu 1920 roku Carycyn, Nowoczerkask i Rostów, w lutym Odessę. Za­razem pobili Judenicza pod Petersburgiem i Kołczaka na Uralu i Syberii, w grudniu zajęli Tomsk, a w lutym doszli do Oceanu Spokoj­nego i na północy zajęli Archangielsk.

Osobiście uważam, że Polska powinna była przyjąć ofertę Denikina, zawrzeć z nim sojusz i we wrześniu lub październiku 1919 roku uderzyć na Mozyrz, Rzeczycę i może Homel, a tym samym uratować Denikina i umożliwić mu zdobycie Moskwy, co w połączeniu z fak­tem trwania „białych” wojsk rosyjskich na Sy­berii, nad Morzem Białym i pod Petersbur­giem byłoby zapewne oznaczało koniec pań­stwa bolszewickiego (choć z pewnością nie koniec fermentu rewolucyjnego w osłabionej wojną domową Rosji).

Polska oferty Denikina nie przyjęła. Uwa­żam to za błąd. Ale ostatecznie popełnianie błędów jest rzeczą ludzką. Czasu było mało — i mogło także zabraknąć odwagi i gotowo­ści do poniesienia ryzyka. Odrzucenie propo­zycji sojuszu z „białą” Rosją można wyba­czyć. I można także mieć w tej sprawie różne zdania.

Ale rzecz w tym, że nie tylko odrzucono denikinowską ofertę i projekt polskiej ofensywy przez Mozyrz ku Dnieprowi. Stało się coś o wiele gorszego. Polska umyślnie i zupeł­nie świadomie, aktem czynnym, dopomogła bolszewikom do pokonania Denikina, a więc do wygrania rosyjskiej wojny domowej.

Piłsudski zawarł z bolszewikami cichy rozejm po to, by pozwolić im na ściągnięcie wojsk z polskiego frontu i na użycie ich do rozstrzygających walk z Denikinem.

Denikin pisał w roku 1926, że dywizja za dywizją, bolszewicy przerzucali jesienią 1919 roku z polskiego frontu wojsko na front denikinowski („Oczerki”, V, str. 177), ale jesz­cze wtedy nie wiedział, że działo się to w wy­niku porozumienia Piłsudskiego z bolszewikami i udzielenia bolszewikom zapewnienia, że front polski się nie ruszy i że mogą oni spokojnie swoje siły z tego frontu ściągnąć.

Piłsudski był w kontakcie z bolszewikami za pośrednictwem bolszewickiej misji do wymia­ny jeńców, na której czele stał polski komu­nista, dr Julian Marchlewski. Misja ta prze­bywała w Polsce, ale Marchlewski odbywał po­dróże między Polską i Moskwą i był z rządem sowieckim także i w kontakcie radiowym. Piłsudski wyznaczył do rozmów z Marchlewskim kapitana Ignacego Boernera, późniejszego puł­kownika i sanacyjnego ministra Poczt i Tele­grafu.

Zachował się zapisany przez Boernera w je­go pamiętniku tekst instrukcji do rozmów z Marchlewskim, otrzymany przez Boernera od Piłsudskiego na audiencji w Belwederze w dniu 3 listopada 1919 roku. Instrukcja ta była w siedmiu punktach. Oto najciekawsze z nich. Punkt 1: „Naczelnik Państwa nie da rozkazu wojskom polskim posuwania się naprzód poza linię Nowogród-Siewiersk (Zwiahel) – Olewsk (na linii (Sarny-Kowel) — rzeka Ptycz — Bobrujsk z przyczółkiem — Berezyna — ‘kanał Berezyński do Dźwiny — Dźwina”. (Infor­macje o dalszych instrukcjach w następnych rozmowach wskazują, że słowo „Siewiersk” dostało się do pamiętnika Boernera omyłkowo. Chodzi oczywiście nie o Nowogród Siewierski, lecz Nowogród Wołyński, czyli Zwiahel). Punkt 3: „(. . .) Naczelnik Państwa doradza Rządowi Sowietów opuszczenie Dyneburga i oddanie go Łotyszom”. Punkt 5: „Naczelnik Państwa żąda nie atakowania Petlury”. (Gen. Tadeusz Kutrzeba „Wyprawa kijowska 1920 roku”, Warszawa 1937, Gebethner i Wolff, str. 26). Ponadto Boerner miał powiedzieć Marchlewskiemu „od siebie”: „Wspomaganie Denikina w jego walce z bolszewikami nie może być polską racją stanu. Uderzenie bol­szewików w kierunku na Mozyrz bezsprzecz­nie dopomogłoby Denikinowi w jego walce z bolszewikami, a nawet mogło być decydu­jącym momentem zwycięstwa. Polska na fron­cie poleskim miała i ma wystarczające siły, aby to uderzenie wykonać. Czy wykonała? Czy ten moment nie powinien był otworzyć oczu bolszewikom?” (Kutrzeba, ibid., str. 27).

Rozmowy Boerner-Marchlewski toczyły się w wagonie kolejowym na stacji Mikaszewicze w październiku, listopadzie i w pierwszych dniach grudnia, przy czym w listopadzie Mar­chlewski jeździł do Moskwy, by osobiście roz­mówić się z Leninem. Ale mikaszewickie roz­mowy Boernera zostały poprzedzone jeszcze przed 11 października rozmowami w tychże Mikaszewiczach Marchlewskiego z hr. Kossakowskim, który też działał w imieniu Piłsud­skiego oraz rozmowami Marchlewski-Kossakowski w Białowieży w lipcu. Marchlewski był w maju i czerwcu w Warszawie, jeździł do Moskwy także i w lipcu.

Wedle oceny piłsudczyka, generała Kutrze­by, „cały polityczny epizod Boerner-March­lewski był — zdaniem moim — dla Piłsudskiego tylko środkiem, a nie celem ostatecz­nym: był dla Piłsudskiego środkiem dla umożliwienia Sowietom swobodnego rozprawienia się z Denikinem, lecz nie był celem, do którego dążył Marchlewski — dążeniem do po­koju określonego według zamiarów rosyjs­kich”. (Kutrzeba, ibid., str. 32).

Dzisiejszy historyk krajowy pisze: ,,«W chwili walk najzacieklejszych, które decydować miały o losach kontrrewolucji, prawe skrzy­dło polskiego frontu na Wołyniu pozostawa­ło biernym walk owych widzem». Tak o tym opiniowano w 12 lat później w Moskwie, za­tem w politycznym ośrodku najbardziej miarodajnym”. (Józef Sieradzki „Białowieża i Mika­szewicze”. Warszawa 1959, Ministerstwo Obro­ny Narodowej, str. 21. Cytata z „Grażdanskaja wojna”, Moskwa 1930, III, str. 11).

Owo ciche porozumienie Piłsudskiego z Le­ninem, względnie z rządem bolszewickim, za pośrednictwem Marchlewskiego, którego ce­lem było ułatwienie komunistom zwycięstwa w rosyjskiej wojnie domowej, było początkowo głęboką tajemnicą, ale dzisiaj jest już faktem dobrze historykom znanym i dość wszechstronnie wyświetlonym. Pierwsi zdradzili tę tajemnicę bolszewicy we wspomnieniach po­śmiertnych, poświęconych Marchlewskiemu, który zmarł w roku 1925, ale przeminęło to na ogół niezauważone. Potem opisał to dziennikarz amerykański Louis Fisher, który przebywał współcześnie w Sowietach i znał sprawę z pierwszej ręki, w książce „The Soviets in the World Affairs” (Londyn 1930, Jo­nathan Cape). Między innymi widział on pi­smo urzędowe z wiadomością, że polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych otrzymało i potwierdziło wiadomość, że 5 lipca Marchle­wski przekroczy front. (Patrz Kutrzeba, ibid., str. 15 ). Na informacje Fishera zwrócił w Polsce uwagę prof. Adam Krzyżanowski i ogłosił na ich podstawie artykuł pt. „Tajne zawieszenie broni polsko-sowieckie” w „Prze­glądzie Współczesnym”, wrzesień 1936. Z pol­skich kół oficjalnych potwierdzono te informa­cje piórem i ustami generała Kutrzeby do­piero w roku 1937. Uczynił on to najpierw w przemówieniu radiowym w maju 1937 roku, przedrukowanym w „Polsce Zbrojnej” z dnia 7 maja 1937, a potem w cytowanej już wyżej książce o wyprawie kijowskiej. Kutrze­ba opisał rokowania Marchlewski – Boerner dość obszernie, przy czym posłużył się m. in. pamiętnikami Boernera, skądinąd nieznanymi i być może zaginionymi, które w obszernych wyjątkach zacytował. (Kutrzeba jest history­kiem sumiennym w przedstawianiu spraw, któ­re sam zbadał, ale w obu swoich wystąpie­niach powtórzył — nie wiem, czy w wyniku złej woli, czy tylko ignorancji — bezceremo­nialne kłamstwo sanacyjnej propagandy, do­tyczące Denikina. W swej książce napisał na str. 24: „Denikin wzbraniał się uznać zupeł­ną państwową samodzielność Polski”, a w swym przemówieniu radiowym powiedział: „Denikin nie zgadzał się uznać niepodległości Polski w pełnym zakresie. (. . .). Z tego powodu Piłsudski zdecydował się nie współdziałać z Denikinem, lecz pomóc Sowie­tom do rozprawienia się z nim. W rezultacie armia polska całymi tygodniami była bezczyn­na, przestrzegając jakby cichego zawieszenia broni, dopóki bolszewicy prowadzili swoje operacje przeciwko Denikinowi. Tym sposobem Piłsudski dał Sowietom możność rozbić De­nikina i przeszkodził odbudowaniu państwa rosyjskiego”. (Nie mam dostępu do roczników „Polski Zbrojnej”, cytuję więc wedle książki von Wahla, jak wyżej, str. 2. Na niniejszym przykładzie możemy stwierdzić, że sanacyjna historiografia, tak samo jak historiografia ko­munistyczna, nie zasługują na wiarę: może być dokładna w drugorzędnych szczegółach, ale gdy chodzi o sprawy zasadnicze, z całą bezceremonialnością posługuje się ona kłam­stwem i zmyśloną „legendą”).

Po wojnie pisał o cichym rozejmie „mikaszewickim” Pobóg-Malinowski w Londynie w roku 1956 w swej „Historii”, a w kraju wydano o nich cytowaną wyżej monografię Sie­radzkiego.

Otóż sanacyjni redaktorzy i publicyści z „Głosu Polskiego” w Buenos Aires dzisiaj, w roku 1974, nie tylko podtrzymują fałszywą le­gendę o tym, że „biała” Rosja nie uznawała niepodległości Polski, ale twierdzą, że „słusz­nie” doprowadzono Denikina do zguby, a za­razem odmawiają wydrukowania na łamach opanowanego przez siebie, polskiego pisma emigracyjnego jakiejkolwiek repliki czy spro­stowania. Okazuje to raz jeszcze, czym jest obóz sanacyjny. Przyłożył on w roku 1919 ręki do zwycięstwa komunizmu w rosyjskiej wojnie domowej i dzisiaj, po 55 latach, nie tylko że nie odczuwa z tego powodu skruchy, ale ówczesną swoją politykę pochwala. Obóz ten w istocie nie jest z gruntu przeciwny ko­munizmowi; wszak on sam też wywodzi się z socjalizmu o obliczu marksistowskim. Obóz ten tylko nienawidzi Rosji. Gdyby na­stąpił dziś w Rosji przewrót chrześcijański i nacjonalistyczny, obóz ten zajmowałby nadal stanowisko wrogie Rosji. Zapewne opowie­działby się z miejsca po stronie trockistów*, to znaczy po stronie komunizmu lewicowego na zachodzie, oraz po stronie komunistycz­nych Chin. Potęga światowego komunizmu tym ludziom nie przeszkadza. Przeszkadza im tylko naród rosyjski.

Nie należy także myśleć, że obóz ten zwal­czał Denikina i popierał Lenina i bolszewi­ków, bo nie chciał wplątywać Polski w awanturę zbyt dużej wojny z bolszewikami. W dniach 14 i 15 września 1919 roku, a więc na drugi i na trzeci dzień po owym bankiecie w Taganrogu, na którym Denikin wznosił to­ast na cześć niepodległej Polski i polsko-ro­syjskiego przymierza, Paderewski w Paryżu, w imieniu Piłsudskiego deklarował Lloyd-George'owi i Radzie Najwyższej gotowość stworzenia za pieniądze alianckie półmilionowej armii pol­skiej celem samodzielnego, polskiego maszero­wania na Moskwę. Było to zrobione w oczy­wistym interesie polityki angielskiej. Agenturalna polityka, która wykrwawiłaby Polskę i wplątała ją w awanturę, prawdopodobnie skazaną na druzgocącą klęskę leżała w planach tego obozu. Ale umiarkowane i ostrożne współdzia­łanie z niezależnymi siłami rosyjskiego naro­du, chcącymi zlikwidować gniazdo komuniz­mu w swoim kraju, to było dla nich, ślepych stronników Niemiec i Anglii, coś nie do przy­jęcia.

Także gdy w styczniu 1920 roku bolszewi­cy zaproponowali Polsce rozejm wzdłuż linii Dryssa – Dzisna – Połock – Borysów – Parycz - stacja Ptycz – stacja Białokorowicze – Cudnów – Pilawa – Dereźnia – Bar, przy czym było jasne, że ta linia rozejmowa byłaby wstępem do ustanowienia mniej więcej takiej samej linii granicznej (z grubsza identycznej z „li­nią Dmowskiego”), w ostatecznym traktacie pokoju Piłsudski te propozycje rozejmowe i pokojowe odrzucił.

Mówi się dziś, że owe sowieckie propozy­cje pokojowe były nieszczere i że Rosja So­wiecka byłaby na Polskę wkrótce po zawarciu pokoju albo jeszcze w czasie toczących się rokowań pokojowych napadła. Ale nigdy nie można wiedzieć, co by się stało, gdyby wy­padki potoczyły się były inaczej, niż się po­toczyły. Może Rosja napadłaby na nas, a mo­że nie. W rok później zawarła z nami trak­tat w Rydze i szanowała go potem przez lat 18 i pół, aż do 17 września 1939 roku, tj. do chwili, gdy zostaliśmy już powaleni przez Niemcy (w wyniku wprowadzenia nas przez 13 lat niczym nieskrępowanej polityki za­granicznej sanacyjnej w samotną wojnę z Niemcami i w wyniku sparaliżowania przez tyleż lat przez obóz sanacyjny naszych przy­gotowań wojennych). Tak samo szanowała przez około lat dwadzieścia traktaty pokoju, pozawierane z Finlandią, Estonią i Łotwą. Nie ma zgoła pewności, że także i pokój z Polską, zawarty z początkiem 1920 roku, nie byłby przez Rosję Sowiecką co najmniej przez kilka dziesięcioleci uszanowany.

Ale nawet gdyby Sowiety traktowały ten po­kój tylko jako tzw. „pieredyszkę”, położenie nasze nie byłoby przez ten pokój pogorszo­ne, ale przeciwnie, byłby on nam dał wielkie korzyści. Czujność i gotowość do odpar­cia najazdu mogliśmy zachować po zawarciu pokoju tak samo, jak w czasie trwającego stanu wojny. Wszczęcie jednak nowej wojny byłoby ze strony Rosji aktem jawnej agresji, który oburzyłby opinię światową i skłonił rzą­dy alianckie do okazania nam większej po­mocy (w sprzęcie itd.) niż ta, z której korzystaliśmy w czasie inwazji lipcowej i sierp­niowej 1920 roku. Nie byłoby mowy o żad­nej „Linii Curzona”. Mielibyśmy granicę mię­dzynarodowo uznaną, na Rosji nie wymuszo­ną i ofiarowaną nam przez Rosję dobrowol­nie i z jej własnej inicjatywy.

Skoro nie chcieliśmy się mieszać do rosyj­skiej wojny domowej, skoro nie chcieliśmy, czy też nie czuliśmy się na siłach dopoma­gać narodowi rosyjskiemu w jego wysiłku, zmierzającym do uwolnienia się od rządów komunistycznych i do zdławienia centrali ko­munizmu światowego, logiczną konsekwencją było postąpić tak samo, jak postąpiła Finlan­dia, Łotwa i Estonia: odsunąć się od spraw rosyjskich i zawrzeć z rządem bolszewickim pokój.

Ale Piłsudski chciał wyciągać kasztany z ognia dla obcych. Chciał rzucić siły polskiego narodu do walki o niepodległą Ukrainę, o roz­członkowanie Rosji i o ustanowienie we wschodniej Europie systemu, któremu patro­nowałyby Anglia i Niemcy.

Mały incydencik w Buenos Aires, jakim jest sprawa ataków „Głosu Polskiego” na moje mimochodem uczynione wypowiedzi i zaciek­łość, i dyktatorskie nieprzejednanie sanacyjnej cenzury w niedopuszczeniu mnie do głosu, gdy chciałem na te ataki w tym „Głosie” od­powiedzieć, jest jeszcze jedną, maleńką prób­ką, świadczącą o tym, czym jest w życiu pol­skim obóz sanacyjny (piłsudczykowski).

Nie jest to tylko klika staruszków, którzy nic nie rozumieją, niczego się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli. Obóz ten nie wym­rze razem z tymi staruszkami, rówieśnikami Piłsudskich, Becków, Rydzów-Śmigłych i Kostków Biernackich. Jest to w istocie — przy­najmniej w dzisiejszej epoce historycznej — obóz nieśmiertelny, gdyż nieśmiertelne są siły, które za nim stoją: Niemcy, świat anglosas­ki, masoneria i wpływ żydowski.

Jest wielkim błędem patrzeć na ten obóz i na jego ekscentryczne poglądy i wyobraże­nia, oraz na jego dyktatorskie metody, po­błażliwie. Przed wpływami tego obozu naród polski musi się strzec. Bo obóz ten, tak jak i w przeszłości, może jeszcze ściągnąć na Pol­skę jakieś nowe, wielkie nieszczęścia i klęski.

Jeszcze jedno: trzeba rozważyć, co by się stało, gdyby Denikin wraz z Kołczakiem i in­nymi, przy naszej pomocy, lub bez niej, byli rosyjskiej wojnie domowej zwyciężyli, a „li­nii Dmowskiego” jako granicy polsko-rosyj­skiej nie chcieli uznać. Można przyjąć, że na­wet zwycięska „biała” Rosja byłaby bardzo słaba i podminowana przez wrzenie rewolu­cyjne, nie miałaby więc ochoty i warunków do wszczynania nowej awantury wojennej: o granice z Polską. Gdybyśmy byli Denikinowi do zwycięstwa pomogli, dodatkowym skrępowa­niem byłyby dla „białej” Rosji zaciągnięte przez Denikina wobec nas zobowiązania, zarówno jak obowiązki wdzięczności.

Ale oczywiście musielibyśmy się liczyć tak­że i z ewentualnością najgorszą: z wojną o granice i z rosyjską inwazją.

Czy miałaby ona większe szanse niż inwa­zja sowiecka latem 1920 roku? Z pewnością nie. „Biała” Rosja nie mogłaby być silniejsza od bolszewickiej Rosji z lata 1920 roku. Skoro potrafiliśmy odeprzeć inwazję bolszewicką, bylibyśmy tak samo potrafili odeprzeć inwazję denikinowsko-kołczakowską, czy carską, czy konstytucyjno-republikańską w tej samej epoce.

Jędrzej Giertych