Oba moje, wyżej wydrukowane listy pisałem z dala od domu i nie mając
dostępu do szczegółowej dokumentacji. Powróciwszy do Londynu,
chciałbym je nieco uzupełnić.
To, że Denikin uznawał pełną niepodległość i suwerenność Polski, jest
faktem tak bezspornym i tak wszechstronnie udokumentowanym, że zajmować
się tu tą sprawą nie potrzebuję. Ograniczę się tylko do zacytowania
treści toastu, jaki Denikin wzniósł w dniu 13 września 1919 roku na
bankiecie w Taganrogu, wydanym na powitanie misji gen. Karnickiego,
przysłanej przez Piłsudskiego dla nawiązania kontaktu z Denikinem. W
toaście tym stwierdził, że położony został kres dawnym walkom i że
istnieje solidarność interesów „dwóch słowiańskich narodów”, i
zakończył: „Wznoszę kielich na cześć odrodzenia Polski i na cześć
naszego przyszłego braterstwa broni”. (Pełny tekst tego przemówienia:
Denikin, „Oczerki russkoj smuty”, tom V, Berlin, Miednyj Wsadnik, bez
daty wydania, rok 1926 jako data pisania, str. 175-176). Komentarz, jaki
Denikin dał po latach do tego przemówienia, brzmi: „W ten sposób
uznawanie przez nas Państwa Polskiego miało charakter nie tylko
formalny, ale i ideowy (idiejnyj)”. (Denikin „Kto spas sowietskuju
włast od gibieli”, Paryż 1937, nakładem autora, str. 10). Oraz: „Moje
uznawanie niepodległości Polski było pełne i bezwarunkowe”. (Tamże,
str. 9).
Warto przypomnieć, że już od początku 1919 roku przebywał na
terytorium pod władzą Denikina przedstawiciel Polskiego Komitetu
Narodowego w Paryżu, późniejszy pułkownik, Włodzimierz Bem de Cosban.
(Jego rola została następnie zredukowana do roli łącznika,
przygotowującego grunt dla misji gen. Karnickiego). Polacy w
Argentynie powinni coś wiedzieć o pułkowniku Bem de Cosban, gdyż, jeśli
mnie pamięć nie myli, osiadł on po drugiej wojnie światowej i umarł w
Argentynie. Ogłosił on 7 marca 1951 roku w „Dzienniku Polskim” w
Detroit (USA) list otwarty o swoim pobycie u gen. Denikina. W liście
tym napisał:
„Hasło «Jedinaja i Niedielimaja Rossija» nigdy nie miało na myśli
ani Polski, ani Finlandii, natomiast było protestem przeciw
separatyzmowi Estonii, Łotwy, Ukrainy, Kaukazu i Kozaków kubańskich.
Jakże byłem zdziwiony, kiedy w rok później, po powrocie do Warszawy,
dostałem do rąk polskie gazety z tamtych czasów i z tych gazet
dowiedziałem się, że gen. Denikin hasłem: «Jedinoj i Niedielimoj» łączy ponowne zagarnięcie całej
Polski, że jest on starym carskim satrapą, znacznie niebezpieczniejszym
dla nas jak bolszewicy itd. W ten sposób lewicowa prasa polska
przekręciła wtedy hasło, ażeby zdyskredytować w oczach społeczeństwa
polskiego «białych» Rosjan i informowała tendencyjnie swych rodaków,
urabiając opinię ogółu w myśl swoich partyjnych kalkulacji. Władze zaś
nasze oficjalnie nie uważały wtedy za potrzebne tych faktów prostować,
choć wiedziały i z raportów moich, i z raportów gen. Karnickiego, że
Denikin proponuje jako podstawę rozstrzygnięcia granicy między Polską a
Rosją plebiscyt na terytoriach spornych po wspólnym zlikwidowaniu
bolszewizmu. Nie był więc Denikin tak zachłannym, jak go wtedy i
później w Polsce przedstawiano”. (Przedrukowałem ten list w „Ruchu
Narodowym”, Londyn, grudzień 1956, str. 97-98).
W stosunkach między Polską i Denikinem zagadnieniem spornym była nie sprawa uznawania niepodległości, ale sprawa granic. Jak wiadomo, Rada Najwyższa (państw alianckich) w Paryżu powzięła w
dniu 8 grudnia 1919 uchwałę, której mocą uznała za bezspornie
przynależne do Polski ziemie, położone na zachód od linii, którą —
niesłusznie — nazwano w następnym roku „linią Curzona”, a która to
linia pozostawiała po stronie polskiej całość Królestwa Kongresowego z
wyjątkiem północnej Suwalszczyzny oraz okrąg Białostocki. Uchwała ta
stwierdzała jednak równocześnie, że prawa, „z jakimi Polska mogłaby
wystąpić do terytoriów, położonych na wschód od wymienionej linii, są
wyraźnie zastrzeżone”. (Trzeba tu przy okazji zauważyć, że chodziło tu
wyłącznie o rozgraniczenie w obrębie zaboru rosyjskiego. Sprawa byłego
zaboru austriackiego, a więc Lwowa, Tarnopola itd., w ogóle Denikina czy
„białej” Rosji nie dotyczyła).
Owa uchwała z 8 grudnia (1919 r.) była aktem późniejszym od
wrześniowych rokowań Denikina z przedstawicielem Piłsudskiego, gen.
Karnickim. Ale linia owej uchwały znana była i wcześniej,
zawarta była bowiem w raporcie tak zwanej „Komisji Cambona” w Paryżu z
dnia 14 kwietnia 1919 roku.
Otóż Denikin pisze: „Sprawa wschodnich granic (Polski). Sprawa ta
siłą rzeczy nie mogła w owym czasie zostać rozstrzygnięta w sposób
ostateczny. Nalegałem na zachowanie tymczasowej granicy (tj. późniejszej
linii z 8 grudnia — przyp. mój. J.G.) aż do rozstrzygnięcia losów ziem
pogranicznych wspólnie przez rząd (włast) polski i rząd ogólnorosyjski
na podstawie etnograficznej”. („Kto spas… etc.”, str. 10. Podkreślenie własne Denikina). Także i wedle
wielu innych danych, Denikin głosił postulat rozgraniczenia polsko-
rosyjskiego na podstawie etnograficznej.
Nie mam żadnej podstawy do uważania, że Denikin i wszystkie inne -
odpowiedzialne czynniki „białej” Rosji sprzeciwiały się przyłączeniu
polskich Ziem Wschodnich do Polski w sposób kategoryczny. „Podstawa
etnograficzna” była formułą bardzo mglistą, gdyż wyraźna granica
etnograficzna polsko-rosyjska nie istnieje. Można było formułę tę
interpretować bardzo rozmaicie. Przeprowadzono w carskiej Rosji tylko
jeden spis ludności, mianowicie w roku 1897, a spis ten był w sposób
oczywisty sfałszowany: wedle tego spisu nawet Chełmszczyzna miała
większość rosyjskiej ludności. Spis ten żadną miarą nie mógł być
podstawą rozgraniczenia. Ale jakież były inne formalne podstawy
rozgraniczenia etnograficznego? Dla przykładu, zwróciłbym uwagę na
bardzo dobry sprawdzian rzeczywistej woli ludności, jakim były jedyne
wolne wybory w Rosji, mianowicie wybory do I Dumy rosyjskiej w roku
1906. W wyborach tych obrano w „guberni” wileńskiej 6 Polaków i 1 Żyda, w
grodzieńskiej 3 Polaków, 2 Żydów, 1 Rosjanina i 1 Rusina, w mińskiej 7
Polaków, 1 Żyda i 1 Białorusina, w wołyńskiej (która obejmowała także
i Żytomierz) 3 Polaków, 3 Rosjan i 7 Rusinów, w witebskiej (która
obejmowała także i polskie Inflanty) 2 Polaków, 1 Łotysza katolika,
członka Koła Polskiego w Dumie, 2 Żydów i 1 Rosjanina, nadto w
kowieńskiej 1 Polaka, 5 Litwinów i 1 Żyda. Tyko w guberniach
podolskiej, mohylowskiej i kijowskiej rosyjska lub ruska przewaga była
na dawnych polskich ziemiach wschodnich druzgocąca. Tak więc, wedle
wyborów do I Dumy, czyli przy zastosowaniu się do woli ludności, a więc w
pewnym sensie zasady etnograficznej, była podstawa do oderwania od
Rosji guberni wileńskiej, grodzieńskiej i mińskiej (także i
kowieńskiej) w całości oraz do rozgraniczenia terytorialnego w
guberniach wołyńskiej i witebskiej (Dyneburg i Połock) na zasadzie
kompromisu. Tylko Kamieniec Podolski byłby na tej podstawie nie do
uzyskania. Przecież — z wyjątkiem Kamieńca — rozgraniczenie na
podstawie wyborów do I Dumy to istna „linia Dmowskiego”!
Denikin chciał współdziałania armii polskiej w operacjach wojennych
przeciwko bolszewikom. Nie ma żadnej podstawy do uważania, że nie byłby
gotów zapłacić za sojusz z Polską wyrażeniem — jawnie lub poufnie —
zgody na polskie postulaty terytorialne. Miał on nóż na gardle, a gdy
się ma nóż na gardle, tj., gdy się walczy o życie, jest się gotowym do
ustępliwości wobec tych, co przychodzą z pomocą. Ani Wilno, ani Mińsk,
ani Dyneburg, ani Kamieniec Podolski nie były ogniskami życia
rosyjskiego i częściami składowymi rosyjskiej ojczyzny i utrata ich nie
byłaby dla Rosji bolesna. Oczywiście, za takie zrzeczenie się „biała”
Rosja musiałaby coś bardzo realnego od Polski otrzymać. Ale mogła
otrzymać rzecz bardzo ważną: mianowicie — sojusz wojskowy.
Teoretycznie, głową „białej” Rosji’ był admirał Kołczak na Syberii.
Ale „polska misja wiedziała o tym, że Naczelny zwierzchnik (Kołczak)
przelał na mnie prawo utrzymywania stosunków z Polską i innymi
państwami, z których terytoriami stykały się Siły Zbrojne Południa”.
(„Oczerki russkoj smuty” V, str. 177, przypisek).
Denikin mógł z załatwieniem sprawy granic z Polską mieć trudności.
Musiał się liczyć zarówno z rządem Kołczaka, jak i opinią publiczną
rosyjską, a zwłaszcza z nastrojami własnego wojska. Może nie było dla
niego możliwym po prostu ogłosić publicznie, że uznaje linię
Dmowskiego za wschodnią granicę Polski. Może potrzebne tu było jakieś
załatwienie sprawy w sposób oględniejszy. Na przykład jednostronne
ogłoszenie przez Polskę, że uważa linię Dmowskiego za swoją wschodnią
granicę oraz oświadczenie Denikina, że uznaje tę granicę „de facto”
jako tymczasową granicę polskiej administracji, z tym, że tylko
centralny rząd rosyjski po zakończeniu rosyjskiej wojny domowej będzie
mógł się w sprawie granic wypowiedzieć w sposób ostateczny. A przecież
takie „tymczasowe” rozstrzygnięcia mają potem tendencję do utrwalania
się.
Warto także zwrócić uwagę na zacytowane wyżej twierdzenie Bem de Cosbana, że Denikin proponował plebiscyt. Taka wzmianka pamiętnikarska
to trochę mało; warto by sprawdzić, czy wzmianka ta znajduje
potwierdzenie archiwalne w bieżących raportach Bem de Cosbana i
Karnickiego. Gdyby się jednak okazało, że jest to wiadomość ścisła,
powtórzyłbym swój komentarz z „Ruchu Narodowego” z roku 1956 (str.
98): „Z chwilą, gdy Denikin godził się na plebiscyt, należy przyjąć, że
byłby się również zgodził na kompromis w drodze dyplomatycznej i na
podział terytoriów spornych”.
W liście Bem de Cosbana jest jeszcze inna ciekawa informacja.
„«Granice Rosji powinny przebiegać tam, gdzie się kończy prawosławno-ruska większość narodowa, a gdzie się zaczyna katolicka i polska
większość narodowa», jak mi to kiedyś osobiście powiedział były carski
minister spraw zagranicznych Sazonow, kiedy miałem okazję rozmawiać z
nim prywatnie w Warszawie po moim powrocie od gen. Denikina”. A więc
program rozgraniczenia wyznaniowego. Otóż nawet rosyjski spis z roku
1897 przyznawał, że „gubernia” wileńska miała 58.8% ludności
katolickiej i 27.7% ludności prawosławnej (resztę ludności stanowili
Żydzi i inni). Charakter bezspornie katolicki miały także okolice
Dyneburga, Grodna i niektóre zakątki Nowogrodzkiego. Polesie, Wołyń, Mińszczyzna i Podole miały przewagę
ludności prawosławnej, ale była to ludność ongiś unicka, przymusowo
nawrócona na prawosławie przez kasatę unii w roku 1839; czy naprawdę
można ją było bez zastrzeżeń uważać za prawosławno-rosyjską? — Także i
rozgraniczenie na zasadzie wyznaniowej dawało więc podstawę do
kompromisu, możliwego dla obu stron do przyjęcia.
Co najmniej: nie wiemy, co by Denikin zrobił, gdyby mu ofiarowano
rzecz tak cenną, jak sojusz wojskowy. Nie wiemy, a więc nie możemy
twierdzić z góry, że byłby polskie postulaty graniczne odrzucił.
Ale Denikin pisze rzecz bardzo ciekawą: „Rzecz w tym, że
przedstawiciel Polski, gen. Karnicki, w istocie nigdy nie proponował mi
żadnych określonych warunków w sprawie polsko-rosyjskich granic.
(Podkreślenia własne Denikina). Jest jasne, że sprawa ta nie odgrywała
w istniejącej sytuacji roli, gdyż Piłsudski nosił się z innymi planami,
o wiele większej skali („grandioznymi”). Wedle świadectwa generała
Kutrzeby, zmarły marszałek dążył «do nowej organizacji wschodniej
Europy» — drogą zupełnego rozczłonkowania Rosji (. . .). W
szczególności, na długo przed nawiązaniem stosunków ze mną, Piłsudski
przygotowywał «sojusz» z Petlurą”. („Kto spas . . .**, str. 11).
Tak więc przedstawiciel Piłsudskiego w ogóle Denikinowi żadnej linii granicznej polsko-rosyjskiej nie proponował.
Denikin proponował Polsce sojusz wojskowy przeciwko potędze
komunistycznej, sprawującej władzę na Kremlu, ale Polska tej
propozycji nie podjęła, to znaczy, nazywając rzecz po imieniu, ją
odrzuciła.
Denikin w obu swoich pracach pisze o owej propozycji sojuszu
wielokrotnie. W obu też podaje schematyczne mapki, jak sobie polską
operację wyobrażał. Wedle tych mapek, w październiku 1919 roku sowiecka
XII armia stanowiła głęboki klin, wrzynający się od Mozyrza do
Żytomierza i oddzielający armię polską od armii Denikina. Denikin
chciał, by armia polska uderzyła na Mozyrz i dotarła do Dniepru, zapewne
gdzieś w okolicy Rzeczycy i Homla. Tym sposobem XII armia sowiecka w
Żytomierzu zostałaby odcięta i otoczona.
„Proponowałem polskiemu dowództwu, by posunęło swoje wojska do
górnego Dniepru, w ogólnym kierunku na Mozyrz. Ta jedna dywersja, jak
widoczne jest ze schematu, wiodąca do unicestwienia XII armii
sowieckiej, nie przedstawiała dla Polaków żadnej trudności i nie
wymagała żadnych niezwykłych ofiar”. („Kto spas..., str. 4).
„Wskazywałem Karnickiemu na najwyższą konieczność, we wspólnym
interesie, natychmiastowej ofensywy wschodniej polskiej armii do linii
górnego Dniepru. Linia rozgraniczenia między armiami polską i rosyjską
zostałaby wtedy określona na podstawie potrzeb strategicznych, a w
zonie polskiej ofensywy, na wschód od «granicy tymczasowej»,
wprowadzona by została rosyjska administracja, podlegająca jednak na
czas operacji polskiemu dowództwu wojskowemu”. („Oczerki” V., str.
177).
Słowa „na wschód od «granicy tymczasowej«»” są tu oczywistym
nieporozumieniem, zapewne dopiskiem z czasów pisania książki w roku
1926. We wrześniu i październiku 1919 roku jeszcze żadnej „tymczasowej
granicy” nie było, wprowadziła ją dopiero uchwała paryskiej Rady
Najwyższej z 8 grudnia. Denikin, proszący o polską pomoc operacyjną, nie
miał zresztą nic do rozkazywania polskiemu dowództwu na terytorium już
będącym mocno pod jego władzą. Znaczenie owej propozycji o rosyjskiej
administracji pod zwierzchnictwem polskich wojsk wyjaśniają w sposób nie
budzący wątpliwości słowa „w zonie polskiej ofensywy” („w zonie
polskawo nastuplenija”). Chodziło więc o terytoria, które dopiero
zostaną zdobyte. Była to propozycja całkiem rozsądna i ściśle
techniczna: Denikin zapraszał Polaków na terytorium rosyjskie, do
którego pretensji nie zgłaszali; na terytorium poza „linią
Dmowskiego”, nad Dniepr, pod Rzeczycę i Homel. Należało jakoś
rozstrzygnąć, kto miał na zdobytych terenach sprawować tymczasowe rządy.
Denikin proponował: niech je tam sprawuje polskie dowództwo wojskowe,
ale w imieniu Rosji i przy pomocy miejscowego, rosyjskiego aparatu
urzędniczego. Nic tej propozycji nie można zarzucić.
„Przedsiębiorąc ofensywę w kierunku Kijowa miałem świadomość
ogromnego znaczenia, jakie miało połączenie Armii Ochotniczej (tj.
denijkinowskiej — przyp. J.G.) z polskimi siłami, posuwającymi się ku
linii Dniepru. Połączenie to kasowałoby automatycznie cały zachodni
front (denikinowski — J.G.) i zwalniało znaczną część sił obszaru
kijowskiego i noworosyjskiego dla działań w kierunku północnym.
Ofensywa polska w kierunku Dniepru odciągnęłaby poważne siły
bolszewickie i skutecznie zabezpieczyła od zachodu nasze armie, idące
na Moskwę. Na koniec, połączenie się z Polakami otwierałoby dla nas
drogi kolejowe do zachodniej Europy, do centrów politycznego wpływu i
potęgi, do źródeł materialnego zaopatrywania armii.
Odnosząc się osobiście z pełną sympatią do odrodzenia polskiego
państwa, nie uważałem nieuniknionych trudności w rosyjsko-polskich
stosunkach za nie do przezwyciężenia. I w każdym razie byłem mocno
przeświadczony, że nasze najbliższe drogi są ze sobą nierozerwalnie
związane, gdyż los i Polski, i Rosji w sposób jawny i złowrogi zależy od
trwałości władzy sowieckiej”. („Oczerki”, V, str. 175).
Jak widzimy, Denikinowi niezmiernie na pomocy polskiej zależało. Nic
dziwnego: losy jego armii i losy „białej”, to znaczy chrześcijańskiej i
patriotycznej Rosji się rozstrzygały, a polska pomoc mogła szalę tych
losów przechylić ku zwycięstwu. Wiemy, że bez tej polskiej pomocy
„biała” Rosja runęła. Denikin wierzy, że polska pomoc mogła tej
katastrofie zapobiec.
W istocie, to nie tylko losy Rosji rozstrzygały się wtedy;
rozstrzygały się losy świata. Klęska Denikina, za którą poszły także
klęski Kołczaka, Judenicza i innych, oznaczała zwycięstwo bolszewizmu, a
więc, na dalszą metę, wielkie zwycięstwo komunizmu w skali światowej.
To Polska, podając rękę Denikinowi, mogła była przeszkodzić utrwaleniu
się rządów komunistycznych w Rosji i wyrośnięciu potęgi sowieckiej. To
Polska, odmawiając mu tego podania ręki, rozstrzygnęła o tym, że Rosja
stała się, jak na razie na lat 55, niezwyciężoną bazą światowego
komunizmu. Trudno się dziwić, że Denikin zatytułował swą broszurę w
roku 1937 oględnie: „Kto uratował rządy sowieckie od zguby”, a inny
Rosjanin, E.F. von Wahl, zatytułował w roku 1938 dużą swoją książkę po
prostu: „Jak Piłsudski spowodował zgubę Denikina”. („Kak Piłsudski
pogubił Denikina”, Tallinn, Estonia, 1938, nakładem autora. Katalog
Muzeum Brytyjskiego podaje nazwisko autora w angielskiej transkrypcji
jako Fon-Val).
Denikin zdobył Kijów 1 września 1919 roku, a 13 września wygłosił w
Taganrogu ów toast do Karnickiego, proponując w tym toaście
polsko-rosyjski sojusz. Wojska denikinowskie maszerowały wtedy na
Moskwę. Ale ofensywa Denikina się załamała. W październiku bolszewicy
zajęli Orzeł, w listopadzie Kursk i Czernichów, w grudniu Charków i
Kijów, w styczniu 1920 roku Carycyn, Nowoczerkask i Rostów, w lutym
Odessę. Zarazem pobili Judenicza pod Petersburgiem i Kołczaka na Uralu i
Syberii, w grudniu zajęli Tomsk, a w lutym doszli do Oceanu Spokojnego
i na północy zajęli Archangielsk.
Osobiście uważam, że Polska powinna była przyjąć ofertę Denikina,
zawrzeć z nim sojusz i we wrześniu lub październiku 1919 roku uderzyć na
Mozyrz, Rzeczycę i może Homel, a tym samym uratować Denikina i
umożliwić mu zdobycie Moskwy, co w połączeniu z faktem trwania
„białych” wojsk rosyjskich na Syberii, nad Morzem Białym i pod
Petersburgiem byłoby zapewne oznaczało koniec państwa bolszewickiego
(choć z pewnością nie koniec fermentu rewolucyjnego w osłabionej wojną
domową Rosji).
Polska oferty Denikina nie przyjęła. Uważam to za błąd. Ale
ostatecznie popełnianie błędów jest rzeczą ludzką. Czasu było mało — i
mogło także zabraknąć odwagi i gotowości do poniesienia ryzyka.
Odrzucenie propozycji sojuszu z „białą” Rosją można wybaczyć. I można
także mieć w tej sprawie różne zdania.
Ale rzecz w tym, że nie tylko odrzucono denikinowską ofertę i projekt
polskiej ofensywy przez Mozyrz ku Dnieprowi. Stało się coś o wiele
gorszego. Polska umyślnie i zupełnie świadomie, aktem czynnym,
dopomogła bolszewikom do pokonania Denikina, a więc do wygrania
rosyjskiej wojny domowej.
Piłsudski zawarł z bolszewikami cichy rozejm po to, by pozwolić im na
ściągnięcie wojsk z polskiego frontu i na użycie ich do
rozstrzygających walk z Denikinem.
Denikin pisał w roku 1926, że dywizja za dywizją, bolszewicy
przerzucali jesienią 1919 roku z polskiego frontu wojsko na front
denikinowski („Oczerki”, V, str. 177), ale jeszcze wtedy nie wiedział,
że działo się to w wyniku porozumienia Piłsudskiego z bolszewikami i
udzielenia bolszewikom zapewnienia, że front polski się nie ruszy i że
mogą oni spokojnie swoje siły z tego frontu ściągnąć.
Piłsudski był w kontakcie z bolszewikami za pośrednictwem
bolszewickiej misji do wymiany jeńców, na której czele stał polski
komunista, dr Julian Marchlewski. Misja ta przebywała w Polsce, ale
Marchlewski odbywał podróże między Polską i Moskwą i był z rządem
sowieckim także i w kontakcie radiowym. Piłsudski wyznaczył do rozmów z
Marchlewskim kapitana Ignacego Boernera, późniejszego pułkownika i
sanacyjnego ministra Poczt i Telegrafu.
Zachował się zapisany przez Boernera w jego pamiętniku tekst
instrukcji do rozmów z Marchlewskim, otrzymany przez Boernera od
Piłsudskiego na audiencji w Belwederze w dniu 3 listopada 1919 roku.
Instrukcja ta była w siedmiu punktach. Oto najciekawsze z nich. Punkt 1:
„Naczelnik Państwa nie da rozkazu wojskom polskim posuwania się naprzód
poza linię Nowogród-Siewiersk (Zwiahel) – Olewsk (na linii
(Sarny-Kowel) — rzeka Ptycz — Bobrujsk z przyczółkiem — Berezyna —
‘kanał Berezyński do Dźwiny — Dźwina”. (Informacje o dalszych
instrukcjach w następnych rozmowach wskazują, że słowo „Siewiersk”
dostało się do pamiętnika Boernera omyłkowo. Chodzi oczywiście nie o
Nowogród Siewierski, lecz Nowogród Wołyński, czyli Zwiahel). Punkt 3:
„(. . .) Naczelnik Państwa doradza Rządowi Sowietów opuszczenie
Dyneburga i oddanie go Łotyszom”. Punkt 5: „Naczelnik Państwa żąda nie
atakowania Petlury”. (Gen. Tadeusz Kutrzeba „Wyprawa kijowska 1920
roku”, Warszawa 1937, Gebethner i Wolff, str. 26). Ponadto Boerner
miał powiedzieć Marchlewskiemu „od siebie”: „Wspomaganie Denikina w jego
walce z bolszewikami nie może być polską racją stanu. Uderzenie
bolszewików w kierunku na Mozyrz bezsprzecznie dopomogłoby Denikinowi w
jego walce z bolszewikami, a nawet mogło być decydującym momentem
zwycięstwa. Polska na froncie poleskim miała i ma wystarczające siły,
aby to uderzenie wykonać. Czy wykonała? Czy ten moment nie powinien był
otworzyć oczu bolszewikom?” (Kutrzeba, ibid., str. 27).
Rozmowy Boerner-Marchlewski toczyły się w wagonie kolejowym na stacji
Mikaszewicze w październiku, listopadzie i w pierwszych dniach grudnia,
przy czym w listopadzie Marchlewski jeździł do Moskwy, by osobiście
rozmówić się z Leninem. Ale mikaszewickie rozmowy Boernera zostały
poprzedzone jeszcze przed 11 października rozmowami w tychże
Mikaszewiczach Marchlewskiego z hr. Kossakowskim, który też działał w
imieniu Piłsudskiego oraz rozmowami Marchlewski-Kossakowski w
Białowieży w lipcu. Marchlewski był w maju i czerwcu w Warszawie,
jeździł do Moskwy także i w lipcu.
Wedle oceny piłsudczyka, generała Kutrzeby, „cały polityczny epizod
Boerner-Marchlewski był — zdaniem moim — dla Piłsudskiego tylko
środkiem, a nie celem ostatecznym: był dla Piłsudskiego środkiem dla
umożliwienia Sowietom swobodnego rozprawienia się z Denikinem, lecz nie
był celem, do którego dążył Marchlewski — dążeniem do pokoju
określonego według zamiarów rosyjskich”. (Kutrzeba, ibid., str. 32).
Dzisiejszy historyk krajowy pisze: ,,«W chwili walk
najzacieklejszych, które decydować miały o losach kontrrewolucji, prawe
skrzydło polskiego frontu na Wołyniu pozostawało biernym walk owych
widzem». Tak o tym opiniowano w 12 lat później w Moskwie, zatem w
politycznym ośrodku najbardziej miarodajnym”. (Józef Sieradzki
„Białowieża i Mikaszewicze”. Warszawa 1959, Ministerstwo Obrony
Narodowej, str. 21. Cytata z „Grażdanskaja wojna”, Moskwa 1930, III,
str. 11).
Owo ciche porozumienie Piłsudskiego z Leninem, względnie z rządem
bolszewickim, za pośrednictwem Marchlewskiego, którego celem było
ułatwienie komunistom zwycięstwa w rosyjskiej wojnie domowej, było
początkowo głęboką tajemnicą, ale dzisiaj jest już faktem dobrze
historykom znanym i dość wszechstronnie wyświetlonym. Pierwsi zdradzili
tę tajemnicę bolszewicy we wspomnieniach pośmiertnych, poświęconych
Marchlewskiemu, który zmarł w roku 1925, ale przeminęło to na ogół niezauważone. Potem opisał to dziennikarz amerykański Louis Fisher, który
przebywał współcześnie w Sowietach i znał sprawę z pierwszej ręki, w
książce „The Soviets in the World Affairs” (Londyn 1930, Jonathan
Cape). Między innymi widział on pismo urzędowe z wiadomością, że
polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych otrzymało i potwierdziło
wiadomość, że 5 lipca Marchlewski przekroczy front. (Patrz Kutrzeba,
ibid., str. 15 ). Na informacje Fishera zwrócił w Polsce uwagę prof.
Adam Krzyżanowski i ogłosił na ich podstawie artykuł pt. „Tajne
zawieszenie broni polsko-sowieckie” w „Przeglądzie Współczesnym”,
wrzesień 1936. Z polskich kół oficjalnych potwierdzono te informacje
piórem i ustami generała Kutrzeby dopiero w roku 1937. Uczynił on to
najpierw w przemówieniu radiowym w maju 1937 roku, przedrukowanym w
„Polsce Zbrojnej” z dnia 7 maja 1937, a potem w cytowanej już wyżej
książce o wyprawie kijowskiej. Kutrzeba opisał rokowania Marchlewski –
Boerner dość obszernie, przy czym posłużył się m. in. pamiętnikami
Boernera, skądinąd nieznanymi i być może zaginionymi, które w obszernych
wyjątkach zacytował. (Kutrzeba jest historykiem sumiennym w
przedstawianiu spraw, które sam zbadał, ale w obu swoich wystąpieniach
powtórzył — nie wiem, czy w wyniku złej woli, czy tylko ignorancji —
bezceremonialne kłamstwo sanacyjnej propagandy, dotyczące Denikina. W
swej książce napisał na str. 24: „Denikin wzbraniał się uznać zupełną
państwową samodzielność Polski”, a w swym przemówieniu radiowym
powiedział: „Denikin nie zgadzał się uznać niepodległości Polski w
pełnym zakresie. (. . .). Z tego powodu Piłsudski zdecydował się nie
współdziałać z Denikinem, lecz pomóc Sowietom do rozprawienia się z
nim. W rezultacie armia polska całymi tygodniami była bezczynna,
przestrzegając jakby cichego zawieszenia broni, dopóki bolszewicy
prowadzili swoje operacje przeciwko Denikinowi. Tym sposobem Piłsudski
dał Sowietom możność rozbić Denikina i przeszkodził odbudowaniu państwa
rosyjskiego”. (Nie mam dostępu do roczników „Polski Zbrojnej”, cytuję
więc wedle książki von Wahla, jak wyżej, str. 2. Na niniejszym
przykładzie możemy stwierdzić, że sanacyjna historiografia, tak samo jak
historiografia komunistyczna, nie zasługują na wiarę: może być
dokładna w drugorzędnych szczegółach, ale gdy chodzi o sprawy
zasadnicze, z całą bezceremonialnością posługuje się ona kłamstwem i
zmyśloną „legendą”).
Po wojnie pisał o cichym rozejmie „mikaszewickim” Pobóg-Malinowski w
Londynie w roku 1956 w swej „Historii”, a w kraju wydano o nich
cytowaną wyżej monografię Sieradzkiego.
Otóż sanacyjni redaktorzy i publicyści z „Głosu Polskiego” w Buenos
Aires dzisiaj, w roku 1974, nie tylko podtrzymują fałszywą legendę o
tym, że „biała” Rosja nie uznawała niepodległości Polski, ale twierdzą,
że „słusznie” doprowadzono Denikina do zguby, a zarazem odmawiają
wydrukowania na łamach opanowanego przez siebie, polskiego pisma
emigracyjnego jakiejkolwiek repliki czy sprostowania. Okazuje to raz
jeszcze, czym jest obóz sanacyjny. Przyłożył on w roku 1919 ręki do
zwycięstwa komunizmu w rosyjskiej wojnie domowej i dzisiaj, po 55
latach, nie tylko że nie odczuwa z tego powodu skruchy, ale ówczesną
swoją politykę pochwala. Obóz ten w istocie nie jest z gruntu przeciwny
komunizmowi; wszak on sam też wywodzi się z socjalizmu o obliczu
marksistowskim. Obóz ten tylko nienawidzi Rosji. Gdyby nastąpił dziś w
Rosji przewrót chrześcijański i nacjonalistyczny, obóz ten zajmowałby
nadal stanowisko wrogie Rosji. Zapewne opowiedziałby się z miejsca po
stronie trockistów*, to znaczy po stronie komunizmu lewicowego na
zachodzie, oraz po stronie komunistycznych Chin. Potęga światowego
komunizmu tym ludziom nie przeszkadza. Przeszkadza im tylko naród
rosyjski.
Nie należy także myśleć, że obóz ten zwalczał Denikina i popierał
Lenina i bolszewików, bo nie chciał wplątywać Polski w awanturę zbyt
dużej wojny z bolszewikami. W dniach 14 i 15 września 1919 roku, a więc
na drugi i na trzeci dzień po owym bankiecie w Taganrogu, na którym
Denikin wznosił toast na cześć niepodległej Polski i
polsko-rosyjskiego przymierza, Paderewski w Paryżu, w imieniu
Piłsudskiego deklarował Lloyd-George'owi i Radzie Najwyższej gotowość
stworzenia za pieniądze alianckie półmilionowej armii polskiej celem
samodzielnego, polskiego maszerowania na Moskwę. Było to zrobione w
oczywistym interesie polityki angielskiej. Agenturalna polityka, która
wykrwawiłaby Polskę i wplątała ją w awanturę, prawdopodobnie skazaną na
druzgocącą klęskę leżała w planach tego obozu. Ale umiarkowane i
ostrożne współdziałanie z niezależnymi siłami rosyjskiego narodu,
chcącymi zlikwidować gniazdo komunizmu w swoim kraju, to było dla nich,
ślepych stronników Niemiec i Anglii, coś nie do przyjęcia.
Także gdy w styczniu 1920 roku bolszewicy zaproponowali Polsce
rozejm wzdłuż linii Dryssa – Dzisna – Połock – Borysów – Parycz - stacja
Ptycz – stacja Białokorowicze – Cudnów – Pilawa – Dereźnia – Bar, przy
czym było jasne, że ta linia rozejmowa byłaby wstępem do ustanowienia
mniej więcej takiej samej linii granicznej (z grubsza identycznej z
„linią Dmowskiego”), w ostatecznym traktacie pokoju Piłsudski te
propozycje rozejmowe i pokojowe odrzucił.
Mówi się dziś, że owe sowieckie propozycje pokojowe były nieszczere i
że Rosja Sowiecka byłaby na Polskę wkrótce po zawarciu pokoju albo
jeszcze w czasie toczących się rokowań pokojowych napadła. Ale nigdy nie
można wiedzieć, co by się stało, gdyby wypadki potoczyły się były
inaczej, niż się potoczyły. Może Rosja napadłaby na nas, a może nie. W
rok później zawarła z nami traktat w Rydze i szanowała go potem przez
lat 18 i pół, aż do 17 września 1939 roku, tj. do chwili, gdy zostaliśmy
już powaleni przez Niemcy (w wyniku wprowadzenia nas przez 13 lat
niczym nieskrępowanej polityki zagranicznej sanacyjnej w samotną wojnę z
Niemcami i w wyniku sparaliżowania przez tyleż lat przez obóz sanacyjny
naszych przygotowań wojennych). Tak samo szanowała przez około lat
dwadzieścia traktaty pokoju, pozawierane z Finlandią, Estonią i Łotwą.
Nie ma zgoła pewności, że także i pokój z Polską, zawarty z początkiem
1920 roku, nie byłby przez Rosję Sowiecką co najmniej przez kilka
dziesięcioleci uszanowany.
Ale nawet gdyby Sowiety traktowały ten pokój tylko jako tzw.
„pieredyszkę”, położenie nasze nie byłoby przez ten pokój pogorszone,
ale przeciwnie, byłby on nam dał wielkie korzyści. Czujność i gotowość
do odparcia najazdu mogliśmy zachować po zawarciu pokoju tak samo, jak w
czasie trwającego stanu wojny. Wszczęcie jednak nowej wojny byłoby ze
strony Rosji aktem jawnej agresji, który oburzyłby opinię światową i
skłonił rządy alianckie do okazania nam większej pomocy (w sprzęcie
itd.) niż ta, z której korzystaliśmy w czasie inwazji lipcowej i
sierpniowej 1920 roku. Nie byłoby mowy o żadnej „Linii Curzona”.
Mielibyśmy granicę międzynarodowo uznaną, na Rosji nie wymuszoną i
ofiarowaną nam przez Rosję dobrowolnie i z jej własnej inicjatywy.
Skoro nie chcieliśmy się mieszać do rosyjskiej wojny domowej, skoro
nie chcieliśmy, czy też nie czuliśmy się na siłach dopomagać narodowi
rosyjskiemu w jego wysiłku, zmierzającym do uwolnienia się od rządów
komunistycznych i do zdławienia centrali komunizmu światowego, logiczną
konsekwencją było postąpić tak samo, jak postąpiła Finlandia, Łotwa i
Estonia: odsunąć się od spraw rosyjskich i zawrzeć z rządem bolszewickim
pokój.
Ale Piłsudski chciał wyciągać kasztany z ognia dla obcych. Chciał
rzucić siły polskiego narodu do walki o niepodległą Ukrainę, o
rozczłonkowanie Rosji i o ustanowienie we wschodniej Europie systemu,
któremu patronowałyby Anglia i Niemcy.
Mały incydencik w Buenos Aires, jakim jest sprawa ataków „Głosu
Polskiego” na moje mimochodem uczynione wypowiedzi i zaciekłość, i
dyktatorskie nieprzejednanie sanacyjnej cenzury w niedopuszczeniu mnie
do głosu, gdy chciałem na te ataki w tym „Głosie” odpowiedzieć, jest
jeszcze jedną, maleńką próbką, świadczącą o tym, czym jest w życiu
polskim obóz sanacyjny (piłsudczykowski).
Nie jest to tylko klika staruszków, którzy nic nie rozumieją, niczego
się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli. Obóz ten nie wymrze razem z
tymi staruszkami, rówieśnikami Piłsudskich, Becków, Rydzów-Śmigłych i
Kostków Biernackich. Jest to w istocie — przynajmniej w dzisiejszej
epoce historycznej — obóz nieśmiertelny, gdyż nieśmiertelne są siły,
które za nim stoją: Niemcy, świat anglosaski, masoneria i wpływ
żydowski.
Jest wielkim błędem patrzeć na ten obóz i na jego ekscentryczne
poglądy i wyobrażenia, oraz na jego dyktatorskie metody, pobłażliwie.
Przed wpływami tego obozu naród polski musi się strzec. Bo obóz ten, tak
jak i w przeszłości, może jeszcze ściągnąć na Polskę jakieś nowe,
wielkie nieszczęścia i klęski.
Jeszcze jedno: trzeba rozważyć, co by się stało, gdyby Denikin wraz z
Kołczakiem i innymi, przy naszej pomocy, lub bez niej, byli rosyjskiej
wojnie domowej zwyciężyli, a „linii Dmowskiego” jako granicy
polsko-rosyjskiej nie chcieli uznać. Można przyjąć, że nawet zwycięska
„biała” Rosja byłaby bardzo słaba i podminowana przez wrzenie
rewolucyjne, nie miałaby więc ochoty i warunków do wszczynania nowej
awantury wojennej: o granice z Polską. Gdybyśmy byli Denikinowi do
zwycięstwa pomogli, dodatkowym skrępowaniem byłyby dla „białej” Rosji
zaciągnięte przez Denikina wobec nas zobowiązania, zarówno jak obowiązki
wdzięczności.
Ale oczywiście musielibyśmy się liczyć także i z ewentualnością najgorszą: z wojną o granice i z rosyjską inwazją.
Czy miałaby ona większe szanse niż inwazja sowiecka latem 1920
roku? Z pewnością nie. „Biała” Rosja nie mogłaby być silniejsza od
bolszewickiej Rosji z lata 1920 roku. Skoro potrafiliśmy odeprzeć
inwazję bolszewicką, bylibyśmy tak samo potrafili odeprzeć inwazję
denikinowsko-kołczakowską, czy carską, czy konstytucyjno-republikańską w
tej samej epoce.
Jędrzej Giertych