W powodzi informacji i życzeń z okazji jubileuszu księżniczki
Elżbiety Windsor (właśc. Sachsen-Coburg-Gotha), przez szerokie koła
postrzeganej jako brytyjska »królowa Elżbieta II«, znaleźliśmy również „adres do tronu” od jednej z polskich organizacji monarchistycznych – Konfederacji Spiskiej, następującej treści:
Happy birthday Your Majesty!
Do życzeń urodzinowych płynących z całego świata dołącza się
również Konfederacja Spiska. W pierwszej kolejności życzenia te
osobiste, zdrowia i rodzinnego szczęścia, pogody ducha oraz satysfakcji z
dobrze przeżytych lat.
Jako Królowej życzymy niezłomności w służbie wartości, których
jest ikoną i symbolem. I jak długo na tronie pozostaje Królowa Elżbieta
II, tak długo nikt nie odważy się tych wartości podważać. Żywimy
nadzieję, iż wraz z Królową przejdziemy przez ten najgorszy dla idei
monarchicznej czas.
Po odejściu Jana Pawła II pozostałaś jedynym wielkim Autorytetem tego świata.
Homagium to wprawia w osłupienie. Rzadko doprawdy zdarza
się, aby szlachetne intencje aż tak bardzo rozmijały się z
rzeczywistością. Wiemy oczywiście, że spektakl odgrywany na scenie
świata od ponad 300 lat przez British Monarchy Company Ltd cieszy się
sporym poklaskiem, zaspokajając zapewne w jakiejś mierze naturalne
pragnienie ludu (który niestety przez tak długi czas zdołał zapomnieć o
swoich prawdziwych władcach) cieszenia się swoim monarchą, jak i łudzi
pozorami wielu postronnych a łatwowiernych sympatyków idei królewskiej.
Na pierwszy rzut (niewprawnego) oka wszystko w tym przedstawieniu wydaje
się takie, jakim być powinno – przynajmniej w monarchistycznym śnie o
królestwie z bajki. To spectaculum budzi też zapewne cichą
zazdrość królów, formalnie prawowitych bądź nie, w innych monarchiach,
jeszcze bardziej zdemokratyzowanych, o dużo skromniejszej liście
cywilnej, i gdzie rozpanoszona ideologia egalitarna nakazuje tym
monarchom udawać „zwykłych ludzi” wmieszanych w tłum.
W »Zjednoczonym Królestwie« jest rzeczywiście inaczej: splendor i
pompa, ceremonialność i łaskawość zarazem, stare, uroczyste formuły i
rytuały, karety i rolls-royce’y, heroldowie i służba w liberiach,
przepyszne mundury i wytworne szaty, jedwabie i gronostaje, feudalne
zamki i przestronne pałace. Ta sama monarchini od ponad 60 lat ukazuje
się poddanym w dobrze obmyślonych sytuacjach i wygłasza uroczyste mowy
na otwarcie Parlamentu. Wszystko w tym królestwie – i w kilkunastu
innych krajach mających tę samą formalną głowę państwa – jest
„królewskie”: rząd i podległe mu służby, siły zbrojne lądowe, powietrzne
i marynarka, akademie naukowe i wszelakie towarzystwa, poczta i
emitowane przez nią znaczki, na których widnieje zawsze ten sam
wizerunek. Ba, jest nawet „pierwiastek duchowy”: była wszakże koronacja w
katedrze, są „lordowie duchowni” w liturgicznych szatach i odprawiający
nabożeństwa. Rozbrzmiewa wszechobecny okrzyk: God save the Queen! Wydaje się więc, że jest wszystko, i jest: oprócz jednego – prawdy.
Bo to wszystko jest imitacją, łudzącym oko opakowaniem niezwykle
cennego rzekomo prezentu, w którego wnętrzu, po rozwiązaniu wstążki i
rozwinięciu kolorowych, szeleszczących papierków, odsłania się wielkie
Nic. To pusta forma, w której nie ma żadnej treści monarchicznej. I
inaczej być nie może, albowiem ów brytyjski system monarchii
parlamentarnej, w której „król panuje, ale nie rządzi”, wymyślony przez
ideologów kupiecko-bankierskiej oligarchii z City, potrzebującej
powabnego parawanu skrywającego jej interesy, opiera się na założeniu,
iż monarcha za nic nie jest odpowiedzialny, wszelako tak rozumianym, że
aby za nic nie odpowiadać, nie można o niczym decydować. Taki monarcha
wygłasza „mowy tronowe”, na których treść nie miał żadnego wpływu, bo o
tej decyduje nominalnie jego gabinet; podpisuje ustawy i rozporządzenia,
które uchwaliła aktualna większość parlamentarna; jest notariuszem
„swoich” ministrów oraz deputowanych będących teoretycznie jego
poddanymi. Za podporę jego tronu uważają się z nawyku „konserwatyści”,
którzy niczego nie konserwują i którzy – jak powiedział Evelyn Waugh –
nigdy nie próbowali nawet cofnąć zegara historii choćby o sekundę. Jego
„lordowie duchowni”, fałszywi „biskupi” bez prawdziwych i ważnych
święceń, stoją wraz z nim jako „głową” na czele „Kościoła”, w którym nie
ma ani prawdziwej mszy, ani prawdziwych sakramentów, który dopuszcza do
wykonywania funkcji „kapłańskich” kobiety i zdeklarowanych
homoseksualistów, którego „synody” demokratycznie przegłosowują, że
piekła nie ma – a zatem na czele „Kościoła” bez Boga. Usługujący temu
systemowi konstytucjonaliści i propagandyści powtarzają w kółko mantrę,
że król w takim systemie wypełnia funkcję „reprezentacyjną” i jest
„symbolem”. Lecz jakaż to reprezentacja, która niczego nie reprezentuje?
Reprezentować w królestwie znaczy wszakże politycznie artykułować
wspólnotę oraz zasadę, która jest i ponad społeczeństwem, i ponad samym
reprezentantem, zasadę transcendentną wobec nich obu. Jakiż to symbol,
który niczego nie symbolizuje, bo nie jest znakiem żadnej
rzeczywistości, bo jego signifiant („znaczące”) nie ma już referencji do signifié („znaczonego”)? Taki „upadły” symbol, taka ikona niebędąca wizerunkiem realnej Postaci, to simulacrum,
symulacja pozorująca rzeczywistość zgubioną, utraconą lub świadomie
odrzuconą i zastąpioną przez imitacyjny pozór, którego zadaniem jest
skrywać, iż „symbolizowana” jakoby rzeczywistość już nie istnieje.
Obsadzona w tym pozorze w roli głównej starsza, dystyngowana Dama jest
symulakrem królowej „jak żywej”, lecz w rzeczy samej, w odniesieniu do
metafizycznego statusu królewskości jest „martwą królową”, wyjętą – jak
nieszczęsna Inês de Castro – z grobowca, w którym pogrzebano prawdziwą
monarchię.
Ażeby zidentyfikować faktyczny status owej quasi-monarchii, wystarczy
zadać proste pytanie: dlaczego »świat« (w ewangelicznym rozumieniu tego
słowa) współczesny, demoliberalny, ufundowany na nieskrywanej wrogości
do wszelkich »stopni kolejności«, wszelkiej hierarchii, z zasady zatem
wrogi »monarchicznemu pryncypowi«, nie zwalcza jej i nie żywi do niej
takiej samej wrogości, jak do wszystkich innych, tlących się jeszcze
gdzieniegdzie pierwiastków Ładu? Odpowiedź na to pytanie jest również
prosta, przeraźliwie prosta: bo taka »monarchia« w niczym mu nie
przeszkadza, nie stawia w niczym tamy destrukcji porządku naturalnego,
nie jest nawet demonstracyjnym znakiem sprzeciwu wobec działań faktycznych książąt tego świata z lóż, giełd, banków, globalnych korporacji i medialnych fabryk toksyn zatruwających dusze.
Nasi kompatrioci co do monarchizmu (w ogólnym sensie, lecz nie w
rozpoznaniu istoty monarchii) piszą o „wielkim Autorytecie” mniemanej
»Elżbiety II«. Autorytet (auctoritas) to wielkie słowo, bodaj najpełniej oddające majestat prawdziwej władzy (potestas).
Tak wielkie, że przekracza wszelkie miary dostępne człowieczeństwu.
Władzę może pochwycić i utrzymać, wymuszając posłuszeństwo, ktokolwiek,
autorytet może być tylko przydany człowiekowi sprawującemu władzę przez Jedynego Dawcę wszelkiego autorytetu, a więc Boga. Nie ma autorytetu immanentnego, autorytet jest tylko transcendentny.
„Jeżeli Boga nie ma, to jakiż ze mnie kapitan?” – pytał prosto, lecz
trafnie, jeden z powieściowych bohaterów Dostojewskiego. „Nie ma króla
bez biskupa” – mawiano w epoce Christianitas. Powie ktoś, że
ten autorytet spływa za pośrednictwem Kościoła na każdego ukoronowanego i
namaszczonego monarchę, a przecież »Elżbieta II« została ukoronowana i
namaszczona. Owszem, lecz przez nieprawdziwego „biskupa”,
namaszczającego nie-świętym olejem. Autorytet musi być także
poświadczany – w przeciwnym wypadku jest odejmowany – przestrzeganiem i
obroną prawa naturalnego pochodzenia boskiego. Czy księżniczka Elżbieta
przez 64 lata odgrywania roli królowej przeciwstawiła się chociaż raz
zepsutym w samym ich korzeniu prawom urągającym temu nadrzędnemu prawu;
czyż nie udzieliła teoretycznie swojej Royal Assent (zgody królewskiej) na zabijanie nienarodzonych czy „małżeństwa” jednopłciowe?
Nie ma zatem autorytetu bez prawowitości (legitimacy),
zarówno prawowitości celu i sposobu pełnienia monarszej posługi, jak i
prawowitości pochodzenia. Lecz przecież, jeśli chodzi o tę drugą, Bóg –
obdarzając stworzonego przez siebie człowieka wolnością i wolność tę
respektujący – nie działa zazwyczaj w świecie bezpośrednio, objawiając
swoją wolę, lecz za pomocą przyczyn wtórnych. Tylko wyjątkowo, o czym
powiadamia nas Pismo Święte, Bóg zechciał sam wskazać konkretne osoby
monarchów (Saula, a następnie Dawida) i nakazał prorokowi je namaścić,
zresztą czyniąc zadość natarczywym wręcz prośbom ludu przez siebie
wybranego. W zwyczajny sposób Bóg działa za pośrednictwem ludzi, których
wyposażył w popęd społeczny, a więc także w rozum polityczny
rozpoznający konieczność ustanowienia nad społeczeństwem władzy oraz to,
iż najlepiej, iżby „czynnik kierowniczy” mający prowadzić wspólnotę do
jedności sam był ontologiczną jednością, „władzą jednego”. Ten rozum
polityczny nakierowywał wolę zbiorowości konstytuujących się w
organiczne wspólnoty ku odnajdywaniu zasad ustanawiania i przekazywania
(sukcesji) władzy, których nadrzędną przesłanką było słuszne dążenie do
wyeliminowania z sukcesji tak dalece, jak to tylko możliwe,
subiektywnego elementu ludzkiej woli, a uzgodnienia owych zasad z
porządkiem naturalnym narodzin. Ten proces odnajdywania i rozpoznawania
rozwijał się stopniowo, mozolnie i nie bez zakłóceń (familijnych kłótni,
uzurpacji i nawet królobójstw) przez wieki w prawie zwyczajowym, do
którego kolejne zasady (wcale nie identyczne w każdym corpus politicum) przyrastały jak słoje w koronie drzewa, aż ostatecznie stał się prawem statutowym (zwanym fundamentalnym lub kardynalnym,
a zatem – jak wskazuje na to etymologia – „podstawowym” lub
„zawiasowym”, na którym wszystko inne się wspiera) tych monarchii, które
szczęśliwie zdołały się go dopracować. Królestwo Anglii – od 1603 roku w
unii dynastyczno-personalnej ze Szkocją – było również takim właśnie imperium felix. Niestety, było, albowiem hybris
ludzka, będąca skutkiem upadłej natury – a zatem i nierozumna – która
owładnęła duszami heretyckich i liberalnych rebeliantów, poważyła się
potargać te nienaruszalne zasady, odrzucić króla prawowitego i ustanowić
trwałą już odtąd uzurpację.
Kto zatem postrzega w księżniczce Elżbiecie »królową Elżbietę II« i
mami siebie oraz innych rzekomym jej „autorytetem”, ten przyłącza się do
tej uzurpacji, która zaczyna się wraz z odrzuceniem króla Jakuba II
& VII i przywołaniem przez buntowników jego córki Marii oraz jej
męża Wilhelma Orańskiego, którzy „wtrynili się”, niczym szekspirowski
Klaudiusz, na nienależny im tron, stając się „złodziejem państwa i
monarszej władzy / który ukradkiem ściągnął z półki diadem / i do
kieszeni schował” (Hamlet, akt III, scena 3). »Elżbieta II«
jest więc nikim innym, jak ostatnim jak dotąd ogniwem w łańcuchu owej
trwałej uzurpacji, ciągnącej się od Orańczyka, poprzez dynastię
hanowerską do obecnej, koburskiej, przeinaczonej na „windsorską”.
Najważniejsze jest jednak to, że w tym wypadku uzurpacja formalna
łączy się nierozerwalnie z utratą legitymizmu celu każdej monarchii
chrześcijańskiej. Uchwalony przez zbuntowany Parlament Bill of Rights, którego sama nazwa brzmi jak szyderstwo, po nim zaś równie zbójecki Act of Settlement,
zmieniły bowiem prawo sukcesyjne tylko w jednym, ale za to prymarnym
punkcie, bezprawnie odsuwając od sukcesji koron brytyjskich książąt
katolickich lub choćby mających za wspólmałżonka(ę) katolika/katoliczkę.
Tym samym zamknęły drogę do panowania bezpośrednim i mającym
pierwszeństwo w sukcesji descendentom Jakuba II & VII z dynastii
Stuartów, a po jej wygaśnięciu – kolejnych legitymujących się
pierwszeństwem sukcesorów aż po obecnego, Franciszka II Wittelsbacha. Do
1901 roku wszyscy uzurpatorzy składali przed Parlamentem przysięgę
następującej treści: „Przysięgam uroczyście i wzywając Boga na świadka,
że wierzę, iż w sakramencie Wieczerzy Pańskiej nie ma żadnego
przeistoczenia elementów chleba i wina w ciało i krew Chrystusa, nawet
jeśli są przez kogokolwiek konsekrowane. Także inwokacja bądź adoracja
Dziewicy Maryi oraz innych świętych wedle zwyczajów Kościoła rzymskiego
to tylko zabobony i bałwochwalstwo”, składając zaś tę bluźnierczą wprost
przysięgę, musiał dodać, że złożył ją „bez jakiejkolwiek dwuznaczności i
uniku lub zastrzeżenia w myślach, nie licząc na żadną przeszłą lub
przyszłą dyspensę papieża lub jakiejś innej władzy”. Wprawdzie przysięga
ta została złagodzona od następnej koronacji (»Jerzego V«) przez
usunięcie z niej najbardziej drastycznych zaprzeczeń prawdom Świętej
Wiary Katolickiej, to przecież jednak nadal zobowiązuje wstępującego na
tron do deklaracji, iż jest „wierzącym protestantem” i że „w zgodzie z
prawdziwą intencją aktów zapewniających protestancką sukcesję na tronie
mojego królestwa” uczyni wszystko, co w jego mocy, „by akty te
zabezpieczyć i podtrzymywać”. To zaś oznacza, że »monarchia«
protestanckich córek Jakuba II & VII, Orańczyka, Hanowerczyków i
Koburgów/Windsorów nie ma nawet tej – ograniczonej, rzecz jasna –
prawowitości, co tradycyjne monarchie pogańskie, buddyjskie,
szintoistyczne, konfucjańskie czy islamskie, które jeszcze nie przyjęły
Świętej Ewangelii Jezusa Chrystusa i nie poddały się pod duchowe i
moralne zwierzchnictwo Świętego Kościoła Rzymskiego, lecz respektują
przynajmniej normy prawa naturalnego. Królestwa Wysp Brytyjskich
przyjęły bowiem już przed wiekami tę Ewangelię i poddały się Kościołowi,
co jest zobowiązaniem, od którego nie można się zwolnić ani przez
nikogo być zwolnionym.
W świetle powyższego jest oczywistym faktem, iż żadna »Elżbieta II«
po prostu nie istnieje. Istnieje „fizyczne ciało” księżniczki Elżbiety,
ale nie jest ono mistycznie złączone z Body Politic królowej
Anglii, Szkocji i Irlandii. Nie odmawiamy księżniczce Elżbiecie Windsor
zalet osobistych, o których szeroko się rozprawia, ale aktem prawdziwej
miłości chrześcijańskiej byłoby życzyć jej z okazji tego jubileuszu, aby
zanim Bóg powoła ją przed swoje oblicze, zdążyła porzucić błędy herezji
protestanckiej, czego oczywistą konsekwencją musiałoby być wyrzeczenie
się płynących z jej wyznawania owoców uzurpacji.
prof. dr hab. Jacek Bartyzel
Grzegorz Braun
Rada Naczelna Organizacji Monarchistów Polskich
Adrian Nikiel
Przemysław Olszewski
Adam Tomasz Witczak
Łukasz Szymański
Redaktor naczelny pisma „Katolik — Głos Katolickiej Tradycji”
Tomasz Jazłowski
dr hab. Artur Ławniczak
dr hab. Artur Ławniczak
Święto św. Piotra Kanizjusza, 27 kwietnia AD 2016