niedziela, 22 maja 2016

Tomasz J. Kostyła: Trochę mnie nie było...


 

   Trochę mnie nie było, a działy się rzeczy dziwne. Jak to w polityce. Przeszkodą do namiętnego i bezkarnego prowokowania Rosji stał się Mateusz Piskorski. Okazał się być dla PiS-u szpiegiem rosyjsko-chińskim. Reprezentanci interesów anglosaskich nad Wisłą usilnie potrzebują uzasadnienia swojej antysłowiańskiej polityki i pretekstu na wygrażanie Rosji kułakiem, więc Mateusz P. idealnie się wpisał w antyrosyjski skowyt. Zwolennik sojuszu słowiańskiego i rosyjskiego Krymu, krytyk Zachodu - jednym słowem wymarzony wróg. Ja pomijam lewicowe skłonności pana Piskorskiego, ale jest w nim chyba więcej zdrowego rozsądku w ocenie sytuacji Europy środkowowschodniej od stypendystów amerykańskich i niemieckich fundacji, mających teraz monopolowy wpływ na politykę III RP. 

Pamiętacie jeszcze sprawę Władimira Ałganowa? To zawodowy szpieg, mający szerokie kontakty w naszym kraju. Do grona jego znajomych należeli m.in. Aleksander Kwaśniewski, Aleksander Żagiel, Andrzej Kuna, Jan Kulczyk. Czy komuś z nich stała się krzywda i prokuratorzy postawili kogokolwiek w stan oskarżenia? 

Problem w tym, że Mateusz Piskorski nie był ani animatorem, ani beneficjentem okrągłego stołu. Stał się ofiarą nowej strategii, która wyklucza sympatie z bratnim narodem, na rzecz alianckiej egzotyki. Kiedy Tomasz S. dostaje medal od ukraińskiej bezpieki, Mateusz P. jest pokazowo szykanowany, za wyrażanie poparcia dla Rosji i jej polityki. Problem w tym, że Rosję u nas sporo ludzi lubi w sposób jak najbardziej naturalny. I ja mam podobnie. Nienawidzę bolszewizmu we wszelakich odmianach, ale mam sentyment do Białej Armii, do Kołczaka, Denikina, Wrangla, Judenicza - do tych wszystkich błędnych rycerzy Wschodu, którzy stali się ostatnim bastionem normalnego świata, tak krwawo zniszczonego i dobijanego do 1989 roku. Polacy i Rosjanie, pomijając rządy zbirów nad nami, jesteśmy sobie bliscy w wielu aspektach, co niewątpliwie przeszkadza globalistom. Obecna Polska, nastawiona wrogo do wschodniego sąsiada, może być tylko areną zmasowanych ataków, których skutki będą katastrofalne przez wiele pokoleń. Jeżeli damy się wmanewrować w jakąkolwiek wojnę na tym terenie - jesteśmy straceni. Żaden rząd od 1989 roku nie myśli racjonalnie, traktując Polskę jako desant na wrogie pozycje. Jednym słowem nasza rola ma być taka, jak żydowskich osadników na palestyńskiej ziemi - do tego chcą nas zmusić politycy, szukający poparcia za oceanem. Anglosasi zdradzili nas już na Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku, a potem było coraz gorzej. Tak więc jak nazwać kolejnego polityka, który lekceważąc sąsiadów, usilnie szuka poparcia w miejscach naturalnie nam wrogich i nieprzychylnych?

Drugą sprawą jest pączkowanie Ruchu Narodowego. Na początku był ONR i MW. Doszło do porozumienia i do konkretnych działań. Potem dołączyli inni ludzie. Marsz Niepodległości stał się zjawiskiem powszechnym, rozpoznawalnym i co ważne - atrakcyjnym. Trzeba było coś z tym zrobić, no bo nacjonalizm burzy nie tylko porządek jałtański, ale i magdalenkowy. Ponieważ nie można było stworzyć jednej siły, to zaczęły się frakcje oparte na własnych wizjach, ambicjach, w których rej zaczęli wodzić rozwodnicy i alimenciarze, dość umiejętnie podkopując autorytet narodowców. Kiedy dopalił się projekt Braun, pojawił się projekt Kukiz, który nadpłynął niczym widmo przez wzburzone morze swoim Patiomkinem, zabierając na pokład liderów kilku partii politycznych, zwanych dla odróżnienia „antysystemowcami”. Rok nie minął, a Marian Kowalski powołał własną grupę, pobłogosławioną przez lubelskiego pastora. Dzięki temu doznał niezwykłej iluminacji, widząc złowieszcza rękę Rosji we wszystkich zakamarkach naszych nieszczęść. Momentalnie otwarte wrota na salony dały szerokie pole dla nowego projektu, który już żyje własnym życiem. 

Kiedy Robert Winnicki udał się za Odrę do naszych sąsiadów w ramach nawiązania rzeczywistego partnerstwa w obliczu inwazji pustynnej dziczy na Europę, to wiadomo było, że tak dalej być nie może. Ten gest nie każdemu pasuje. Ale moi znajomi z Żar jeździli do Niemiec, do niemieckich nacjonalistów, zanim flirt z Pegidą stał się modny oraz medialny. To przemówienia polskich patriotów wywoływały najwięcej oklasków pośród działaczy NPD w Dreźnie podczas rocznicy zagłady miasta. Znaki czasu, które można dobrze wykorzystać. 

Ale nie każdy to rozumie, nie każdy tego pragnie. My przecież mamy z sąsiadami walczyć, a nie się z nimi bratać. Tak więc, kiedy nie przebrzmiały jeszcze echa Pegidy w Dreźnie, nagle niektórych posłów w Sejmie olśniło i powołano Endecję. Rzecz jasna dla dobra Polski. Firmuje to Rafał Ziemkiewicz i Paweł Kukiz plus kilku rozbitków, których był zabrał na swój pokład; mają zamiar być fabryką elit dla nowej endeckiej Polski. Co ma wspólnego z endecją muzyczny celebryta sprzed i po 1989 roku? Któż to wie, chyba tylko zbliżający się ZCh-n.

Ołowiane głowy siedzące w Klubie Ronina, popijając Ciechana, będą snuć wizje w oparciu o „Myśli nowoczesnego endeka”. 

A wystarczyło tylko 30 dni blokady na żydowskim portalu społecznościowym i tyle się wydarzyło. Swoją drogą, czemu mając tak genialnych informatyków, nikt nie wpadł na pomysł, aby powstał w końcu jakiś polski portal, wolny od terroru tolerancji?

Czekamy dalej, co przyniesie życie. Na pewno w takim tempie organizacji narodowych o charakterze politycznym jeszcze przybędzie. Niejedna też bomba wybuchnie w autobusie i niejednego jeszcze zakatuje policja. Póki działają obietnice bez pokrycia, urzędy nie spłoną. Jednak uczniowie Zbiga zza oceanu szykują nam wojnę, przy licznym udziale lokalnych idiotów. Część pójdzie w las, a część wyparuje. Jeżeli wygra zdrowy rozsądek, to dogadamy się z Niemcami, Czechami, Słowacją, z Rosją, Białorusią i z Noworosją. Na przyjaźń nas ciągle stać, na robienie dobrych interesów również. 

T. J. K.

Za: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1031456690308449&id=100003323847711