Polacy kochają dyletantów. Dyletant w
moim przekonaniu to człowiek, który zarozumialstwem i chamstwem stara
się pokryć własny, często elementarny brak wiedzy. Nie musi to być tylko
pojedyncza kreatura, ale i całe środowisko. Weźmy dla przykładu Józefa
Piłsudskiego i jego przydupasów tworzących obóz tzw. sanacji. Tych
bohaterów niezliczonych dzisiaj publikacji, pasujących ich na mądrych,
przewidujących, a tylko na skutek nieprzyjaznych okoliczności
zewnętrznych - tragicznych ludzi. Jak wiemy, Piłsudski stworzył legiony, później kluczył, wąchał, szukał
szansy dla Polski, by następnie przywrócić jej państwowy byt. To
pierwszy, w ogromnym skrócie, element wtłaczanej obecnie do
uczniowskich mózgownic legendy.
Tymczasem Polska odzyskała niepodległość na skutek bardzo szczęśliwego
zbiegu okoliczności (upadek trzech państw zaborczych, interesy Francji w
Europie Środkowej) i mądrego rozgrywania sprawy polskiej przez
Romana Dmowskiego oraz polityków z szeroko rozumianego obozu prawicy.
Żadne operetkowe imprezy w postaci legionów nie wpływały na przyszły los
Polski. Co więcej, Piłsudski tak dla Ententy, jak i większości
Polaków był podczas wojny nikim. Dopiero sprytny manewr z ”kryzysem
przysięgowym” i niemieckie poparcie tuż przed końcem działań wojennych
pozwoliły mu powrócić do Warszawy w glorii męczennika (a męczył się w
twierdzy magdeburskiej okrutnie) i zbawcy narodu. Typowa,
hochsztaplerska zagrywka.
Mit drugi: genialny wódz, zwycięzca Bitwy Warszawskiej. Ten genialny
wódz, cackający się z bolszewikami w roku 1919 - a więc wtedy, gdy na
froncie byli widmowym przeciwnikiem - snujący jako polityk
beznadziejnie anachroniczne, jagiellonowe koncepcje (w dobie
uformowanych, mających własną tożsamość i własne cele narodów),
wspomagający Ukraińców, którzy nie dorośli do życia w niepodległym
państwie, otóż ten geniusz przez własne zadufanie i nieuctwo pozwolił
prymitywnej, bolszewickiej masie, dowodzonej bynajmniej nie przez
wielkich strategów, zbliżyć się na przedpola Warszawy. W następstwie:
załamanie nerwowe, czasowe opuszczenie walczących wojsk (nazywamy to
dezercją) i zdanie się na oświadczenie wojskowego fachowca, generała
Rozwadowskiego, planującego i wzorowo wykonującego kontruderzenie.
Zamach majowy - czyli Polska nierządem stoi. To typowy, bardzo
prymitywny, w stylu Piłsudskiego, chwyt propagandowy. Rzeczpospolita w I
połowie lat 20-tych była wprawdzie państwem biednym, inaczej być
nie mogło, ale o całkiem sprawnie działającym systemie demokratycznym -
nie zmienia tego fakt zamordowania prezydenta, to może zdarzyć się
wszędzie, nawet w USA - i o rozkręcającej się gospodarce (stabilizacja
złotego przez fachowca z obozu prawicy, początek budowy gdyńskiego
portu). Jedynym motywem działania marszałka (takie słowo w środku zdania
pisze się małą literą) była chęć przejęcia władzy - dla siebie i
swojej jeszcze bardziej kurduplowatej sitwy. Udowodniły to aż nadto
kolejne lata.
Mit ostatni: przedwczesna śmierć Piłsudskiego albo: "gdyby komendant żył
dłużej”. Myślę, że śmierć w maju 1935 roku była jego finalnym
hochsztaplerskim trickiem. Zmarł bezpiecznie na 4 lata przed wybuchem
tej wojny, która ostatecznie złamałaby ”dziadkową” legendę. Gdyby żył,
pewnie stałby się polskim odpowiednikiem marszałka Petain. Chociaż nie,
to mimo wszystko za wielkie nazwisko. Byłby polskim Gamelin.
Miałem zamiar napisać jeszcze o następcach Piłsudskiego, tych wszystkich pułkownikach, generałach i jednym marszałku. Po namyśle - rezygnuję. Nie można dotykać łajna. Choćby wybryczesowanego.
Tekst ukazał się w książce dra Ratajczaka pt. „Tematy Niebezpieczne”.