czwartek, 22 września 2016

Andrzej Solak: Dżihadyści z Lechistanu


Dżihadyści z Lechistanu

      11 kwietnia 2002 roku potężna eksplozja spustoszyła sławną synagogę Al Ghariba w Ar-Rijadzie, na tunezyjskiej wyspie Dżerba. Zginęło 21 osób, wśród nich czternastu turystów z Niemiec, dwóch Francuzów oraz pięciu Tunezyjczyków.

Władze Tunezji, lękając się o możliwy spadek dochodów z turystyki zrazu próbowały mataczyć, przedstawiając tragedię jako nieszczęśliwy wypadek. Rychło jednak prawda wyszła na jaw. Do zamachu przyznały się Islamska Armia na Rzecz Wyzwolenia Miejsc Świętych oraz Tunezyjska Grupa Bojowa, za którymi to nazwami kryła się dobrze znana w świecie Al Ka’ida. Do przeprowadzenia ataku terroryści posłużyli się ciężarówką wyładowaną butlami z propanem. Za kierownicą pojazdu zasiadł islamski „kamikadze” - Tunezyjczyk Nizar bin Muhammad Nasar Nawar. Śledztwo wykazało, że na półtorej godziny przed atakiem, terrorysta zadzwonił do Niemiec. Jego rozmówcą był Christian Ganczarski, 36-letni obywatel niemiecki pochodzenia polskiego. Wyruszający w samobójczą misję morderca poprosił go o błogosławieństwo…


 
Abu Ibrahim
Związek Ganczarskiego z polskością opierał się głównie na kraju jego urodzenia. Pochodził z Gliwic, ale jego rodzice już w latach 70. odkryli w sobie germańską krew i wystąpili o obywatelstwo Republiki Federalnej Niemiec. Ich starania uwieńczył sukces.

Z czasem młody Ganczarski zaprzyjaźnił się z dobrze zadomowionymi w Niemczech Zachodnich imigrantami arabskimi. Pod ich wpływem porzucił wiarę katolicką i przeszedł na islam, przyjmując imię Abu Ibrahim. Coraz mocniej, z gorliwością neofity, angażował się w sprawy swych współwyznawców. Jego poglądy ulegały systematycznej radykalizacji. Niewątpliwie miało nań wpływ ówczesne proislamskie nastawienie polityków i mediów zachodnich. W latach 80. XX wieku Zachód zachłystywał się z podziwu sukcesami mahometańskiej partyzantki, przeciwstawiającej się sowieckiej okupacji Afganistanu. Zarazem milczano o ludobójstwie wschodniotimorskich katolików realizowanym przez prozachodnią muzułmańską Indonezję.

W następnej dekadzie światowe media szeroko komentowały wojny toczące się na Bałkanach i na Kaukazie, przedstawiając je niemal wyłącznie w barwach czarno-białych, jako eksterminację miłujących pokój i wolność ludów muzułmańskich. Okrucieństwa popełniane przez tamtejszych dżihadystów skrzętnie pomijano, by nie burzyły wyidealizowanego obrazu, bądź też usprawiedliwiano wyższymi celami. Fakt krzepnięcia w siłę islamskiej ekstremy i zdobywania przez nią przyczółków w Europie bagatelizowano, lub przedstawiano jako wytwór serbskiej, chorwackiej bądź rosyjskiej propagandy (zob.: Ogień na Bałkanach,  http://www.pch24.pl/-dzihad-w-europie--ogien-na-balkanach,43668,i.html; Dżihad w górach Kaukazu, http://www.pch24.pl/dzihad-w-gorach-kaukazu,43906,i.html) .

W tej sytuacji w młodym idealiście z Gliwic obudził się duch walki. Christian Ganczarski vel Abu Ibrahim pojechał do Czeczenii walczyć przeciw Rosjanom, a następnie do Bośni, do oddziałów mudżahedinów prowadzących swą świętą wojnę przeciw serbskim i chorwackim chrześcijanom. Obracając się wśród islamskich radykałów, Ganczarski nawiązał wiele ciekawych znajomości. W końcu trafił pod rozkazy samego Osamy bin Ladena (właśc. Usama ibn Ladin), przywódcy Al Kaidy. Odtąd krążył po świecie, wykonując sekretne zadania dla siatki terrorystycznej.

Jedna z takich operacji doprowadziła do wspomnianego dramatu na Dżerbie. W 2003 roku Abu Ibrahim udał się do Francji, gdzie przygotowywał następny zamach. Tam też został aresztowany. Po długim procesie skazano go na karę 18 lat więzienia.

Naśladowcy

Wielu komentatorów potraktowało przypadek Ganczarskiego jako curiosum, niewiele znaczącą ciekawostkę. Jednak wkrótce okazało się, że Abu Ibrahim znalazł wielu naśladowców.
Na przestrzeni lat w szeregach arabskich, tureckich czy irańskich terrorystów coraz częściej napotykano rdzennych mieszkańców Starego Kontynentu, których uwiodła moc islamu.  Obok szczególnie licznych w tym szemranym gronie Francuzów, Niemców czy Brytyjczyków znalazły się również osoby o polskich korzeniach.

Islamskie imię Ganczarskiego, Abu Ibrahim, przyjął w hołdzie dla swego idola niejaki Jacek S., którego droga życiowa była wielce podobna. Urodzony w województwie zachodniopomorskim, z czasem przeniósł się do Niemiec, gdzie przyjął tamtejsze obywatelstwo oraz… przyjaźń arabskich imigrantów. Po przejściu na mahometanizm wyjechał na Bliski Wschód, gdzie zgłosił się do bojówek Państwa Islamskiego. „Szahid” (męczennik) Jacek zginął w czerwcu 2015 roku w samobójczym ataku na rafinerię w północnym Iraku. Zbrodnicza akcja kosztowała życie 11 osób.

Wcześniej, w 2007 roku, aresztowano w Niemczech 28-letniego Fritza Gelowicza, urodzonego w Monachium w rodzinie polsko-niemieckiej. Jako nastolatek przeżył on osobisty dramat – jego rodzice rozwiedli się. Skrzywdzony okrutnie przez świat dorosłych chłopak wkrótce wpadł w sidła muzułmańskich werbowników. Pod imieniem Abdullah zaszedł dość wysoko w hierarchii dżihadystycznego podziemia – stanął bowiem na cele komórki bojowej Unii Islamskiego Dżihadu. W chwili zatrzymania przygotowywał właśnie wraz ze swymi podwładnymi szereg zamachów bombowych na ziemi niemieckiej, do czego udało mu się zgromadzić niebagatelną ilość 700 kg materiałów wybuchowych. Został skazany na 12 lat więzienia.

Również w Niemczech, w roku 2015, przed oblicze sądu trafiła Karolina R., posiadająca obywatelstwo polskie i niemieckie, od trzech lat muzułmanka, żona Algierczyka - oprawcy z Państwa Islamskiego. Uznano ją winną przekazywania funduszy i sprzętu dla rebeliantów w Syrii (w tym kamer, za pomocą których utrwalali oni dokonywane masakry). Udało jej się wykpić dość łagodnym wyrokiem 3 lat i 9 miesięcy pozbawienia wolności.

Brat Karoliny, Maksymilian, pojechał na ochotnika na wojnę do Iraku, wspierać tamtejszych dżihadystów. Jego wojskowa kariera trwała krótko - poległ bowiem od kurdyjskiej kuli. Jego smutny los nie odstraszył naśladowców. Latem 2015 roku liczbę Polaków i osób polskiego pochodzenia walczących w oddziałach Państwa Islamskiego szacowano na 15 bojowników; rok później wielkość ta wzrosła znacząco do około 40 osób.

Czekając na barbarzyńców

Z pewnością należy postawić pytanie – jak możliwy był akces ludzi z naszego kręgu kulturowego, w dodatku pochodzących z kraju przez wieki noszącego zaszczytne miano przedmurza chrześcijaństwa, pod sztandary światowego dżihadu?

Osoby polskiego pochodzenia, które wstąpiły na służbę u islamistów, były w większości emigrantami bądź dziećmi emigrantów. Oderwane od swych narodowych i chrześcijańskich korzeni, padły ofiarą aktywnych na Zachodzie muzułmańskich centrów misyjnych. Werbunku dokonywano bowiem przede wszystkim na terytorium Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Norwegii. Czy jednak możliwe jest zorganizowanie podobnej akcji rekrutacyjnej, bądź też innych działań na rzecz dżihadystów, na terenie naszego kraju?

Niewątpliwie prędzej czy później takie próby zostaną podjęte. Nasz kraj nie jest odizolowaną wyspą. Już w chwili obecnej przebywają w nim osoby o dość ciekawej przeszłości i równie interesujących powiązaniach. Terytorium Polski bywało już dla terrorystów trasą tranzytową, a niekiedy miejscem schronienia bądź realizacji różnych mrocznych inicjatyw. Dowodem choćby niedawne zatrzymanie czterech Czeczenów pracujących na Podlasiu dla Państwa Islamskiego (zob.: Czterej Czeczeni oskarżeni w Polsce, http://www.pch24.pl/czterej-czeczeni-oskarzeni-w-polsce--zarzut--praca-na-rzecz-panstwa-islamskiego,45859,i.html).

Zagrożenie wzmaga proimigracyjna polityka Unii Europejskiej. Dawni bohaterowie spod Warny, Lepanto, Chocimia i Wiednia zapewne przewracają się w grobach, gdy dzisiejsza Europa oddaje bez walki swe dziedzictwo, bronione przez wieki krwią i poświęceniem naszych przodków. Równocześnie lewacka ekstrema, dobrze zagnieżdżona we wpływowych politycznych sitwach, wciąż z zapałem dokłada ręki do wyrywania duchowych korzeni Starego Kontynentu, nie oglądając się na konsekwencje. Chyba nikt nie ma złudzeń, że wojującym islamistom stawią czoła w godzinie próby wygadani publicyści plujący na patriotyzm, uczestnicy homo-parad, albo pacyfiści mdlejący na widok karabinu?

Jednak co najgorsze, w całej niemal Europie, również w Polsce, istnieje spory potencjalny „elektorat” dżihadystów. Mahometańscy werbownicy z ogromną wprawą wyszukują osoby znajdujące się w trudnej sytuacji życiowej (vide przedstawiony wyżej przypadek Fritza Gelowicza), wszakże potrafią odnosić sukcesy również wśród przedstawicieli elit, rozpaczliwie poszukujących sposobu zapełnienia duchowej pustki na zeświecczonym Zachodzie.

Pod zielonym sztandarem proroka odnajdują się przy tym ludzie o nieraz zróżnicowanych poglądach politycznych. Islam potrafi być bowiem atrakcyjny tak dla lewicy, jak i dla niektórych odłamów prawicy. Znajduje poklask szczególnie wśród gorącogłowych idealistów, wedle których droga do szczęścia przyszłych pokoleń wiedzie przez ruiny naszej cywilizacji. Są to osoby buntujące się przeciw rzeczywistym bądź wyimaginowanym niedoskonałościom i niesprawiedliwościom naszego świata, a zarazem wychowywane w oderwaniu od chrześcijańskich wartości. Islam, jak niegdyś komunizm, jest w ich oczach kolumną szturmową światowej rewolucji, gotową strzaskać fundamenty starego świata. Chętnych do realizacji  tego mrocznego dzieła nie zabraknie.
Andrzej Solak