wtorek, 20 września 2016

Część “Wspomnień” naocznego świadka bolszewickiej rewolucji, księcia Mikołaja Żewachowa.


a

      Na początku rewolucji przyjęto następujące metody walki z rosyjskim narodem: najpierw przeprowadzano masowe rewizje niby z powodu ukrytej przez mieszkańców broni, potem aresztowania i zamykanie w więzieniach, oraz wyroki śmierci w piwnicach czerezwyczajek. Terror był tak straszny, że nie mogło być mowy o żadnym powstaniu, nie dopuszczano do żadnych kontaktów pomiędzy ludźmi, nie było mowy o tym, by zebrać się na naradę w celu przedyskutowania metod samoobrony, ucieczki z miast i wiosek, otoczonych przez czerwonogwardzistów były czystą utopią. Nawet wychodzenie na ulicę było zakazane pod karą śmierci, a nawet gdyby nie było takiego zakazu, to nikt nie odważyłby się wyjść z domu na ulicę z obawy o swoje życie, że zostanie zabity, ponieważ strzelanie na ulicach do ludzi było czymś normalnym.

Na ulicach urządzano łapanki, wdzierano się do domów obywateli o każdej porze dnia i nocy, ściągając z pościeli przerażonych mieszkańców, a następnie wtrącano ich do piwnic czerezwyczajek, gdzie więziono staruszków i staruszki, żony i matki, chłopców i dzieci, którym wcześniej związano ręce, ogłuszono, by ich później rozstrzelać, a trupy wrzucić do jam, gdzie stawały się one zdobyczą wygłodniałych psów.

Jest zupełnie oczywiste, że brak sprzeciwu, pokorność i zastraszenie ludzi jeszcze bardziej rozpalały żądze katów, dlatego wkrótce przestali oni maskować swoje mordy na obywatelach wszelkiego rodzaju przedstawieniami, lecz zaczęli rozstrzeliwać na ulicach każdego przechodnia.

Dla nieszczęsnych ofiar taka śmierć była nie tylko najlepszym, ale i najbardziej upragnionym wyjściem z sytuacji. Niepodziewanie rażeni kulą, natychmiast umierali, nie doświadczywszy ani strachu przed śmiercią, ani wcześniejszych tortur i męczarni, urządzanych w czerewyczajkach, ani poniżających szyderstw, towarzyszących każdemu aresztowaniu i wtrącaniu do więzienia.

Na czym polegały owe tortury, męki i szyderstwa?
Trzeba mieć mocne nerwy, żeby móc tylko odczuć to, jak straszne były to doświadczenia i spróbować chociażby z oddali je sobie wyobrazić.

Jak już powiedziałem, początkowo przeprowadzano rewizje w celu znalezienia niby to ukrytej broni i dlatego w każdym domu i na każdej ulicy, nieprzerwanie dniem i nocą, działali uzbrojeni po zęby żołnierze w towarzystwie agentów czrezwyczajki i bez żadnych skrupułów grabili wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Nie przeprowadzali żadnych rewizji, lecz na podstawie posiadanych spisów wybranych ofiar, zabierali ich do czerezwyczajki, w wcześniej okradali same ofiary, jak również ich rodziny i bliskich. Jakiekolwiek sprzeciw nie miał sensu, ponieważ przystawiona do głowy ofiary lufa rewolweru była stałą odpowiedzią na jakiekolwiek próby zachowania dla siebie chociażby samych najpotrzebniejszych rzeczy. Grabili wszystko, co tylko byli w stanie zabrać ze sobą, a zastraszeni obywatele byli szczęśliwi, jeśli takie wizyty tych złodziei i zbójów kończyły się tylko grabieżą.

Później ich „wizytom” towarzyszyły niesłychane zniewagi i szyderstwa, które na koniec zamieniały się w dzikie orgie. Pod pretekstem rewizji te bandy rozbójników zjawiały się w najbogatszych domach miasta, przynosiły ze sobą wino i robiły imprezy, bębniąc po fortepianie i zmuszając gospodarzy, by tańczyli …. Tych, którzy odmawiali, zabijali na miejscu. Sprawiało im szczególną radość, gdy udawało im się zmusić do tańca starsze osoby, albo kapłanów i mnichów. Natomiast często zdarzało się tak, że szampan, który ci zbóje przynosili z sobą, był później mieszany z krwią zastrzelonych przez nich ofiar, walających się pod ich nogami na podłodze, gdzie kontynuowali swoje tańce w czasie sprawowania swoich szatańskich obrzędów. Gdy wydawało się, że gorzej być już nie może, wtedy ci odszczepieńcy dopuszczali się jeszcze większych barbarzyństw: na oczach rodziców nie tylko gwałcili córki, ale nawet pozbawiali dziewictwa nieletnie dzieci, zarażając ich nieuleczalnymi chorobami.

To właśnie dlatego obywatele uważali siebie za szczęśliwych, kiedy takie odwiedziny kończyły się tylko kradzieżą albo aresztowaniem.

Natomiast Żydzi, kiedy już złapali swoją ofiarę, zabierali ją do czerezwyczajki.
Czerezwyczajki zajmowały zwykle najlepsze domy w mieście i lokowały się w najbardziej luksusowych mieszkaniach, składających się z całego rzędu pokojów. Tutaj urzędowali niezliczeni „śledczy”. Po przyprowadzeniu swojej ofiary do pokoju przyjęć, żydzi oddawali ją w ręce śledczego i od razu zaczynało się przesłuchanie. Po zwyczajnych pytaniach, odnośnie danych osobowych, pracy i miejsca zamieszkania, rozpoczynało się przesłuchanie, dotyczące charakteru przekonań politycznych, przynależności do partii, stosunku do sowieckiej władzy, prowadzonego przez nią programu itp., itp., a potem pod groźbą rozstrzelania, żądano podania adresów bliskich, rodziny i znajomych ofiary, po czym zadawano całą serię innych pytań, całkowicie bezsensownych, zadanych w nadziei na 0to, że przesłuchiwany zaplącze się, zagmatwa w swoich zeznaniach, a w ten sposób sam stworzy warunki do postawienia mu konkretnych zarzutów …. Stawiano setki takich pytań i nieszczęsna ofiara była zmuszona odpowiedzieć na każde z nich, przy czym odpowiedzi były starannie zapisywane, po czym przesłuchiwany był przekazywany kolejnemu śledczemu.

Ów zaczynał przesłuchanie od początku i zadawał dokładnie te same pytania, tylko w innej kolejności, po czym przekazywał swoją ofiarę trzeciemu śledczemu, potem czwartemu itd., dopóki doprowadzony do całkowitego wyczerpania oskarżony nie godził się na dowolne odpowiedzi, przypisywał sobie fikcyjne przestępstwa i oddawał siebie do dyspozycji katów. Wielu nie wytrzymywało tortur i odchodziło od zmysłów. Należeli do szczęśliwców, ponieważ w innym wypadku czekałyby ich jeszcze straszniejsze cierpienia, jeszcze bardziej bestialskie męczarnie. Człowiek nie jest w stanie sobie tego wszystkiego nawet wyobrazić. Rozbierano ludzi do naga, związywano nadgarstki sznurkiem i zawieszano na metalowe poprzeczki w taki sposób, aby nogi ledwie dotykały ziemi, a potem powoli i stopniowo rozstrzeliwano z karabinów maszynowych, dubeltówek albo rewolwerów. Strzelec masakrował najpierw nogi ofiary, aby nie były one w stanie podtrzymywać tułowia, a potem brał na cel ręce i w takim stanie pozostawiał swoją, ociekającą krwią żertwę … Kiedy nasycił się już oglądaniem mąk ofiary, znów zaczynał masakrować ją w różnych miejscach dopóki żywy człowiek nie zamieniał się w bezkształtną krwawą masę i dopiero wtedy dobijał ją strzałem w głowę. W tych katowniach siedzieli i napawali się mękami zaproszeni „goście”, którzy pili wino, palili papierosy i grali na pianinie albo na bałałajkach.

Najstraszniejsze w tym wszystkim było jednak to, że nieszczęsnych nie dobijali do końca, lecz zwalali na furgony i zrzucali do jamy, w których w ten sposób zagrzebali żywcem wiele ofiar. Jamy, wykopane w pośpiechu, nie były głębokie i dlatego dochodziły z nich nie tylko jęki rannych, ale zdarzały się również i takie przypadki, kiedy zmaltretowani męczennicy, którzy postradali zmysły, wypełzali z nich z pomocą przechodzących obok nich ludzi.

Często obdzierano ludzi żywcem ze skóry. W tym celu wrzucano ich do wrzątku, nacinano skórę na szyi i wokół nadgarstków, a potem szczypcami zdzierano skórę i obdartego człowieka wyrzucano na mróz …. Ta metoda była stosowana w charkowskiej czerezwyczajce, na czele której stali „towarzysz Edward” i katorżnik Sajenko. Po wypędzeniu bolszewików z Charkowa Armia Ochotnicza (Armia „Białych”) odnalazła w piwnicach czerezwyczaki mnóstwo „rękawiczek”. Tak nazywano skórę, zdartą z rąk ofiar razem z paznokciami. Kiedy odkopano jamy, do których bolszewiccy kaci wrzucali trupy zabitych, stwierdzono ślady jakichś strasznych operacji na organach płciowych i nawet najlepsi charkowscy chirurdzy nie byli w stanie określić, w jakim celu były one przeprowadzane. Wyrazili przypuszczenie, że jest to jedna ze stosowanych w Chinach tortur, która natężeniem wywoływanego bólu przewyższała wszystko, co jest tylko dostępne ludzkiej wyobraźni. Oprócz tego, na trupach byłych oficerów były wycięte nożem albo wypalone ogniem pagony na ramionach, na czole – sowiecka gwiazda, a na piersiach – zarysy orderów; były również odcięte nosy, usta i uszy … Na trupach kobiet – odcięte piersi i gruczoły sutkowe i inne części ciała. Masy zmasakrowanych i oskalpowanych czaszek, zdarte paznokcie, z przeciągniętymi pod nimi igłami i wsuniętymi gwoździami, wykłute oczy, odcięte pięty, itd., itd. Wielu ludzi utopiono w piwnicach czerezwyczajek, gdzie zapędzano nieszczęsnych a potem otwierano zawory kanalizacyjne.

W Petersburgu na czele czarezwyczajki stał Łotysz Peters, który później został przeniesiony do Moskwy. Po tym jak objął stanowisko „dowódcy obrony wewnętrznej”, natychmiast rozstrzelał ponad 1000 osób, a trupy rozkazał wrzucić do Newy, gdzie zrzucano również ciała oficerów, rozstrzelanych przez niego w twierdzy Pietropawłowskiej. Do końca 1917 roku w Petersburgu pozostawało jeszcze kilkadziesiąt tysięcy ocalałych z wojny oficerów i ponad połowę z nich rozstrzelał sam Peters, a resztę żyd Uricki. Nawet według sowieckich danych, oczywiście fałszywych, sam Uricki rozstrzelał ponad 5000 oficerów.

Czekista Peters, po przeniesieniu do Moskwy, mając wśród swoich licznych pomocników Łotyszkę Karuze, zalał krwią dosłownie całe miasto. Niemożliwością jest przekazanie wszystkiego, co wiadomo o tej kobiecie-bestii i o jej sadyźmie. Opowiadano, że samym swoim wyglądem wywoływała przerażenie, budziła trwogę swoim nienaturalnym pożądaniem … Pastwiła się nad swoimi ofiarami, wymyślała najbardziej wyszukane tortury i inne sposoby zadawania mąk głównie w obrębie organów płciowych i przerywała je dopiero w momencie całkowitego wyczerpania ofiary i pojawienia się reakcji narządów płciowych.

Obiektem jej tortur byli głównie chłopcy i żadne pióro nie jest w stanie oddać tego, co ta satanistka robiła ze swoimi ofiarami, jakim eksperymentom i torturom ich poddawała … Wystarczy powiedzieć, że takie „operacje” ciągnęły się godzinami, a kończyła je dopiero wtedy, gdy wijący się w cierpieniach chłopcy zamieniali się w zakrwawione trupy z zastygłymi z przerażenia oczami … Jej godnym współpracownikiem był nie mniej zboczony sadysta Orłow, którego specjalnością było rozstrzeliwanie chłopczyków, których wyciągał z domów, albo łapał na ulicach. Tych ostatnich rozstrzelał w samej Moskwie kilka tysięcy. Inny czekista Maga objeżdżał więzienia i rozstrzeliwał więźniów, trzeci z tych bandytów w tym samym celu odwiedzał szpitale …. Jeśli moje informacje wydają się czytelnikowi nieprawdopodobne, a może się tak stać, ponieważ są one tak bardzo nieprawdopodobne, a z punktu widzenia normalnych ludzi po prostu niemożliwe do zaistnienia, proszę o ich sprawdzenie chociażby tylko w publikacjach z prasy zagranicznej ostatnich lat, poczynając od 1918 roku i przeglądając gazety „Victoire”, „Times”, „La Travail”, „Journal des Geneve”, „Journal des Debats” i innych.

Te wszystkie informacje zostały zaczerpnięte albo z opowieści cudzoziemców, którzy cudem wydostali się z Rosji, albo z oficjalnych doniesień sowieckiej władzy, która sądzi, że jest na tyle silna, że nie uważa za konieczne ukrywanie swoich zbrodniczych zamiarów wobec ruskiego narodu, skazanego przez nią na eksterminację. W wydanej przez siebie broszurze ”Rewolucja październikowa” Trocki (Lejba Bronsztejn) przechwalał się nawet tą siłą, tą niezniszczalną potęgą sowieckiej władzy.

„Jesteśmy tak silni, – mówi Trocki – że jeśli nawet jutro wydamy dekret z żądaniem, aby wszyscy mężczyźni Piotrogrodu stawili się tego a tego dnia na Marsowym Polu i że każdy z nich dostanie 25 uderzań rózgą, to 75 % stawiłoby się natychmiast i stanęłoby w kolejce, a jedynie 25% byłoby bardziej ostrożnych i pomyślałoby o zdobyciu zwolnienia lekarskiego, które zwalniałoby ich od kary fizycznej…”

W Kijowie szefem czerezwyczajki był Łotysz Lacis. Jego pomocnikami byli zwyrodnialcy Awdochin, żydowski „towarzysz Wiera”, Roza Szwarc i inne dziewczyny. Było tutaj pół setki czerezwyczajek, ale najstraszniejsze były trzy, jedna z których znajdowała się na ulicy Jejatierinskoj Nr 16, druga na Instituckoj Nr 40, a trzecia na Sadowej Nr 5. Każda z nich miała swój własny sztab służbistów, a dokładniej mówiąc katów, jednak największym okrucieństwem wśród nich wyróżniały się dwie wspomniane wyżej żydówki. W jednej z piwnic czerezwyczajki, dokładnie nie pamiętam której, zorganizowano coś na kształt „teatru”, gdzie dla miłośników krwawych spektakli poustawiano fotele, a na podeście, to znaczy na estradzie, która miała wyobrażać scenę, przeprowadzano tortury.

Po każdym udanym strzale rozbrzmiewały okrzyki: „brawo!”, „bis!” po czym katom podawano kieliszki z szampanem. Rosa Szwarc osobiście zamordowała kilkaset ludzi, wcześniej wciśniętych do pudła, które w górnej części miało otwór na głowę. Ale strzelanie do celu było dla tych „dziewic” tylko żartobliwą zabawą i nie rozbudzało ich przytępionych nerwów. Pragnęły ostrzejszych doznań i w tym celu Rosa i „towarzysz Wiera” wykłuwały igłami oczy ofiar, albo wypalały je papierosami, ewentualnie wbijały pod paznokcie cienkie gwoździe.

W Kijowie szeptem przekazywano sobie ulubiony rozkaz Rosy Szwarc, który tak często brzmiał w krwawych murach czerezwyczajek, kiedy niczym nie można było już zagłuszyć rozdzierających duszę krzyków torturowanych: „Nalej mu do gardła rozpalonego ołowiu, żeby nie wrzeszczał jak prosiak …”. Ten rozkaz był wykonywany z największą dokładnością. Szczególną wściekłość wywoływali u Rosy i Wiery ci więźniowie czerezwyczajek, którzy mieli na sobie krzyżyk. Po niewypowiedzianych drwinach i szyderstwach z religii te zbrodniarki zrywały krzyżyki z szyi i wypalały ogniem przedstawienie krzyża na piersiach albo na czołach swoich ofiar. Wraz z przyjściem Armii Ochotniczej i wypędzeniem bolszewików z Kijowa, Rosa Szwarc została aresztowana w tym momencie, kiedy dawała bukiet jednemu z oficerów, który jechał na koniu na czele swojego oddziału, wjeżdżającego do miasta. Oficer rozpoznał w niej swojego kata i aresztował ją. Dużo było takich przypadków tego typu prowokacji, a szpiegostwo, doprowadzone do perfekcji, ogromnie utrudniało walkę z bolszewikami.

W Kijowskich czrezwyczajkach stosowano również inne tortury.
Tak, na przykład, nieszczęsnych wciskano do wąskich drewnianych pudeł i wbijano w nie gwoździe, tocząc później pudła po podłodze …. Kaci wykorzystywali również Dniepr, gdzie setkami zaganiano do wody związanych razem sznurkami ludzi i albo ich topiono, albo w większych grupach rozstrzeliwano z karabinów maszynowych.

Kiedy fantazja w wymyślaniu tortur wyczerpywała się, wtedy nieszczęsnych męczenników rzucano na podłogę i uderzeniami ciężkiego młota rozbijano im głowy na kawałki z taką siłą, że mózg wylewał się na podłogę. Taką praktykę stosowano w kijowskiej czerezwyczajce, znajdującej się na ulicy Sadowej 5, gdzie żołnierze Armii Ochotniczej odkryli szopę, w której asfaltowa podłoga była dosłownie zawalona ludzkimi mózgami. Nie jest niczym zadziwiającym, że przez sześć miesięcy bolszewickiego terroru w mieście zginęło 100 000 ludzi, a wśród nich najznaczniejsi mieszkańcy miasta, duma i chwała Kijowa.

Oto jeden z rozkazów Lacisa: „Nie szukajcie żadnych dowodów w postaci wrogich wobec Sowietów wypowiedzi czy czynów oskarżonego. Pierwszy problem, który trzeba ustalić, dotyczy tego, do jakiej klasy należał oskarżony, jaki zawód wykonywał, oraz jakie ma wykształcenie”. Ten rozkaz jego współpracownicy-czekiści wykonali precyzyjnie.

„Po szczerych i pyszałkowato-cynicznych wyznaniach tegoż Lacisa, w 1918 roku oraz przez siedem pierwszych miesięcy 1919 roku stłumiono 344 powstania, a jednocześnie zabito 3057 ludzi, a w tym samym czasie torturowano, tylko na podstawie samych wyroków i postanowień WCzeKa – 8389 ludzi. Piotrogrodzka czerezwyczajka również w tym samym czasie „zniszczyła” 1206 ludzi, kijowska – 825, moskiewska – 234 osoby. W Moskwie przez dziewięć miesięcy rozstrzelano na mocy wyroków czerezwyczajki 131 ludzi. Przez miesiąc czasu od 23 lipca do 21 sierpnia tegoż roku moskiewski trybunał rewolucyjny skazał na karę śmierci 1182 osoby („Wspólna sprawa”, 7 listopada 1920 r. №115). Oczywiście te informacje nie są one dokładne, ponieważ pochodzą od Lacisa,

W Odessie szaleli znani kaci Dejcz i Wichman – obydwaj żydzi, z całym sztabem sługusów, wśród których, oprócz żydów, byli Chińczycy i jeden Murzyn, który specjalizował się w wyciąganiu ludziom żył, patrząc im prosto w oczy i uśmiechając się swoimi białymi zębami. Zasłynęła tutaj również i Wiera Griebienszczykowa, która stała się znana pod imieniem ”Dora”. Osobiście zastrzeliła 700 osób. Każdy mieszkaniec Odessy znał powiedzenie Dejcza i Wichmana o tym, że nie mają apetytu na obiad, zanim nie zastrzelą setki „gojów”. Według gazetowych informacji, rozstrzelali oni ponad 800 osób, w tym 400 oficerów, ale tak naprawdę tę cyfrę można powiększyć przynajmniej dziesięć razy. Zaraz po opuszczeniu Odessy przez „sojuszników” bolszewicy, po tym, jak wdarli się do miasta i nie zdążyli jeszcze zorganizować czerezwyczajki, wykorzystali do swoich celów statek liniowy „Synopa” i krażownik „Ałmaz”, na których przetrzymywali swoje ofiary. Rozpoczęło się dosłownie polowanie na ludzi, zatrzymanych nie zabijano na miejscu, żeby ich jeszcze przed śmiercią trochę pomęczyć. Urządzano łapanki w dzień i w nocy, zarówno młodych jak i starych, kobiety i dzieci, łapano wszystkich bez wyjątku, ponieważ od liczby złapanych zależała ilość nagrabionych rzeczy i wysokość zarobku. Przyprowadzanych na pokład „Synopy” i „Ałmaza” przykuwano żelaznymi łańcuchami do grubych desek i powoli i stopniowo ciągnięto, nogami do przodu, do pieca na statku, gdzie nieszczęśnicy smażyli się żywcem. Potem wyciągano ich stamtąd, spuszczano na sznurach do morza i znów wrzucano do pieca, wdychając zapach spalonego mięsa … Kto mógłby pomyśleć, że człowiek może dojść do takiego okrucieństwa, które nie ma swojego odpowiednika w historii? I taką straszną śmiercią umierali najlepsi synowie Rosji, oficerowie, jej śmiali obrońcy, a pośród nich bohater Port-Artura generał Smirnow! Innych ćwiartowano, przywiązując ich w maszynowni do kół, które rozrywały ich na części, znów następnych wrzucano do kotła parowego, skąd ich później wyjmowano, ostrożnie wynoszono na pokład, niby w tym celu, aby ulżyć ich cierpieniom, a tak naprawdę po to, by podmuch świeżego powietrza wzmocnił ich cierpienia, a potem znów wrzucano do kotła, by taką ugotowaną, bezkształtną masę wyrzucić na koniec do morza.

O rodzajach torturach, jakimi byli poddawani nieszczęśnicy w czerezwyczajkach Odessy można było wywnioskować na podstawie używanych przez katów narzędzi, wśród których były nie tylko ciężarki, młoty i łomy, którymi rozbijano głowy, ale również i pincety, przy pomocy których wyciągano żyły, oraz tak zwane „kamienne worki” z niewielkim otworem na wierzchu, do których wciskano torturowanych, łamiąc ich kości i w których ofiary, pozostając w takiej skurczonej postawie, były skazane na bezsenność. Straż, celowo wyznaczona do pilnowania więźnia, miała obserwować nieszczęśnika, nie pozwalając mu zasnąć. Karmiono go zgniłymi śledziami i poddawano torturze pragnienia. Tutaj głównymi pomocnikami Dejcza i Wichmana byli: „Dora”, która zamordowała, jak już wspomniałem, 700 osób, i 17-letnia prostytutka „Sasza”, która rozstrzelała ponad 200 ludzi. Obydwie poddawały swoje ofiary niesłychanym mękom i dosłownie kąpały się w ich krwi. Obydwie były sadystkami i swoim cynizmem przewyższały nawet Łotyszkę Krause, albowiem były prawdziwymi dziećmi piekła.

W Wołogdzie szaleli kaci Kiedrow (Cederbaum) i Łotysz Ejduk, a o ich okrucieństwie powstały całe legendy. Rozstrzelali niezliczoną ilość ludzi i wyrżnęli do jednego całą lokalną inteligencję.
W Woroneżu czerezwyczajka stosowała czysto rytualne metody tortur. Ludzi wrzucano do beczek z powbijanymi dookoła gwoździami i spuszczano je z góry. Żydzi, o czym wiadomo z procesu Bejlisa w Kijowie, korzystali z tej metody wypuszczania chrześcijańskiej krwi przez „nakłucia” wtedy, gdy nie mieli możliwości powolnego przeprowadzenia operacji rytualnego mordu chrześcijańskich dzieci, wymagającego specjalnych narzędzi. Natomiast tutaj, podobnie jak i w pozostałych miastach, wykłuwano ofiarom oczy, na czole albo na piersiach wycinano sowieckie gwiazdy, wrzucano ludzi żywcem do wrzątku, łamano stawy, obdzierano ze skóry, wlewano do gardła rozpalony ołów i tak dalej i tak dalej.

W Mikołajewie czekista Bogbender (żyd), który miał pomocników: dwóch Chińczyków i jednego katorżnika-marynarza, zamurowywał ludzi żywcem w kamiennych pomieszczeniach.
W Pskowie, jak podawały gazety, wszyscy oficerowie-jeńcy, w liczbie około 200 ludzi, zostali oddani na pastwę Chińczyków, którzy pocięli ich piłami na części.

W Połtawie szalał czekista Griszka, który stosował niesłychanie barbarzyńskie tortury. Poddał on strasznym torturom osiemnastu mnichów, których rozkazał nabić na wbity w ziemię, zaostrzony pal. Również czekiści Jamburga używali tej samej metody tortur, gdzie na pal nabijano wszystkich ujętych na Narwskim froncie oficerów i żołnierzy. Żadne pióro nie jest w stanie opisać mąk torturowanych, którzy nie umierali od razu, lecz po kilku godzinach, zwijając się w niewysłowionym bólu. Niektórzy męczyli się nawet ponad dobę. Trupy tych wielkich męczenników były straszne – prawie wszystkim powychodziły z bólu oczy na wierzch …
W Błagowieszczeńsku wszystkie ofiary czerezwyczajki miały wbite igły gramofonowe pod paznokcie palców rąk i nóg.
W Omsku torturowano nawet brzemienne kobiety, wycinano brzuchy i wyciągano jelita.
W Kazaniu, na Uralu i w Jekaterynburgu nieszczęsnych krzyżowano, palono w ogniskach, albo wrzucano do rozpalonych pieców. Na podstawie informacji prasy, w samym tylko Jekaterynburgu zginęło ponad 200 osób.

W Symferopolu czekista Aszykin zmuszał swoje ofiary, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, by przechodzili obok niego całkiem nadzy, po czym oglądał ich ze wszystkich stron, a na koniec uderzeniem szabli odcinał im uszy, nosy i ręce … Ociekający krwią męczennicy prosili go, by ich zastrzelił, a w ten sposób przerwał ich męki, lecz Aniszkin z zimną krwią podchodził do każdego z nich oddzielnie, wykłuwał im oczy, a następnie rozkazywał odciąć im głowy.

W Sewastopolu nieszczęsnych związywano w grupach, ciężko raniono szablami i rewolwerami i na wpół żywych wrzucano do morza. W sewastopolskim porcie są miejsca, gdzie nurkowie nie schodzą: dwóch z nich, po tym, jak zeszli na dno, odeszło od zmysłów. Kiedy trzeci zdecydował się zanurkować, to po wyjściu z wody oświadczył, że widział całą rzeszę topielców, przywiązanych nogami do wielkich kamieni … Nurt wody wprawiał w ruch ich ręce; mieli roztrzepane włosy. Pośród tych trupów był również kapłan w riasie z szerokimi rękawami i z uniesionymi do góry rękami, jakby wygłaszał jakąś straszną przemowę …

W Ałupce czerezwyczajka rozstrzelała 272 chorych i rannych, poddając ich takim oto torturom: ofiarom otwierano gojące się rany, otrzymane przez nich na froncie i zasypywano je solą, zaśmieconą ziemią, czy wapnem, jak również zalewano spirytusem i naftą, po czym nieszczęsnych przewożono do czerezwyczajki. Ci spośród nich, którzy nie byli w stanie poruszać się o własnych siłach, byli przenoszeni na noszach. Tatarska ludność, przerażona taką rzezią, zobaczyła w niej karę Bożą i wzięła na siebie trzydniowy post.

W Piatigorsku czrezwyczajka zamordowała wszystkich tamtejszych zakładników, wyrżnąwszy przy tym prawie całe miasto. Nieszczęsnych zakładników wyprowadzono za miasto, na cmentarz, z rękami związanymi z tyłu drutem. Zmuszono ich, by uklękli dwa kroki przez wyrytą jamą po czym rozpoczęła się egzekucja – zaczęto odcinać im ręce, nogi, ciąć ich po plecach, wykłuwać bagnetami oczy, wyrywać zęby, rozpruwano brzuchy itd. To właśnie wtedy, w 1919 roku, zostali tutaj rozsiekani na śmierć judasz i zdrajca Cara – generał Ruzkij, generał Radko-Dmitriew, książę M. P. Urusow, książę Szachowski i wielu innych, w tym, jeśli się nie mylę, również były minister sprawiedliwości I. Dobrowolski. (…)