Na początku rewolucji przyjęto
następujące metody walki z rosyjskim narodem: najpierw przeprowadzano
masowe rewizje niby z powodu ukrytej przez mieszkańców broni, potem
aresztowania i zamykanie w więzieniach, oraz wyroki śmierci w piwnicach
czerezwyczajek. Terror był tak straszny, że nie mogło być mowy o żadnym
powstaniu, nie dopuszczano do żadnych kontaktów pomiędzy ludźmi, nie
było mowy o tym, by zebrać się na naradę w celu przedyskutowania metod
samoobrony, ucieczki z miast i wiosek, otoczonych przez
czerwonogwardzistów były czystą utopią. Nawet wychodzenie na ulicę było
zakazane pod karą śmierci, a nawet gdyby nie było takiego zakazu, to
nikt nie odważyłby się wyjść z domu na ulicę z obawy o swoje życie, że
zostanie zabity, ponieważ strzelanie na ulicach do ludzi było czymś
normalnym.
Na ulicach urządzano łapanki, wdzierano
się do domów obywateli o każdej porze dnia i nocy, ściągając z pościeli
przerażonych mieszkańców, a następnie wtrącano ich do piwnic
czerezwyczajek, gdzie więziono staruszków i staruszki, żony i matki,
chłopców i dzieci, którym wcześniej związano ręce, ogłuszono, by ich
później rozstrzelać, a trupy wrzucić do jam, gdzie stawały się one
zdobyczą wygłodniałych psów.
Jest zupełnie oczywiste, że brak
sprzeciwu, pokorność i zastraszenie ludzi jeszcze bardziej rozpalały
żądze katów, dlatego wkrótce przestali oni maskować swoje mordy na
obywatelach wszelkiego rodzaju przedstawieniami, lecz zaczęli
rozstrzeliwać na ulicach każdego przechodnia.
Dla
nieszczęsnych ofiar taka śmierć była nie tylko najlepszym, ale i
najbardziej upragnionym wyjściem z sytuacji. Niepodziewanie rażeni kulą,
natychmiast umierali, nie doświadczywszy ani strachu przed śmiercią,
ani wcześniejszych tortur i męczarni, urządzanych w czerewyczajkach, ani
poniżających szyderstw, towarzyszących każdemu aresztowaniu i wtrącaniu
do więzienia.
Na czym polegały owe tortury, męki i szyderstwa?
Trzeba mieć mocne nerwy, żeby móc tylko
odczuć to, jak straszne były to doświadczenia i spróbować chociażby z
oddali je sobie wyobrazić.
Jak już powiedziałem, początkowo
przeprowadzano rewizje w celu znalezienia niby to ukrytej broni i
dlatego w każdym domu i na każdej ulicy, nieprzerwanie dniem i nocą,
działali uzbrojeni po zęby żołnierze w towarzystwie agentów
czrezwyczajki i bez żadnych skrupułów grabili wszystko, co tylko wpadło
im w ręce. Nie przeprowadzali żadnych rewizji, lecz na podstawie
posiadanych spisów wybranych ofiar, zabierali ich do czerezwyczajki, w
wcześniej okradali same ofiary, jak również ich rodziny i bliskich.
Jakiekolwiek sprzeciw nie miał sensu, ponieważ przystawiona do głowy
ofiary lufa rewolweru była stałą odpowiedzią na jakiekolwiek próby
zachowania dla siebie chociażby samych najpotrzebniejszych rzeczy.
Grabili wszystko, co tylko byli w stanie zabrać ze sobą, a zastraszeni
obywatele byli szczęśliwi, jeśli takie wizyty tych złodziei i zbójów
kończyły się tylko grabieżą.
Później ich „wizytom” towarzyszyły
niesłychane zniewagi i szyderstwa, które na koniec zamieniały się w
dzikie orgie. Pod pretekstem rewizji te bandy rozbójników zjawiały się w
najbogatszych domach miasta, przynosiły ze sobą wino i robiły imprezy,
bębniąc po fortepianie i zmuszając gospodarzy, by tańczyli …. Tych,
którzy odmawiali, zabijali na miejscu. Sprawiało im szczególną radość,
gdy udawało im się zmusić do tańca starsze osoby, albo kapłanów i
mnichów. Natomiast często zdarzało się tak, że szampan, który ci zbóje
przynosili z sobą, był później mieszany z krwią zastrzelonych przez nich
ofiar, walających się pod ich nogami na podłodze, gdzie kontynuowali
swoje tańce w czasie sprawowania swoich szatańskich obrzędów. Gdy
wydawało się, że gorzej być już nie może, wtedy ci odszczepieńcy
dopuszczali się jeszcze większych barbarzyństw: na oczach rodziców nie
tylko gwałcili córki, ale nawet pozbawiali dziewictwa nieletnie dzieci,
zarażając ich nieuleczalnymi chorobami.
To właśnie dlatego obywatele uważali
siebie za szczęśliwych, kiedy takie odwiedziny kończyły się tylko
kradzieżą albo aresztowaniem.
Natomiast Żydzi, kiedy już złapali swoją ofiarę, zabierali ją do czerezwyczajki.
Czerezwyczajki zajmowały zwykle
najlepsze domy w mieście i lokowały się w najbardziej luksusowych
mieszkaniach, składających się z całego rzędu pokojów. Tutaj urzędowali
niezliczeni „śledczy”. Po przyprowadzeniu swojej ofiary do pokoju
przyjęć, żydzi oddawali ją w ręce śledczego i od razu zaczynało się
przesłuchanie. Po zwyczajnych pytaniach, odnośnie danych osobowych,
pracy i miejsca zamieszkania, rozpoczynało się przesłuchanie, dotyczące
charakteru przekonań politycznych, przynależności do partii, stosunku do
sowieckiej władzy, prowadzonego przez nią programu itp., itp., a potem
pod groźbą rozstrzelania, żądano podania adresów bliskich, rodziny i
znajomych ofiary, po czym zadawano całą serię innych pytań, całkowicie
bezsensownych, zadanych w nadziei na 0to, że przesłuchiwany zaplącze
się, zagmatwa w swoich zeznaniach, a w ten sposób sam stworzy warunki do
postawienia mu konkretnych zarzutów …. Stawiano setki takich pytań i
nieszczęsna ofiara była zmuszona odpowiedzieć na każde z nich, przy czym
odpowiedzi były starannie zapisywane, po czym przesłuchiwany był
przekazywany kolejnemu śledczemu.
Ów zaczynał przesłuchanie od początku i
zadawał dokładnie te same pytania, tylko w innej kolejności, po czym
przekazywał swoją ofiarę trzeciemu śledczemu, potem czwartemu itd.,
dopóki doprowadzony do całkowitego wyczerpania oskarżony nie godził się
na dowolne odpowiedzi, przypisywał sobie fikcyjne przestępstwa i oddawał
siebie do dyspozycji katów. Wielu nie wytrzymywało tortur i odchodziło
od zmysłów. Należeli do szczęśliwców, ponieważ w innym wypadku czekałyby
ich jeszcze straszniejsze cierpienia, jeszcze bardziej bestialskie
męczarnie. Człowiek nie jest w stanie sobie tego wszystkiego nawet
wyobrazić. Rozbierano ludzi do naga, związywano nadgarstki sznurkiem i
zawieszano na metalowe poprzeczki w taki sposób, aby nogi ledwie
dotykały ziemi, a potem powoli i stopniowo rozstrzeliwano z karabinów
maszynowych, dubeltówek albo rewolwerów. Strzelec masakrował najpierw
nogi ofiary, aby nie były one w stanie podtrzymywać tułowia, a potem
brał na cel ręce i w takim stanie pozostawiał swoją, ociekającą krwią
żertwę … Kiedy nasycił się już oglądaniem mąk ofiary, znów zaczynał
masakrować ją w różnych miejscach dopóki żywy człowiek nie zamieniał się
w bezkształtną krwawą masę i dopiero wtedy dobijał ją strzałem w głowę.
W tych katowniach siedzieli i napawali się mękami zaproszeni „goście”,
którzy pili wino, palili papierosy i grali na pianinie albo na
bałałajkach.
Najstraszniejsze w tym wszystkim było
jednak to, że nieszczęsnych nie dobijali do końca, lecz zwalali na
furgony i zrzucali do jamy, w których w ten sposób zagrzebali żywcem
wiele ofiar. Jamy, wykopane w pośpiechu, nie były głębokie i dlatego
dochodziły z nich nie tylko jęki rannych, ale zdarzały się również i
takie przypadki, kiedy zmaltretowani męczennicy, którzy postradali
zmysły, wypełzali z nich z pomocą przechodzących obok nich ludzi.
Często obdzierano ludzi żywcem ze skóry.
W tym celu wrzucano ich do wrzątku, nacinano skórę na szyi i wokół
nadgarstków, a potem szczypcami zdzierano skórę i obdartego człowieka
wyrzucano na mróz …. Ta metoda była stosowana w charkowskiej
czerezwyczajce, na czele której stali „towarzysz Edward” i katorżnik
Sajenko. Po wypędzeniu bolszewików z Charkowa Armia Ochotnicza (Armia
„Białych”) odnalazła w piwnicach czerezwyczaki mnóstwo „rękawiczek”. Tak
nazywano skórę, zdartą z rąk ofiar razem z paznokciami. Kiedy odkopano
jamy, do których bolszewiccy kaci wrzucali trupy zabitych, stwierdzono
ślady jakichś strasznych operacji na organach płciowych i nawet najlepsi
charkowscy chirurdzy nie byli w stanie określić, w jakim celu były one
przeprowadzane. Wyrazili przypuszczenie, że jest to jedna ze stosowanych
w Chinach tortur, która natężeniem wywoływanego bólu przewyższała
wszystko, co jest tylko dostępne ludzkiej wyobraźni. Oprócz tego, na
trupach byłych oficerów były wycięte nożem albo wypalone ogniem pagony
na ramionach, na czole – sowiecka gwiazda, a na piersiach – zarysy
orderów; były również odcięte nosy, usta i uszy … Na trupach kobiet –
odcięte piersi i gruczoły sutkowe i inne części ciała. Masy
zmasakrowanych i oskalpowanych czaszek, zdarte paznokcie, z
przeciągniętymi pod nimi igłami i wsuniętymi gwoździami, wykłute oczy,
odcięte pięty, itd., itd. Wielu ludzi utopiono w piwnicach
czerezwyczajek, gdzie zapędzano nieszczęsnych a potem otwierano zawory
kanalizacyjne.
W Petersburgu na czele czarezwyczajki
stał Łotysz Peters, który później został przeniesiony do Moskwy. Po tym
jak objął stanowisko „dowódcy obrony wewnętrznej”, natychmiast
rozstrzelał ponad 1000 osób, a trupy rozkazał wrzucić do Newy, gdzie
zrzucano również ciała oficerów, rozstrzelanych przez niego w twierdzy
Pietropawłowskiej. Do końca 1917 roku w Petersburgu pozostawało jeszcze
kilkadziesiąt tysięcy ocalałych z wojny oficerów i ponad połowę z nich
rozstrzelał sam Peters, a resztę żyd Uricki. Nawet według sowieckich
danych, oczywiście fałszywych, sam Uricki rozstrzelał ponad 5000
oficerów.
Czekista Peters, po przeniesieniu do
Moskwy, mając wśród swoich licznych pomocników Łotyszkę Karuze, zalał
krwią dosłownie całe miasto. Niemożliwością jest przekazanie
wszystkiego, co wiadomo o tej kobiecie-bestii i o jej sadyźmie.
Opowiadano, że samym swoim wyglądem wywoływała przerażenie, budziła
trwogę swoim nienaturalnym pożądaniem … Pastwiła się nad swoimi
ofiarami, wymyślała najbardziej wyszukane tortury i inne sposoby
zadawania mąk głównie w obrębie organów płciowych i przerywała je
dopiero w momencie całkowitego wyczerpania ofiary i pojawienia się
reakcji narządów płciowych.
Obiektem jej tortur byli głównie chłopcy
i żadne pióro nie jest w stanie oddać tego, co ta satanistka robiła ze
swoimi ofiarami, jakim eksperymentom i torturom ich poddawała …
Wystarczy powiedzieć, że takie „operacje” ciągnęły się godzinami, a
kończyła je dopiero wtedy, gdy wijący się w cierpieniach chłopcy
zamieniali się w zakrwawione trupy z zastygłymi z przerażenia oczami …
Jej godnym współpracownikiem był nie mniej zboczony sadysta Orłow,
którego specjalnością było rozstrzeliwanie chłopczyków, których wyciągał
z domów, albo łapał na ulicach. Tych ostatnich rozstrzelał w samej
Moskwie kilka tysięcy. Inny czekista Maga objeżdżał więzienia i
rozstrzeliwał więźniów, trzeci z tych bandytów w tym samym celu
odwiedzał szpitale …. Jeśli moje informacje wydają się czytelnikowi
nieprawdopodobne, a może się tak stać, ponieważ są one tak bardzo
nieprawdopodobne, a z punktu widzenia normalnych ludzi po prostu
niemożliwe do zaistnienia, proszę o ich sprawdzenie chociażby tylko w
publikacjach z prasy zagranicznej ostatnich lat, poczynając od 1918 roku
i przeglądając gazety „Victoire”, „Times”, „La Travail”, „Journal des
Geneve”, „Journal des Debats” i innych.
Te wszystkie informacje zostały
zaczerpnięte albo z opowieści cudzoziemców, którzy cudem wydostali się z
Rosji, albo z oficjalnych doniesień sowieckiej władzy, która sądzi, że
jest na tyle silna, że nie uważa za konieczne ukrywanie swoich
zbrodniczych zamiarów wobec ruskiego narodu, skazanego przez nią na
eksterminację. W wydanej przez siebie broszurze ”Rewolucja
październikowa” Trocki (Lejba Bronsztejn) przechwalał się nawet tą siłą,
tą niezniszczalną potęgą sowieckiej władzy.
„Jesteśmy tak silni, – mówi Trocki – że
jeśli nawet jutro wydamy dekret z żądaniem, aby wszyscy mężczyźni
Piotrogrodu stawili się tego a tego dnia na Marsowym Polu i że każdy z
nich dostanie 25 uderzań rózgą, to 75 % stawiłoby się natychmiast i
stanęłoby w kolejce, a jedynie 25% byłoby bardziej ostrożnych i
pomyślałoby o zdobyciu zwolnienia lekarskiego, które zwalniałoby ich od
kary fizycznej…”
W Kijowie szefem czerezwyczajki był
Łotysz Lacis. Jego pomocnikami byli zwyrodnialcy Awdochin, żydowski
„towarzysz Wiera”, Roza Szwarc i inne dziewczyny. Było tutaj pół setki
czerezwyczajek, ale najstraszniejsze były trzy, jedna z których
znajdowała się na ulicy Jejatierinskoj Nr 16, druga na Instituckoj Nr
40, a trzecia na Sadowej Nr 5. Każda z nich miała swój własny sztab
służbistów, a dokładniej mówiąc katów, jednak największym okrucieństwem
wśród nich wyróżniały się dwie wspomniane wyżej żydówki. W jednej z
piwnic czerezwyczajki, dokładnie nie pamiętam której, zorganizowano coś
na kształt „teatru”, gdzie dla miłośników krwawych spektakli poustawiano
fotele, a na podeście, to znaczy na estradzie, która miała wyobrażać
scenę, przeprowadzano tortury.
Po każdym udanym strzale rozbrzmiewały
okrzyki: „brawo!”, „bis!” po czym katom podawano kieliszki z szampanem.
Rosa Szwarc osobiście zamordowała kilkaset ludzi, wcześniej wciśniętych
do pudła, które w górnej części miało otwór na głowę. Ale strzelanie do
celu było dla tych „dziewic” tylko żartobliwą zabawą i nie rozbudzało
ich przytępionych nerwów. Pragnęły ostrzejszych doznań i w tym celu Rosa
i „towarzysz Wiera” wykłuwały igłami oczy ofiar, albo wypalały je
papierosami, ewentualnie wbijały pod paznokcie cienkie gwoździe.
W Kijowie szeptem przekazywano sobie
ulubiony rozkaz Rosy Szwarc, który tak często brzmiał w krwawych murach
czerezwyczajek, kiedy niczym nie można było już zagłuszyć
rozdzierających duszę krzyków torturowanych: „Nalej mu do gardła
rozpalonego ołowiu, żeby nie wrzeszczał jak prosiak …”. Ten rozkaz był
wykonywany z największą dokładnością. Szczególną wściekłość wywoływali u
Rosy i Wiery ci więźniowie czerezwyczajek, którzy mieli na sobie
krzyżyk. Po niewypowiedzianych drwinach i szyderstwach z religii te
zbrodniarki zrywały krzyżyki z szyi i wypalały ogniem przedstawienie
krzyża na piersiach albo na czołach swoich ofiar. Wraz z przyjściem
Armii Ochotniczej i wypędzeniem bolszewików z Kijowa, Rosa Szwarc
została aresztowana w tym momencie, kiedy dawała bukiet jednemu z
oficerów, który jechał na koniu na czele swojego oddziału, wjeżdżającego
do miasta. Oficer rozpoznał w niej swojego kata i aresztował ją. Dużo
było takich przypadków tego typu prowokacji, a szpiegostwo, doprowadzone
do perfekcji, ogromnie utrudniało walkę z bolszewikami.
W Kijowskich czrezwyczajkach stosowano również inne tortury.
Tak, na przykład, nieszczęsnych wciskano
do wąskich drewnianych pudeł i wbijano w nie gwoździe, tocząc później
pudła po podłodze …. Kaci wykorzystywali również Dniepr, gdzie setkami
zaganiano do wody związanych razem sznurkami ludzi i albo ich topiono,
albo w większych grupach rozstrzeliwano z karabinów maszynowych.
Kiedy fantazja w wymyślaniu tortur
wyczerpywała się, wtedy nieszczęsnych męczenników rzucano na podłogę i
uderzeniami ciężkiego młota rozbijano im głowy na kawałki z taką siłą,
że mózg wylewał się na podłogę. Taką praktykę stosowano w kijowskiej
czerezwyczajce, znajdującej się na ulicy Sadowej 5, gdzie żołnierze
Armii Ochotniczej odkryli szopę, w której asfaltowa podłoga była
dosłownie zawalona ludzkimi mózgami. Nie jest niczym zadziwiającym, że
przez sześć miesięcy bolszewickiego terroru w mieście zginęło 100 000
ludzi, a wśród nich najznaczniejsi mieszkańcy miasta, duma i chwała
Kijowa.
Oto jeden z rozkazów Lacisa: „Nie
szukajcie żadnych dowodów w postaci wrogich wobec Sowietów wypowiedzi
czy czynów oskarżonego. Pierwszy problem, który trzeba ustalić, dotyczy
tego, do jakiej klasy należał oskarżony, jaki zawód wykonywał, oraz
jakie ma wykształcenie”. Ten rozkaz jego współpracownicy-czekiści
wykonali precyzyjnie.
„Po szczerych i pyszałkowato-cynicznych
wyznaniach tegoż Lacisa, w 1918 roku oraz przez siedem pierwszych
miesięcy 1919 roku stłumiono 344 powstania, a jednocześnie zabito 3057
ludzi, a w tym samym czasie torturowano, tylko na podstawie samych
wyroków i postanowień WCzeKa – 8389 ludzi. Piotrogrodzka czerezwyczajka
również w tym samym czasie „zniszczyła” 1206 ludzi, kijowska – 825,
moskiewska – 234 osoby. W Moskwie przez dziewięć miesięcy rozstrzelano
na mocy wyroków czerezwyczajki 131 ludzi. Przez miesiąc czasu od 23
lipca do 21 sierpnia tegoż roku moskiewski trybunał rewolucyjny skazał
na karę śmierci 1182 osoby („Wspólna sprawa”, 7 listopada 1920 r. №115).
Oczywiście te informacje nie są one dokładne, ponieważ pochodzą od
Lacisa,
W Odessie szaleli znani kaci Dejcz i
Wichman – obydwaj żydzi, z całym sztabem sługusów, wśród których, oprócz
żydów, byli Chińczycy i jeden Murzyn, który specjalizował się w
wyciąganiu ludziom żył, patrząc im prosto w oczy i uśmiechając się
swoimi białymi zębami. Zasłynęła tutaj również i Wiera
Griebienszczykowa, która stała się znana pod imieniem ”Dora”. Osobiście
zastrzeliła 700 osób. Każdy mieszkaniec Odessy znał powiedzenie Dejcza i
Wichmana o tym, że nie mają apetytu na obiad, zanim nie zastrzelą setki
„gojów”. Według gazetowych informacji, rozstrzelali oni ponad 800 osób,
w tym 400 oficerów, ale tak naprawdę tę cyfrę można powiększyć
przynajmniej dziesięć razy. Zaraz po opuszczeniu Odessy przez
„sojuszników” bolszewicy, po tym, jak wdarli się do miasta i nie zdążyli
jeszcze zorganizować czerezwyczajki, wykorzystali do swoich celów
statek liniowy „Synopa” i krażownik „Ałmaz”, na których przetrzymywali
swoje ofiary. Rozpoczęło się dosłownie polowanie na ludzi, zatrzymanych
nie zabijano na miejscu, żeby ich jeszcze przed śmiercią trochę
pomęczyć. Urządzano łapanki w dzień i w nocy, zarówno młodych jak i
starych, kobiety i dzieci, łapano wszystkich bez wyjątku, ponieważ od
liczby złapanych zależała ilość nagrabionych rzeczy i wysokość zarobku.
Przyprowadzanych na pokład „Synopy” i „Ałmaza” przykuwano żelaznymi
łańcuchami do grubych desek i powoli i stopniowo ciągnięto, nogami do
przodu, do pieca na statku, gdzie nieszczęśnicy smażyli się żywcem.
Potem wyciągano ich stamtąd, spuszczano na sznurach do morza i znów
wrzucano do pieca, wdychając zapach spalonego mięsa … Kto mógłby
pomyśleć, że człowiek może dojść do takiego okrucieństwa, które nie ma
swojego odpowiednika w historii? I taką straszną śmiercią umierali
najlepsi synowie Rosji, oficerowie, jej śmiali obrońcy, a pośród nich
bohater Port-Artura generał Smirnow! Innych ćwiartowano, przywiązując
ich w maszynowni do kół, które rozrywały ich na części, znów następnych
wrzucano do kotła parowego, skąd ich później wyjmowano, ostrożnie
wynoszono na pokład, niby w tym celu, aby ulżyć ich cierpieniom, a tak
naprawdę po to, by podmuch świeżego powietrza wzmocnił ich cierpienia, a
potem znów wrzucano do kotła, by taką ugotowaną, bezkształtną masę
wyrzucić na koniec do morza.
O rodzajach torturach, jakimi byli
poddawani nieszczęśnicy w czerezwyczajkach Odessy można było
wywnioskować na podstawie używanych przez katów narzędzi, wśród których
były nie tylko ciężarki, młoty i łomy, którymi rozbijano głowy, ale
również i pincety, przy pomocy których wyciągano żyły, oraz tak zwane
„kamienne worki” z niewielkim otworem na wierzchu, do których wciskano
torturowanych, łamiąc ich kości i w których ofiary, pozostając w takiej
skurczonej postawie, były skazane na bezsenność. Straż, celowo
wyznaczona do pilnowania więźnia, miała obserwować nieszczęśnika, nie
pozwalając mu zasnąć. Karmiono go zgniłymi śledziami i poddawano
torturze pragnienia. Tutaj głównymi pomocnikami Dejcza i Wichmana byli:
„Dora”, która zamordowała, jak już wspomniałem, 700 osób, i 17-letnia
prostytutka „Sasza”, która rozstrzelała ponad 200 ludzi. Obydwie
poddawały swoje ofiary niesłychanym mękom i dosłownie kąpały się w ich
krwi. Obydwie były sadystkami i swoim cynizmem przewyższały nawet
Łotyszkę Krause, albowiem były prawdziwymi dziećmi piekła.
W Wołogdzie szaleli kaci Kiedrow
(Cederbaum) i Łotysz Ejduk, a o ich okrucieństwie powstały całe legendy.
Rozstrzelali niezliczoną ilość ludzi i wyrżnęli do jednego całą lokalną
inteligencję.
W Woroneżu czerezwyczajka stosowała
czysto rytualne metody tortur. Ludzi wrzucano do beczek z powbijanymi
dookoła gwoździami i spuszczano je z góry. Żydzi, o czym wiadomo z
procesu Bejlisa w Kijowie, korzystali z tej metody wypuszczania
chrześcijańskiej krwi przez „nakłucia” wtedy, gdy nie mieli możliwości
powolnego przeprowadzenia operacji rytualnego mordu chrześcijańskich
dzieci, wymagającego specjalnych narzędzi. Natomiast tutaj, podobnie jak
i w pozostałych miastach, wykłuwano ofiarom oczy, na czole albo na
piersiach wycinano sowieckie gwiazdy, wrzucano ludzi żywcem do wrzątku,
łamano stawy, obdzierano ze skóry, wlewano do gardła rozpalony ołów i
tak dalej i tak dalej.
W Mikołajewie czekista Bogbender (żyd),
który miał pomocników: dwóch Chińczyków i jednego katorżnika-marynarza,
zamurowywał ludzi żywcem w kamiennych pomieszczeniach.
W Pskowie, jak podawały gazety, wszyscy
oficerowie-jeńcy, w liczbie około 200 ludzi, zostali oddani na pastwę
Chińczyków, którzy pocięli ich piłami na części.
W Połtawie szalał czekista Griszka,
który stosował niesłychanie barbarzyńskie tortury. Poddał on strasznym
torturom osiemnastu mnichów, których rozkazał nabić na wbity w ziemię,
zaostrzony pal. Również czekiści Jamburga używali tej samej metody
tortur, gdzie na pal nabijano wszystkich ujętych na Narwskim froncie
oficerów i żołnierzy. Żadne pióro nie jest w stanie opisać mąk
torturowanych, którzy nie umierali od razu, lecz po kilku godzinach,
zwijając się w niewysłowionym bólu. Niektórzy męczyli się nawet ponad
dobę. Trupy tych wielkich męczenników były straszne – prawie wszystkim
powychodziły z bólu oczy na wierzch …
W Błagowieszczeńsku wszystkie ofiary czerezwyczajki miały wbite igły gramofonowe pod paznokcie palców rąk i nóg.
W Omsku torturowano nawet brzemienne kobiety, wycinano brzuchy i wyciągano jelita.
W Kazaniu, na Uralu i w Jekaterynburgu
nieszczęsnych krzyżowano, palono w ogniskach, albo wrzucano do
rozpalonych pieców. Na podstawie informacji prasy, w samym tylko
Jekaterynburgu zginęło ponad 200 osób.
W Symferopolu czekista Aszykin zmuszał
swoje ofiary, zarówno kobiety, jak i mężczyzn, by przechodzili obok
niego całkiem nadzy, po czym oglądał ich ze wszystkich stron, a na
koniec uderzeniem szabli odcinał im uszy, nosy i ręce … Ociekający krwią
męczennicy prosili go, by ich zastrzelił, a w ten sposób przerwał ich
męki, lecz Aniszkin z zimną krwią podchodził do każdego z nich
oddzielnie, wykłuwał im oczy, a następnie rozkazywał odciąć im głowy.
W Sewastopolu nieszczęsnych związywano w
grupach, ciężko raniono szablami i rewolwerami i na wpół żywych
wrzucano do morza. W sewastopolskim porcie są miejsca, gdzie nurkowie
nie schodzą: dwóch z nich, po tym, jak zeszli na dno, odeszło od
zmysłów. Kiedy trzeci zdecydował się zanurkować, to po wyjściu z wody
oświadczył, że widział całą rzeszę topielców, przywiązanych nogami do
wielkich kamieni … Nurt wody wprawiał w ruch ich ręce; mieli roztrzepane
włosy. Pośród tych trupów był również kapłan w riasie z szerokimi
rękawami i z uniesionymi do góry rękami, jakby wygłaszał jakąś straszną
przemowę …
W Ałupce czerezwyczajka rozstrzelała 272
chorych i rannych, poddając ich takim oto torturom: ofiarom otwierano
gojące się rany, otrzymane przez nich na froncie i zasypywano je solą,
zaśmieconą ziemią, czy wapnem, jak również zalewano spirytusem i naftą,
po czym nieszczęsnych przewożono do czerezwyczajki. Ci spośród nich,
którzy nie byli w stanie poruszać się o własnych siłach, byli
przenoszeni na noszach. Tatarska ludność, przerażona taką rzezią,
zobaczyła w niej karę Bożą i wzięła na siebie trzydniowy post.
W Piatigorsku czrezwyczajka zamordowała
wszystkich tamtejszych zakładników, wyrżnąwszy przy tym prawie całe
miasto. Nieszczęsnych zakładników wyprowadzono za miasto, na cmentarz, z
rękami związanymi z tyłu drutem. Zmuszono ich, by uklękli dwa kroki
przez wyrytą jamą po czym rozpoczęła się egzekucja – zaczęto odcinać im
ręce, nogi, ciąć ich po plecach, wykłuwać bagnetami oczy, wyrywać zęby,
rozpruwano brzuchy itd. To właśnie wtedy, w 1919 roku, zostali tutaj
rozsiekani na śmierć judasz i zdrajca Cara – generał Ruzkij, generał
Radko-Dmitriew, książę M. P. Urusow, książę Szachowski i wielu innych, w
tym, jeśli się nie mylę, również były minister sprawiedliwości I.
Dobrowolski. (…)