sobota, 10 września 2016

Dr Górski: O ideach w „świecie ruin”

img59 
         Czym jest prawica i czy prawica jeszcze istnieje? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta z przynajmniej dwóch powodów.
 
Po pierwsze, w samych partiach, które sytuujemy na prawo od centrum, politycy bardzo niechętnie przyznają się do prawicowości. Brak im śmiałości w określaniu swoich poglądów i brak precyzji. Wiedzą, że prawicowość, szczególnie po rządach centro-prawicowej Akcji Wyborczej Solidarność, nie jest w cenie, nie przyciąga przeciętnego wyborcy, a może nawet odpycha. Politycy Platformy Obywatelskiej, choć czasem podnoszą prawicowe hasła gospodarcze, mówią otwarcie, że do prawicy nie należą (już bliżej im do centrum sceny politycznej). Politycy Prawa i Sprawiedliwości również walczą o elektorat centrowy, chadecki i z etykietą nadmiernej, bo klarownej prawicowości im nie po drodze. Liga Polskich Rodzin, choć to z haseł partia niemal ultramontańska, odżegnuje się od prawicowości jak może. Niektórzy jej działacze mówią o sobie, że są nacjonalistami, ale nacjonalista to przecież nie prawicowiec – to patriota. Słowo patriota ładniej brzmi, tak patriotycznie, i bezpieczniej. Ze znanych polityków nikt się otwarcie, publicznie, pod okiem kamer do prawicy nie przyznaje (Może jedynie Janusz Korwin-Mikke, prezes Unii Polityki Realnej uparcie twierdzi, że jest prawicowcem, ale jego przykład – zbankrutowanego polityka, nie może być specjalnie pociągający dla innych). I jeśli czasem używa się w mediach słowa „prawica”, to przeważnie aby odróżnić opozycję „prawicową” od lewicowego Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy, które ze swoją lewicowością się nie kryją.


Po drugie, jeśli przyjrzymy się debatom pomiędzy partiami i politykami różnych opcji, zarówno w Polsce jak i w innych krajach Europy, to się okaże, że niemal nie ma już sporów ideologicznych, prawie nie ma różnic światopoglądowych. Coraz częściej „lewica” głosi hasła do niedawna prawicowe, a „prawica” podnosi lewicowe, populistyczne postulaty. Zaczynają mówić jednym głosem, jeśli nawet się ze sobą nie zgadzają, jeśli się wzajemnie krytykują. Politycy wszystkich partii wypowiadają podobne slogany. Walcząc o elektorat. 

Dziś już nikogo nie interesują rozważania nad sprawiedliwym porządkiem, czy dobrym ustrojem. Dziś w Europie nikt nie umiera za swoje poglądy i wielkie idee, bo nie ma już wielkich idei. Techniki sprawowania władzy wyparły jej metafizyczne cele. Myśl polityczna jest już tylko zabawą dla historyków; politycy nie traktują jej poważnie. Wszelkie wartości uznane zostały za wytwór historii lub legitymizację grupowych interesów. 

Zwycięstwo zasad wolnego rynku i demokracji jest pozorne. Kryje się za nimi supremacja techniki. Rozpadło się bezpowrotnie kulturalne otoczenie liberalizmu. Cnoty republikańskie, duch publiczny – to fikcja. Ideał rządu, gdzie będzie panował rozum nie urzeczywistnił się. Rozum, mimo magicznych zaklęć, nie stawił się w salach parlamentarnych, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest Samoobrona. Demokracja – techniczna i wirtualna – jest w gruncie rzeczy zupełnie bezideowa. Przyświecające jej wzniosłe hasła humanizmu, ukute przez nowożytnych filozofów, przekształciły się w slogany: wolność, równość, tolerancja, postęp, Europa. Nic się za nimi już nie kryje. To tylko magiczne formułki, zaklęcia rzucane przez dziennikarzy czytelnikom, przez polityków wyborcom – wszyscy oni traktowani są instrumentalnie. Ale idźmy dalej. Współczesne demoliberalne państwo w zasadzie nie posiada legitymizacji. Suwerenność narodu to iluzja, skoro wyniki wyborów tworzone są przez media. Wniosek jest prosty: nie ma idei, na której się ten system opiera. Jak pisał Julius Evola: „Cały współczesny świat wydaje się być niczym innym, jak tylko światem ruin”. Żyjemy w świecie ruin, do którego doprowadziła demokracja i ci, którzy wynieśli ją na ołtarze.
 
My, ludzie prawicy, konserwatyści, wiemy, że wartości są wieczne, choć w „świecie ruin”, w epoce rozpadu, nikt już ich nie zrozumie. My, być może ostatni obrońcy okopów „Świętej Trójcy”, głosimy te wieczne wartości, choć możliwości nie mamy ku temu wielkich. Naszym zwycięstwem będzie przechowanie wielkich idei dla przyszłych pokoleń Polaków. Kazimierz Morawski pisał o naszej służbie ponad wiekami: „Konserwatysta winien być tym, który potrafi przetrwać wieki w oczekiwaniu nagłych narodu zmartwychwstań i lata tęsknić do górnej pobudki zwycięstwa; stać przy na wpół zdeptanych już sztandarach i prężyć drzewca ich w niebo z ostatecznego zdawałoby się upadku, umieć jednodniowym zwycięzcom rzucić w twarz potępienie i przekleństwo, a skłaniać czoła przed ideą, co w bólach rodzi się dla świata”.
 
Dla nas, konserwatystów „z tamtej epoki” pokolenie „ludzi starych”, wyrosłych na ideałach demokracji jako antytezie komunizmu (przybliżonym w nazwie ustroju Polski Ludowej) jest już stracone. To są ludzie ślepi i głusi, którzy wychowali się na negacji i dalej niszczą to, co jeszcze zostało w sercach, sumieniach i umysłach Polaków, i tak doszczętnie ogołoconych przez poprzedni ustrój. Naszą nadzieją są ludzie młodzi, nie skażeni pustym antykomunizmem, pustym, bo wypełnionym fałszywymi ideami demokracji i postępu. Bo tylko ludzie młodzi są otwarci na ideały, są idealistami, wierzącymi, że te ideały można urzeczywistnić, jeśli nie w otaczającym nas świecie, to w samych sobie.
 
Jako konserwatyści mówimy, że aby zbudować w Polsce dobry, zdrowy ustrój, trzeba najpierw zbudować „Boże królestwo” w naszych sercach. Aby być moralnie dobrym politykiem, trzeba być moralnie dobrym człowiekiem. Aby być nienagannym moralnie, trzeba mieć twardy, ukształtowany kręgosłup zasad konserwatywnych, a ten można szlifować tylko w duchu Ewangelii. Trzeba być dobrym katolikiem. A być dobrym katolikiem, to nie tylko żyć zgodnie z Dekalogiem, ale to także praktykować swoją religię, oddawać cześć Panu podczas Eucharystii i częstej modlitwy. Ci, którzy chcą zmieniać Polskę i świat, najpierw niech klękną przed krzyżem, niech pójdą do kościoła, do spowiedzi i do komunii. I dopiero tak oczyszczeni, tak umocnieni niech idą działać politycznie, publicznie. Bo jeśli ktoś chce przyznać się publicznie do swojej prawicowości i zaświadczyć o niej, to musi również umieć otwarcie przyznać się do swojej wiary. Bo nie ma w Polsce prawicowości bez konserwatyzmu, a konserwatyzmu bez katolicyzmu, a katolicyzmu bez jego praktykowania.
 
Niech końcowym przesłaniem, ważną wskazówką dla wszystkich młodych ideowych ludzi, którzy chcą ratować Polskę z upadku, będzie ta myśl: ratunek Polski zacznijcie od uratowania samych siebie, bo tylko dobrem dobro zbudujecie, tylko dzięki Łasce Bożej zwyciężycie. Jako rycerze Chrystusa Króla! A jeśli nawet nie wygracie politycznie, jeśli wielkich idei nie zaszczepicie w zmaterializowanym i zlaicyzowanym społeczeństwie polskim, to i tak wygracie moralnie, w oczach Boga.

Dr Artur Górski
(2002)