Czym jest prawica i czy prawica jeszcze istnieje? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta z przynajmniej dwóch powodów.
Po
pierwsze, w samych partiach, które sytuujemy na prawo od centrum,
politycy bardzo niechętnie przyznają się do prawicowości. Brak im
śmiałości w określaniu swoich poglądów i brak precyzji. Wiedzą, że
prawicowość, szczególnie po rządach centro-prawicowej Akcji Wyborczej
Solidarność, nie jest w cenie, nie przyciąga przeciętnego wyborcy, a
może nawet odpycha. Politycy Platformy Obywatelskiej, choć czasem
podnoszą prawicowe hasła gospodarcze, mówią otwarcie, że do prawicy nie
należą (już bliżej im do centrum sceny politycznej). Politycy Prawa i
Sprawiedliwości również walczą o elektorat centrowy, chadecki i z
etykietą nadmiernej, bo klarownej prawicowości im nie po drodze. Liga
Polskich Rodzin, choć to z haseł partia niemal ultramontańska, odżegnuje
się od prawicowości jak może. Niektórzy jej działacze mówią o sobie, że
są nacjonalistami, ale nacjonalista to przecież nie prawicowiec – to
patriota. Słowo patriota ładniej brzmi, tak patriotycznie, i
bezpieczniej. Ze znanych polityków nikt się otwarcie, publicznie, pod
okiem kamer do prawicy nie przyznaje (Może jedynie Janusz Korwin-Mikke,
prezes Unii Polityki Realnej uparcie twierdzi, że jest prawicowcem, ale
jego przykład – zbankrutowanego polityka, nie może być specjalnie
pociągający dla innych). I jeśli czasem używa się w mediach słowa
„prawica”, to przeważnie aby odróżnić opozycję „prawicową” od lewicowego
Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Unii Pracy, które ze swoją lewicowością
się nie kryją.
Po
drugie, jeśli przyjrzymy się debatom pomiędzy partiami i politykami
różnych opcji, zarówno w Polsce jak i w innych krajach Europy, to się
okaże, że niemal nie ma już sporów ideologicznych, prawie nie ma różnic
światopoglądowych. Coraz częściej „lewica” głosi hasła do niedawna
prawicowe, a „prawica” podnosi lewicowe, populistyczne postulaty.
Zaczynają mówić jednym głosem, jeśli nawet się ze sobą nie zgadzają,
jeśli się wzajemnie krytykują. Politycy wszystkich partii wypowiadają
podobne slogany. Walcząc o elektorat.
Dziś
już nikogo nie interesują rozważania nad sprawiedliwym porządkiem, czy
dobrym ustrojem. Dziś w Europie nikt nie umiera za swoje poglądy i
wielkie idee, bo nie ma już wielkich idei. Techniki sprawowania władzy
wyparły jej metafizyczne cele. Myśl polityczna jest już tylko zabawą dla
historyków; politycy nie traktują jej poważnie. Wszelkie wartości
uznane zostały za wytwór historii lub legitymizację grupowych interesów.
Zwycięstwo
zasad wolnego rynku i demokracji jest pozorne. Kryje się za nimi
supremacja techniki. Rozpadło się bezpowrotnie kulturalne otoczenie
liberalizmu. Cnoty republikańskie, duch publiczny – to fikcja. Ideał
rządu, gdzie będzie panował rozum nie urzeczywistnił się. Rozum, mimo
magicznych zaklęć, nie stawił się w salach parlamentarnych, czego
najbardziej jaskrawym przykładem jest Samoobrona. Demokracja –
techniczna i wirtualna – jest w gruncie rzeczy zupełnie bezideowa.
Przyświecające jej wzniosłe hasła humanizmu, ukute przez nowożytnych
filozofów, przekształciły się w slogany: wolność, równość, tolerancja,
postęp, Europa. Nic się za nimi już nie kryje. To tylko magiczne
formułki, zaklęcia rzucane przez dziennikarzy czytelnikom, przez
polityków wyborcom – wszyscy oni traktowani są instrumentalnie. Ale
idźmy dalej. Współczesne demoliberalne państwo w zasadzie nie posiada
legitymizacji. Suwerenność narodu to iluzja, skoro wyniki wyborów
tworzone są przez media. Wniosek jest prosty: nie ma idei, na której się
ten system opiera. Jak pisał Julius Evola: „Cały współczesny świat
wydaje się być niczym innym, jak tylko światem ruin”. Żyjemy w świecie
ruin, do którego doprowadziła demokracja i ci, którzy wynieśli ją na
ołtarze.
My,
ludzie prawicy, konserwatyści, wiemy, że wartości są wieczne, choć w
„świecie ruin”, w epoce rozpadu, nikt już ich nie zrozumie. My, być może
ostatni obrońcy okopów „Świętej Trójcy”, głosimy te wieczne wartości,
choć możliwości nie mamy ku temu wielkich. Naszym zwycięstwem będzie
przechowanie wielkich idei dla przyszłych pokoleń Polaków. Kazimierz
Morawski pisał o naszej służbie ponad wiekami: „Konserwatysta winien być
tym, który potrafi przetrwać wieki w oczekiwaniu nagłych narodu
zmartwychwstań i lata tęsknić do górnej pobudki zwycięstwa; stać przy na
wpół zdeptanych już sztandarach i prężyć drzewca ich w niebo z
ostatecznego zdawałoby się upadku, umieć jednodniowym zwycięzcom rzucić w
twarz potępienie i przekleństwo, a skłaniać czoła przed ideą, co w
bólach rodzi się dla świata”.
Dla
nas, konserwatystów „z tamtej epoki” pokolenie „ludzi starych”,
wyrosłych na ideałach demokracji jako antytezie komunizmu (przybliżonym w
nazwie ustroju Polski Ludowej) jest już stracone. To są ludzie ślepi i
głusi, którzy wychowali się na negacji i dalej niszczą to, co jeszcze
zostało w sercach, sumieniach i umysłach Polaków, i tak doszczętnie
ogołoconych przez poprzedni ustrój. Naszą nadzieją są ludzie młodzi, nie
skażeni pustym antykomunizmem, pustym, bo wypełnionym fałszywymi ideami
demokracji i postępu. Bo tylko ludzie młodzi są otwarci na ideały, są
idealistami, wierzącymi, że te ideały można urzeczywistnić, jeśli nie w
otaczającym nas świecie, to w samych sobie.
Jako
konserwatyści mówimy, że aby zbudować w Polsce dobry, zdrowy ustrój,
trzeba najpierw zbudować „Boże królestwo” w naszych sercach. Aby być
moralnie dobrym politykiem, trzeba być moralnie dobrym człowiekiem. Aby
być nienagannym moralnie, trzeba mieć twardy, ukształtowany kręgosłup
zasad konserwatywnych, a ten można szlifować tylko w duchu Ewangelii.
Trzeba być dobrym katolikiem. A być dobrym katolikiem, to nie tylko żyć
zgodnie z Dekalogiem, ale to także praktykować swoją religię, oddawać
cześć Panu podczas Eucharystii i częstej modlitwy. Ci, którzy chcą
zmieniać Polskę i świat, najpierw niech klękną przed krzyżem, niech
pójdą do kościoła, do spowiedzi i do komunii. I dopiero tak oczyszczeni,
tak umocnieni niech idą działać politycznie, publicznie. Bo jeśli ktoś
chce przyznać się publicznie do swojej prawicowości i zaświadczyć o
niej, to musi również umieć otwarcie przyznać się do swojej wiary. Bo
nie ma w Polsce prawicowości bez konserwatyzmu, a konserwatyzmu bez
katolicyzmu, a katolicyzmu bez jego praktykowania.
Niech
końcowym przesłaniem, ważną wskazówką dla wszystkich młodych ideowych
ludzi, którzy chcą ratować Polskę z upadku, będzie ta myśl: ratunek
Polski zacznijcie od uratowania samych siebie, bo tylko dobrem dobro
zbudujecie, tylko dzięki Łasce Bożej zwyciężycie. Jako rycerze Chrystusa
Króla! A jeśli nawet nie wygracie politycznie, jeśli wielkich idei nie
zaszczepicie w zmaterializowanym i zlaicyzowanym społeczeństwie polskim,
to i tak wygracie moralnie, w oczach Boga.
Dr Artur Górski
(2002)