Mimo że lata chrześcijaństwa wydały
wiele „mężnych białogłowych”, to tekst ten chcę poświęcić mężczyznom.
Tytuł jest nieprzypadkowy, bo uważam, że wartości w nim wymienione są
skorelowane, a kryzys męskości, o którym tyle w ostatnich latach się
mówi, jest silnie powiązany z kryzysem wiary.
Jednym z impulsów do napisana tego
artykułu jest niepokojący, rosnący stale odsetek ludzi, którzy
deklarują rodzimowierstwo. Przyczyn tego zjawiska jest kilka, a jedna z
nich to leżąca w męskiej naturze dążność do bycia silnym i niezłomnym.
Zrozumiemy to szybciej, jeśli zastanowimy się, jaki wizerunek jest
bardziej atrakcyjny dla przeciętnego mężczyzny – wzorzec gardzącego
śmiercią wojownika czy wybaczającego wszystko, uciekającego od walki
człowieka? Pierwszy z nich to funkcjonujący w świadomości społecznej
przedstawiciel wierzeń pogańskich, nasz przedchrześcijański przodek.
Drugi, to pokutujący w ludzkiej świadomości wizerunek chrześcijanina,
niestety podtrzymywany przez modernistyczny Kościół. Wizerunek ten jest
na wskroś fałszywy, jednak by się tego dowiedzieć, należy zagłębić się w
tajemnice naszej wiary, z czego część mężczyzn rezygnuje już na
starcie, w młodzieńczym wieku. Przyznam, że czasem trudno jest się temu
dziwić, patrząc na lansowane w Kościele trendy. Bo o ile np., tańczący
ksiądz może być przyciągający dla dzieci, to mierzący się z pierwszymi
poważnymi problemami młodzieniec, raczej nie uda się do takiego kapłana
po radę i nie spróbuje znaleźć rozwiązania czy pocieszenia w wierze.
Dzisiejszy Kościół rezygnuje ze
swojego walecznego oblicza, jakby nie rozumiejąc tego, co gra w męskiej
duszy, dla której najpiękniejszą muzyką jest ponadczasowy brzęk żelaza i
huk wystrzałów. Kościół zdaje się wstydzić swojej dawnej siły, którą
stanowili poświęceni mu wierni, którzy w każdej chwili gotowi byli
walczyć i oddać życie za Chrystusa. Chrześcijaństwo wydało tylu
prawdziwych mężczyzn, wzorów służby i poświęcenia, których teraz skreśla
się w imię np., politycznej poprawności i ekumenicznego dialogu, jak to
robi się z Krzyżowcami. W dzisiejszych czasach prawy katolik miałby
poważny dylemat, czy mógłby bluźniercę uderzyć w twarz. Niewątpliwie
Kościół zniewieściał i stał się doskonałym miejscem dla ludzi biernych i
letnich, bo wszystko można wytłumaczyć i obronić się przed każdym
śmielszym czynem fałszywą miłością wobec bliźniego czy nieprzyjaciela.
Problemem jest także wypaczony obraz
Boga. Kreator świata, stworzyciel rzeczy tak potężnych i
nieujarzmionych jak huragan, kochający siłę i gwałtowność, odarty został
ze swych męskich przymiotów. Na miejsce Pana-wojownika, rozprawiającego
się brutalnie z wrogami swego ludu, będącego źródłem męstwa dla swoich
wiernych, usiłuje się wepchnąć pacyfistę, kumpla, który mówi: „nic się
nie stało”. Bóg jest naszym ojcem, nie matką. Ojcem który kocha,
przebacza, ale też karci i wymaga. Tylko taki ojciec jest w stanie
wychować syna na mężczyznę, przekazując mu siłę swego charakteru. Jeśli
spytamy dzieci, jaki był Jezus, to najczęściej usłyszymy określenie:
„miły”. Jezus był czuły dla tych, którzy potrzebowali Jego łaski, ale
otrzymywali ją wraz z konkretnymi przykazaniami np.: „Idź i nie grzesz
więcej”. Jednak, czy mężczyzna, który był po prostu miły, zyskałby
szacunek twardych rybaków, poważanie u Jakuba zwanego „synem gromu”?
Należy pamiętać, że Chrystus był przybranym synem cieśli, musiał ciężko
pracować. Nigdy nie uciekał przed konfrontacją z faryzeuszami i potrafił
użyć siły. Mężczyzna z kwi i kości. Według apokaliptycznej wizji, Jezus
wróci na ziemię na białym koniu na czele anielskich wojsk, dzierżąc
karzący miecz sprawiedliwości, odziany w szatę skąpaną we krwi. Nie
sądzę, by ktoś chciałby stanąć wtedy naprzeciw tego „miłego” wojownika i
rozprawiać o nadstawianiu drugiego policzka. Należy robić wszystko, by
znaleźć się w zwycięskim obozie i doprowadzić do niego jak najwięcej
towarzyszy.
Jako żołnierze w Chrystusowym wojsku
musimy mieć kodeks. Prawdziwy mężczyzna musi mieć zasady, a lepszych
nie wymyślimy niż te, które zostały nam dane przez naszego Stwórcę. W
konfrontacji ze światem, niektórych trudno przestrzegać, ale twarde
charaktery hartuje się wyrzeczeniami i pracą nad sobą. Żyjąc wiarą,
chłopiec już od najmłodszych lat jest wrzucony w wir walki o swoje
zbawienie. Młodzieniec, który odmawia alkoholu na imprezie związany
przysięgą, którą złożył jako dziecko, stawia mocne kroki na swojej
drodze ku męskości. Postępując w zgodzie ze swoim sumieniem, idąc drogą
wiary, może dorosnąć i stać się mężczyzną gotowym na poświęcenie i
służbę bliźnim. Takich świat potrzebuje bardziej niż zadufanych w sobie,
napakowanych chłopców.
Jeśli zostałeś stworzony mężczyzną,
to znaczy, że Bóg chce, byś był waleczny i mężny. Czasy rycerstwa
przeminęły, ale walka nadal jest przeznaczeniem męskiego życia. Podejmij
ją, bo wciąż jesteśmy na wojnie. „Królestwo Boże doznaje gwałtu, i
ludzie gwałtowni je zdobywają”.
OD REDAKCJI: Oczywiście rozumiemy co Autor artykułu miał na myśli i myśl ta jest godna pochwały aczkolwiek zapewne pewne niedoinformowanie skierowało przekonanie Autora w stronę poglądu iż obecny tzw. kościół jest Kościołem Katolickim. Nic bardziej mylnego. Nie można mylić posoborowej sekty, w której sakramenty są co najmniej wątpliwe z Kościołem Katolickim który trwa w wiernych mu Biskupach, kapłanach i wiernych świeckich skupionych w ruchach Tradycji Katolickiej (m.in: Instytucie Matki Bożej Dobrej Rady, Kongregacji Maryi Niepokalanej Królowej, Bractwie św. Piusa V, Trydenckim Bractwie Kapłańskim).