niedziela, 9 października 2016

Adam Tomasz Witczak: 7 października — Święto Niepodległości


      Rozsądny konserwatysta, tradycjonalista czy monarchista – a za takich ośmielamy się uważać – nie marnuje czasu i wysiłku na frontalne torpedowanie wszystkiego, co odbiega od jego ortodoksyjnej ścieżki, w każdym razie nie wtedy, gdy ceną za to byłoby poważne i powszechne niezrozumienie lub też zaniechanie spraw priorytetowych.

Z drugiej strony, tenże konserwatysta nie widzi nic zdrożnego w przypominaniu – w sposób delikatny, ale stanowczy – że przynajmniej niektóre elementy oficjalnej historii czy symboliki współczesnych państw europejskich znacząco od wspomnianej wcześniej ortodoksji odbiegają.

Jaki z tego wniosek? Podajmy kilka przykładów: wątpimy, by jakikolwiek roztropny legitymista francuski czy włoski parał się demonstracyjnym szarganiem trójkolorowej flagi swego państwa przy każdej możliwej okazji; albo by legitymista angielski z gracją Sex Pistols dewastował wszystkie napotkane portrety księżnej Elżbiety Mountbatten. Jeden i drugi są w stanie zrozumieć, że byłoby to nieproduktywne, a w przypadku francuskim i włoskim stanowiłoby też wyraz braku szacunku dla tych, którzy pod ową rewolucyjną flagą walczyli i ginęli, niekoniecznie będąc rewolucjonistami, a jedynie przyjmując – często nieświadomie – narzucony stan rzeczy.

Na podobnej zasadzie rozważny polski konserwatysta nie wzdraga się przed wzięciem udziału w Marszu Niepodległości w dniu 11 listopada albo w obchodach trzeciomajowych, jak również wstaje przy Mazurku Dąbrowskiego, przynajmniej gdy słyszy go w czasie wydarzenia rangi publicznej. Nie zmienia to jednak faktu, że ów konserwatysta, mówiąc kolokwialnie, „swoje wie”.

Pomnik Odrodzenia Polski w Wieliczce — fot. Adrian Nikiel
zdjęcie: Adrian Nikiel

Nie będziemy więc zbyt długo czy zbyt brutalnie kruszyć kopii o dzisiejszą datę. Stawiamy raczej na powolną, spokojną edukację. Nierzadko mówi się ironicznie, że 11 listopada to święto „piłsudczykowskie”, więc cóż to za pomysł, że właśnie wtedy mamy największą demonstrację o profilu endeckim. Tym bardziej 11 listopada nie może cieszyć konserwatystów. Szanujemy i akceptujemy oczywiście miliony Polaków, którzy utożsamiają się z tą datą – i wiemy, że oderwała się ona od pierwotnego kontekstu, stając się po prostu uniwersalnym symbolem; tak jak Mazurek Dąbrowskiego oderwał się od bieżączki politycznej początków XIX stulecia.

To wszystko prawda – ale „swoje wiemy”. Wiemy, że tak naprawdę niepodległość Polski ogłoszono 7 października roku 1918. Że dokonała tego Rada Regencyjna, mająca w pewnym sensie łączność z Polską zorganizowaną według koncepcji monarchii – nawet jeśli Królestwo Polskie lat 1917-1918 (Königreich Polen) z pewnością nie było tym, co mogło nas najbardziej satysfakcjonować. Wiemy, że to rząd Józefa Świerzyńskiego przestał ubiegać się o akceptację władz niemieckich i austro-węgierskich (inna rzecz, że później ministerium to wystąpiło przeciwko Radzie). Pamiętamy, że kiedy Józef Piłsudski otrzymał od Rady Regencyjnej prerogatywy do kierowania wojskiem, to otrzymał je od instytucji będącej organem niepodległego już, choć wciąż dopiero się rodzącego (w bólach) państwa.

Wszystko to mamy w pamięci – i choć nas mało, będzie więcej / dokonamy przecież wiele, jak optymistycznie śpiewał przed laty pewien wrocławski bard. Dlatego też dzisiaj przypominamy naszym Czytelnikom, że – formalnie i de facto – właśnie mamy 98. rocznicę odzyskania niezawisłości przez naszą Ojczyznę.