Relacja ks. Grzegorza Kalwarczyka odtwarza przerażające szczegóły.
Między innymi ks. Kalwarczyk przytacza fragment wypowiedzi lekarza:
„Stwierdził, że w swojej praktyce lekarskiej nigdy nie dokonywał sekcji
zwłok, które wewnętrznie byłyby tak uszkodzone, jak było to w przypadku
wnętrza ciała Księdza Jerzego” I jeszcze jeden nieujawniony w czasie
zeznań lekarza przeprowadzającego autopsję fakt, że podczas tortur
wyrwano Księdzu Jerzemu język.
Od 22 lat w dziwnych okolicznościach giną ludzie, którzy próbują
dociec prawdy o zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Kto i dlaczego
sabotuje śledztwo w sprawie „zbrodni stulecia”?
„Przestań gadać, albo skończysz w Wiśle jak twój brat” – te słowa
wielokrotnie słyszał w słuchawce telefonu Józef Popiełuszko – brat
księdza Jerzego. To właśnie on swoimi zeznaniami pomagał śledczym IPN-u w
wyjaśnieniu prawdy o zbrodni na kapelanie „Solidarności”. Szantażyści
domagali się od niego i jego najbliższych, aby nie rozmawiali z
prokuratorami, niczego nie pamiętali i nie mówili na temat księdza.
Kilkakrotnie grozili im śmiercią.
Józef Popiełuszko był nieustraszony w dążeniu do ustalenia prawdy o
śmierci brata. Za swoją wytrwałość zapłacił wielką tragedią. W 1996 r. w
białostockim szpitalu zmarła jego żona – Jadwiga Popiełuszko. W akcie
zgonu, jako przyczynę śmierci wpisano lakoniczną formułę: „Zatrucie
alkoholem metylowym” . To zdumiewająca przyczyna, bowiem pani
Popiełuszko znana była jako osoba niepijąca. Zadziwia również zawartość
alkoholu w jej krwi, przekraczająca o wiele dawkę śmiertelną. Mimo próśb
rodziny, nie udało się wykonać sekcji zwłok, która wskazałaby prawdziwą
przyczynę zgonu. Na jej rękach zauważyłem malutkie ślady po igłach, w
okolicach żył. Wskazywały one, że ktoś wstrzyknął tej pani do żył
truciznę w formie stężonego alkoholu – opowiada „Polskiemu Radiu”
pragnący zachować anonimowość lekarz z białostockiego szpitala, który
jako jeden z pierwszych oglądał ciało zmarłej. – Potem przełożony
naciskał mnie, abym nikomu o tym nie wspominał i jak najszybciej
zapomniał o sprawie.
Zastraszanie Józefa Popiełuszki i tajemnicza śmierć jego małżonki to
zaledwie jeden z wielu tragicznych epizodów brutalnej gry służb
specjalnych PRL-u. Jej celem od początku jest zamknięcie ust wszystkim
osobom, które mogłyby podważyć oficjalną wersję zbrodni na księdzu
Jerzym Popiełuszce. Gra zaczęła się w kilka dni po męczeńskiej śmierci
„kapelana Solidarności” i nieprzerwanie trwa do dziś. „Polskie Radio”
odtworzyło kulisy jednej z największych mistyfikacji ostatnich lat.
Sekrety płetwonurka
Oficjalna wersja śledztwa dotycząca odnalezienia zmasakrowanych zwłok
księdza jest kłamstwem. To Krzysztof Mańko – płetwonurek z Wrocławia –
już 26 października 1984 roku, w godzinach popołudniowych, jako pierwszy
odnalazł w Wiśle i wyłowił ciało księdza Popiełuszki. To, co działo się
kilka godzin później, wiadomo dzięki zeznaniom osób obecnych w tym dniu
na tamie. Zwłoki zostały ponownie wyłowione przez płetwonurków, a
następnie zaczepione do pontonu i holowane w ten sposób do brzegu. Tam,
gdzie znajdowała się chwilowa baza płetwonurków i ekipy poszukiwawczej,
podjechał samochód marki „Nysa” i do niego zostały załadowane zwłoki –
czytamy w protokole przesłuchania Andrzeja Czerwińskiego – włocławskiego
płetwonurka. Dzięki m.in. tym zeznaniom, prokuratorzy IPN ustalili, że
człowiekiem, który pierwszy wydobył zwłoki księdza był Krzysztof Mańko.
Krewni płetwonurka, do których dotarliśmy, opowiadają, że po tym
wydarzeniu Mańko czegoś panicznie się bał. Nie chciał z nikim rozmawiać,
zamknął się w sobie, a w końcu wyszedł z domu i więcej nie wrócił.
Otrzymał paszport i 1 listopada 1984 roku wyjechał z Polski. Dziś
mieszka i pracuje w Grecji. Po 2000 roku udało mu się skutecznie uniknąć
spotkania ze śledczymi Instytutu Pamięci Narodowej. Ten człowiek
posiada wiedzę, która może się okazać kluczowa do odtworzenia przebiegu
zbrodni – mówią prokuratorzy którzy prowadzili śledztwo w sprawie
zamordowania kapłana. – Tylko ten płetwonurek mógłby pomóc w ustaleniu
co działo się z ciałem księdza przed jego ostatecznym wydobyciem z Wisły
w dniu 30 października. Sam Mańko do dziś milczy i nie chce wracać do
Polski. Dzięki zeznaniom pracowników włocławskiej tamy, śledczy IPN-u
odkryli, że po 26 października przeprowadzona została pierwsza sekcja
zwłok kapłana. Tymczasem z zeznań włocławskich prokuratorów, którzy w
1984 r. prowadzili sprawę, wynika, że sekcję tą wykonał anatomopatolog
ze Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Żadna przesłuchiwana osoba nie
była jednak w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. W szpitalnym
archiwum nie zachował się protokół tej sekcji (choć prawo nakazuje
trzymać takie dokumenty przez 20 lat) Równie tajemnicze są okoliczności
śmierci Tadeusza Kowalskiego*. Kowalski – rybak z włocławskiej
spółdzielni „Certa” – miał zwyczaj wieczorami kłusować po Wiśle.
Towarzyszyli mu w tym kolega i szwagier. 25 października 1984 r., ok.
godz. 22.00, Kowalski i jego dwaj towarzysze widzieli jak tajemniczy
mężczyźni wrzucają do zalewu ciało księdza Popiełuszki. Byli tak blisko,
że zwłoki kapłana omal nie wpadły do ich łódki. Trzej mężczyźni
obiecali sobie milczenie. Bali się o swoje życie. To, co widzieli,
powtórzyli dopiero prokuratorom IPN. Kilka tygodni po złożeniu zeznań,
Kowalski trafił do szpitala, gdzie po kilku dniach umarł. W akcie zgonu,
jako przyczynę wpisano „zatrucie alkoholem metylowym”. To zdumiewające,
bo tak samo określono powód śmierci Jadwigi Popiełuszkowej. Biorąc pod
uwagę datę śmierci, rodzaj choroby i okres pobytu w szpitalu, należałoby
przyjąć, że Kowalski zatruł się alkoholem podczas hospitalizacji.
Znajomi pamiętają go jako człowieka cieszącego się udanym życiem
rodzinnym, szczęśliwego, zdrowego. Czy to możliwe, aby szczęśliwy
mężczyzna po 50tce popełnił samobójstwo, upijając się zatrutym
alkoholem? Wyjaśnienie tej sprawy może być bardzo trudne, bo sekcji
zwłok Kowalskiego nie przeprowadzono, choć jego rodzina starała się o
to.
Cień KGB Cień szansy na wyjaśnienie prawdy o zbrodni miał Andrzej
Grabiński – w okresie PRL-u znany obrońca opozycjonistów, podczas
„procesu toruńskiego” oskarżyciel posiłkowy reprezentujący rodzinę
Popiełuszków. Grabiński – świetnie wykształcony prawnik – od początku
dostrzegał rażące błędy w postępowaniu sądowym, które nie doprowadziło
do wyjaśnienia prawdy. Mecenas – niezadowolony z tego, że sąd nie wykrył
prawdziwych inicjatorów zbrodni – zapowiedział apelację. Gdyby do tego
doszło, sąd wyższej instancji musiałby ponownie przeprowadzić cały
proces. To zaś mogło zniweczyć cały plan wielkiej mistyfikacji. Kilka
dni przed upływem terminu złożenia apelacji, w domu na Saskiej Kępie
należącym do rodziny Grabińskich wybuchła bomba, w wyniku czego zginęła
25-letnia Małgorzata Grabińska. W trakcie śledztwa okazało się, że
właściciel domu nie był słynnym mecenasem, a zbieżność ich nazwisk była
przypadkowa. Do dziś nie ustalono czy była to próba zastraszenia czy
zamordowania adwokata. Szanse na wyjaśnienie tej sprawy są znikome, bo
po 1989 r. zaginęły materiały z tego śledztwa. 30 listopada 1984 roku w
Białobrzegach – niewielkiej miejscowości przy trasie Kraków – Warszawa
wydarzył się tajemniczy wypadek drogowy. Ok. godz. 20. w jadącego od
strony Krakowa fiata uderzył rozpędzony Jelcz. Na miejscu zginęli dwaj
pasażerowie fiata i ich kierowca. Milicjanci ograniczyli się tylko do
tego, by wpisać w protokole, że podróżujący fiatem nie mieli żadnych
szans, a kierowca ciężarówki uciekł z miejsca wypadku. Nie wszczęto
żadnego dochodzenia, by wyjaśnić okoliczności wypadku, nie podjęto
również jakiejkolwiek próby odnalezienia ciężarówki, ani
zidentyfikowania jej kierowcy. Nie przesłuchano żadnych świadków
zderzenia, choć tragiczne zderzenie dobrze widziało kilku okolicznych
mieszkańców. „O tym wypadku dowiedziałem się dzień wcześniej, wieczorem,
jeszcze zanim się wydarzył” – opowiada Stefan Bratkowski – pisarz i
dawny działacz opozycji. „Byłem tylko ciekaw jaką przyczynę wymyślą.
Kiedy prasa podała, że był to wypadek samochodowy, nie miałem żadnych
wątpliwości, że było to sfingowane morderstwo”. O mającym wydarzyć się
wypadku, Bratkowskiego poinformował jego przyjaciel – nieżyjący już
warszawski prawnik Bogumił Studziński. Szef ochrony gen. Jaruzelskiego –
płk Artur Gotówko mówił w 1991 r.: „Tam, w Białobrzegach, ofiarom nie
dano żadnych szans. Wiem jak to się robi.” Prokuratorzy IPN, którzy
podjęli ten wątek, szybko odkryli, że ciężarówka staranowała fiata
dokładnie według metod uczonych na specjalnych kursach NKWD, a potem KGB
i GRU. W wypadku w Białobrzegach zginęli dwaj oficerowie MSW – płk
Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Wracali z południa Polski,
gdzie przez kilka poprzednich tygodni badali wcześniejszą działalność i
powiązania Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara
Chmielewskiego. Ze wszystkich czynności sporządzali szczegółowe raporty i
notatki, które wieźli w bagażniku fiata. Dokumentacji tej nigdy nie
odnaleziono. Nie ma o nich również żadnej wzmianki w protokołach
powypadkowych. Zachowały się natomiast niektóre ich notatki sporządzane
podczas pracy w Krakowie i Tarnowie i pozostawione w tamtejszych aktach
operacyjnych. Przez przypadek nie zostały zniszczone w latach 1989-1990,
dzięki czemu potem przejął je IPN. Notatki te dotyczą działalności
Grzegorza Piotrowskiego wymierzonej w Kościół i księży. Pozwalają poznać
istotne szczegóły z życia głównego mordercy kapelana „Solidarności”.
Wakacje z agentem Kim naprawdę był Grzegorz Piotrowski?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do pamiętnego lata
1982 r., kiedy kapitan SB wyjechał na wakacje do Bułgarii. Jak wynika z
zachowanych w IPN notatek (sporządzonych przez Trafalskiego i Piątka na
podstawie relacji świadków i SB-ków znających Piotrowskiego), na granicy
rumuńsko – bułgarskiej spotkał się na krótko z oficerem KGB, który
przedstawił się pseudonimem Stanisław i nawiązał z nim współpracę. W
trakcie „procesu toruńskiego” opowiadał o tym Adam Pietruszka, lecz sąd
nie uwierzył w jego zeznania. W IPN zachował się dokument „Wyjazdy i
przyjazdy za lata 1971 – 1989 pracowników IV Departamentu”. Wynika z
nich, że urzędnicy IV Departamentu MSW regularnie wyjeżdżali na
spotkania z przedstawicielami V Zarządu Głównego KGB (zarząd ten
odpowiedzialny był za zwalczanie dywersji i walkę ideologiczną).
Spotkania te odbywały się w Moskwie i Czechosłowacji. Udział w nich brał
m.in. Piotrowski. Potwierdzają to szczegółowe raporty z przebiegu tych
spotkań. Co istotne – nie zachowały się żadne notatki Piotrowskiego z
innych jego spotkań z KGB – nawet z feralnego spotkania w 1982 r. Jeśli
ustalenia Trafalskiego i Piątka są prawdziwe – oznacza to, że Piotrowski
kontaktował się z KGB bez wiedzy swoich zwierzchników, co z kolei
znaczy, że rosyjskie służby specjalne miały swojego tajnego agenta w
najbliższym otoczeniu gen. Kiszczaka. W tej sytuacji Kiszczak, który
zdecydował, że zabójcy księdza trafią na długie lata do więzienia,
wyznaczając do realizacji zbrodni Piotrowskiego, eliminował w swoim
otoczeniu wtyczkę obcego wywiadu.
Ks. Jerzy Popiełuszko przy sutannie znaczek orła w koronie
Haki na Kiszczaka
Jak wynika z archiwalnych dokumentów MSW zgromadzonych
podczas śledztwa lubelskiego IPN, jeszcze w 1984 r. podjęte zostały 3
operacje „Teresa”, „Trawa” i „Robot”. Ich celem była inwigilacja
skazanych i ich rodzin oraz uniemożliwienie im ujawnienia nawet rąbka
prawdy o zbrodni. Osobą nadzorującą tą zakrojoną na szeroką skalę
inwigilację był Stanisław Ciosek – wówczas minister ds. związków
zawodowych, po transformacji ambasador RP w Moskwie, do listopada 2005
r. główny doradca ds. zagranicznych Aleksandra Kwaśniewskiego. W IPN
zachowały się raporty Cioska dla najważniejszych przywódców PRL-u, w
których minister szczegółowo informuje o zachowaniu skazanych w celach. Z
ustaleń śledztwa IPN-u wynika, że Chmielewskiego, Pękalę i
Piotrowskiego odwiedzał w więzieniach zastępca Kiszczaka – gen. Zbigniew
Pudysz. To właśnie on na przemian groził i obiecywał esbekom, że resort
o nich nie zapomni, a za odegranie do końca trudnej roli w zbrodni,
każdy z nich otrzyma nagrodę. Tak się też stało. Trzej esbecy zostali
objęci wszystkimi amnestiami dla więźniów politycznych pod koniec lat
80. Dzięki temu każdy z nich odsiedział mniej niż jedną trzecią kary
(Chmielewski 4 lata z 14, Pękala 4,5 roku z 15 lat). Dodatkowo wszyscy
bardzo często wychodzili na przepustki. Natomiast okres pobytu w
więzieniu, wszystkim czterem esbekom skazanym w Toruniu zaliczono do
stażu pracy, dzięki czemu dziś mogą za ten okres pobierać resortowe
emerytury. To zdumiewająca koincydencja, bowiem nigdy wcześniej, ani
później nie zdarzyło się, aby komukolwiek pobyt w więzieniu zaliczono do
stażu pracy. Decyzję o tym aprobował osobiście w 1990 r. gen. Czesław
Kiszczak. Wszystkie te szokujące informacje odkryli prokuratorzy IPN.
Ks. Jerzy Popiełuszko (drugi z prawej) w jednostce wojskowej w Bartoszycach
Spośród wszystkich skazanych, największa nagroda miała przypaść
Grzegorzowi Piotrowskiemu. Zachowanie Piotrowskiego wskazuje, że
początkowo także on wierzył w resortowe obietnice. Złudzenia stracił
dopiero w 1989 r. po kolejnej rozmowie z Pudyszem, kiedy zorientował
się, że jego wiedza staje się niebezpieczna dla niego samego. Podczas
kolejnej przepustki napisał gruby na kilkadziesiąt stron raport z
działań SB przeciwko księdzu Popiełuszce. Za pośrednictwem żony – Janiny
Pietrzak – kilka kopii tego raportu zdeponował u najbliższych
znajomych. „Najprawdopodobniej wyjaśnienie kpt. G. Piotrowskiego
zawierało rzeczywistą wersję zdarzeń związanych z osobą księdza Jerzego”
– czytamy w notatce IPN z lutego 2004 r. Jak ustalili śledczy IPN-u, za
pośrednictwem Pudysza, Piotrowski miał w 1989 r. przekazać Kiszczakowi
wiadomość, że jeśli zginie – raport ujrzy światło dzienne. Jedna z kopii
tego raportu dotarła również do mieszkania Pietruszków. To znikło –
powiedziała Róża Pietruszka do syna. Dialog ten zarejestrowały
urządzenia podsłuchowe założone w ich mieszkaniu w ramach operacji
„Teresa”. Taśmy z nagraniami przejęli prokuratorzy IPN.
Zadusić śledztwo W czerwcu 1990 roku śledztwo w sprawie „zbrodni
stulecia” podjął lubelski prokurator Andrzej Witkowski – wówczas i dziś
jeden z najlepszych w kraju prokuratorów od spraw zabójstw. W rok
później, po żmudnym śledztwie, zamierzał postawić zarzuty gen.
Czesławowi Kiszczakowi. Nie zdążył gdyż sprawę odebrał mu minister
sprawiedliwości Wiesław Chrzanowski. Chrzanowski – w latach 70. tajny
współpracownik SB o pseudonimie „Zuwak”, w roku 1986 przewerbowany przez
Departament I MSW (wywiad zagraniczny) – do dziś nie chce się
wypowiadać na temat tej decyzji i osób, które go do niej skłoniły.
Prokuratorzy IPN ustalili, że na ministra naciskał w tej sprawie
Mieczysław Wachowski – sekretarz stanu w kancelarii Lecha Wałęsy oraz
generałowie Kiszczak i Jaruzelski. Próbowaliśmy porozmawiać o tym z
Mieczysławem Wachowskim, jednak nie wyraził zgody na spotkanie. W
wyjaśnieniu prawdy nie pomogła również powołana w 1990 r. sejmowa
komisja do spraw zbadania zbrodni MSW. Komisji przewodniczył Jan Maria
Rokita – dziś jeden z liderów Platformy Obywatelskiej. To właśnie do
niego zgłosiła się Róża Pietruszka z dokumentami na temat sprawy księdza
Jerzego. Rokita w sposób wulgarny zbył żonę pułkownika, a dokumentów
nie przyjął.
Nieznana prawda o śmierci ks. Jerzego Popiełuszki
Wiele wskazuje na to, że przed morderstwem kapłana przez pięć dni
więziono i torturowano na terenie bazy wojsk sowieckich koło Kazunia. W
latach 90. oraz 2003-2004 śledztwo prowadził prokurator z Lublina
Andrzej Witkowski. Dwukrotnie odsuwano go od sprawy, zazwyczaj wtedy,
gdy udawało mu się zebrać nowy materiał dowodowy. Obecnie śledztwo jest
nadal prowadzone przez prokuratorów IPN. Jednak to Witkowskiemu udało
się ustalić wiele nowych faktów, dotyczących przebiegu zdarzeń, w wyniku
których doszło do śmierci księdza. W sposób fundamentalny podważają one
całą dotychczasową wiedzę na temat zamordowania ks. Jerzego. Oficjalna
wersja jego śmierci była wersją skonstruowaną przez aparat władzy w PRL,
a ściślej jego zbrojne ramię, czyli Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
Elektryzował tłumy Na scenie politycznej PRL ks. Jerzy Popiełuszko pojawił się w latach 1981-1982 jako duszpasterz aktywnie wspierający strajkujących robotników Solidarności. Jego kazania podczas mszy za ojczyznę elektryzowały tłumy. W krótkim czasie kościół św. Stanisława na Żoliborzu stał się mekką patriotyzmu. Na celowniku SB ks. Popiełuszko znalazł się we wrześniu 1982 r., gdy Wydział IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) w Warszawie zaczął prowadzić sprawę o krypt. „Popiel”. Początkowe efekty działań SB okazały się mizerne, bo nie udawało się zdobyć żadnych ważnych informacji. Tymczasem kazania ks. Jerzego coraz mocniej ukazywały obłudę i zakłamanie komunistycznego systemu. W lipcu 1983 r. jedno z nich zrelacjonowano Wojciechowi Jaruzelskiemu. Zazwyczaj opanowany generał wpadł w furię. Natychmiast wezwał do siebie szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka i oznajmił mu wprost: „Zrób coś z nim, niech przestanie szczekać” (te słowa są udokumentowane w aktach sprawy „Trawa”, znajdujących się obecnie w zasobach IPN). Kiszczak potraktował wypowiedź przełożonego jako polecenie służbowe. Na naradzie w MSW z udziałem m.in. generałów Zenona Płatka i Władysława Ciastonia poinformowany o małej efektywności dotychczasowych działań w sprawie „Popiel” polecił opracowanie planu operacyjnego „dotarcia” do otoczenia ks. Jerzego. Zebrani uznali także, że istnieje konieczność podjęcia wobec księdza wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na jego ewentualne nerwowe załamanie. Od tego momentu wszelkie operacje dotyczące osoby Popiełuszki znalazły się pod bezpośrednim nadzorem gen. Kiszczaka.
Elektryzował tłumy Na scenie politycznej PRL ks. Jerzy Popiełuszko pojawił się w latach 1981-1982 jako duszpasterz aktywnie wspierający strajkujących robotników Solidarności. Jego kazania podczas mszy za ojczyznę elektryzowały tłumy. W krótkim czasie kościół św. Stanisława na Żoliborzu stał się mekką patriotyzmu. Na celowniku SB ks. Popiełuszko znalazł się we wrześniu 1982 r., gdy Wydział IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych (SUSW) w Warszawie zaczął prowadzić sprawę o krypt. „Popiel”. Początkowe efekty działań SB okazały się mizerne, bo nie udawało się zdobyć żadnych ważnych informacji. Tymczasem kazania ks. Jerzego coraz mocniej ukazywały obłudę i zakłamanie komunistycznego systemu. W lipcu 1983 r. jedno z nich zrelacjonowano Wojciechowi Jaruzelskiemu. Zazwyczaj opanowany generał wpadł w furię. Natychmiast wezwał do siebie szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka i oznajmił mu wprost: „Zrób coś z nim, niech przestanie szczekać” (te słowa są udokumentowane w aktach sprawy „Trawa”, znajdujących się obecnie w zasobach IPN). Kiszczak potraktował wypowiedź przełożonego jako polecenie służbowe. Na naradzie w MSW z udziałem m.in. generałów Zenona Płatka i Władysława Ciastonia poinformowany o małej efektywności dotychczasowych działań w sprawie „Popiel” polecił opracowanie planu operacyjnego „dotarcia” do otoczenia ks. Jerzego. Zebrani uznali także, że istnieje konieczność podjęcia wobec księdza wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na jego ewentualne nerwowe załamanie. Od tego momentu wszelkie operacje dotyczące osoby Popiełuszki znalazły się pod bezpośrednim nadzorem gen. Kiszczaka.
Zwerbować i wysłać do Watykanu Wedle dokumentów
archiwalnych z zasobów IPN, które odnalazł zespół kierowany przez
prokuratora Witkowskiego, formalnie sprawę działań wobec księdza
przejęła od SUSW w Warszawie grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego z
Wydziału VI Departamentu IV MSW, odpowiadającego za dezinformację i
dezintegrację w Kościele. Poza nękaniem księdza przez podrzucenie mu
nielegalnej literatury i amunicji do prywatnego mieszkania znacznie
ważniejsze było ulokowanie informatora w bezpośrednim otoczeniu kapłana.
W lutym 1984 r. funkcjonariuszom SB udało się zarejestrować jako
„Desperata” osobistego kierowcę Popiełuszki – Waldemara Chrostowskiego.
„Desperat” mógł dostarczać SB świeżych informacji o działalności księdza
oraz pomóc w realizacji strategicznego planu, jakim był werbunek
kapłana. Pomysł zwerbowania ks. Popiełuszki – jako informatora SB –
pojawił się wiosną 1984 r. Gen. Kiszczak, w przeszłości szef wywiadu
wojskowego, był przekonany, że zwerbowanie księdza zneutralizuje go, a
być może uda się też jego osobę wykorzystać w rozgrywkach z opozycją.
Latem 1984 r. w trakcie spotkań z przedstawicielami Episkopatu Polski
gen. Kiszczak uznał, że inną koncepcją rozwiązania problemu ks. Jerzego,
która mogłaby zostać zaakceptowana zarówno przez stronę rządową, jak i
przez episkopat, było wysłanie go za granicę. Przy czym Kiszczak sądził,
że optymalnym rozwiązaniem byłoby połączenie werbunku z równoczesnym
wysłaniem ks. Jerzego na studia do Rzymu.
Pogrzeb Księdza Jerzego Popiełuszki. Trumna przykryta biało-czerwoną polską flagą narodową
Wysłanie zwerbowanego uprzednio księdza do Watykanu przyniosłoby
gen. Kiszczakowi ogromny sukces. Służby specjalne PRL umieściłyby
agenta w najważniejszym wówczas miejscu dla wszystkich komunistycznych
wywiadów – w samym centrum Kościoła katolickiego. I nieważne byłyby jego
rzeczywiste możliwości operacyjne w Rzymie i to, czy Popiełuszko miałby
rzeczywisty dostęp do Jana Pawła II lub do jego najbliższego otoczenia.
Ważne było przede wszystkim to, że taki sukces operacyjny na pewno
wzmacniałby pozycje polskich służb w komunistycznym bloku. KGB pomimo
podejmowania usilnych starań nie posiadało wartościowej agentury w
Watykanie. Czesław Kiszczak mógłby więc się pochwalić swym sukcesem
przed towarzyszami radzieckim, co niewątpliwie umacniałoby jego pozycję
na Kremlu. Pamiętać trzeba, że szef MSW rywalizował z nadzorującym
aparat bezpieki z ramienia Biura Politycznego KC PZPR gen. Jerzym
Milewskim, którego pozycja na Kremlu nadal wydawała się mocna.
Początkowo nie było planu zabicia księdza Te wszystkie aspekty były
niesłychanie ważne dla Kiszczaka. Niezależnie od działań SB
zmierzających do wypracowania „pozycji werbunkowej” szef MSW postanowił
sam zainspirować możliwość wysłania księdza do Rzymu. W jednej z rozmów z
arcybiskupem warszawskim Bronisławem Dąbrowskim Kiszczak wyszedł z
„niezobowiązującym” pomysłem wysłania ks. Popiełuszki do Rzymu,
przedstawiając to jako najlepsze rozwiązania problemu niepokornego
kapłana. Zasugerował też, że taki ruch ze strony Kościoła na pewno
polepszyłby atmosferę w relacjach rząd – episkopat. Abp Dąbrowski
przedstawił pomysł prymasowi Józefowi Glempowi, który nie zaakceptował
go, ale i nie odrzucił. Jednak z biegiem czasu prymas sam zaczął
rozważać takie posunięcie. Efektem subtelnej inspiracji gen. Kiszczaka
było to, że jesienią 1984 r. zarówno abp Dąbrowski, jak i prymas Glemp
zaczęli skłaniać się ku decyzji o wysłaniu ks. Jerzego do Rzymu.
Wyrażony przez Popiełuszkę opór w przeprowadzonych z nim przez
hierarchów rozmowach na ten temat, a przede wszystkim złożona przez
księdza deklaracja pozostania ze swoją „owczarnią”, w relacjach
kościelnych mogły być jedynie potwierdzeniem, że rzeczywiście należy go
wysłać za granicę. Polski Kościół zakładał raczej bierny opór niż
otwarte demonstrowanie politycznego sprzeciwu wobec rządzącego w PRL
reżimu. Z powyższego biegu zdarzeń wynika, że polskie MSW nie przyjęło
planu zabicia księdza. Zamierzało jedynie zwerbować go i wysłać do
Rzymu. Oczywiście, kierownictwo MSW zdawało sobie sprawę z tego, że
zwerbowanie Popiełuszki może być niezwykle trudne. Wiedział to gen.
Kiszczak, stąd dopuszczał w planowanych działaniach werbunkowych
sytuację, w której ksiądz zostanie doprowadzony do stanu „bliskości
śmierci”, ale mimo wszystko zachowa życie. Fakt ten został potwierdzony w
zeznaniach funkcjonariuszy byłego Departamentu IV już na początku lat
90., gdy po raz pierwszy podjęto śledztwo.
Sprawa priorytetowa Zbliżał się październik 1984 r.
Realizująca pierwszoplanowe zadania operacyjne grupa kpt. Grzegorza
Piotrowskiego była coraz bardziej zdeterminowana. Hart ducha i odwaga
ks. Jerzego zadziwiły esbeków. Nie potrafili zrozumieć źródła jego
nadprzyrodzonej siły. Zbliżały się urodziny ministra Kiszczaka (19
października) i kpt. Piotrowski wiedział doskonale, że sfinalizowanie
werbunku kapłana byłoby znakomitym prezentem dla szefa MSW. Jego
przełożony gen. Płatek, zapisał wówczas w swoim służbowym kalendarzu
(odnalezionym później przez prokuratora Witkowskiego): „nadchodzi 19, a
oni chcą”. Sprawa ks. Popiełuszki była priorytetowa. Przy tym Piotrowski
i jego ludzie nie zdawali sobie sprawy, że szef MSW nakazał już kilka
tygodni wcześniej inwigilowanie całego zespołu przez grupy operacyjne
Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW). Gen. Kiszczak już od dawna bowiem
nie ufał kpt. Piotrowskiemu, podejrzewając go o konsultowanie działań
operacyjnych z KGB. Piotrowski spotykał się z przedstawicielami KGB w
Bułgarii i we Lwowie. Dla gen. Kiszczaka szczególnie podejrzane były
kontakty kapitana z gen. Michajłowem, rezydentem KGB w Warszawie,
odpowiedzialnym za sowieckie działania w Polsce. Piotrowski co prawda
wiedział od swojego kolegi Kościuka z Biura Techniki MSW, że jest
śledzony, jednak nie bardzo chciał dać wiarę tym informacjom (notabene
Kościuka niebawem aresztowano i skazano za ujawnienie tajemnicy
państwowej).
Ks. Popiełuszko od początku 1982 r. odprawiał Msze św. za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie |
Ostatnia msza i porwanie Kiedy nadszedł 19 października 1984 r.,
grupa kpt. Piotrowskiego wiedziała, że ksiądz zamierza pojechać do
Torunia, gdzie odprawi mszę w intencji ojczyzny w kościele Braci
Męczenników Polskich. W ostatniej chwili Jacka Lipińskiego, kierowcę
Popiełuszki, zamienił „Desperat” (Waldemar Chrostowski), który bardzo
chciał jechać razem z księdzem. Od momentu wyjazdu z Warszawy kpt.
Piotrowski był informowany o miejscu znajdowania się księdza i na
bieżąco kontaktował się z dyrektorem Departamentu IV gen. Zenonem
Płatkiem, który z kolei o sytuacji informował ministra Kiszczaka. Gdy
wieczorem ks. Jerzy odprawiał mszę w toruńskim kościele, kpt. Piotrowski
z kompanami siedzieli w stojącym w pobliżu kościoła służbowym fiacie
125p, czekając na podróż powrotną kapłana do Warszawy. Decyzja o
rozpoczęciu akcji została wydana Piotrowskiemu przez gen. Płatka.
Kilkadziesiąt metrów od kościoła, w którym ks. Jerzy odprawiał swoją
ostatnią mszę, znajdowały się samochody z ubranymi po cywilnemu
żołnierzami WSW, prowadzącymi inwigilację grupy kpt. Piotrowskiego.
Fakt
ten na początku lat 90. potwierdził jeden z szefów WSI prokuratorowi
Witkowskiemu, udostępniając dzienniki prowadzonych przez WSW
inwigilacji. Gdy ks. Jerzy po zakończeniu mszy wsiadł do swojego
volkswagena golfa, za którego kierownicą siedział „Desperat”, miał
realną szansę uciec czyhającym na niego esbekom. Tak się jednak nie
stało. Na trasie z Torunia do Warszawy, w okolicy Górska, volkswagen
księdza mimo jego sprzeciwu zatrzymał się przed jadącym za nim fiatem
125p Piotrowskiego. Kapitan i jego koledzy wepchnęli ks. Jerzego do
bagażnika swojego samochodu. Tymczasem „Desperat” z założonymi
kajdankami wsiadł do środka, lokując się obok kierowcy. Po drodze
podczas jazdy udało mu się, nie ponosząc żadnych obrażeń, rzekomo
wyskoczyć z pędzącego auta. Jak później ustalił prok. Witkowski,
kajdanki były spiłowane i umożliwiały wyzwolenie się z nich, zaś
uszkodzona w trakcie skoku z samochodu poła marynarki została odcięta
ostrym narzędziem. Sam skok z samochodu po przeprowadzeniu wizji
lokalnej przez prokuratora Witkowskiego okazał się niewykonalny przy
prędkości wskazanej na procesie toruńskim przez „Desperata”. Kaskader
biorący udział w rekonstrukcji zdarzeń złamał rękę i odniósł poważne
potłuczenia.
„Operacyjne” niepowodzenie Tymczasem auto esbeków z szamocącym się w
bagażniku księdzem jechało dalej. Pierwszy postój zaplanowano w ruinach
zamku toruńskiego, gdzie w trakcie śledztwa odnaleziono różaniec
kapłana. Jednak ten ważny dowód ukryto w śledztwie. W trakcie postoju
oprawcy rozpoczęli „zmiękczanie” księdza za pomocą pałki. Następny
dłuższy postój zaplanowano w jednym ze starych bunkrów wojskowych w
rejonie Kazunia. Tutaj ludzie Piotrowskiego kontynuowali działania,
jeszcze bardziej brutalnie. Nad ranem półprzytomnego księdza przejęła
inna grupa operacyjna. Kpt. Piotrowski ze swoimi kompanami wracał do
Warszawy wściekły z powodu „operacyjnego” niepowodzenia i pełen obaw co
do dalszych losów przedsięwzięcia. Tymczasem ksiądz znalazł się w rękach
innego zespołu. Czy była to jakaś grupa z kontrwywiadu lub wywiadu
wojskowego, czy była to inna grupa operacyjna MSW? Poszlaki uzyskane w
śledztwie wskazują na „wojskowych”, którzy na prośbę gen. Kiszczaka
śledzili wszelkie działania grupy kpt. Piotrowskiego od momentu mszy w
kościele toruńskim. Grupa kpt. Grzegorza Piotrowskiego uprowadziła ks.
Popiełuszkę wieczorem 19 października 1984 r. w okolicy Górska na trasie
Toruń – Warszawa. Wepchnęli kapłana do bagażnika swojego fiata 125p i
pojechali w kierunku Torunia. Podczas dwóch postojów – w ruinach zamku
toruńskiego i następnie w starym bunkrze wojskowym w okolicy Kazunia –
rozpoczęli brutalne „zmiękczanie” księdza za pomocą pałki. Nad ranem
skatowanego, półprzytomnego Popiełuszkę przejęła inna grupa. Poszlaki
uzyskane w śledztwie wskazują na „wojskowych” (służby wywiadu lub
kontrwywiadu), którzy na prośbę gen. Czesława Kiszczaka śledzili
wszelkie działania grupy kpt. Piotrowskiego od momentu mszy w kościele
toruńskim.
Kiedy ksiądz zakończył życie?
Jak
wyglądały losy księdza w następnych dniach i kto dalej się nim
„zajmował”? Na pewno kontynuowano brutalny proces werbunku, nie stroniąc
od bicia i grożenia śmiercią. Poszlaki wskazują także, że w dniach
20-25 października ksiądz mógł przebywać na terenie jednej z sowieckich
jednostek w rejonie Kazunia, gdzie znajdowała się m.in. ekspozytura KGB.
W tym czasie kilkadziesiąt tysięcy ludzi resortu przeczesywało
okoliczne tereny, mając do dyspozycji wszelkie środki, jakimi
dysponowało wówczas Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Trwały akcje
poszukiwawcze o krypt. „Przeszukanie” i „Sutanna”. Komunikaty radiowe i
telewizyjne informowały o zaginięciu księdza, tak jakby władza zupełnie
nie wiedziała, co się stało. 20 października organy ścigania szukały
sprawców porwania, gdy tymczasem poruszali się oni w gmachu MSW przy ul.
Rakowieckiej. Był to pierwszy element kłamstwa ze strony MSW i gen.
Kiszczaka.
Jak wyglądała styczność księdza z radzieckimi towarzyszami z KGB,
tego nie wiemy i prawdopodobnie już się nie dowiemy. Odnalezione ciało
księdza jednoznacznie wskazywało, że był on fizycznie maltretowany
znacznie dłużej, niż mógłby to robić Grzegorz Piotrowski ze swoimi
kompanami. Dotychczasowe ustalenia wskazują, że 25 października 1984 r.
ks. jeszcze żył. W tym właśnie dniu u lekarza leczącego kapłana pojawiło
się dwu osobników z MSW z zapytaniem, jakie leki brał ksiądz i jakie
dawki, sugerując zarazem, że wszystko jest z nim w porządku. Przerażona
pani doktor udzieliła niezbędnych informacji tajemniczym osobnikom.
Kiedy więc ksiądz zakończył życie? Wiele poszlak wskazuje, że miało
to miejsce 25 października 1984 r. Wątpliwości mogą dotyczyć jedynie
godziny zgonu. Prof. André Horve z jednego z uniwersytetów paryskich
sugeruje również datę po 25 października 1984 r., opierając swój pogląd
na podstawie oględzin zdjęć zwłok ks. Popiełuszki, jakie zdobył „Paris
Match”. Prof. Horve wskazuje jednocześnie na wiele innych obrażeń
księdza, których nie podano w oficjalnych komunikatach. Krótko mówiąc,
jego opinia kwestionuje ustalenia prof. Marii Byrdy, która prowadziła
oględziny medyczne zwłok księdza.
Gen. Kiszczak: „Dziś musi się znaleźć”
26 października ludzie gen. Kiszczaka lokalizują zwłoki w Wiśle po
raz pierwszy. Fakt ten potwierdza zeznanie jednego z prokuratorów,
któremu wydano polecenie wyjazdu i przeprowadzenia czynności na miejscu
zdarzenia. Wówczas zwłoki księdza zostały wydobyte z wody i poddane
oględzinom przez medyka, czego nie ujawniono na procesie toruńskim,
następnie z powrotem wrzucone do Wisły. Szef Biura Śledczego MSW płk
Zbigniew Pudysz konsultuje sprawę publicznego ujawnienia zwłok księdza i
dalszych szczegółów związanych z kierunkiem śledztwa.
30 października gen. Kiszczak przylatuje helikopterem na
tamę we Włocławku wraz ze swoim orszakiem i buńczucznie oznajmia
zebranym ekipom poszukiwawczym: „Dziś musi się znaleźć”. Do akcji
ruszają płetwonurkowie, którzy mają ujawnić i wydobyć zwłoki.
Lokalizacja i wydobycie ciała księdza 30 października 1984 r. są również
scenariuszem w detalach skonstruowanym przez MSW. Wystarczy wspomnieć,
że inna ekipa nurków ujawniła zwłoki księdza w wodzie, a inna je
wydobyła. Jeszcze przez wiele lat biorący udział w akcji płetwonurkowie
będą poddawani naciskom ludzi gen. Kiszczaka. Nawet po 1989 r. wielu z
nich będzie się bało złożyć zeznania przed prokuratorem prowadzącym
śledztwo, obawiając się o swoje życie. Wersję odnalezienia zwłok księdza
uzupełnia fakt, że ani Piotrowski, ani jego koledzy nie byli w stanie
na procesie toruńskim precyzyjnie określić miejsca ich porzucenia.
artykuł z 19 października 2011
Leszek Pietrzak • prawda-nieujawniona.blog.onet.pl
Za: https://wzzw.wordpress.com/2016/10/19/%E2%96%A0%E2%96%A0-nieznane-fakty-dot-smierci-ks-jerzego-popieluszki-%E2%96%A0%E2%96%A0/