wtorek, 18 października 2016

Ronald Lasecki: Nieoczekiwana zamiana miejsc


         W nakręconym w 1987 r. filmie Alana Parkera „Harry Angel” jest scena, gdy główny bohater – który podpisał wcześniej z diabłem cyrograf kradnąc innemu mężczyźnie duszę – dowiedziawszy się że w rzeczywistości jest kimś zupełnie innym niż przez cały czas mu się wydawało i że Zły przyszedł właśnie po niego by odebrać zaległy rachunek, w poczuciu rozpaczliwej beznadziei powtarza kilka razy ze łzami w oczach „I know who I am…”, „I know who I am!”, „I KNOW WHO I AM…!!!”.

Komu i dlaczego wydaje się, że jest konserwatystą i tradycjonalistą

Scena ta staje mi przed oczami podczas bardzo wielu internetowych dyskusji z osobami, którym szczerze wydaje się że są konserwatystami lub tradycjonalistami, choć w rzeczywistości nie mają z tymi doktrynami nic wspólnego. 

Często przypadłość ta dotyka działaczy organizacji nacjonalistycznych, którym wydaje się że skoro są wierzący i na przykład nie lubią homoseksualistów, to czyni ich to automatycznie konserwatystami i tradycjonalistami i że mogą wypowiadać się autorytatywnie jako reprezentanci tej doktryny. 

Podobne złudzenia żywi wielu katolików, którym z konserwatyzmem i tradycjonalizmem myli się sprzeciw wobec zmian wprowadzonych w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim. Ewentualnie, uważają że samo bycie prawowiernym katolikiem wystarczy do nazwania się konserwatystą, bo przecież konserwatyzm to jakoby nic innego jak przełożenie katolicyzmu na język polityki.

Najbardziej groteskowy jest jednak przypadek liberałów, ponieważ ze szczerym przekonaniem argumentują oni, że esencją prawdziwego konserwatyzmu jest tak naprawdę prawicowa wersja liberalizmu, z ewentualnym dodatkiem obyczajności i dobrych manier w życiu osobistym. Gdy przyjdzie im się zetknąć z nieliberalnym konserwatyzmem, osobnicy ci albo dziwują się niepomiernie że coś takiego w ogóle może istnieć, albo (to dużo częściej) dyskwalifikują konserwatystę jako „faszystę”, „lewaka”, „zamordystę” lub „socjalistę”. 

Zjawisko to prawdopodobnie ma swoją przyczynę psychologiczną w tym, że mamy naturalną tendencję do przypisywania sobie wszystkich określeń uznanych za „dobre”, zrzucania zaś na przeciwników wszystkich określeń uznanych za „złe”.Stąd na przykład założyciel pewnej libertariańskiej organizacji monarchistycznej powrzucał do jej manifestu ideowego wszystkie najbardziej radykalne określenia kojarzące mu się z prawicą i do dziś twierdzi ze jego formacja jest równocześnie skrajnie katolicka, skrajnie konserwatywna, skrajnie liberalna i skrajnie nacjonalistyczna. 

Z drugiej strony, istnieje pewna snobistyczna towarzysko konserwatywna organizacja katolicka, która przedstawicieli wszystkich nurtów konserwatyzmu odmiennych niż reprezentowany przez nią samą, podobnie jak wszystkich w gruncie rzeczy historycznych i współczesnych reprezentantów tradycjonalizmu, obrzuca standardowym dla swej retoryki zestawem epitetów obejmujących zazwyczaj „trybalizm”, „ekologizm”, „komunizm” i kilka innych kojarzących się jej działaczom negatywnie przypadkowych słów – w oderwaniu jednak zarówno od ich rzeczywistego znaczenia, jak też od faktycznych cech krytykowanego podmiotu. 

Oprócz psychologicznej można wskazać również przyczynę historyczną, której był kontekst narodzin naszej współczesnej prawicy w latach 1980. Były to czasy z jednej strony szczególnej popularności ideologii neoliberalnej na Zachodzie, z drugiej zaś bankructwa systemu realnego socjalizmu na Wschodzie. Efektem było zatrucie neoliberalizmem co najmniej dwóch dojrzewających intelektualnie w latach ‘80 i ‘90 pokoleń polskiej prawicy. Najbardziej inteligentni do dziś wyzdrowieli już z tej choroby, większość jednak publicystów czołowych prawicowych dzienników i tygodników wciąż uważa poparcie dla „wolnego rynku” i antyrosyjskość za miarę prawicowości. 

Wbrew jednak złudzeniom którym ulega wiele osób, zarówno konserwatyzm jak i tradycjonalizm posiadają swoją dającą się zidentyfikować treść. Zaprzeczać próbują temu wszyscy ci, którzy odkryli lub którym uświadomiono że ich poglądy z ową treścią nie mają wiele wspólnego, zderzając ich w ten sposób ze smutnym zapewne dla nich faktem, że konserwatystami tak naprawdę nie są, a udało im się jedynie na pewien czas konserwatystom ukraść tożsamość, gdy przed laty podpisali nieczysty pakt z taczerowskim lub korwinowskim biesem. 

Tak jak grany przez Mickey’a Rourke bohater, z rozpaczliwym uporem powtarzają oni w kółko „I know who I am!”, „I know who I am!”, przekonując równocześnie, że konserwatyzm tak naprawdę nic nie znaczy, zatem że konserwatystą może w gruncie rzeczy być każdy, tak więc że w kategorii tej mieszczą się również oni sami. Prawda jest jednak dla nich mniej przyjemna i będą musieli pogodzić się z tym, że konserwatywną duszę zawłaszczyli sobie drogą nieprawych konszachtów, a miejsce dla ich własnej jest w potępionym kręgu liberałów i modernistów. 

Kto nie jest konserwatystą

Czym bowiem jest konserwatyzm? Najkrócej ujmując, przekonaniem że sprawiedliwy porządek społeczny był porządkiem istniejącym w określonej przeszłości historycznej lub że jest porządkiem istniejącym współcześnie (w takiej oczywiście mierze, w jakiej porządek doczesny może zbliżyć się do sprawiedliwości). Konserwatysta żywi również przekonanie o organicznym charakterze społeczeństwa i w związku z tym godzi się jedynie z takimi w nim zmianami, które nie naruszają społecznej homeostazy i są rozwinięciem już istniejących w zawiązku w organizmie społecznym tendencji. 

Nie jest zatem konserwatystą ten, dla kogo wartością są jedynie jakieś wybrane elementy porządku społecznego – na przykład ryt mszalny lub religia – kto zaś do wszystkich pozostałych odnosi się w najlepszym razie z lekceważeniem, w najgorszym zaś z nieskrywaną pogardą lub wręcz z otwartą wrogością. Konserwatyzm nie jest „katolicyzmem politycznym”, choć oczywiście współczesny polski konserwatyzm jest konserwatyzmem katolickim. Tym niemniej, tak jak bycie konserwatystą nie oznacza z automatu bycia katolikiem, tak też samo bycie katolikiem nie wystarczy by nazywać się konserwatystą. 

Ktoś, kto zamiast traktować organizm społeczny jako całość i dążyć do jego wewnętrznej harmonii i stabilizacji, przy każdej możliwej okazji wyszukuje preteksty by jedne – niechby nawet najważniejsze – normy i wartości społeczne skierować przeciwko wszystkim pozostałym i tym pozostałym odbierać na ich gruncie wszelką wartość, jest socjopatą a nie konserwatystą. Pewien aktywny przed kilku laty w internecie hipsterski pseudokonserwatysta, który legitymizm i tradycjonalizm katolicki łączył z ojkofobią i relatywizacją płci, skończył wreszcie w miejscu gdzie pasuje dużo bardziej niż do konserwatyzmu – widywany dziś bywa na manifestacjach „Refugees welcome!” i na spotkaniach „Krytyki Politycznej”. 

Konserwatysta bowiem – o ile poprawnie rozpoznaje naturę rzeczywistości – rzeczywiście najwyższe miejsce w hierarchii norm i wartości przyznaje tym zakotwiczonym bezpośrednio w metafizyce, tak więc wyprowadzanym z religii. Będąc konserwatystą, na społeczeństwo patrzy jednak jako na organizm, tak więc na układ cechujący się tyleż hierarchicznym uporządkowaniem, co również ciągłością i wzajemnym powiązaniem poszczególnych jego części. Postawiony wobec konieczności poświęcenia dóbr niższych dla dobra wyższego i pozbawiony innego wyjścia zrobi to oczywiście, będzie jednak boleśnie odczuwał stratę tego, czego nie udało mu się uratować. 

Konserwatysta nie jest zatem nihilistą radośnie tańczącym na gruzach dawnego społeczeństwa, porzuconych lub zapomnianych zwyczajów, wyrugowanego z użycia języka, zdewastowanego krajobrazu, wymarłego lub rozpuszczonego w innym etnosu, któremu wydaje się że na tle przemijalności tych wszystkich dóbr materialnych, tym jaśniejszym blaskiem świeci niezmienność i nieprzemijalność Boga. Ktoś taki może być prawowiernym i pobożnym wyznawcą jakiejś religii, na pewno jednak nie jest konserwatystą. 

Jako nihilista myli się też oczywiście, bo, zgodnie z tym co twierdzą konserwatyści, społeczeństwo naprawdę jest organizmem i podmywanie oraz wypłukiwanie jego materialnych fundamentów, prędzej czy później spowoduje zawalenie się również misternej konstrukcji religijnej, po której wspina się ono ku Bogu. 

Prawdziwym konserwatystą nie jest również ten, kto odmawia wartości lub odnosi się z pogardą do przedchrześcijańskiego dziedzictwa swojego kraju lub swoich własnych przodków, czy też do jego zachowanych współcześnie reliktów. Nawet jeśli ziarno prawdziwej wiary przyniesiono do Polski z zewnątrz, to wzrosło ono żywiąc się sokami naszej rodzinnej ziemi i na żyznym humusie jakim okazały się dla niego mentalność i kultura naszych przodków. 

Drewniane totemy i pomniki starej słowiańskiej kultury dawno już przegniły i zawaliły się wsiąkając w ziemię, pamięć o nich wciąż jednak przecież ziemię tę użyźnia i daje nam siły by wznosić dziś budowle kultury okazalszej i bliższej Bogu. Konserwatysta wie, że to co współczesne zawsze wspiera się na tym co minione i dlatego do przeszłości własnego kraju i własnego ludu odnosi się z szacunkiem – nie jest okcydentalistą ani łacińskim szowinistą kulturowym dla którego wszystko co sprzed chrztu i co niełacińskie i niezachodnie trzeba wypalić do gołej ziemi lub wyrwać z korzeniami. 

Konserwatysta świadom jest wpisania w dziedzictwo swojego kraju i swojego narodu całej jego historii i całego jego dorobku – nawet z tych epok, w których naród zbłądził lub został zepchnięty na ślepą drogę prowadzącą na historyczne manowce. Będzie zatem co najmniej sceptycznie odnosił się do burzenia budynków, pomników lub świątyń wzniesionych w jego stolicy niechby, nawet przez zaborczy, ale jakoś tam przecież zakorzeniony historycznie przez ponad wiek działalności rząd. 

Z jeszcze większą niechęcią będzie patrzył na niszczenie dorobku ludu choćby nawet słusznie wygnanego z przyłączonych do jego państwa ziem, wcześniej jednak kształtującego ich oblicze przez niemal sześćset lat. Będzie również przeciwny wynikającemu ze zideologizowania i doktrynerstwa niszczeniu dorobku materialnego i społecznego wypracowanego w ciągu niemal półwiecza, gdy Polska rządzona była co prawda w myśl założeń błędnej ideologii i zależna była od swojego wschodniego sąsiada, doświadczenie tych kilkudziesięciu lat stało się jednak – bynajmniej nie czysto negatywnym – doświadczeniem życia kilku pokoleń Polaków, zapisując się w naszej narodowej pamięci i wpływając na naszą dzisiejszą świadomość.

Kto nie jest tradycjonalistą

Przyjrzeliśmy się wyżej konserwatyście i wskazaliśmy kilka kwestii, w których różni się on wyraźnie poglądami od wielu osób uważających się dziś za konserwatystów zupełnie bezpodstawnie. Na początku naszej wypowiedzi wspomnieliśmy też jednak o tradycjonaliście i teraz nadszedł czas, by i jemu poświęcić nieco miejsca. Tradycjonalistę zatem od konserwatysty różni oderwanie jego koncepcji sprawiedliwego porządku społecznego od rzeczywistości materialnej. 

Konserwatysta upatruje możliwego do urzeczywistnienia ideału we współczesnej sobie teraźniejszości lub w zmitologizowanej przeszłości historycznej. Tradycjonalista tworzy abstrakcyjny model sprawiedliwego porządku społecznego, odnajdując tradycyjne wzorce i archetypy w różnych epokach i krajach, abstrahując je następnie od ich kontekstu, łącząc ze sobą, w efekcie zaś uzyskując konstrukcję czysto idealną – teoretyczny model społeczeństwa tradycyjnego.

Model społeczeństwa tradycyjnego jest zatem kategorią naukową – budowany jest drogą obserwacji i komparatystyki istniejących lub minionych społeczeństw tradycyjnych. Wszystkie one posiadały lub posiadają pewne podobieństwa i cechy wspólne, których hermeneutycznie rozumiany zbiór tworzy model społeczeństwa tradycyjnego. Tradycjonalista to ktoś, kto uważa że społeczeństwo materialnie istniejące powinno uporządkować się tak, by możliwie bliskie było temu modelowi.

Społeczeństwo tradycyjne jest kategorią zupełnie inną, niż społeczeństwo nowoczesne, czy tym bardziej społeczeństwo ponowoczesne. Odmienny jest wzajemny układ budujących je części, odmienny charakter mają wiążące je ze sobą zależności, odmienny wreszcie charakter mają same składające się na nie elementy. Można opowiadać się albo po stronie społeczeństwa tradycyjnego – i wtedy jest się tradycjonalistą, albo po stronie któregoś z wariantów społeczeństwa nowoczesnego – i wtedy jest się, zależnie od obranego wariantu, liberałem, nacjonalistą lub socjalistą. Ważne jest jednak, że kategorie te są rozłączne i pozostają wobec siebie w stosunku wykluczającym się. 

Mamy mimo tego wielu nominalnych tradycjonalistów, którzy bądź to okazują się zelotami instytucji i mechanizmów alternatywnych dla społeczeństwa tradycyjnego – nie atakując co prawda otwarcie samego jego modelu ani jego historycznych materializacji, albo też jeszcze bardziej zaskakujący przypadek osób pełniących niekiedy eksponowane funkcje w środowiskach które powinny mieć charakter tradycjonalistyczny, w niewybredny jednak nierzadko sposób nie tylko wyśmiewających tradycyjne archetypy ale również bezpardonowo obrażających wszystkich tych, którzy się do nich stosują. 

Weźmy dla przykładu poruszany już wyżej przypadek religii. Człowiek tradycyjny jest bez wątpienia człowiekiem religijnym. Jest nie tylko otwarty na sferę metafizyki i przekonany o jej realności, ale również świadomy jej przenikania w sferę doczesną, zależności łączących metafizykę i świat doczesny, wreszcie swojego własnego bytowania w środowisku również metafizycznym. Tradycjonalista świadomy jest realności mitu, wie że Opatrzność czuwa nad światem, zdaje sobie sprawę ze Świętych obcowania, zwraca się o pomoc do swojego anioła stróża – innymi słowy, jest człowiekiem religijnym.

Oto jednak w środowisku polskich tradycjonalistów pojawiła się dziwna tendencja, by w prześmiewczych kontekstach przywoływać dziewictwo Najświętszej Maryi Panny, by z jakimś zaiste perwersyjnym upodobaniem przywoływać Jej imię, wyśmiewając wyprowadzany od Niej sposób ubierania się. Kiedy indziej bezceremonialnie kwituje się jako „fideizm” i „głupawkę” każde stwierdzenie o możliwości doświadczenia bożej obecności lub działania Ducha Świętego w życiu codziennym. Historyczne relacje o nawróceniu czy o doświadczeniu cudowności też interpretuje się na sposób typowy dla pozytywistycznego scjentysty lub marksistowskiego materialisty historycznego, a najczęściej padającą inwektywą jest „ciemny zabobon z lasów”. To postawa typowa raczej dla wolteriańskiego ateisty lub pozytywistycznego scjentysty, niż dla tradycjonalisty. 

Sięgnijmy po przykład kolejnej instytucji typowej dla społeczeństwa tradycyjnego, mianowicie do monarchii; krytykowana tu kategoria działaczy organizacji nominalnie tradycjonalistycznych w sposób ewidentnie wskazujący na brak jakiejkolwiek identyfikacji duchowej czy umiłowania tej instytucji, lubuje się w obśmiewaniu wiary monarchicznej i mistyki towarzyszącej monarchii. Kościół katolicki i doktryna katolicka służą tu jako swoista pałka do wbijania ludziom do głowy światłego postępu, mającego polegać na przyjęciu czysto racjonalistycznego i materialistycznego oglądu rzeczywistości. Tymczasem społeczeństwo tradycyjne naszego kręgu cywilizacyjnego rozumiało monarchię i w ogóle historyczne elity tradycyjne jako element również porządku duchowego i zdolne wywierać wpływ również w sferze duchowej. 

Mamy z kolei instytucję rodziny; w społeczeństwie tradycyjnym naszego kręgu kulturowego jest to rodzina patriarchalna i wielodzietna. Nasza kultura zna również określone archetypy męskości i kobiecości łączące się z funkcjami rodzicielskimi i społecznymi każdej z płci. Archetyp tradycyjny nie jest oczywiście jego niezamierzenie karykaturalną w swych uproszczeniach wersją przedstawianą w wielu środowiskach konserwatywnych i katolickich, jest to jednak coś całkowicie przeciwstawnego nowoczesnemu modelowi mieszczańskiemu. 

W największym uproszczeniu, w społeczeństwie tradycyjnym mężczyzna ma powinności ojca i gospodarza, kobieta zaś – matki i gospodyni. Każda z płci spełnia je, oczywiście, nie tylko zaopatrując dom w pożywienie w przypadku mężczyzny i nie tylko pracując w domu w przypadku kobiety, w swej zasadniczej istocie mężczyzna i kobieta pozostają jednak zawsze przede wszystkim rodzicami i gospodarzami, układ zaś między nimi ma charakter patriarchalny. 

Przeciwieństwem modelu tradycyjnego jest nowoczesny model rodziny mieszczańskiej jako rozwiązywalnego i warunkowego kontraktu wolnych i równych stron, zawiązywanego dla obopólnych korzyści. Nie dostrzega się tu ciążących na małżonkach powinności ani wobec siebie nawzajem, ani w postaci powinności przyjęcia i wychowania potomstwa. Małżeństwo nie jest wzajemną służbą, lecz romansem. 

I oto w środowisku polskich monarchistów odezwały się i nawet zyskały pewną popularność głosy, nie tyle nawet opowiadające się wyraźnie i twardo po stronie modelu nowoczesnego a przeciwko modelowi tradycyjnemu, ile w sposób niewybredny atakujące i obraźliwie wyśmiewające tych, którzy wybrali i podjęli wysiłek realizacji w swoim życiu tradycyjnego modelu kobiecości, rodziny i rodzicielstwa. Ktoś wyśmiewający i atakujący archetypy i instytucje społeczeństwa tradycyjnego w zamian proponując instytucje nowoczesnego modelu mieszczańskiego, nie jest oczywiście tradycjonalistą, tylko rzecznikiem modernizacji i wyrugowania zachowanych resztek społeczeństwa tradycyjnego. 

Dochodzimy wreszcie do ostatniej kwestii, to jest do gospodarki. Wracamy tu do wspomnianego przypadku organizacji legitymistycznej i monarchistycznej, która w zasadzie przekształcić się powinna już dawno w kółko monarchistów w ramach pewnej prawicowo-libertariańskiej partii politycznej, rozpoznawanej głównie dzięki swojemu skandalizującemu przywódcy. Nie będziemy tu wnikać w szczegółowe dywagacje polityczne i ustrojowe, poprzestając jedynie na ogólnym przypomnieniu że społeczeństwo tradycyjne jest hierarchiczną wspólnotą a nie przypadkowym zbiorowiskiem „wolnych i równych” jednostek wchodzących ze sobą w interakcje właściwie tylko podczas transakcji rynkowych.
Łączenie monarchii z libertarianizmem i „wolnym rynkiem” nie ma oczywiście nic wspólnego z modelem społeczeństwa tradycyjnego i całkowicie wypacza sens monarchii, przez to zaś też tę instytucję kompromituje, redukując ją do jakiejś karykaturalnej wizji „nocnego stróża” w liberalnej utopii państwa-minimum. W ogóle, o ile rynek był jedną z instytucji funkcjonujących (w określonych ramach) w społeczeństwach tradycyjnych, to gospodarka regulowana jedynie albo niemal jedynie przez rynek działa na społeczeństwo odśrodkowo i korodująco. 

Można mieć zatem albo tradycyjne społeczeństwo w którym gospodarka jest porządkowana (regulowana) przez politykę i służy celom pozagospodarczym, albo liberalną gospodarkę która rozsadza tradycyjne społeczeństwo, ubezwłasnowolnia państwo i uzależnia od siebie pozostawione przez liberałów samym sobie jednostki. Są to dwa wykluczające się nawzajem scenariusze i dlatego tradycjonalista, ani nawet konserwatysta, nie może być zwolennikiem „wolnego rynku”. 

Zdemaskować farbowane lisy

Mimo tego, że uwagi tu spisane są w zasadzie rejestrem oczywistości, pleni się u nas fenomen zarówno pseudokonserwatystów w sposób nihilistyczny odnoszących się do dorobku przeszłości, jak też działaczy organizacji tradycjonalistycznych, którzy aktywnie zwalczają społeczeństwo tradycyjne i przeciwstawiają mu wizję sprawiedliwego porządku społecznego zaczerpniętego wprost z pism liberałów, scjentystów lub endeków. Osobom tym warto uświadomić czym jest prawdziwy konserwatyzm i tradycjonalizm, a może zdecydują się wtedy dostosować swą faktyczną tożsamość do tej deklarowanej. Warto również, zarówno zaszłą „nieoczekiwaną zamianę miejsc”, jak i faktyczną naturę tradycjonalizmu i konserwatyzmu, wyjaśnić osobom postronnym, by nie dały się na tę „maskirowkę” farbowanych lisów nabrać. 

Ronald Lasecki