czwartek, 3 listopada 2016

Ultima Ratio: Ateizm – wyższa świadomość czy ułomność?


14670597_223193641432085_1725721058969876518_n
      W wielu sferach i kręgach społecznych lekceważące podejście do spraw religii (ale tylko chrześcijańskiej!) należy do kanonu dobrego smaku, jest po prostu elementem mody. Modnie jest krytykować kolejne posunięcia Kościoła, lekceważyć hierarchów (krnąbrnych staruszków ciągle sarkających na dobrego papieża Franciszka) czy naśmiewać się z obiektów kultu. Równie modne jest spoglądanie z wyższością na osoby tenże kult praktykujące. Słowem, kontestacja chrześcijaństwa jest częstokroć biletem wstępu na salony. Najlepiej, jeśli jest to kontestacja obłudna i naiwnie powierzchowna.

K. Chesterton stwierdził, iż krytycy chrześcijaństwa w swych poglądach zwykle sami sobie zaprzeczają. Na przykład zarzucają, że religia ta kształtuje nieudacznictwo, zaś jej wyznawcy są słabeuszami – bo nakazuje miłość nieprzyjaciół i nadstawianie drugiego policzka napastnikom. Jednocześnie zaś twierdzą, że popycha swoich wyznawców do brutalnej agresji – bo przecież stosy, inkwizycja, krucjaty, konkwistadorzy itp. Każdy z tych zarzutów jest tylko z pozoru słuszny i opiera się na powierzchownej analizie faktów.

Innym zabiegiem jest budowanie fałszywej analogii pomiędzy islamskim ekstremizmem (powszechnym i wpisanym w istotę islamu) a chrześcijańskim ekstremizmem (zazwyczaj wydumanym albo zachodzącym setki lat temu). Dzięki temu można w odbiorcy wzbudzić wrażenie, iż wszystkie religie są groźne, bo prowadzą do rozlewu krwi, zaś ateizm jest niegroźny i bezpieczny dla wszystkich. Nie ma bogów, więc nie ma podziałów, wszyscy ludzie są braćmi[1].

Równie popularne jest spoglądanie na chrześcijaństwo z przyjęciem fałszywych analogii. Dzięki temu można zdeprecjonować jego rolę i uzbroić się w cały arsenał błędnych argumentów. Toteż chrześcijaństwa nie traktuje się jak religii, lecz jako jedynie światopogląd, styl życia – tak jak wegetarianizm, ruch prepersów lub fitness. Czyli zjawisko, które przynosi liczne korzyści społeczne i osobiste, lecz odnosi się jedynie do praktycznej aktywności ludzkiej, a nie do sfer głębszych. Na przykład będziemy szanować człowieka, który utrzymuje swe ciało w dobrej kondycji fizycznej dzięki regularnym ćwiczeniom i odpowiedniej diecie.
Ale uznamy go za niebezpiecznego psychopatę, jeżeli będzie dzielił ludzi na lepszych i gorszych tylko z tej perspektywy. Jeśli na dodatek swym dzieciom będzie nadawał imiona pochodzące od przyrządów sportowych i ćwiczeń fizycznych, i to w ceremonii mającej miejsce na siłowni. Jeśli w końcu będzie uczęszczał nie do kościoła, tylko na „nabożeństwa” motywujące do bardziej intensywnych ćwiczeń, zaś przy wieczerzy wigilijnej podzieli się z rodziną batonikiem energetycznym poświęconym przez instruktora fitnessu. Niewątpliwie w tak absurdalny sposób wszelkie praktyki religijne muszą wyglądać z ateistycznej perspektywy.

Zgodnie z tą wykładnią rolą religii chrześcijańskiej jest tylko kształtowanie w ludziach wzajemnej życzliwości i szacunku, zaś wszelkie dalej idące działania są przejawami niebezpiecznego fanatyzmu. Tylko że chrześcijaństwo tak pojmowane w ogóle religią nie jest. Religia nie jest ruchem społecznym, ani poglądem politycznym. Jest właśnie religią.

Można zaryzykować stwierdzenie, iż nie praktykujemy wiary, by być dobrymi ludźmi. Proces ten można traktować jako uboczny efekt podążania drogą ku rzeczywistemu celowi, którym jest wyzwolenie się z wszelkiej niedoskonałości i ułomności tego świata w zjednoczeniu z Bogiem.

Prawda jest taka, iż ateiście bardzo trudno zrozumieć katolika, ale również każdego człowieka żarliwie religijnego – buddystę, żyda czy muzułmanina. Jest bowiem pozbawiony całej ogromnej i niezmiernie istotnej płaszczyzny ludzkiej działalności. Jako osoba wyzuta z wiary w nadrzędny kanon wartości i rzeczywistość doskonalszą od doczesnej ateista jest osobą intelektualnie okaleczoną. Znacznie łatwiej pojmie chrześcijanina niecywilizowany analfabeta czczący totemy swych przodków zgodnie ze swymi odwiecznymi wierzeniami, niż postępowy i oświecony ateusz. Znacznie lepiej zrozumie szlachetną i dystyngowaną muzykę organową, chłodne dostojeństwo gotyckiej katedry, czy pełną napięcia ciszę towarzyszącą konsekracji.

[1] Zastanawiający jest wobec tego fakt, iż najbardziej spektakularne przykłady ociekających krwią podziałów brały swój początek nie z afirmacji wiary w Boga, tylko z jej podważenia.