czwartek, 3 listopada 2016

Maria Pilarczyk: W warsztacie nowych form

kucie-kos“Myśl Polska dziś jeszcze podobna jest bardziej do kapliczki, w której trzeba dbać o to tylko, aby ogień nie wygasł, niż do warsztatu, w którym ceni się i szanuje narzędzia, ale nie zachowuje się ani na chwilę dłużej niż potrzeba złamanego dłuta, nie przypuszcza się że pietyzm może zastąpić koła wygryzione przez rdzę.”

(Stanisław Brzozowski, Legenda Młodej Polski)

        Jako nacjonaliści nie możemy trwać myślowo w przeszłości, nie możemy jej idealizować, patrzeć na nią bezrefleksyjnie ale oceniać ją z pozycji krytycznej. Nie możemy być grupą oderwanych od realnych problemów ekscentryków, pogrążonych w dyskusjach o nieistniejących zagadnieniach ignorantach, ponieważ byłby to początek naszego końca. Nie możemy tym samym posiadać poglądów konserwatywnych, które wypływają z dwojakiego źródła, nie zawsze zresztą złego. Pierwsze źródło konserwatyzmu, strach przed nowością, jest zjawiskiem skrajnie negatywnym, noszącym znamiona patologiczne. Nie da się na tym strachu, jak na każdej fobii, nic zbudować. Wypływa on najczęściej z wrodzonych defektów jak np. brak kreatywności lub nabytych ułomności jak np. bierna postawa intelektualna wobec życia. Drugie źródło konserwatyzmu bierze swój początek w przywiązaniu do tradycji, szacunku do przodków i ich dziedzictwa, jest więc zbudowany na pozytywnym fundamencie. Na tym samym fundamencie zbudowany być może jednak o wiele potężniejszy gmach. Konserwatyzm, w przeciwieństwie do np. narodowego-radykalizmu, jest bardzo ograniczający, niezdolny do samoistnego życia, wcielania na szerszą skalę idei w czyn przez swoją utopijność. Redukowanie swojej roli do pasożytnictwa na już wytworzonym dorobku naturalnie pozbawia wielu ważnych z tak biologicznego jak i duchowego punktu widzenia przymiotów. W tym kontekście patrzenie z pozycji kolan na przeszłość człowieka “konserwatywnego”  jest jak najbardziej adekwatna do jakości jego myśli, ale bynajmniej niegodne podziwu czy naśladowania. Pozbycie się z warsztatu zbędnych materiałów, wyrzucenie zepsutych narzędzi i oczyszczenie z kurzu przeszłości tych wiecznych, ponadczasowych [1], które nigdy się nie psują, nigdy nie dezaktualizują, nie stają się anachronizmem, sentymentalnym balastem i mogą służyć dalej – jest pierwszym krokiem w stronę wytworzenia nowych form.

Coraz częściej zdaję sobie sprawę, że żyjemy w społeczeństwie, w którym myśl dla większości jest jednorazowym wysiłkiem prowadzącym do odnalezienia dla siebie wygodnego dogmatu. Dogmatu w oparciu o który staramy się w sposób banalny wyjaśnić wszystkie, nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia. Dogmatu w którego bezrefleksyjna wiara odbiera nam, w imię złudnych celów, możliwość przeprowadzenia realnych zmian.  Dogmatu do którego automatycznie dopasowujemy resztę poglądów, zamiast bezpośrednio badać faktyczną wartość ich poszczególnych części. Dogmatu który sprawia, że obraz świata przestaje być kolorowy, pełen odcieni i stopni, w tym szarości, a zaczyna być zredukowany do czerni i bieli. Nie jest do końca ważne co stanie się naszym dogmatem, ważne że zastąpi on logiczne myślenie, zabije naszą indywidualność, a zrodzi polityczne zacietrzewienie i zamknięcie na rzeczywistość. W najlepszym wypadku skutkiem takiego stanu rzeczy będzie brak politycznej samoświadomości, w najczęstszym nieustanne powielanie błędów środowiska, beznadziejne zamknięcie się w kręgu powtarzanych błędów. Spotkałam na swojej drodze szereg osób, które szczególnie wyróżniały się swoją spostrzegawczością, otwartością i ciekawością nowych myśli – nie jest to równoznaczne z ich akceptacją – ale wstępując do środowiska narodowego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki redukowały swoje bogate przedtem wnętrze do poziomu pozwalającego na zaledwie powtarzanie wciąż tych samych, utartych i powszechnie akceptowanych sloganów. Dlatego właśnie tak bardzo doceniam rolę indywidualizmu, który stanowi obok pragnienia wiedzy jedno z pierwszych spośród narzędzi w warsztacie nowych form. [2]

Dzisiejszy nacjonalizm nie rzadko cechuje oderwanie nie tylko od rzeczywistości ale i od historii. Kreuje on w mojej ocenie postawę ahistoryczną, człowieka skończonego, który patrzy na historię jak na już dokonany proces, z którego dowolnie wybiera aktualnie wygodne dla siebie pozy. Określać ma nas jedynie ta bardzo wąska część dziedzictwa przodków, którą uważamy za właściwą, zachowując przy tym pełną powierzchowność i egocentryczne nadęcie. Pozostała część historii ma nas nie dotyczyć i w żaden sposób automatycznie nie determinować, choć właśnie przez to szczególnie silnie odciska na nas swoje piętno.  Podejście ahistoryczne jest wyjątkowo złudne i przez to szkodliwe. Nasze wnętrze kreują przede wszystkim przebyte doświadczenia, dopiero dalej “niezależna” od nich myśl, które wpisują się w ogólny bieg wydarzeń historycznych. Im bardziej próbujemy się od historii uwolnić, tym bardziej stajemy się jej zakładnikami, bezwiednymi trybikami, które mimo wiary w swoją “wolność” są całkowicie podległe warunkom wytworzonym na zewnątrz nich. Jeszcze nikt nie zmienił swojego położenia poprzez wyłączne zaklinanie rzeczywistości. Zmienić może je co najwyżej ciężka, rzetelna praca, do której rozpoczęcia jest jednak potrzebna uczciwa ocena stanu wyjściowego i “heroiczna wola”. Myślę, że właściwym jest stwierdzenie, że człowiek jest podległy toczącej się historii, ale posiada odpowiednie narzędzie ażeby móc się od niej uwolnić, wyszarpać życiu prawdziwą wolność. Tym narzędziem, przydatnym również w naszym warsztacie jest rzetelność w pracy zarówno nad sobą jak i otaczającym światem. Należy skończyć z półśrodkami, powierzchownością, działaniem na pokaz, a zabrać się za żmudną, realną walkę z materią.  Nie możemy sobie pozwolić na świadome niestawanie do tej walki, co gorsza nadawać tej kapitulacji heroicznego znaczenia, przypisując sobie szczególną wrażliwość czy przeznaczenie. Dla ludzi wolnych osiągnięcie odpowiedniego poziomu samopoznania powinno być, na przekór determinizmowi, źródłem pracy, a nie pesymistycznej podległości wobec historii ubranej w szaty wolności. Samopoznanie, sprawdzenie swoich możliwości tworzenia, wytrwałości w działaniu i wytrzymałości w pokonywaniu trudów jest kluczowe dla dalszej pracy.

Musimy pamiętać, że rozwój opiera się na kontestacji, nie tylko jednej, poprzedzającej epoki ale w mniejszym lub większym stopniu całego dotychczasowego dorobku. Jego fundamentem jest pewna arogancja, z którą staje młody człowiek na początku życiowej wędrówki. Staje i już wie, już widzi jak wiele zostało dokonane przed nim. Zachwyca się tym, ale tylko przez chwilę, następnie zabiera się do rzetelnej pracy. Tak właśnie kontynuuje dzieło mistrzów, a nie się przed nim płaszczy. Świadomość swojej siły, wspomniana arogancja wobec przeszłości, chęć udźwignięcia na własnych barkach pełnej odpowiedzialności za swoje życie to punkt wyjściowy naszej pracy. Szanujemy dorobek przodków ale przez to właśnie starajmy się go rozwijać, ulepszać, a nie żyć z jego wytworów, ponieważ życie jako proces polega na tworzeniu, a nie wyłącznie używaniu tego co już powstało. To używanie jest zazwyczaj bardzo płytkie, nie sięgające do źródła danego wytworu, stanu. Taka powierzchowność tworzyć może tylko komizm środowiska, które nie jest zdolne do wytworzenia czegokolwiek ponad tę śmieszność. Przyjmowane pozy są karykaturą stanów wytworzonych przez ciężkie warunki życia minionego, “zmagań ze światem”, nieustannego wysiłku. Zdają się oni nie zauważać, że przeszłość to nie gesty, deklaracje ale wieki ciężkiej pracy, walki i poświęceń.[3] Spłycanie przeszłości jest szkodliwe nie tylko dla wartościowania jej samej, ale również pojmowania naszego miejsca w niej. Tak jak uniesioną dłonią w geście zwycięstwa nie wygrywa się bitwy, tak powierzchownym naśladownictwem nie tworzy się kultury godnej naszych przodków. Źródłem głębokiej kultury jest samo życie, jego trud, a właściwie opór który rodzi. Dziś próbuje nam się wmówić, że kulturę tworzą ludzie całkowicie oderwani od życia, a dziedzictwo historyczne jest najpełniej reprezentowane przez osoby, które przestały je tworzyć albo dystansują się od odpowiedzialności za jego rozwój.

Nowe formy znajdują się w warsztatach, a nie za muzealnymi gablotami. Część ludzi mylnie patrzy na wszystko to co zostało wytworzone przez człowieka jak na przyrodę, coś z góry danego, a nie jak na dzieło w którym jest miejsce na indywidualną twórczość i samodzielne decyzje. W naturze każde próby jej ulepszenia kończą się klęską, ponieważ nie da się sprawić żeby natura była bardziej naturalna, ale nie można tej tezy przenosić analogicznie na społeczeństwo. Społeczeństwo jest bowiem dziełem ludzkich rąk, a właściwie woli człowieka i tak jak my przez cały okres swojego istnienia się zmienia, udoskonala wyczerpując zasadę nieustannego postępu.

Maria Pilarczyk