piątek, 23 grudnia 2016

Jan Skowera: Kasty polityczne społeczeństwa polskiego


kasty-zwyczaje
      Większość prób scharakteryzowania politycznego polskiego społeczeństwa posiada tę zasadniczą wadę, iż nijak się ma do rzeczywistości. Co nam mówi dla przykładu taki podział na patriotów i nie patriotów,  przy czym tych pierwszych ma być rzekomo ok. 75%. Skoro jest tak dobrze to czym wytłumaczyć frekwencję wyborczą przeważnie poniżej 50% – patriotyzmem? Czytałem ostatnio o plebejuszach i elitach. Coś równie absurdalnego spotyka się rzadko, chociaż autor tej tezy ogólnie pisuje całkiem sensownie. Nie możemy się zgodzić na klasyczny podział społeczeństwa polskiego na prawicę, lewicę i centrum, z tego prostego względu, iż ci, których na Zachodzie opisuje się jako ultra narodową prawicę, wdrażają w Polsce takie socjalne reformy, o jakich świat już dawno zapomniał, a były utożsamiane wyłącznie z opcją lewicową. Dla odróżnienia się od prawicy, polska lewica „katuje się” tak niszowymi markami samochodów, jak przystało na godnych reprezentantów „ludu pracującego miast i wsi”, jak Ferrari, a w przypadku skrajnego poświęcenia sprawie – Porsche.  Jeżeli tę systematykę uzupełnimy o podział na katolików i niewierzących, to już o społeczeństwie polskim nie będziemy wiedzieli niczego.

Starając się obserwować postawy i dokonywane wybory Polaków, a nie to, co sami o sobie mówią, uczyniłem – na własny użytek – następujące rozróżnienie na: warcholstwo, agenturę i naród. Są to trzy kasty społeczeństwa polskiego. Trzy kręgi wzajemnie na siebie zachodzące, na obrzeżach o bardzo rozmytej tożsamości, natomiast ich jądra w pełni przypominają właśnie indyjskie kasty, gdzie granica bywa nieprzekraczalna.

Najpierw kilka słów chakteryzujących te grupy, a później o ich pochodzeniu. Na warcholstwo, jak i na pozostałe kasty, składa się wiele różnych postaw, zachowań i poglądów. To w tym kręgu społecznym ulokowała się tzw. „milcząca większość”, która tradycyjnie nie uczestniczy w wyborach, tylko dlatego, że może – ale już nie musi. Warcholstwo jest z zasady niezadowolone ze wszystkiego. To, co polskie z reguły uważa za najgorsze – a przeważnie samo jest wytwórcą. Tożsamość narodowa – a właściwie obywatelstwo – to czysty przypadek, wynikający z miejsca urodzenia. Warchoł po wyjeździe za granicę „zapomina” języka „ojczystego” szybciej, niż zdąży nauczyć się nowego. To trafiający się jeszcze tu i ówdzie i nazywający samych siebie: „tutejsi”. To generalnie ci, których na nic nie stać i na nic – oprócz prywaty – nie znajdują czasu.

Agentury nie na leży postrzegać w klasycznym tego słowa znaczeniu. To nie ci, którzy zbierają i sprzedają tajne informacje. Tych, w porównaniu z potężną grupą społeczno-polityczną, można policzyć „na palcach jednej ręki”. Dla właściwszego zrozumienia agentury, najpierw należy opisać jej pochodzenie, przez co łatwiej będzie zrozumieć jej rolę. Generalnie to grupa ludzi, którym interesy obce są bliższe od interesów państwa, w którym żyją.

Naród to w żadnym przypadku wspólnota etniczna – chociaż bywa, do zilustrowania czego posłużę się przykładem. W trzy dni po referendum w sprawie Brexit’u znalazłem się w Londynie. Temat gorący, rozmawiali o tym wszyscy. W gronie zwolenników „rozwodu” z Unią znalazł się m.in. włoski restaurator, hinduski kupiec, czy afrykański robotnik. Żaden z nich nie był członkiem „high society” z londyńskiego City, ani potomkiem Wilhelma Zdobywcy, a jednak przyjęli, po pierwsze, aktywną postawę, a po drugie, taką, jaką angielska większość określiła mianem „interesu narodowego”. Oni wszyscy potwierdzili swoją przynależność do angielskiej politycznej wspólnoty narodowej, czym wywołali spore zdziwienie, a niekiedy wręcz szok, w środowiskach polskiego warcholstwa.

Zwornikiem tej część polskiego społeczeństwa określonej jako naród jest Kościół katolicki. To jedyna sprawnie funkcjonująca struktura społeczna, która podtrzymuje polski byt narodowy, a przez to i państwowy. Chociaż wiele grup społecznych narodowej kasty nie jest ideologicznie związanych z Kościołem, to rozumując w kategoriach narodowych nie podważa jego pozycji politycznej. Brak świeckiego elementu – „tronu”  – jednoczącego środowiska utożsamiane z narodem, jak jest to np. w Anglii, znacznie osłabia tę opcję polityczną w Polsce. Przez wieki monarchiczny „tron” zastępował republikański „dwór”, po 1945 skutecznie „wymazany” z polskiej sceny politycznej.

Różne reakcje polityków po sędziowskim kongresie.
Foto: Kuba Atys / Agencja Gazeta/Internet
Przyjrzyjmy się pochodzeniu najliczniejszej obecnie w Polsce kaście politycznej – warcholstwu. Jest rozwiniętą i zmaterializowaną formą bytu polskiej myśli republikańskiej. Powstawała i rosła w siłę wraz z umacnianiem się tej formy ustrojowej, szczególnie intensywnie po wygaśnięciu dynastii Jagiellonów. Szlachta po zdobyciu pełnej kontroli nad państwem zniszczyła wszelkie jego struktury, które by mogły zagrażać jej monopolistycznej pozycji, skrupulatnie pilnując króla, aby przypadkiem nie naruszył „wypracowanego” status quo. Rozległy obszar terytorialny państwa, odziedziczony po Jagiellonach i jego potencjał biologiczny zdawał się gwarantować wieczne istnienie i bezpieczeństwo. Troska o państwo ówczesnego społeczeństwa sprowadzała się jedynie do dbałości o własny byt, kondycja „organizmu” w którym żyło interesowała niewielu. Istnieje potoczny pogląd, że republikanizm buduje społeczeństwo obywatelskie. Oczywiście głosicielami tego ewidentnego kłamstwa są przeciwnicy monarchii. Jest dokładnie na odwrót. Republikanizm jest kwintesencją prywaty i egoizmu, z czego warcholstwo wywiodło swój „etos” stanowy. Szlachta w swoim egoizmie była gotowa na ołtarzu prywaty złożyć byt państwa – i złożyła. Szlachetne rycerstwo, które na czele z Władysławem Łokietkiem uratowało polską państwowość z czasem stało się szlachetnym już tylko z nazwy, zaślepione egoizmem i prywatą przekształciło się, w znacznym procencie, w bandą warchołów, część z nich poszła jeszcze dalej, oddając się służbie zaborcom. W czasach zaborów kastę „szlachetnych warchołów” masowo uzupełniły uwłaszczone rzesze chłopstwa i wyzwolonego mieszczaństwa. Terror okupantów, zapoczątkowany upadkiem Konfederacji Barskiej trwał – w wersji jawnej i oficjalnej – do  ostatnich lat dwudziestego wieku, co nie zachęcało do obywatelskiego zaangażowania – budowania społeczeństwa obywatelskiego, kwitła natomiast „milcząca większość”. Po odzyskaniu tzw. niepodległości okazało się, że „karty” zostały już wcześniej rozdane i tylko nielicznym udało się „przeskoczyć” przez płot. Tak wiele się zmieniło, żeby wszystko mogło pozostać po staremu!

Agentura polityczna, jako zjawisko całkiem legalne, ukonstytuowała się w Polsce w dobie wolnych elekcji. Kandydować na króla mógł praktycznie każdy, a wygrywał ten, który więcej zapłacił. Z czasem, co przezorniejsze dwory, dla utrzymania stałych wpływów, utrzymywały stałych płatnych agentów – „jurgieltników”. O tym, iż stała się to praktyka powszechna, świadczy powstanie tego potocznego, spolszczonego określenia.  W czasie zaborów płatni agenci – współpracownicy, życzliwi informatorzy, prowokatorzy itp. – byli niezbędni, żeby utrzymać podbity naród w ryzach. Był to już inny rodzaj agentury, rozbudowany na wiele większą skalę, poszerzony o nowe warstwy społeczne, z włączeniem grup etnicznych zamieszkujących tereny dawnej Rzeczypospolitej.  Nie były to jak na początku jednostki. Zmiana ilościowa i jakościowa była znaczna, niezmiennym pozostał obyczaj polityczny, który wyszedł z „elit” i trafił do „ludu”. Dla zachowania kontroli nad polskim żywiołem zaborcy bardzo chętnie wykorzystywali mniejszości narodowe i religijne. W drugiej połowie XIX wieku do grona agentów i konfidentów dołączyli socjalistyczni agitatorzy, nawołujący do światowej robotniczej rewolucji. Po roku 1918 wszystkie te grupy, które pozostały na terytorium odrodzonej Polski stworzyły bogatą sieć agentury, która zdobyła własną autonomię polityczną, do czego zostały wykorzystane mniejszości religijno-etniczne, stanowiące znaczący odsetek społeczeństwa polskiego.

Naród polityczny jest tak stary jak polska państwowość. Został ukształtowany przez dwa siły ściśle ze sobą współpracujące, współdziałające i nawzajem się uzupełniające – monarchię i Kościół. Wszystkie byty państwowe muszą zawierać w sobie pierwiastek materialny i duchowy. Pierwiastek materialny, lokalny przywódca plemienny Mieszko, poprzez przyjęcie chrztu nadał materii ducha i w ten sposób powstała nowa wartość polityczna. O tym, iż niezbędne dla funkcjonowania narodu politycznego są te oba elementy najlepiej dowodzą dwa historyczne fakty. Pierwszy, kiedy po najazdach sąsiadów w pierwszej połowie XI upada państwo polskie, odbudowuje je dziedziczny monarcha Kazimierz Odnowiciel. Tylko on mógł dokonać tego dzieła z racji prawa do dziedziczenia tronu. Gdyby zabrakło dziedzicznego monarchy, ten, nie do końca okrzepły, twór państwowy zostałby podzielony pomiędzy sąsiadów z zachodu, południa i wschodu. Dokładnie jak to się stało pod koniec XVIII wieku. Drugi przypadek potwierdzający nierozłączność „ducha od materii” miał miejsce na przełomie XIII i XIV wieku. Po prawie dwustu latach rozbicia dzielnicowego nastąpiła daleko idącą „dekompozycja” polskiej świadomości politycznej. Przetrwała ona najsilniej w strukturze Kościoła katolickiego. To Kościół był siłą sprawczą, która doprowadziła najpierw do koronacji Przemysła II na króla Polski, a po jego skrytobójczej śmierci, ostatecznie działa „zjednoczenia” dokonał Władysław Łokietek. Słowo zjednoczenie zasługuje jak najbardziej na cudzysłów, ponieważ nie objęło ono wszystkich ziem piastowskiego dziedzictwa. Po raz trzeci monarcha i Kościół otwarli drogę dla rozwoju – budowy narodu polskiego. Trzej władcy: Mieszko, Kazimierz Odnowiciel i Władysław Łokietek, dzięki wsparciu Kościoła katolickiego zadecydowali o powstaniu i przetrwania narodu polskiego do czasów współczesnych. Gdy zabrakło dziedzicznego monarchy naród stracił istotny – świecki element wsparcia. Kościół pielęgnował narodową tożsamość, ale republikańskie warcholstwo wspierane i manipulowane przez agenturę doprowadziło do unicestwienia państwa. Czas zaborów był to moralnym katharsis szlachty, która przestała być „przewodnią siłą” społeczeństwa polskiego, ale odrodzona stała się, nie wyłącznym, ale istotnym elementem narodu polskiego. Powstało pojęcie „dwór polski”, jako grupa społeczna – kasta, budząca bardzo pozytywne skojarzenie, z wielkim poświęceniem i ofiarnością walcząca o odzyskanie niepodległości. Sowiecki okupant „doceniając” znaczenie „dworu” dla zachowania narodowej tożsamości, postanowił go unicestwić, chociaż nie stanowił znaczącego zagrożenia politycznego. Odzyskana niepodległość dlatego jest rzekomą, ponieważ nie zwróciła „dworowi” to co „dworskie”, przynajmniej w takim zakresie, żeby ta część społeczeństwa polskiego mogła się odrodzić.

Naród polski jest w głębokiej defensywie od samego początku odzyskania niepodległości. Pomimo wygrania Bitwy Warszawskiej i upadku komunizmu polska państwowość nie jest absolutnie pewna. Sto lat toczy się walka nie o rozwój, godne życie, lecz  przetrwanie. To agentura, a nie naród, decyduje o chwilowych losach państwa. Historyczną szansę zaprzepaściliśmy po wygranej wojnie z Bolszewikami, wówczas Polska miała swoje „ 5 minut” i mogła wzmocnić swoją niezależność i spójność wewnętrzną przywracając monarchię. Szansa była wielka, ale dzisiaj jeszcze nie wiemy czy zdecydowało warcholstwo, czy agentura. Na początku XXI wieku Polska walczy o przetrwanie podobnie, jak w drugiej połowie XVIII wieku. Wówczas z tej walki zwycięsko wyszło warcholstwo i agentura, a państwo przestało istnieć. Nie ma mądrego, który by znał odpowiedź na pytanie, czy się zakończy ta walka teraz. Powrót do idei państwa opartego na filarach monarchii i religii daję większą szansę na przechylenie szali zwycięstwa  na stronę politycznego narodu.

Jan Skowera