wtorek, 24 stycznia 2017

Arkadiusz Jakubczyk: Rebelia zimową porą

Podobny obraz         Mija kolejna rocznica buntu styczniowego i wynikającej z niego wojny polsko-rosyjskiej, która okazała się dla nas i naszego królestwa druzgocącą w skutkach. Chociaż obłęd pierwotnego zrywu jest przypominany z roku na rok, Polacy nadal nie potrafią rozróżnić pomiędzy powstańczym szaleństwem en gros a osobistym bohaterstwem jego szeregowych uczestników. Osobiście, obiecuję, że temat ten poruszam po raz ostatni, po prostu nie lubię rzucać grochem o ścianę.
 
Pozwolę sobie zacząć od faktów corocznie przypominanych, również na portalu MK (Myśl Konserwatywna - przyp. Redakcji RCR), które są nie do przyjęcia dla większości Polaków. Po pierwsze, powstanie styczniowe doszczętnie zniszczyło polskość na ziemiach zabużańskich, a jego końcowym rezultatem była fala intensywnej rusyfikacji. Owa rusyfikacja dotknęła stany najbardziej wartościowe społecznie, stanowiące depozyt najwyższej próby polskości, tj. ludzi wykształconych i światłych. Oczywiście, do tragicznego rachunku dodać trzeba także straty materialne. Jeżeli miałbym przypisać owej zawierusze jakiś przydomek, to „powstanie narodowobójcze” uważam za adekwatniejsze. Jego celem ostatecznym nie był Bóg i miłość bliźniego, przywódcy powstańców nie kierowali się roztropnością, nie walczyli też  o przetrwanie tkanki i „ducha narodu”, jak na przykład podziemie antykomunistyczne działające po II wojnie światowej. 

Co mówią nam świadectwa, refleksje opublikowane w 50. rocznicę tamtych dni: „W nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku pierwsze oddziały powstańcze napadły na załogi rosyjskie. Walczono zaciekle, prowadząc walkę partyzancką, cofając się, gdy nieprzyjaciel następował w przeważającej sile, a nacierając, gdy istniała bodaj najmniejsza nadzieja zwycięstwa. Powstańcy dokazywali cudów waleczności, przemarznięci i wygłodniali, rzucali się na wroga i bili się do upadłego z rożnem szczęściem, najczęściej wszakże ulegali Moskalom i ginęli na polu walki, albo szli w rozsypkę”.  I dalej: „W Galicyi i w Poznańskiem formowały się również oddziały powstańcze, złożone przeważnie z młodzieży. Były bitwy, w których ginęło po parę set studentów i uczniów z Galicyi i Poznańskiego. Zginął też doszczętnie oddział „Dzieci warszawskich”, zginęły konne zastępy młodej szlachty z Królestwa, Poznańskiego i Galicyi, a i kosynierzy słali gęsto trupem pola niezliczonych bitew. Tak ginął kwiat narodu mordowany przez 300 tysięcy żołnierzy rosyjskich. Na jednego bezbronnego prawie powstańca przypadało 6 dobrze uzbrojonych Moskali”.
 
Czy powyższe opisy sugerują przemyślane, roztropne zachowanie? Skrupulatne plany? Czy raczej chaos i smarkaczą impulsywność? 

Przeciwnikiem walk zbrojnych był także ówczesny arcybiskup warszawski bł. Zygmunt Szczęsny Feliński, który wspominał: „Chciałbym jasno zarysować stanowisko moje w wielkim narodowym dramacie, którego stałem się uczestnikiem, zawczasu ostrzegając, że do ostatecznego celu, którym jest niepodległość kraju, nie różniłem się wcale od innych patriotów, żądając tegoż, co i oni żądali, tylko że do celu tego innymi drogami zmierzać pragnąłem i z tego powodu w zupełnym znalazłem się odosobnieniu […]. Nie rozpaczliwe, nieprzygotowane zrywy zbrojne, powodujące potem jeszcze większy ucisk i demoralizację słabych jednostek, ale praca nad dźwiganiem sił i zasobów narodowych opartych na nauce Chrystusa, mogą być rękojmią tego, że nie utracimy naszej indywidualności i nie zostaniemy wchłonięci przez ościenne państwa”. Właśnie, „praca nad dźwiganiem sił i zasobów narodowych opartych na nauce Chrystusa”.
 
Często pomijanym, przez jakże szczupłe grono historyków i publicystów promujących odrodzenie się zdrowej świadomości historycznej nad Wisłą, nie wspominając o głównych "edukatorach" naszej szkolnej młodzieży, jest postać jednego z najwybitniejszych polskich polityków w okresie rozbiorów, Aleksandra margrabi Wielopolskiego, którego nazwisko przeciętnemu Kowalskiemu kojarzy się raczej ze zdradą i tyranią. Polityk ten był wybitnym mężem stanu, którego zdrowy patriotyzm nie prowadził na barykadowe manowce z szabelką w ręku, tylko do ciężkiej i mozolnej pracy u podstaw. Margrabia był odpowiedzialny za rozbudowanie solidnej polskiej administracji i niezależnego szkolnictwa. Ukrócił samowolę urzędników carskich, zastępując ich Polakami, opracował plan pomnożenia liczby szkół elementarnych i średnich, w 1862 utworzył w Warszawie, na bazie Akademii Medyko-Chirurgicznej, Szkołę Główną oraz Instytut Politechniczny w Puławach. Utworzył pierwsze szkoły pedagogiczne. Przywrócił Radę Stanu Królestwa Polskiego, wprowadził reformujące i porządkujące system administracji ustawy o samorządzie gmin miejskich i wiejskich, powiatów i guberni. Jego zasługą jest także wprowadzenie oczynszowania chłopów i równouprawnienia Żydów. Niestety, z biegiem czasu, żądania uznania przez Polaków status quo i odłożenia na później, do odpowiedniego momentu, dążeń pełno niepodległościowych spowodowały jego poróżnienie się z wieloma działaczami polskimi, natomiast śmiałe reformy zniechęciły do niego carską administrację. Drugą, chociaż powszechniej znaną, aczkolwiek nie w pełni rozumianą osobą, był dyktator Romuald Traugutt, który próbował okiełznać ówczesny bałagan narobiony przez „czerwieńców”. 
 
Polskim insurekcjonistom, którzy uważają Aleksandra Wielopolskiego za zdrajcę, chciałbym przybliżyć to, co Józef Piłsudski (który z kolei uważany jest przez dominującą część prawicy, w szczególności narodowej, za  niebezpiecznego radykała i awanturnika) sądził o Margrabi i jego polityce. Jak uświadamia nas Cat-Mackiewicz w swojej książce "Klucz do Piłsudskiego", marszałek Piłsudski „stale i konsekwentnie uważa Wielopolskiego za „największe imię tego (1863) roku”. A przecież nie wielki książę namiestnik, ale Wielopolski właśnie zarządził brankę do wojska rosyjskiego, aby usunąć z kraju rewolucyjne elementy. Przecież Wielopolski właśnie, „margraf”, jak go nazywała, rusyfikując jego tytuł pieśń powstańcza, był najbardziej przez powstanie znienawidzony. Piłsudski nie podzielał tej nienawiści. On, który tyle mówił o „agenturach obcych”, na tylu sobie współczesnych wskazywał jako na świadomych lub podświadomych agentów cudzoziemskich, nie podzielał poglądu powstańców 1863 roku na Wielopolskiego i nie uważał magrabi za zdrajcę. Przeciwnie, pisze o nim „największe imię” i szanuje w nim „patriotę o wielkiej linii politycznej.”
 
Najbardziej trapiącym mnie aspektem tamtych dni jest jednak łatwość, z jaką Polacy „dali się podpalić”. Nie ulega wątpliwości, że tajne służby Prus, Anglii i Francji macały palce w tej zimowej awanturze, jednak znaleźli się wśród nas ci, którzy w tę grę weszli świadomie, pobierali wypłaty w imię „postępu”, „wolności” i „sprawy narodowej”. Przybyły wówczas nad Wisłę oświeceniowy miot zadomowił się w Polsce na dobre, widać to ze wszech miar i dzisiaj. Weźmy pod uwagę wypłukane moralnie mamy demonstrujące w czarnych koszulkach, zeszłoroczną burzliwą jesień i tegoroczny podsejmowy cyrk. Fakty te przerażają, ale jak widać, nie idą za tym wnioski. „Partiotyzm powstaniowy” pozostaje nienaruszony, a bałagan nad Wisłą pozostaje bałaganem. 

                                                                                                                               Arkadiusz Jakubczyk

 [*] źródło: Ilustrowany Kuryer Codzienny (22.01.1913 Kraków rok 4, Nr 17)