piątek, 27 stycznia 2017

prof. Jacek Bartyzel: The „angry mob of four” czyli kompletna protestowa klapa

     
angry_mob_of_four     Kompletna klapa frekwencyjna tzw. protestu studentów, mimo usilnej promocji przez media głównego ścieku, wynika najzwyczajniej z bezrozumu jego organizatorów (co, oczywiście, mnie nie martwi). Analizując rzecz zupełnie chłodno, trzeba zauważyć, że nie mają oni elementarnej wiedzy z zakresu nauk o społeczeństwie, w tym zaś techne politike. Ktokolwiek chce osiągnąć jakiś wymierny rezultat polityczny przez wywieranie oddolnej presji na rządzących, ten musi dokonać co najmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze, oszacować, jakie cele są priorytetowe, a jakie drugorzędne, przynajmniej w danej chwili, oraz które chce się osiągnąć natychmiast, które zaś można odłożyć na później. Gdyby rewolucjoniści francuscy ogłosili latem 1789 roku, że chcą obalić monarchię i zabić króla oraz zniszczyć Kościół, to nawet ten wysoce już zdemoralizowany lud paryski nadziałby ich głowy na piki i zaniósł do Wersalu. Po drugie, w najgłębszym interesie organizatora takiego nacisku jest zbudowanie dla jego akcji możliwie najszerszej koalicji sprzeciwu, tym samym zaś maksymalne poszerzenie bazy społecznej, tak aby to rządzący znaleźli się w izolacji, zapędzeni do narożnika, i stracili nawet dotychczasowych sojuszników. Zrozumieli to, choć nie od razu, ideologiczni praprzodkowie dzisiejszych "obrońców demokracji", czyli "klasyczni" komuniści, którzy ponosili klęski dopóki (w latach 20.) zajmowali pozycje skrajnie sekciarskie, wręcz koncentrując się na zwalczaniu najbliższych sobie socjaldemokratów, jako "socjalfaszystów", a zaczęli odnosić sukcesy, kiedy rzucili hasło "Frontów Ludowych", zapraszając do nich nawet "mieszczańskich humanistów" i "postępowych katolików" - ale przecież nie mogli im wtedy mówić, że chcą rewolucji, takiej jak w Rosji.

Generalnie rzecz biorąc, polityczny target "radykalnej", czyli nastawionej na wywoływanie awantur, opozycji składa się w Polsce z dwóch środowisk: pierwsze, to ludzie czysto "afektywni", karmiący się egzaltowaną, irracjonalną nienawiścią do "Kaczora" postrzeganego jako kwintesencja wszelkiego zła, który program streszcza się zatem w haśle "j....ć PiS". Drugie, to ludzie mniej lub bardziej, może nawet bardziej, szczerze wierzący w dogmaty liberalnej demokracji, ponieważ są one im wtłaczane od lat jako "czysta i prosta ewangelia" przez jedną gazetę, parę tygodników oraz stacji radiowych i telewizyjnych, którym wierzą bezgranicznie, więc uwierzyli, że owa "święta demokracja" kona właśnie pod dyktaturą kaczofaszyzmu. Te dwie grupy łącznie tworzą pewną siłę społeczną, której wykładnikiem są rezultaty wyborcze PO i Nowoczesnej, niemniej jest to siła niewystarczająca dziś nie tylko do tego, żeby przejąć władzę, ale nawet do tego, aby wywierać na nią skuteczny nacisk. Logika podpowiadałaby więc, aby próbować tę bazę rozszerzyć. Tymczasem, nie tylko bezpośredni wykonawcy, ale chyba i sponsorzy oraz ukryci za kulisami dyrygenci wszystkich burd wszczynanych od ponad roku wydają się tym w ogóle nie być zainteresowani. Znamienne, że w ogóle nie interesują się oni tą częścią społeczeństwa, która z powodu autentycznego szacunku dla państwa i prawa nie da się wciągnąć do awantur ulicznych i patrzy na nie z odrazą, ale którą jednocześnie niepokojem napawają wariactwa obecnego obozu władzy, zwłaszcza na dwóch odcinkach: polityki gospodarczo-finansowej i społecznej oraz polityki zagranicznej (nie ukrywam, że sam się do tej grupy zaliczam). Przeciwnie: zachowują się oni tak, jakby chcieli nie poszerzyć, ale wręcz jeszcze ograniczyć swoją bazę do tego stopnia, żeby stała się ona kompletnie marginalną sektą.

Przykładem tego jest właśnie dzisiejszy "protest". Przejrzałem sobie 11-punktową listę postulatów tego szumnie nazwanego "ogólnopolskim" protestu i widzę, że oprócz tej retoryki ogólnodemokratycznej, czyli mieszczącej się w politycznym "ideario" wspomnianych wyżej "naturalnych" środowisk opozycji, są również (punkty 4, 5, 8,9) takie, które stanowią faktycznie sztandarowe, ale wyłącznie dla ultralewackich sekt z obszaru "kulturowego neomarksizmu" ("orientacja psychoseksualna", "prawa reprodukcyjne", "państwo świeckie"). Trzeba więc nie mieć za grosz rozeznania - w choćby powszechnie dostępnych nadaniach socjologicznych, które pokazują, że obecne pokolenie młodzieży, także studiującej, jest najbardziej konserwatywne od czasu kiedy takie systematyczne analizy są prowadzone - żeby pod tymi hasłami zachęcać studentów do wychodzenia na ulice.

Ale oczywiście, z mojego punktu widzenia, to bardzo dobrze. Chciałoby się rzec: "róbta tak dalej", a w panopticum będą was pokazywać za biletami.