czwartek, 2 lutego 2017

G.K. Chesterton: Gdyby przyszedł Chrystus


http://www.dystrybucjonizm.pl/wp-content/uploads/2017/01/Christ_the_King_Statue_in_%C5%9Awiebodzin_01-768x576.jpg
        Jeśli mam odpowiedzieć na pytanie „W jaki sposób Chrystus rozwiązałby dzisiejsze problemy, gdyby był dziś na ziemi?”, muszę odpowiedzieć jasno; zaś dla katolika odpowiedź jest tylko jedna. Chrystus jest dziś na ziemi, żyje na tysiącach ołtarzy i rozwiązuje ludzkie problemy dokładnie tak samo, jak kiedy był obecny w potocznym znaczeniu tego słowa. Rozwiązuje mianowicie problemy tej ograniczonej liczby ludzi, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydowali się Go słuchać.
Nie przyszedł do nas kiedyś jako wschodni sułtan ani rzymski wódz, i dzisiaj też nie przychodzi jako policjant ani urzędnik skarbowy. Obawiam się, że wielu czytelników może wyciągnąć z moich słów mylny wniosek, uznając, że mam na myśli jedno z dwojga:

1) albo że Chrystus zajmuje się tylko poszczególnymi osobami i nie ma poglądów „politycznych”, czyli dotyczących całej społeczności;

2) albo że moim zdaniem Jezus z Nazaretu miał, owszem, piękne idee społeczne, które umarły razem z Nim, bo Kościół je zapomniał, przekręcił lub wywrócił do góry nogami, a ja, chociaż tak myślę, ukrywam tę myśl za niezgrabnym, męczącym eufemizmem.

Otóż nic podobnego. Przyjmuję wyzwanie i oświadczam, że nie akceptuję żadnego z tych dwóch poglądów. Chcę powiedzieć, bo tak właśnie myślę, że Kościół katolicki w dalszym ciągu radzi ludziom tak, jak radził im Pan Jezus. Chcę też powiedzieć, że ponieważ kapitalizm nie słuchał katolicyzmu, teraz jest bliski zapaści, podobnie jak w dawnych czasach Jerozolima upadła, gdyż nie słuchała Pana Jezusa. Jestem gotów w każdej chwili bronić mojej opinii i wskazać na jej poparcie solidne fakty.

Czterdzieści lat temu, gdy byłem chłopcem, nasza cywilizacja industrialna znajdowała się w najgorszej fazie, która była najgorsza właśnie dlatego, że uchodziła za najlepszą. Parlamenty, partie, gazety i wpływowe odłamy opinii publicznej sławiły powszechną prosperity. Rozrastały się potężne firmy, mali przedsiębiorcy byli wykupywani lub niszczeni, kapitał stopniowo koncentrował się i centralizował w rękach wielkiej burżuazji, a jedyna inteligentna krytyka tego stanu rzeczy pochodziła od niewielkiego kręgu socjalistów, którzy chcieli scentralizować kapitał jeszcze bardziej, tyle że w rękach państwa.

W tym właśnie czasie przywódca Kościoła katolickiego, którego nazywamy Namiestnikiem Chrystusowym, ogłosił proklamację, zwaną popularnie encykliką Rerum Novarum, w której stwierdził, że istniejąca koncentracja bogactwa „nakłada na miliony ludzi jarzmo niewiele lepsze od niewolnictwa”; że mimo to nie powinniśmy uciekać z kapitalizmu ku jeszcze większej koncentracji postulowanej przez komunizm, ponieważ komunizm odmawia ludziom naturalnych praw takich jak własność, wolność i dom rodzinny; że chociaż pracownicy najemni mają prawo zrzeszać się i nawet strajkować, jeżeli w danych warunkach jest to sprawiedliwe, byłoby jednak najlepiej, gdyby „ludzie ubodzy, na ile tylko to możliwe, sami stali się właścicielami”, to jest, drobnymi kapitalistami czy też posiadaczami własnych środków produkcji.

Nie jest to stary grecki tekst z ksiąg synoptycznych, ani czysto teologiczna rada skierowana do jednostkowej duszy. Jest to najzupełniej jasna wskazówka co do ogólnego kierunku działania, której nie da się nic zarzucić, z wyjątkiem tego, że nikt jej nie posłuchał. Cóż, oczywiście nie było szczególnie prawdopodobne, że cały świat zawróci nagle z dotychczasowej drogi, jak na rozkaz, i natychmiast zacznie wprowadzać w życie zalecenia papieża. Trudno było przecież oczekiwać, że miliony pogan i purytanów, agnostyków i antyklerykałów, nie wspominając o katolikach małej wiary przenikniętych poglądami świeckiego świata, ni stąd, ni zowąd okażą posłuszeństwo, karnie jak żołnierze zmieniający kierunek marszu, i niezwłocznie zaczną rozplątywać węzły finansowych zależności, rozprowadzać własność prywatną między ubogich oraz przekonywać każdego milionera, by podzielił swe miliony na wiele niezależnych małych fortun i obdarował tymi fortunami obcych ludzi.

Swego czasu również nie wydawało się prawdopodobne, że arcykapłan Jerozolimy i procurator Judei z miejsca wezmą sobie do serca radę wieśniaka z Nazaretu, jeżdżącego na osiołku. Niemniej, rada była dobra, a z perspektywy czasu okazała się jeszcze lepsza.

Ja zaś twierdzę, bez cienia wahania, że gdyby przed laty świat poszedł za radą papieża, gdyby rzeczywiście energicznie się przyłożył do decentralizacji kapitalizmu, nie wpadając zarazem w komunizm, gdyby własność środków produkcji stała się czymś zwyczajnym u zwyczajnych ludzi, nie tkwilibyśmy teraz po uszy w splątanych gospodarczych kłopotach. Własność byłaby czymś przyzwoitym i pełnym godności, a chrześcijanie mogliby naprawdę obronić się przed komunistami. Ale ponieważ poszliśmy naszą odrażającą pogańską drogą, musimy teraz bronić przemysłowego kapitalizmu przed komunizmem, który jest od niego jeszcze gorszy.

Dlatego też na pytanie, które mi zadano, daję odpowiedź, jakiej niewielu ludzi jest dziś skłonnych udzielić. Gdyby Chrystus przyszedł dziś na ziemię, powiedziałby na swój Boży sposób to samo, co Kościół Chrystusowy mówi przez usta ludzi, więc tylko na sposób ludzki. Że Dziesięć Przykazań jest słusznych, choć niemal zawsze źle je stosujemy. Że nie wolno nam pożądać wołu ani osła należących do naszego bliźniego, ale że nasz bliźni powinien posiadać wołu i osła. A kto z naszych bliźnich je posiada? Wół i osioł to środki produkcji, więc zostały przechwycone przez wielkie zakłady mięsne. Kościół w swojej historii nieraz ostrzegał świat, lecz świat zapominał o ostrzeżeniach – a potem znów napotykał to samo niebezpieczeństwo. Na przykład, węzeł naszych nienormalnych spekulacji finansowych można by w połowie przeciąć, gdybyśmy od początku starannie przestrzegali dawnych katolickich nakazów zwalczania lichwy. I niech ktokolwiek spróbuje dowieść, że Chrystus był w błędzie, a chrześcijaństwo poniosło klęskę! To świat poniósł klęskę, bo odrzucił rady Chrystusowego Namiestnika. Gdyby nasz Pan przyszedł i udzielił tej rady osobiście, wrażenie z pewnością byłoby piorunujące. Lecz nawet gdy rady padały z Jego własnych ust, też nie były najlepiej przyjmowane.
G.K. Chesterton