poniedziałek, 25 września 2023

"Zielona granica" .... prawda prawdy

           Premiera takiego filmu, jak Zielona granica, tzn. filmu, który jeszcze przed wyświetleniem w kinach rozpala emocje, jest wydarzeniem ciekawym samym w sobie, tzn. nie tylko warto zatrzymać się nad samym filmem, ale i ludźmi, którzy go oglądają. W naszym przypadku była to m.in. p. Jachira, która stojąc przed kinem jakby naganiała na seans ludzi, pewno była jakaś umówiona grupa, której koordynowała. Było też sporo przedstawicieli środowiska Gazety Wyborczej, z p. Łuczywo na czele, jak też osoby mniej znane, za to krzykliwie afiszujące się z chęcią dekaczyzacji Polski, czyli niechęcią do PiS, o czym świadczyła odpowiednia liczba gwiazdek na koszulce. Pozostając przy publiczności, na wstępie od razu powiem, że w zadumie i ciszy czekała, aż po filmie przeminą ostatnie napisy, by wyrazić swoje uznanie oklaskami. AZaś cod do samego filmu. Jak dla mnie był on generalnie za długi i trochę nudnawy. Porównuję bowiem ten obraz z forami przemytników i migrantów, które obserwuję od około 2 lat i ten właśnie bezpośrednio migrancki ogląd sprawy wydaje mi się dużo ciekawszy. 

Nie można jednak powiedzieć, aby film był źle zrobiony, bo nie, zrobiony był sprawnie, tylko nachalnie. Tzn. charaktery były tu bardzo wyraziste, od razu wiadomo, kto dobry, kto zły, dobrzy są przybysze, złe polskie służby i część polskich mieszkańców, tych prostych, tzn. chłopów, bo aktywiści i psycholożka są dobrzy, oni w ogóle działają jak anioły, nie dbając o siebie wcale, okazując służbom - przy każdym kontakcie - wyższość moralną. Film zresztą na wyższości moralnej przybyszy i aktywistów się zasadza. To jest ta różnica z nami prostakami. Muzułmanin może modlić się w lesie, rozkłada dywanik w kierunku Mekki, klęka, kłania się Allahowi, i to jest jego kultura, religia, korzenie, zaś polscy funkcjonariusze potrafią uderzyć bezbronną dziewczynę, w pokoju, w którym na ścianie widnieje krzyż i polskie godło. No takie to są różnice kulturowe. 

Straż Graniczna w tym filmie to nie o to chodzi, że jest brutalna, ale po prostu odrażająca i prymitywna. W samochodzie na pace młody strażnik jedzie z migrantami, zawracani są bowiem na BY, odbiera telefon i na pytanie, gdzie jest, odpowiada, „jak to gdzie ciapanych wiozę, jebie od nich tak, że wytrzymać nie można.” Wywózki w ogóle funkcjonariuszy dość bawią, Arabowie to dla nich właśnie ciapaci, albo turyści. Sam proces wywożenia ma jednak swoją grozę, z tego powodu, że samochody SG w tym filmie to jakieś stare Stary, do których ludzi ładuje się na pakę i wiezie, zawsze nocą w ponure klimaty. Wrócę do wątku odrażającej SG, bo to w filmie jest naprawdę zarysowane mocno. Szkolenie funkcjonariuszy przeprowadzane przez jakiegoś trepa, który z obleśnym uśmiechem na ustach mówi, że „załatwił funkcjonariuszom panią psycholog, więc jakby kto miał problemy, może się z nią umawiać na godziny hahahaha”. Tutaj też mowa o tych trupach migrantów, że nawet jakby były, to ma ich nie być. Inna scena, w sklepie. Funkcjonariusze po pracy rozochoceni, jeden pyta drugiego co chce kupić, na pytanie odpowiada kolega pytanego „gumki, tylko się wstydzi”. I tu scena z psycholog Julką i kobietą w ciąży, żoną jednego ze strażników, Julka karci funkcjonariuszy, że powinni panią przepuścić i wywiązuje się gadka, w której owa żona funkcjonariusza oczywiście w końcu poczuła swoją niższość, bo przecież jej mąż wywozi ludzi za druty. Nie wspomnę już sceny z termosem, specjalnie przez pogranicznika rozbitego i podanego migrantowi, by ten zakrztusił się szkłem. Jest też oczywiście przerzucanie ciała za druty, na stronę białoruską, hop siup, na trzy rzucamy, ale najpierw oczywiście znak krzyża. 

Tylko, że ten film idzie jeszcze dalej. Janek, ten pogranicznik od żony w ciąży, przechodzi metamorfozę i w końcu puszcza jakąś furgonetkę, w której przewożeni są migranci, „czysto” - mówi do koleżanki, która sprawdzała papiery kierowcy, udał, że tych ludzi nie widział. Wychodzi więc na to, że Straż Graniczna to odrażające prymitywy, ale i oni mogą dostrzec swą zbrodniczą działalność. Pomyślcie Państwo nad tym przekazem, bo jest on taki, że ochrona granic to rzecz, nad którą jeśli się zastanowić, zbrodnicza, ale można się jeszcze z tego wycofać i odzyskać człowieczeństwo. Co do aktywistów, to jako że część z nich dobrze znam, muszę powiedzieć, że wiernie w tym filmie są przedstawieni. Tacy sympatyczni wieczni mieszkańcy światów alternatywnych, anarchizm w sercu, nawet w domu chodzą w kilku bluzach i czapce, ale mają wiedzę na temat praw uchodźców, znają przepisy i stosują je w imię wyższości moralnej. Żebyśmy nie mieli wątpliwości, kto tu jest dobry, kto zły, niby miejsca na wątpliwości nie ma, ale tak na wszelki wypadek jeszcze, facet, który ma dobrze prosperującą firmę holowniczą, wezwany do psycholożki Julki, której zniszczono samochód (tak, tak, za pomaganie migrantom) nie waha się przewieźć przybyszów, ukrytych właśnie w samochodzie na lawecie. Czyli jest tak: jak kto ma serce po lewej stronie, wie, co robić, na prawo i przepisy ma wywalone, bo akurat trzeba przewieźć młodych chłopaków z Konga do domu młodego Stuhra. I ta przewózka się udaje, chłopaki lądują w willi z jacuzzi i długim suto zastawionym stołem, ale że są z byłej kolonii francuskiej, to mówią po francusku i jest to zabawna scena. Bo siedzą dzieciaki tych Stuhrów z rodzicami i migrantami przy stole, biały obrus, wystawne jedzenie, naprawdę elegancja i rozmowa z Murzynami z lasu toczy się w języku „bułkę przez bibułkę”, po francusku. To był fajny zabieg, trochę farsa, a trochę pokazanie wyższości przybyszów, którzy być może w Europie porozumieją się lepiej niż niejeden Polak. I jest taka scena, po posiłku, dzieciaki Stuhrów i te murzyńskie idą do siebie do pokoju i sobie zaczynają rapować. Wybierają francuską piosnkę „umrzeć 1000 razy” i na tym myślałam, że film się zakończy, takim humanitarnym, powiedziałabym, akcentem. Ale nie, bo jest epilog. Epilog jest taki, że opiekuńcza Straż Graniczna przeprowadza przez przejścia graniczne uchodźców z Ukrainy. Dzieci są brane na ręce, pocieszane z płaczu, rodzice kierowani wraz z pociechami do odpowiednich autobusów. Wśród opiekuńczych funkcjonariuszy jest i Janek, ten od żony w ciąży i od metamorfozy. Podaje z największą czułością jakieś ukraińskie dziecko matce na ręce, a jego polska koleżanka, widząc to zaangażowanie, dogryza złośliwe, „szkoda, że taki wrażliwy nie byłeś na granicy białoruskiej”. „Nie było mnie tam”, pada w odpowiedzi. Tak to, proszę Państwa, wygląda. Nie dajcie sobie wmówić, że chodzi tu o pokazanie ludzi w sytuacjach ostatecznych, przed najtrudniejszymi wyborami w życiu i pozostawienie Państwu przestrzeni do refleksji. Tej przestrzeni nie ma i nikogo nie obchodzi co myślicie. ”Zielona granica” mówi, co myśleć należy. Polskość, wraz z jej przasnością, lokalnością, tradycją, religią, należy mieć w pogardzie. Niejedna scena w filmie przywołuje na myśl drugą wojnę światową, ukrywanie Żydów, rozdzielanie rodzin przed wywózkami, płaczące dzieci chcące do matek, ale te rzucane na ziemię przez funkcjonariuszy i yalla na Białoruś, za druty; psycholożka Julka odmawia Ojcze nasz, gdy funkcjonariusz nie chce uwierzyć, że jest Polką. 

Pod sam koniec modlitwy, pada. „dobra, spierdalajcie”, „spierdalamy”, odpowiada Julka, gdzieś przy słowach„i odpuść nam nasze winy”. Mamy sobie zdać sprawę z naszej niższości moralnej, mentalności szmalcowników, postawa Janka pokazuje jednak, że zawsze jest szansa na zmianę i wciąż można dołączyć do pięknoduchów rozdających zupę przybyszom. Samą koncepcję obrony granic, jak i funkcjonariuszy wykonujących tę pracę mamy mieć w pogardzie. I tu rzeczywiście jest przestrzeń: możemy być Jankiem lub strażnikiem rzucającym popękany termos spragnionemu ciapatemu. Stojąc przed takim wyborem, miejmy w pamięci, że szklanych termosów już od dawna nie ma.

Za:  https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid0NS393bznPakRwRBUYGsqnDysGv9pkpE3WaViprgmw

Ymx5rUxGWcFe9FukGU6Lcpel&id=100079183525316