wtorek, 13 marca 2018

Jacek Bartyzel: Dystynkcje i aporie romantyzmu politycznego


 

         Pojęcie romantyzmu politycznego ukuł i wprowadził do nauki o polityce w 1919 roku Carl Schmitt, publikując książkę Politische Romantik1, która – choć operowała na stosunkowo wąskim materiale badawczym, ograniczonym niemal do dwóch niemieckich romantyków: Adama Heinricha Müllera i Friedricha von Schlegla – stała się punktem wyjścia do intensywnych, często polemicznych, debat w różnojęzycznej literaturze naukowej. Argumenty wysuwane przeciwko błyskotliwej wprawdzie, lecz symplicystycznej i jednostronnie ujętej syntezie niemieckiego decyzjonisty unaoczniają, iż w rzeczywistości romantyzm polityczny to złożony, niejednorodny i niejednolity w sensie doktrynalnym zbiór idei politycznych (zazwyczaj „wtopionych” w całokształt wyznawanych przez danego pisarza lub myśliciela idei filozoficznych, religijnych, moralnych, estetycznych i historiozoficznych), jak również odpowiadających im postaw i podejmowanych działań, występujący w życiu i twórczości autorów należących do kulturowego i artystycznego prądu zwanego romantyzmem, który zdominował kulturę europejską w pierwszej połowie XIX wieku, wywierając również niemały wpływ na epoki późniejsze.

Ze względu na rozpiętość sympatii i poglądów poszczególnych autorów jednoznaczne przyporządkowanie głoszonych przez romantyków idei politycznych do któregokolwiek z głównych stanowisk filozoficzno-politycznych oraz nurtów myśli politycznej tej epoki jest niemożliwe. Bez większego trudu można przecież wskazać eminentne postaci kultury romantycznej we wszystkich obozach politycznych, od tradycjonalistycznego konserwatyzmu „ultra” po skrajną, nawet już komunistyczną, lewicę rewolucyjną (istnieją w literaturze naukowej prace, które również i Karola Marksa prezentują jako romantyka, choćby ze względu na eksponowany przez niego samego „prometeizm” postawy rewolucyjnej). W zasadzie za pierwiastki wspólne samowiedzy i mentalności prawie wszystkich romantyków uznać można: (1) maksymalizm i kategoryczność w sposobie i zasięgu formułowania swoich wizji i postulatów – wypływający z głęboko ugruntowanego przeświadczenia o doniosłości owych wizji (a zazwyczaj także samego autora – rewelatora) dla rodzaju ludzkiego lub przynajmniej społeczności (narodu, klasy, wspólnoty wyznaniowej), do której należy ich autor; (2) równie głęboko ugruntowaną wiarę w istnienie tajemniczych powinowactw (korespondencji) pomiędzy wszystkimi pierwiastkami duchowymi i materialnymi bytu w całym kosmosie (toteż i w mikrokosmosach społeczeństwa i człowieka), których poznanie – i pogodzenie pozornych pomiędzy nimi sprzeczności – wymaga specjalnych uzdolnień, danych nade wszystko artystom i poetom; (3) poczucie nieskończoności, teoriopoznawczy irracjonalizm i wrogość do racjonalizmu, zwłaszcza w wersji oświeceniowej; (4) spirytualizm i skłonność do religijności mistycznej, przeważnie jednak heterodoksyjnej i idącej w parze z dystansem do Kościoła „urzędowego”; (5) profetyczny patos millenaryzmu i mesjanizmu, oczekującego lub przygotowującego nowy „wybuch” chrześcijaństwa – w wielu wypadkach „rozbrajany” wszelako romantyczną odmianą ironii, płynącej z dystansu do świata i zacierającej granicę pomiędzy rzeczywistością a fikcją, oraz fantastyczną groteską jako środkiem ekspresji twórczej; (6) estetyczny stosunek do świata (nazywany jego „romantyzacją”), ewokujący zwłaszcza i przenoszący na grunt polityki kategorię „wzniosłości” – ale również skłonność do moralizowania; (7) płynące z przekonania o zasadniczym konflikcie pomiędzy geniuszem a „filisterską” miernotą większości indywidualizm i egotyzm, niewykluczające wszakże utożsamienia się genialnej i „współczującej” jednostki z całą zbiorowością jako jej przewodnik duchowy, a czasem i polityczny („ja i ojczyzna to jedno”); (8) niezadowolenie z istniejącego współcześnie stanu rzeczy przy jednoczesnej sympatii dla epok minionych, osobliwie dla wyidealizowanej „białej Grecji” i rycerskiego średniowiecza, oraz wybieganiu myślą ku upragnionej, lepszej przyszłości; (9) ambiwalencję arystokratyzmu (w wersji wytwornego dandysa) i rozczulającej się nad dobrocią, mądrością i wrażliwością „gminu” ludowości; (10) równie ambiwalentną oscylację pomiędzy skłonnością do melancholii i pesymizmu, nawet swoistej „mody na samobójstwa” – a wybuchami euforycznego optymizmu w przeczuciu „nowej ery”; (11) protonacjonalistyczną fascynację „duchem narodu” – nieprzeczącą wszakże zainteresowaniu koncepcjami uniwersalistycznymi, już to w duchu tradycyjnym (np. idei Świętego Cesarstwa i Rzeszy albo Świętego Przymierza monarchów), już to rewolucyjnym („Wiosna Ludów” zjednoczonych w braterstwie przeciwko „tyranom”); (12) motywowaną albo „reakcyjnie”, albo z pozycji już socjalistycznych, niechęć do burżuazji i kapitalizmu, a w pierwszym wypadku także do industrializacji i jej skutków społecznych („cywilizacji giełdy i kantoru”).

Względnie jednorodny ideowo, acz nie bez ważnych wyjątków (jak radykalni nacjonaliści: Ernst Moritz Arndt i Johann Gottlieb Fichte czy bliski socjalizmowi Heinrich Heine, a przy szerokim rozumieniu romantyzmu, przyjmowanym np. przez J.L. Talmona czy I. Berlina, również Karol Marks), był romantyzm polityczny tam, skąd w ogóle wziął swoją nazwę, tj. w krajach niemieckojęzycznych. Do poglądów większości niemieckich romantyków pasuje słynna, lapidarna definicja autorstwa Carla Schmitta, iż były one konserwatywne, reakcyjne tudzież idealizowały średniowiecze. Tak zdefiniowanego „ducha” romantyzmu politycznego wyrażali w szczególności: Novalis (właśc. Friedrich bar. von Hardenberg) – z wizją „poetyckiej formy społeczeństwa”, wieńczonej „mistyczną hierogamią” króla i królowej, oraz zjednoczenia chrześcijan pod władzą papieża; Friedrich von Schlegel – jako teoretyk kontrrewolucji, która wszakże nie zrezygnuje z prawdziwej wolności myślenia (Freisinnigkeit); Adam Heinrich Müller – autor organicystycznej teorii państwa; Friedrich Daniel Ernst Schleiermacher – głoszący ideę „państwa romantycznego”, czyli będącego wyrazem indywidualnych energii budzących uczucia narodowe; Franz Xavier Benedikt von Baader – jako pomysłodawca Świętego Przymierza i entuzjasta ekumenicznego zjednoczenia trzech wyznań chrześcijańskich (z uwypukleniem wkładu prawosławia); Joseph von Görres – jako teoretyk katolickiego państwa korporacyjnego; a także filozof idealista Friedrich Wilhelm Joseph von Schelling, katoliccy pisarze austriaccy (Zachariasz Werner, Franz Grillparzer) i reprezentanci historycznej szkoły prawa (Gustav von Hugo, Friedrich Carl von Savigny, Karl Friedrich Eichhorn, Georg Friedrich Puchta). Wśród romantyków niemieckich liczne były też konwersje na katolicyzm (dotyczy to między innymi Schlegla, Müllera i Clemensa Brentano).

Rozkład poglądów politycznych romantyków w innych krajach był znacznie bardziej zrównoważony. Definicji Schmitta odpowiadają co prawda w zupełności romantyczny toryzm w Anglii (Samuel T. Coleridge, William Wordsworth, Robert Southey2, sir Walter Scott, John Ruskin, nawet Benjamin Disraeli jako przywódca literackiej Młodej Anglii oraz wróg liberalnej partii „piwowarów i sklepikarzy”; za romantyka zresztą uważa się też samego Edmunda Burke’a, również jako teoretyka wzniosłości, mającej być kategorią równoważną pięknu), jak również monarchistyczny legitymizm we Francji, który w jego pierwszej fazie reprezentowali czołowi pisarze romantyczni, jak François-René wicehr. de Chateaubriand, Honoré de Balzac, Antoine Blanc de Saint-Bonnet i Jules Barbey d’Aurevilly. Romantyczny sposób uprawiania polityki – rozumiany tu także jako niezdolność do dokonania jakiegokolwiek kompromisu, która zamknęła mu drogę na tron – personifikuje zresztą sam „król z prawa” Henryk V, czyli Henri d’Artois, hr. de Chambord. Historyk legitymizmu Guy Augé opisuje ten fenomen, zwracając uwagę nie tylko na cechy powierzchowne, jak pewna romantyczna brawura czy frenetyczność: „Legitymizm XIX-wieczny jest bez wątpienia w pierwszym rzędzie romantyzmem politycznym. Romantyzmem politycznym nie tylko przez upodobanie do lektury Waltera Scotta (…), ale również dlatego, że reprezentujący go ludzie, ci wierni Prawowitości, mieli skłonność do deprecjonowania ludzkiego intelektu. Według nich miejsce rozumu jest poślednie w stosunku do historii i względem Opatrzności. Legitymiści są antynowocześni, (…) [i] nostalgiczni: uprawiają częstokroć – co było piętnowane przez Maurrasa na początku XX wieku – kult cmentarzy, co nazywano »rojalizmem cmentarnym« (royalisme des cimetières). Lecz nie jest to coś całkiem zasługującego na lekceważenie: trzeba widzieć w tym ducha, który przepajał myśl. Legitymiści mają, w rzeczywistości, świadomość umierania, dekadencji; kładą nacisk na dogmat upadku w grzech pierworodny i cała ich akcja polityczna jest związana z tą ideą upadku (widać to zupełnie jasno u myślicieli takich jak Blanc de Saint-Bonnet). Jest to idea – aby posłużyć się formułą Barbeya d’Aurevilly – że musimy być świadkami doczesnego triumfu zła nad dobrem, a następnie triumfu Boga nad złem. (…) Od Rewolucji zostały już rozpoznane wszystkie rodzaje nieszczęść, a im większe będą jeszcze te nieszczęścia, tym większe będą też błogosławieństwa. Francja była ukarana za swoją niewierność, i nieszczęścia, które ją spotkały, były pewnego rodzaju pojednaniem z Bogiem; nie trzeba przywiązywać zbyt wielkiej wagi do wydarzeń będących tylko znakiem gniewu Bożego, ale ponad katastrofami należy zmierzać ku lepszym czasom: poszukiwać wyjścia z najgorszego zła do największego dobra”3.

Jednakowoż romantyzmowi politycznemu rozumianemu po Schmittiańsku jako reakcyjny przeciwstawić można nie mniejszy i nie mniej znaczący nurt apologetów rewolucji, „mistyków postępu” i piewców „wyzwolenia” z oków „tyranii Boga i Pana”, albo przynajmniej liberałów. W Anglii będą to między innymi William Blake, lord Byron i Percy B. Shelley; we Francji – Jules Michelet, George Sand czy Victor Hugo. Hugo jest zresztą autorem słynnej definicji romantyzmu – wiązanej z pojęciem „słusznego środka” (juste milieu) pomiędzy Rewolucją a Reakcją4 – jako liberalizmu w literaturze: „Romantyzm, który tyle razy źle definiowano, nie jest właśnie niczym innym, i to jest jego istotna definicja – jeśli wziąć pod uwagę wyłącznie jego charakter bojowy – jak liberalizmem w literaturze. (…) Wolność w sztuce, wolność w społeczeństwie – oto podwójny cel, do którego jednakim krokiem zmierzać powinny wszystkie konsekwentne i logiczne umysły (…). W literaturze, tak jak w społeczeństwie, nie trzeba ani etykiety, ani anarchii: trzeba praw. Ani czerwonych obcasów, ani czerwonych czapek”5. Podobnie w innych krajach romańskich romantyzm polityczny kojarzony był przeważnie raczej z liberalizmem6 lub (jak we Włoszech) z głoszącym „prymat Włoch” w kulturze nacjonalizmem liberalnym (Vincenzo Gioberti, Alessandro Manzoni), lub wręcz z rewolucyjnym demokratyzmem i republikanizmem (Giuseppe Mazzini z jego dziwaczną diadą „Boga i Ludu”). To samo dotyczy Rosji i narodów Europy Środkowo-Wschodniej, w których normą było złączenie tzw. walki narodowowyzwoleńczej z walką o „wyzwolenie społeczne”.

Analogiczne zróżnicowanie dotyczy romantyzmu polskiego. Jego konserwatywno-mesjanistyczną odmianę uosabia najpełniej Zygmunt hr. Krasiński; reakcyjno-tradycjonalistyczną – Henryk hr. Rzewuski i inni autorzy tzw. koterii petersburskiej; umiarkowanie konserwatywną – Józef Gołuchowski, Bronisław Ferdynand Trentowski i August hr. Cieszkowski; pragnienie syntetycznego rozwiązania antynomii „prawica – lewica” – Józef M. Hoene-Wroński. Demokratami byli z kolei między innymi Joachim Lelewel, Seweryn Goszczyński i Karol Libelt, a radykałem bliskim komunizmowi i ateistą – inicjator najbardziej „romantycznego” (w znaczeniu potocznym: bezsensownego) powstania, tj. krakowskiego z 1846 roku – „czerwony kasztelanic” Edward Dembowski. „Cynik wolności” Maurycy Mochnacki od jakobińskiego radykalizmu przed powstaniem listopadowym i w jego czasie w ostatnich miesiącach życia przeszedł ewolucję ku obozowi arystokratycznemu Hotel Lambert. Dość osobliwy radykalizm (mistycznego i hiperelitarystycznego „rewolucjonizmu z ducha”) przenikał twórczość Juliusza Słowackiego. Najbardziej złożony i sprzeczny wewnętrznie był romantyzm polityczny Adama Mickiewicza, w którym odnaleźć można zarówno tradycjonalistyczną pochwałę ładu patriarchalnego i drwiny z russowskiego kontraktualizmu (Pan Tadeusz), jak „mistyczny komunizm”, dostrzegający „ducha Bożego” pod czerwonymi bluzami proletariatu paryskiego. W ogóle polski romantyzm polityczny wyrażają nie tylko wielcy poeci i myśliciele, lecz również czytelnicy ich dzieł, biorący dosłownie wezwanie „mierz siły na zamiary” inicjatorzy powstań: listopadowego, wielkopolskiego czy styczniowego, a także polityczni kontynuatorzy tej tradycji: piłsudczycy, inicjatorzy akcji „Burza” i powstania warszawskiego czy podziemie „solidarnościowe”.

Chociaż romantyzm polityczny był w późniejszych epokach dość zgodnie odrzucany i przez lewicę, i przez prawicę (jego XX-wiecznymi mutacjami były natomiast tzw. romantyzm faszystowski7 oraz goszystowska „kontrkultura” z roku 1968), jego najsurowsza krytyka miała – jeśli przyjąć tezę o fundamentalnie reakcyjnym obliczu romantyzmu politycznego – w dużej mierze charakter wewnątrzkonserwatywny. Najbardziej druzgocącą notę („liryczna filozofia państwa, polityczna ekonomika, muzyczna agronomia”8) wystawił mu wspomniany już Schmitt. Jego głównym zarzutem było to, co nazwał on „okazjonalizmem” romantyzmu politycznego oraz „neoplatońskim poruszeniem”, czyli rozmyciem i zagubieniem w poetyckich i wieloznacznych analogiach esencji rzeczy, w tym także twardego jądra polityczności, które zostało przez romantyków zagubione w „estetycznej delikatności” i poetyzacji polityki oraz pojmowaniu państwa jako dzieła sztuki. Schmitt uważał, że romantycy, przenosząc realne konflikty polityczne na poziom zderzeń natury estetycznej, uzyskiwali ich pozorną tylko, „wyższą” jedność w mgławicy symboli, udaremniającą wszelako dokonanie aktu stricte politycznego, czyli decyzji rozstrzygającej, co dobre, a co złe. W przeciwieństwie do Schmitta, który nie przeczył jednak konserwatyzmowi romantyków, tylko uważał go za intelektualnie i politycznie chybiony, Charles Maurras zakwestionował właśnie en total autentyczność rojalizmu i konserwatyzmu Chateaubrianda, widząc w nim liberalnego „zgniłka”, tyle tylko, że odgrywającego przed lustrem własnego ego i przed obliczem Klio rolę „podpory tronu i ołtarza”, i utożsamiając romantyzm per se z rewolucją i protestantyzmem, czyli „anarchią”9. Na odwrót, „zemstą liberałów” na antymieszczańskim romantyzmie politycznym było oskarżenie niemieckiego romantyzmu i Josepha de Maistre’a przez Isaiaha Berlina o torowanie drogi „ciemnym mocom” faszyzmu10. „Metapolitykę” hitleryzmu widział zresztą w niemieckim romantyzmie także amerykański11 konserwatysta Peter Viereck12.

Przed atakami Maurrasa i innych autorów (jak Pierre Laserre czy Irving Babbitt w Ameryce) łączących konserwatyzm z apologią klasycyzmu bronił romantyzmu uniwersalnego w perspektywie zarówno filozoficznej, jak i estetycznej, Marian Zdziechowski. Zauważał on, że jeśli tylko stosowaną przez antyromantyków antynomię: rozum – bezrozum, zastąpić przeciwstawieniem: zmysł miary – zmysł nieskończoności, to wówczas spór klasycyzmu z romantyzmem przedstawi się w odmiennej perspektywie: „Żaden romantyk nie zaprzeczy, że dobrze jest mieć zmysł miary wrodzony czy wyrobiony, i chyba nie ma takiego czciciela klasycyzmu, który by nie widział, że bez zmysłu nieskończoności człowiek jest kaleką, że ze zmysłu tego płynie uczucie religijne, że jest on pierwiastkiem twórczym w poezji i w sztuce”13. A zatem romantyzm „to nie rozwichrzenie i bunt, ani choroba, histeria i uciekająca od świata rozpacz, jak powiedział Goethe w chwili złego humoru (…); romantyzm to panowanie ducha nad materią”14. Za niemieckim historykiem literatury Carlem Sartoriusem Zdziechowski przekonywał, że „nie jest romantyzm liryzmem tylko, nie jest wątpieniem i skargą, nie jest ucieczką od rzeczywistości, ani detronizowaniem Boga, ani laicyzowaniem świata. Romantyzm to wielki system, w którym natura i duch, wiedza i wiara, jednostka i społeczeństwo, państwo i Kościół wypływają i wracają do wiekuistej jedności w Bogu, i to principium identitatis stanowi zasadniczy dogmat romantyzmu. Jest to pogląd na świat podnoszący wszystko, co ze świata jest, na poziom wyższy, pogląd na wskroś metafizyczny”15. W bliższych nam czasach z podobnych pozycji bronił romantyzmu kolumbijski myśliciel Nicolás Gómez Dávila, który uważał, że „romantyzm – poprzez estetykę – odkrył specyficzność tego, co religijne”16, a poezja romantyczna jest „reakcyjną konspiracją przeciwko desakralizacji świata”17, toteż „Maurras – kiedy utożsamiał romantyzm i demokrację, potępiając w ten sposób romantyzm – popełniał straszny błąd”18.

W Polsce poważną krytykę romantyzmu politycznego z różnych punktów widzenia przeprowadzali między innymi: ortodoksyjni katolicy (ks. Hieronim Kajsiewicz CR, Cyprian Norwid), warszawscy pozytywiści (ks. Franciszek Krupiński, Aleksander Świętochowski), krakowscy Stańczycy (Stanisław hr. Tarnowski, Stanisław Koźmian, Józef Szujski), narodowi demokraci (Roman Dmowski, Zygmunt Wasilewski), neokonserwatyści (Aleksander Bocheński, Stefan Kisielewski). Jej wspólnym na ogół rysem jest to, że starała się być jednocześnie surowa i oględna. Surowa – z powodu dostrzegania tragicznych dla narodu skutków uprawiania przez rozczytanych w romantykach, „rozumnych szałem” młodzieńców nieroztropnej „poetyckiej polityki”; oględna – ponieważ oczywista dla wszystkich była zarówno wielkość artystyczna romantycznej literatury, stanowiącej „tradycję kluczową” kultury narodowej, jak i ważność intelektualnego i moralnego przesłania romantycznej filozofii, a także – mimo wszystko – aktywistyczny etos romantyzmu. W dramatycznej formie ambiwalencję tę wyraził Stanisław Wyspiański, przedstawiając w Wyzwoleniu i zgubną („cierpiętnictwo”), i twórczą („wola mocy”) stronę romantyzmu w dwoistości Geniusza – Konrada. W formie dyskursywnej podobne ujęcie odnaleźć można u Stanisława Brzozowskiego, który odrzucając to wszystko, co w romantyzmie jest odpowiedzialne za polskie „zdechlactwo” (aby „czuć się spowinowaconym z całą energią polską od Chrobrego aż po Wielopolskiego – a nie znać, nie widzieć, zrąbać z ramienia zdechlactwo”19) i co było w nim „buntem kwiatu przeciwko własnym korzeniom”, lecz za jego prawdziwe znaczenie uznawał to, że „jest on dopełnieniem i uświadomieniem Polski samej. W twórczości swych poetów Polska dochodziła do zrozumienia siebie samej jako mocy dziejowej – dochodziła do zrozumienia posłannictwa swego”20.

Właśnie przez krytykę romantycznej „mgławicowości” u Brzozowskiego i Wyspiańskiego tradycja romantyczna winna zostać „przefiltrowana” zdaniem głównego teoretyka obozu piłsudczykowskiego – Adama Skwarczyńskiego. Romantyzm wprawdzie to według Skwarczyńskiego „najwyższy wzlot ducha polskiego”21, dziś jednak stanowi on przedmiot nieporozumień, albowiem romantyczna „idea posłannictwa narodowego rozumiana być może tylko w napięciu uczucia i woli – w atmosferze czynu. Inaczej staje się czymś martwym i niezrozumiałym”22. Błędem romantyków było uleganie pokusie, „by »charaktery« i »misje« narodów rozumieć jako rzeczy gotowe i zesłane jakby z nieba. Ale w Polsce widzimy, że owa nasza właściwość charakteru i »misja«, owo zjednoczenie woli powszechnej czy nastroju nie działa ciągle; zjawia się tylko, podnosi naród albo go w zwyrodnienie poniża (wtedy gdy działa biernie i nie jest skierowane ku czemuś)”23. Dlatego przed pokoleniem Polski niepodległej stawiał Skwarczyński zadanie czynnego „urealnienia” romantyzmu, ponieważ „przez romantyzm nasz objawiona ideologia posłannictwa narodowego, jeśli nie zostanie przekuta w konkretne zagadnienia polityczne, społeczne, kulturalne, których realizacja zaraz wzięta być musi na warsztat pracy codziennej w szkołach, w wojsku, w pracowniach i instytutach naukowych, w gabinetach instytucji państwowych – cała ta ideologia stać się może chimerą szkodliwą, haszyszem zaciemniającym wzrok skierowany na konkretne zagadnienia życia”24.

Następca Skwarczyńskiego w funkcji redaktora sanacyjnej „Drogi” (oraz największy po Leonie Schillerze twórca „polskiego teatru monumentalnego”, opartego przecież na repertuarze romantycznym i neoromantycznym) – Wilam Horzyca – szedł jeszcze dalej w obronie romantyzmu i akcentowaniu aktualności jego przesłania również po odzyskaniu niepodległości, który to fakt nie tylko że nie umniejsza, ale wręcz wzmaga konieczność jego urealnienia po wydobyciu się narodu z ponad stuletniej „sielanki bezpaństwowego istnienia”. Błąd „zbuntowanych belfrów” ogłaszających zbędność drapowania się w „płaszcz Konrada” bierze się z utrwalonego redukcjonistycznego stereotypu w postrzeganiu poezji romantycznej i myśli romantycznej jako li tylko agitacyjnego oręża w „walce narodowowyzwoleńczej”. Tymczasem wielkich dzieł literatury romantycznej nie wolno sprowadzać do „służby ojczyźnie”, zresztą sami ich twórcy nie tylko to mieli na celu: „Dziady czy Wesele, to nie tylko patriotyczne »kawałki« i (…) dzieli je coś nie coś znaczący dystans od… Dziesiątego pawilonu [Adama Staszczyka – JB]25; wprawdzie dzieła te [Dziady, Sen srebrny Salomei, Irydion] były orężem w walce o istnienie narodu, ale (…) niezależnie od tego były one czymś więcej jeszcze. (…) III część Dziadów to nie jest coś w rodzaju genialnej »agitki« narodowej, ale (…) jest to dzieło na miarę najwyższą, wyrażające myśli i uczucia całej ludzkości ówczesnej, a postacią Konrada stworzył poeta jednego z reprezentantów tejże ludzkości, jak był nim Faust czy Manfred. Tego jednak zaściankowe oczy wyczytać z Dziadów nie potrafiły. Dla nich był to tylko manifest walki z caratem (…)26. Horzyca akcentował także specyfikę romantyzmu polskiego na tle romantyzmu europejskiego, a zwłaszcza niemieckiego, uważając, że „była to najzupełniej odrębna wersja tego ruchu, tak jednak odmienna od zachodniej, że wolno wątpić, czy w ogóle można nazwać to romantyzmem”27. Kardynalną różnicę pomiędzy nimi postrzegał w stosunku do rzeczywistości ziemskiej. „Gdy bowiem zasadniczą tendencją romantyzmu zachodniego było: od rzeczywistości ku snom – to zasadniczym kierunkiem naszego: od snów ku rzeczywistości, ku »obecności«, ku ziemi. Samo położenie kraju w tych czasach zmuszało do przyjęcia takiego właśnie kierunku: przeciwny byłby rezygnacją i samozatraceniem. Polska nie potrzebowała wówczas jałowych wypraw w marzenia i nie było jej na to stać. Natomiast potrzebowała nieustannego przybliżania Polaków do konkretu narodowego, do »polskiej obecności«, do obrazu Polski żywej”28. Ostatecznie kwintesencją polskiego romantyzmu jest jednak zdaniem Horzycy nie „ewangelia heroizmu”29 w kategoriach politycznych i choćby antropologicznych, lecz ożywiający go i prowadzący do idei przebudowy świata duch religijny: „Gdy więc przebrniemy przez fenomenologiczny gąszcz i sięgniemy do samego dna tego ruchu, który w Polsce mianujemy romantyzmem, przekonujemy się, iż istotą jego, ukrywającą się pod pozorami różnorodności, jego nurtem najgłębszym jest dążenie do stworzenia i zbudowania nowej, powszechnie obowiązującej religijnej koncepcji istnienia”30.

Bodaj najbardziej żarliwym obrońcą polskiego romantyzmu w XX wieku był ten myśliciel i pisarz, który zarazem na najwyższy piedestał w całym dorobku tej epoki wynosił oraz twórczo rozwijał uniwersalistyczny mesjanizm Hoene-Wrońskiego, czyli Jerzy Braun. I on wszelako zastrzegał, że należy odróżnić romantyzm fałszywy od prawdziwego oraz że konieczny „renesans romantyzmu musi być jednocześnie jego surową krytyką, poddaniem czujnej i mądrej rewizji całej jego spuścizny, aby wraz z nim nie przemyciły się w życie polskie pierwiastki złe, trujące i szkodliwe”31. Takich szkodliwych „widm” fałszywego romantyzmu, które muszą być „wytrzebione”, Braun wskazywał trzy: radykalną ideologię demokratyczną „Trybuny Ludów”, która torowała drogę „krwawej realizacji królestwa szatana, za jakie wolno uważać słowiańską komunę”; towianizm, czyli mesjanizm fałszywy, bo każący „krystaliczną atmosferę idei mesjanicznej Hoene-Wrońskiego (…) grubym, mrocznym mistycyzmem, paraliżującym samorzutność twórczą rozumu”; wreszcie „romantyzowanie” młodopolskich dekadentów, strojących się w „teatralny bluszcz i laur”32. Romantyzmem prawdziwym są natomiast według Brauna te elementy, które tworzą fundament polskiej filozofii narodowej, takie jak: „chrystianizm (…) spełniony w życiu społecznym ludzkości”; „unaocznienie struktury duchowej nowego, twórczego człowieka, jaki powinien się samo-wychować i samo-stworzyć”; „określenie roli Polski jako realizatorki najwyższych prawd chrześcijańskich w życiu narodów”; czy „dylemat pogodzenia realnego bytu historycznego Polski z jej posłannictwem wszechludzkim”33. Romantykom szło przede wszystkim o „nową koncepcję moralną, o rozszerzenie etyki chrześcijańskiej na całą dziedzinę życia zbiorowego. Byli to wielcy Europejczycy, ogarniający w jakimś gigantycznym oglądzie duchowym wszystkie nawarstwienia kulturowe i dramatyczne antynomie naszej cywilizacji, od antyku aż po dzień dzisiejszy. Przewidzieli jaśniej niż współcześni im myśliciele francuscy, angielscy, niemieccy zbliżający się kryzys cywilizacji laickiego antropocentryzmu, wierzącego w budowę raju na ziemi, bez Boga. Pojęli, że aby zażegnać to przesilenie, pojednać antynomie światopoglądu religijnego i naukowego determinizmu, ocalić świat przed katastrofą moralną, trzeba wyjść poza etykę życia prywatnego i przestroić na ton Ewangelii cały kodeks społeczny i polityczny współżycia międzynarodowego”34. Również po 1945 roku, kiedy po traumie powstania warszawskiego i jego tragicznych następstwach wzmogła się kolejna fala antyromantyczna, Braun zarzucał tzw. neopozytywistom (jak zwłaszcza autorowi pamfletu Dzieje głupoty w Polsce, Aleksandrowi Bocheńskiemu) dawanie fałszywego świadectwa przeciwko romantycznym „wychowawcom narodu”, oskarżanym przez nich o szerzenie „straceńczego heroizmu”. Cytatami ze Słowackiego, piętnującego „ideał kolorowego ułana”, zdatnego jedynie do korda, Krasińskiego i Norwida, ostrzegających przed nieprzemyślanymi wystąpieniami, szafującymi krwią narodu, a nawet Mickiewicza, zalecającego czekanie na wielką koniunkturę historyczną, Braun dowodził, że romantycy „byli apostołami prawdziwego realizmu i rozumu politycznego”35.

W ostatnim półwieczu jedyną otwartą i konsekwentną próbą renovatio romantycznego dziedzictwa kultury polskiej – uzupełnionego i przefiltrowanego także przez „ostatnie słowo poezji rycerskiej”, czyli twórczość poległych poetów „Sztuki i Narodu”, wraz z ich Norwidowskim programem organizowania przez artystę wyobraźni narodowej – była Konfederacja Nowego Romantyzmu, założona w 1971 roku i rozbita przez służby PRL siedem lat później36. Jej animatorem i przywódcą był poeta, dramaturg oraz filozof Bohdan Urbankowski. Aktualność przesłania romantyzmu (które należy odróżnić od argumentacji, która aktualną być nie może, bo językiem dowodzenia każdej filozofii jest zawsze, zmienny z natury, język teraźniejszości) zakodowanego w głębszej strukturze „idei niezbywalnych” postrzega Urbankowski w wypracowaniu przezeń modelu kultury narodowej, jednocześnie personalistycznej i polifonicznej, adresowanej do każdego członka wspólnoty, ale z osobna. Walka romantyzmu z zakrzepłymi wizjami „świata gotowego” prowadzona była na kilku poziomach. Na poziomie metodologicznym przyjęto, że każda wizja świata, także ta pretendująca do „naukowości”, może być tylko wizją cząstkową, wymagającą dopełnienia przez inne teorie naukowe czy nawet wizje artystyczne (Trentowskiego „zasada różnojedni”)37. Na poziomie konkretnych filozofii atakowano głównie materializm oświeceniowy oraz idealistyczną logologię Hegla. Na poziomie teoriopoznawczym zwalczano wszystkie odmiany hipotezy materialistycznej oraz deprecjonowanie intuicji, wyobraźni i uczuć przez rozum upraszczający proces przetwarzania informacji. Na poziomie antropologicznym akcentowano konieczność „dorastania do wolności” i samorealizowania jednostki, która winna przejść (jak u Wrońskiego) od stadium autonomii poprzez autotelię (stawianie celów własnych) do autogenii (stworzenia się własnego). Na poziomie ontologicznym zakładano twórczy charakter (i powinność) człowieka, czyli że jest on obdarzony „mocowładnością twórczą”. Wynikający z tych wszystkich założeń aktywizm romantyzmu – aczkolwiek ograniczony, bo „utemperowany” etyką – zasadza się na tym, że „podmiot obciążony jest tutaj samoświadomością, jest świadomy swojej twórczości i odpowiada za jej skutki. Efektem upowszechnienia tej postawy wśród polskiej elity stało się więc zjawisko wyjątkowe. (…) Od czasów romantyzmu jednostka uznaje siebie za twórcę, pojmuje zależność kultury od ludzkiego wysiłku, przyjmuje większą odpowiedzialność za świat. Po raz pierwszy mamy więc do czynienia ze świadomą pracą nad kulturą, pracą trwającą bez przerwy przez sześć pokoleń”38. To podmiotowość zatem sprawiła, że „romantyzm był u nas kulturą i metakulturą jednocześnie, nie tylko tworzył Polskę, lecz zarazem tworzył reguły tego, co nazywamy polskością”39. Romantyczny panetycyzm, czyli przeświadczenie, że żaden czyn nie jest moralnie obojętny, że liczą się najdalsze konsekwencje naszych działań (co pociąga za sobą wymóg rozbudzania wyobraźni moralnej i politycznej), zaowocował ideą Rządu Moralnego40 w narodzie, czyli takiego, do którego nikt nie jest formalnie powoływany, ale musi do niego dorosnąć. Rząd ten mógł być wyobrażany różnie – na przykład u Słowackiego jest on monarchią kolejnych Królów Duchów, a u Trentowskiego oligarchią, jednak zawsze polega on na przyjęciu przez elitę odpowiedzialności za całą zbiorowość, za jej poziom moralny, umysłowy i materialny. Inaczej mówiąc: członkowie Rządu Moralnego mieli jednocześnie tworzyć i troszczyć się o twórczość innych. A to przecież – dodajmy – nic innego, jak tzw. praca organiczna, której pomysłodawcami i realizatorami nie byli wcale pozytywiści, lecz właśnie romantycy, jak na przykład Cieszkowski.

Pierwodruk w: „44 / Czterdzieści Cztery. Magazyn Apokaliptyczny”, nr 9/2017, ss. 194-210

Artykuł ukazał się jako część szerszego bloku tekstów o romantyzmie politycznym, opublikowanego w numerze 9 pisma „44 / Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny”. Informacje na temat pisma i jego dystrybucji można znaleźć na stronie www.44.org.pl.