Po
wsze czasy istnieć będzie głęboki antagonizm między duchem świata a
duchem Chrystusowym; świat nie przestanie nigdy przeciwstawiać się myśli
Chrystusa, a najistotniejszym punktem spornym będzie zawsze zagadnienie
miłości i wypływających z niej metod postępowania. Tę antytezę metod
znajdujemy dobitnie wyrażoną w słowach Zbawiciela: „Oto ja was posyłam
jako owce między wilki” (Łk 10,3)
Będąc
uczniami Tego, który chciał z całego stworzenia wybrać sobie za symbol
bezbronnego baranka bez skazy, znajdujemy się i my na świecie jako
jagnięta otoczone stadem wilków. Nie mogąc posługiwać się kłami i
pazurami, uchodzimy w oczach świata, wierzącego tylko w kły i pazury, za
coś słabego i bezbronnego. Tymczasem w tej pozornej bezbronności tkwi
cała nasza potęga i moc. Jednym tylko jest ona zawsze uwarunkowana,
mianowicie aby w nią wierzyć bezwzględnie i nie dać się nigdy porwać
pokusie użycia wilczych metod, tak nęcących nieraz swą łatwością i
skutecznością na krótką metę.
Doskonale to kiedyś rozwinął św. Jan
Chryzostom, tłumacząc powyższe słowa Zbawiciela: „Aby zwyciężyć wilki,
musimy zostać jagniętami – gdy zechcemy być wilkami, to tamte, wilki
tego świata, zawsze nas zjedzą”. I jasnym jest, dlaczego. Oto, jeśli
nawet w walce ze światem pod wpływem roznamiętnienia chwycimy się tego
lub owego wilczego środka, to jednak na użycie ich wszystkich sumienie
chrześcijańskie nam nie pozwoli; zawsze będzie nas ono krępować w
używaniu wilczych metod i w walce z prawdziwymi wilkami, których nic nie
krępuje, zawsze ulegniemy.
Zwyciężyć możemy tylko wtedy, kiedy tym
metodom, w których są oni mistrzami i w których nigdy im nie dorównamy,
chyba że całkowicie przejdziemy do ich obozu, zdradzając świętą sprawę
Bożą, zdołamy przeciwstawić nasze metody, metody Baranka Bożego. I w
nich można dojść do mistrzostwa, jak to wielcy mocarze ducha, święci
Pańscy dowiedli. Dają one wtedy dziwne, nieznane światu panowanie nad
duszami, a o nie to przecież, o to władanie ludźmi i kierowanie ich
życiem cała walka między nami a światem się toczy.I nie należy myśleć,
że ta miłość chrześcijańska, z której akcja katolicka winna wysnuwać
swoją metodę, jest czymś ckliwym, słabym i anemicznym.
Myśl współczesna, zdeprawowana
sentymentalizmem, indyferentyzmem i wypływającymi z nich hasłami
tolerancji, nieraz chciała widzieć w chrześcijaństwie coś słodkołzawego,
paraliżującego wszelkie przejawy czynu w życiu ludzkim; teoria
niesprzeciwiania się złu, sformułowana przez Tołstoja, była ostatnim
wyrazem tego kierunku myśli, z którym zresztą można się było wszędzie
spotkać, gdzie chodziło o zajęcie zasadniczego stanowiska wobec pewnych
ciężkich i twardych konieczności życia ludzkiego. Gdy szło o wojnę, o
karę śmierci, o inkwizycję, ostatnim pokoleniom żyjącym w atmosferze
przesiąkniętej do dna egoistycznym humanitaryzmem trudno było pojąć, że
nie tylko nie stoją one w sprzeczności do zasad miłości
chrześcijańskiej, ale nieraz mogą być nawet jej bezpośrednimi
postulatami.
Bo i w samej rzeczy, miłość
chrześcijańska jest tą wewnętrzną, nadprzyrodzoną mocą ducha, która nami
kieruje w wypełnianiu wszystkich obowiązków naszego życia, tak iżby one
odpowiadały we wszystkim świętej woli Bożej i do ostatecznego celu
prowadziły. Nieraz obowiązki te mogą krzyżować wolę naszych bliźnich i
zmuszać nas do zadawania im bólu, a jednak nie wolno nam się wtedy
cofać, bo nie przyjemność bliźniego winna być dla nas decydującym
czynnikiem, ale chwała Boża i dobro moralne społeczeństwa i dusz
ludzkich. Jest więc w dobrze pojętej miłości chrześcijańskiej coś
mocnego, nawet twardego, a natchniony autor „Pieśni nad pieśniami”,
szukając z czym by ją pod tym względem zestawić, porównał ją ze
śmiercią. „Mocne jest jako śmierć miłowanie” (Pnp 8,6). Nieraz żąda ona
od nas czynów, które muszą zaboleć i pewne zło fizyczne wyrządzić, ale
to zło winno być zawsze warunkiem większego dobra, zła dla zła wyrządzać
jej nie wolno.
Tu leży ta wielka różnica między metodą
świata a metodą miłości. Świat, gdy wyrządza zło, czyni to dla celów
egoistycznych, dla zwalczania przeszkód, które spotyka na drodze do
zaspokojenia nienawiści lub żądzy zemsty. Miłość chrześcijańska, gdy
wyrządza jakieś przemijające zło fizyczne, czyni to dlatego, że jest ono
warunkiem większego, trwałego dobra. Gdy zmuszona jest wystąpić z mocą i
ból, a nawet śmierć zadać, nie przekroczy nigdy koniecznej miary bólu, a
nawet w samym sposobie, w jaki go zada, da poznać, jak wielka intencja
dobra nią kieruje, jak wolna jest od chęci dokuczenia lub wyzyskania dla
siebie cudzego cierpienia.
W życiu świętych można by wskazać cudowne
przykłady tej mocnej, druzgocącej nieraz zło miłości. Umieli oni i
inkwizycją kierować, i wojny prowadzić, i surowo karać bliźnich, nie
tylko nie przekraczając miary cierpienia, które wtedy wolno, a nawet
trzeba zadać, ale łagodząc je tym przekonaniem, które wpajali, że we
wszystkim, co robią, szukają nie siebie, nie swej korzyści lub
zaspokojenia namiętności, ale chwały Bożej i prawdziwego dobra dusz.
Zapewne, że wobec zła stanowisko
Tołstojowskie, nie przeciwstawiające mu żadnego oporu, jest o wiele
łatwiejsze i wygodniejsze. Łatwiej jest też zwalczać zło, dając folgę
popędliwym uczuciom nienawiści i gniewu i kierować się zasadą: „oko za
oko, ząb za ząb”; łatwo wtedy na krótką metę dopiąć celu i uzyskać
przewagę, ale przy zaślepieniu, jakie namiętność sprowadza, wnet traci
się miarę, a z nią wszystkie uzyskane pozycje. Nienawiść tylko burzyć
potrafi, do twórczej pracy na dalszą metę jest niezdolna. Metoda miłości
w walce ze złem jest o wiele trudniejsza; nic też dziwnego, że
ludzkość, która rada chodzi po linii najmniejszego oporu, woli metody
obojętności lub nienawiści.
Aby podług słów św. Pawła umieć „zwalczać
zło dobrem” (Rz 12,21), potrzeba całkowitego opanowania wszystkich
władz duszy przez ten pierwiastek dobra nadprzyrodzonego, jakim jest
miłość Boża. Ona jedynie jest w stanie dać nam tę miarę Bożą, która
sprawi, że nie zadamy ani krzty cierpienia więcej, niż to jest
konieczne, ale też, że nie cofniemy się przez tchórzostwo i małoduszność
od zadania go tam, gdzie chwała Boża i dobro dusz tego wymagają.
Posiada ona tę cudowną własność, tak uderzającą u świętych, łączenia w
sobie wykluczających się na pozór cech: twardości i miękkości, surowości
i wyrozumiałości, stanowczości i ustępliwości. Przez nią człowiek staje
się „wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich zbawić” (1 Kor 9,22),
daje mu ona bowiem cudną jakąś nadprzyrodzoną zdolność przystosowywania
się do wszystkich potrzeb ludzkich, nic nie zatracając z własnej mocy
ducha.
Śliczną formułkę znalazł na to bł. Jordan
z Saksonii, dominikanin z XIII wieku: „Omnibus conformari et seipsum
non deformare” (Przystosować się do każdego, nie zatracając własnej
formy).
Ta miłość chrześcijańska nie jest
słabością, ona jest siłą, wymagającą wielkiej mocy ducha i dlatego też
tak trudno o nią na świecie. Aby posiąść jej metodę, trzeba dużo pracy
nad sobą; nic też dziwnego, że niejeden woli się chwycić łatwiejszych
metod świata. Kto jednak ją posiądzie i z jej metodami się oswoi, ten
nie może nie uzyskać z czasem ogromnego wpływu na dusze, i zwycięstwo
jego jest zapewnione.(…)
Fragment książki o. Jacka Woronieckiego OP „U podstaw kultury katolickiej”, IEN, Lublin 2002, s. 131 – 134
Za: https://armiaboga.wordpress.com/2018/08/22/katolickie-metody-dzialania/
Za: https://armiaboga.wordpress.com/2018/08/22/katolickie-metody-dzialania/