Im głośniej obrońcy życia
przypominają rządzącym o przedwyborczych obietnicach dotyczących ochrony
nienarodzonych, tym częściej z obozu władzy padają pod ich adresem
zarzuty rozbijania prawicy, sprzyjania opozycji, działania na rzecz
Berlina i Moskwy oraz ich tutejszych politycznych ekspozytur.
Według informacji podawanych przez pro-liferów, posłowie
Zjednoczonej Prawicy (warto docenić przewrotne poczucie humoru twórców
tej nazwy) sprzyjający podjęciu niepozorowanych prac nad projektem
Fundacji Życie i Rodzina, atakowani są przez partyjnych aborcjonistów w
osobie m.in. Joanny Lichockiej. Przeciwnicy powszechnego prawa do życia
nie działają z pewnością na własną rękę. Wszystko wskazuje więc, że
faktyczny aborcjonizm jest jednym z co prawda wstydliwie skrywanych, ale
w istocie najtwardszych filarów polityki koalicji, która „z podkulonym
ogonem” (© Yaakov Nagel) wycofała się chociażby z nowelizacji ustawy o
IPN, pomimo iż miała nie ustępować z niej ani na krok.
Pora więc znowu wprost o tym napisać – jeżeli wyborcy nie zmuszą PiS
do przyjęcia lepszego prawa, chore dzieci będą nadal zabijane w Polsce
„na legalu”. Być może kolejnym krokiem środowisk pro-life powinna być
wspólna, wielka i dosadna w treści demonstracja w obronie potencjalnych
ofiar barbarzyńskiego, eugenicznego prawa. Wkrótce miną bowiem dwa lata
od odrzucenia przez Sejm projektu „Stop Aborcji”. Dwa lata, które
upływają na przewrotnych kłamstwach i zwodzeniu obrońców życia. Jeśli
ktoś uważa, że to zbyt mocne słowa, niech raczy przypomnieć sobie, co
dokładnie w czarny czwartek 6 października 2016 roku mówił
i zapowiadał na antenie katolickiej (!) telewizji jeden z ówczesnych
liderów „dobrej zmiany”. Niech przypomni sobie także inne, podobne
deklaracje najwyższych rangą działaczy partii, którzy nie marnują żadnej
okazji by na użytek dobrodusznych acz naiwnych owieczek zbijać wyborcze
punkty w kościelnych ławach. Nawiasem mówiąc, spośród polskiego
duchowieństwa bodaj jedynie ksiądz profesor Tadeusz Guz jasno i
publicznie wypomniał rządzącym, że popierając prawo dopuszczające tzw.
aborcję, pozbawiają samych siebie możliwości przystępowania do Komunii
świętej. Chroniona przez państwo zbrodnia wciąż więc trwa, podobnie jak
publiczne zgorszenie dokonywane przez jej współautorów.
W całym tym kontekście nie może dziwić, że ci, którzy chcą zmienić
obecny stan rzeczy, trafiają do propagandowej klatki rozbijaczy prawicy,
wrogów PiS, stronników Niemiec i ruskich agentów. Winna nie jest
partia, której przedwyborcza obietnica
okazała nic niewarta, lecz nieposłuszni pro-liferzy, przypominający, na
czym między innymi PiS zbudował swoje szerokie poparcie przed
głosowaniami w 2015 roku. Kto wie, może wkrótce okaże się również, że
Prawo i Sprawiedliwość wcale nie sprzeciwiało się przyjmowaniu
imigrantów, lecz tylko ich przymusowej relokacji, a muzułmańskich
„uchodźców” witamy tak naprawdę dobrowolnie i z otwartymi rękoma? Może
do grona wrogów ludu zaliczeni zostaną wyborcy, którzy „nie zrozumieli”,
że PiS-owska krytyka rozrostu biurokracji oraz marnowania publicznych
pieniędzy oznaczała po prostu zapowiedź tworzenia kolejnych instytutów,
agencji i fundacji dla swoich – tyle że z innej ferajny? Może w końcu
usłyszymy sformułowaną ponownie myśl klasyka okrągłostołowej myśli
politycznej, który stwierdził, że Polacy nie dorośli do demokracji?
Otóż lepiej żebyśmy nigdy nie dorośli do oczekiwań żadnej władzy,
której realny program sprowadza się do hasła: „głosujcie i spadajcie”.
Dzisiaj wypada podziękować Prawu i Sprawiedliwości, że tak dobitnie nam o
tym przypomina.
Roman Motoła