Na truizm zakrawa stwierdzenie, że postacie
historyczne często nie są doceniane proporcjonalnie do swoich zasług i
osiągnięć. W czasach, gdy nasze postrzeganie przeszłości wypacza ideologia
demokratyczna, może najbardziej dotyka to monarchów. Fryderyka Wilhelma IV
przedstawia się zazwyczaj jako króla nieszczęśliwego. Głównie z jednego powodu:
bo z tronu złożyła go ostatecznie choroba umysłowa. W optyce
konserwatywno-monarchistycznej bywa z kolei krytykowany jako władca słaby,
ponieważ za jego rządów królestwem Prus wstrząsnęła rewolucja zwana „wiosną
ludów”, a nawet jako taki, który swoim liberalizmem sam się do jej wybuchu
przyczynił. Ocena dwudziestoletniego panowania tego króla przez pryzmat
okoliczności, w jakich uległo ono zakończeniu, to ewidentna niesprawiedliwość,
ale nieadekwatna jest również ta druga opinia.
Jako najwybitniejszego władcę Prus wskazuje się
chyba najczęściej Fryderyka II, nie bezpodstawnie nazywanego Wielkim. Ten to
bowiem monarcha zakończył przebudowę państwa pruskiego na napędzaną żelaznymi
sprężynami machinę absolutyzmu i przy jej pomocy wydźwignął swoją ojczyznę do
rangi militarnego mocarstwa, którym miała ona już pozostać do końca swoich
dziejów w 1918 r. Ale władcy tego rodzaju panowali i w innych krajach: Piotr
Wielki w Rosji, Józef II w Austrii, Ludwik XIV we Francji, a właściwie nawet
Henryk VIII i Elżbieta I w Anglii; taki poniekąd był duch czasu. Większość z
nich władała w szczęśliwym dla siebie okresie ustrojowej stabilizacji, gdy
okrzepnięcie rozumnych monarchii absolutnych zamknęło drogę powrotną do
anarchicznej epoki wielkich europejskich wojen domowych XVII wieku. Fryderyk
Wilhelm IV wstąpił na tron po pierwszej rewolucji francuskiej, po wojnach
napoleońskich, po eksplodującym rewolucjami (ponowną francuską, belgijską, polską)
roku 1830. Stanął naprzeciw nowego rodzaju zagrożenia dla politycznego i
społecznego porządku. Musiał sformułować przekonującą odpowiedź na wizję świata
niesioną przez kosmopolityczny wojujący demokratyzm i to mu się udało.
„Romantyk na tronie” – jak go później ochrzczono – tchnął nowe życie w zasady
konserwatywne na całym kontynencie. Pod tym względem był w istocie największym
monarchą swoich czasów, stojącym wyżej może nawet od prostego absolutysty
Mikołaja I. Na podobną postać Europa musiała czekać aż do wstąpienia na tron
króla Ludwika II w Bawarii i cesarza Aleksandra III w Rosji.
Początek politycznego zwrotu Prus od oświeconego
absolutyzmu do konserwatyzmu datuje się wprawdzie jeszcze na czasy jego
poprzednika i ojca, Fryderyka Wilhelma III, zwłaszcza na ostatnie lata jego
panowania. Ówczesny następca tronu należał do współzałożycieli i
współpracowników zachowawczego pisma „Berliner Politisches Wochenblatt”, na
którego łamach m.in. swoją specyficzną koncepcję „restauracji” propagował jeden
z najradykalniejszych konserwatystów w Europie tamtych lat, szwajcarski katolik
Karl Ludwig von Haller (1768-1854). Po śmierci starego króla w 1840 r. książę
wstąpił na tron, przyjmując imię Fryderyka Wilhelma IV i szybko zaznaczył swój
kierunek polityczny. W 1841 r. mianował urzędowym historiografem królestwa
wielkiego konserwatywnego historyka Leopolda Rankego (1795-1886), a w celu
zwalczania wywrotowych idei filozoficznych na katedrę filozofii na
uniwersytecie w Berlinie powołał skłaniającego się już wówczas ku reakcji
klasyka niemieckiego idealizmu, Friedricha Schellinga (1775-1854), który
wkrótce zaczął głosić z niej swoją „Filozofię Objawienia”. Na innych
stanowiskach państwowych postawił król osoby znane z religijności. Wydał
zarządzenia zobowiązujące urzędników do uczęszczania na nabożeństwa. Zaczął też
usuwać z fakultetów teologicznych na pruskich uniwersytetach protestanckich
teologów, których rozwój awangardowych poglądów doprowadził do zaprzeczenia
wszelkiej ortodoksji. W takich okolicznościach stracił akademicką posadę
młodoheglowski teolog-ateista Bruno Bauer (1809-1882), co chyba wyszło mu
dobre, bo kilka lat później przeszedł na pozycje zachowawcze. Doradcami
Fryderyka Wilhelma IV stali się natomiast konserwatywni myśliciele Ernst Ludwig
von Gerlach (1795-1877) i Friedrich Julius Stahl (1802-1861).
„Romantyk na tronie” chciał odnowić więź swojego
państwa z tradycją, która osłabła w epoce Oświecenia i europejskich rewolucji. „Dlatego
Fryderyk Wilhelm IV nawiązywał do wszystkiego, w czym znajdował jeszcze coś ze
średniowiecza. Szlachta majoracka była faworyzowana i została wzmocniona
wskutek nadania nowych tytułów szlacheckich, udzielanych pod warunkiem
ufundowania majoratu; stan mieszczański jako taki, odseparowany od szlachty i
chłopów, uważano i traktowano jako osobny stan, reprezentujący handel i
przemysł; popierano oddzielanie się korporacji, zamykanie się w sobie
poszczególnych rzemiosł i upodobnianie się ich do cechów itd. W ogóle wszystkie
przemówienia i posunięcia króla od samego początku świadczyły o tym, że ma on
szczególne upodobanie do korporacji, i to właśnie najlepiej określa jego
średniowieczny punkt widzenia. To istnienie obok siebie uprzywilejowanych
zrzeszeń, które w swych wewnętrznych sprawach mogą postępować z pewną swobodą i
samodzielnością, których wewnętrzną spójnią – każdego z osobna – są jednakowe
interesy (…)” – pisał o królu w 1842 r. młodziutki jeszcze Fryderyk Engels (1).
I choć już wtedy był zdeklarowanym przeciwnikiem polityki swojego władcy,
trudno odmówić mu trafności obserwacji.
Fryderyk Wilhelm IV odrzucał burżuazyjne
postulaty ustrojowe, stanowiące pokłosie rewolucji francuskiej. 11 kwietnia
1847 r., otwierając pierwsze obrady zjednoczonego Landtagu, oznajmił: „żadna
siła na świecie nie skłoni mnie do przekształcenia naturalnego (…) stosunku
między monarchą a narodem w konwencjonalny stosunek konstytucyjny”.
Zapowiedział, iż „nigdy, przenigdy nie pozwoli na to, by między Pana Boga w
niebiesiech a ten kraj wcisnęła się, niby druga Opatrzność, jakaś zapisana
kartka” (2). Jak wiadomo, słowa nie dotrzymał, a stało się to w
okolicznościach, o których będzie mowa poniżej.
Fryderyk Wilhelm IV dokonał też zasadniczego
zwrotu w polityce kościelnej. W tej dziedzinie pruski konserwatyzm czasów
Fryderyka Wilhelma III wyrażał się w prowadzonej twardą ręką obronie charakteru
królestwa jako luterańskiego państwa (jedno)wyznaniowego. Ustawowa unia
kościelna narzucała wszystkim protestantom obowiązek przynależności do Kościoła
państwowego; grupy uchylające się od urzędowego wyznania wiary podlegały
policyjnym prześladowaniom. W 1837 r. głośnym echem w Europie odbiła się sprawa
arcybiskupa Kolonii, księdza Clemensa Augusta Droste zu Vischeringa, który za
nieugiętą obronę niezależności Kościoła katolickiego od protestanckiego państwa
został aresztowany przez pruski rząd. W proteście przeciw temu gwałtowi
katolicy pełniący służbę w pruskiej administracji podawali się do dymisji.
Jednym z takich urzędników był młody wówczas baron Wilhelm Emmanuel von
Ketteler (1811-1877), który później przyjął święcenia kapłańskie, sam został
arcybiskupem kolońskim i przeszedł do historii jako jeden z ojców nauczania
społecznego Kościoła. Sytuacja uległa diametralnej zmianie po wstąpieniu na
tron Fryderyka Wilhelma IV. Nowy władca chciał wyjść naprzeciw postulatom Kościoła
katolickiego, którego nie mógł nie podziwiać jako miłośnik średniowiecza. Z
drugiej strony nie mógł naruszyć tradycyjnej pruskiej zasady, że Kościół ma
charakter państwowy, utrzymywanej nieprzerwanie od XVI wieku. Wybrał więc
rozwiązanie pośrednie, uchylając przymus unii kościelnej. W efekcie
niezależność Kościoła katolickiego od państwa została formalnie uznana.
Monarcha wyraził też zgodę na oddzielenie się bardziej konserwatywnych tzw.
staroluteranów od dominującego Kościoła protestanckiego i na oficjalne
utworzenie przez nich własnego, uznającego jednak zwierzchnictwo króla.
„Romantyk na tronie” lepiej, niż ktokolwiek inny
musiał zdawać sobie sprawę ze znaczenia narodowych monumentów, wokół których
ogniskuje się pamięć historyczna kraju. Dlatego jeszcze za panowania swojego
ojca zainicjował akcję na rzecz ocalenia przed ruiną zamku wielkich mistrzów
krzyżackich w Malborku i przywrócenia mu dawnej świetności. Musimy przy tym
pamiętać, że zakon krzyżacki zajmował w niemieckiej wizji dziejów zupełnie inne
miejsce, niż w polskiej. Krzyżacy urośli w swoim kraju do rangi jednego z
najpotężniejszych symboli epoki katolickiej w historii Niemiec, a stworzone
przez nich Państwo Zakonne (Ordenstaat) pozostawało wzorem organizacji
politycznej o charakterze zarazem teokratycznym i militarnym, łączącej w sobie
pierwiastek rycerski i kościelny. Nie jest więc chyba przypadkiem, że właśnie w
czasach Oświecenia, w „wieku rozumu”, średniowieczna substancja zamku w
Malborku została zniszczona. W drugiej połowie XVIII stulecia kompleks zamkowy
przebudowano na potrzeby wojskowe, a później zainstalowano w nim tkalnie. „Ta
godna uwagi budowla nie miała nawet satysfakcji obrócenia się w malownicze
ruiny, była metodycznie wyburzana i przystosowywana dla nowego zakonu rycerzy przemysłu.
Śmiałe sklepienia porozbijano z niebywałym mozołem, do wysokich przestrzennych
sal wklejono trzy niskie piętra brudnych warsztatów tkackich; nawet ostatni
ozdobny szczyt pałacu opleciono już sznurami, aby go zwalić (…).” –
wspominał pod koniec życia katolicki i konserwatywny pisarz Joseph baron von
Eichendorff (1788-1857), wówczas urzędnik pruskiej administracji (3).
Pojawił się wreszcie pomysł całkowitej rozbiórki zamku, by zrobić miejsce dla
nowoczesnego magazynu. „Oświeceniowy” minister finansów Friedrich Leopold von
Schrötter nakazał wstrzymać jego realizację dopiero po tym, jak w 1803 r.
romantyczny poeta Max von Schenkendorff (1783-1817) nagłośnił te skandaliczne
plany, publikując w berlińskiej gazecie artykuł „Przykład panującej w
Prusach żądzy zniszczenia”. Losem Malborka zainteresował się osobiście
Fryderyk Wilhelm III, dzięki czemu w 1815 r. w zamku rozpoczęto prace
konserwatorskie. Nabrały one jednak tempa i rozmachu po tym, jak w sprawę
malborską zaangażował się przyszły Fryderyk Wilhelm IV. Pragnął on doprowadzić
do odtworzenia pierwotnej postaci zamku i uczynić je celem ogólnonarodowego
wysiłku. Z tą myślą 20 czerwca 1822 r. zgromadził przedstawicieli pruskiego
społeczeństwa na uczcie, wyprawionej w „wielkim refektarzu wielkiego mistrza”.
Odbudowa trwała długie lata i zakończyła się w 1842 r., już za panowania nowego
władcy, a Eichendorff na prośbę rządu opisał jej dzieje w eseju „Rekonstrukcja
zamku Rycerzy Zakonu Niemieckiego w Malborku” (1844).
Nie tylko renowacja siedziby zakonu krzyżackiego
świadczyła, iż Fryderyk Wilhelm IV chciał wskrzesić chwałę średniowiecza jako
epoki wielkości Niemców. Może jeszcze ważniejszym przedsięwzięciem króla było
ponowne podjęcie budowy gotyckiej katedry w Kolonii, rozpoczętej w XIII, a
przerwanej w XVI wieku. Kolosalna katolicka świątynia miała stać się narodowym
symbolem, a jej ukończenie – widomym znakiem ciągłości historii Niemiec,
łączących je poprzez nieprzerwany szereg pokoleń z wiekami średnimi.
Inauguracja robót nastąpiła 4 września 1842 r. Wziął w niej udział sam władca,
który własnoręcznie wmurował kamień węgielny pod budowę. Uroczystość tę
nazywano później Kölner Dombaufest. Prace zakrojone na tak ogromną skalę
trwały długo i Fryderyk Wilhelm IV nie mógł oglądać ich finału. Budowę katedry
w Kolonii ukończono dopiero w 1880 r., po ponad sześciuset latach od jej
rozpoczęcia.
Odejście od represyjnej polityki kościelnej i
usankcjonowanie wyznaniowego pluralizmu dało początek do dziś powtarzanej
opinii, jakoby „romantyk na tronie” w pierwszych latach swego panowania był
władcą liberalnym i dopiero w przypływie przerażenia rewolucją 1848 r.
przeszedł na pozycje reakcyjne. W rzeczywistości u podstaw wizji politycznej
Fryderyka Wilhelma IV nigdy nie leżała uniwersalna „wolność” liberałów, lecz
(neo)średniowieczna mozaika jednostkowych swobód i przywilejów, precyzyjnie
porozdzielanych między poszczególne części społeczeństwa stanowego. Jego
poglądy od początku nie były więc liberalne, lecz głęboko konserwatywne.
Różnicę tę trafnie uchwycił w cytowanym już szkicu Fryderyk Engels, pisząc o
królu: „(…) pragnie on pozostawić swoim Prusakom wszelkie możliwe swobody,
ale właśnie tylko w postaci skrępowania wolności, w postaci monopolu i
przywileju. Nie jest on zdecydowanym przeciwnikiem wolności prasy, gotów jest
dać ją, lecz również jako monopol wyłącznie stanu uczonych. Nie chce znieść czy
też odmówić reprezentacji, nie życzy sobie tylko, by obywatel, jako taki, był
reprezentowany; dąży do reprezentacji stanów, w takiej postaci, w jakiej
częściowo urzeczywistniono ją już w pruskich stanach prowincjonalnych. Krótko
mówiąc, nie uznaje praw powszechnych, praw obywatela, praw człowieka, uznaje
tylko prawa korporacji, monopole, przywileje. Tych nada mnóstwo, tyle, ile może
nadać, nie ograniczając swej absolutnej władzy konkretnymi przepisami prawnymi.
Co więcej, może już teraz, pomimo oświadczeń złożonych w Królewcu i Wrocławiu,
żywi skrycie zamiar ukoronowania dzieła – po zrealizowaniu w dostatecznym
stopniu swej teologicznej polityki – nadaniem stanowej konstytucji
średniowiecznej, aby związać ręce swoim następcom, którzy mogliby mieć inne
poglądy.” (4). Zamiar ten poniekąd doczekał się spełnienia w
konstytucji oktrojowanej przez Fryderyka Wilhelma IV w 1850 r. Sankcjonowała
ona tradycyjną pozycję ustrojową króla, wprowadzając parlament złożony z dwóch
izb. Niższa, Izba Posłów, wyłaniana była w wyborach pośrednich, kurialnych i
ograniczonych wysokim cenzusem. Wyższa, Izba Panów, pochodziła w całości z
nominacji władcy.
„Romantyka na tronie” ukazuje się niekiedy jako
władcę słabego, ponieważ to za jego panowania w 1848 r. przez Prusy przetoczyła
się rewolucja. Trzeba jednak pamiętać, że ta rewolucja przyszła do Niemiec z
zewnątrz, z zagranicy, z Francji. Król nie bał się jej przeciwstawić. W 1849
r., gdy „wiosna ludów” nadal wstrząsała Europą, odrzucił ofiarowany mu przez
demokratów z parlamentu frankfurckiego tron cesarski, oznajmiając, że świńskiej
korony z błota podnosić nie będzie. Wcześniej dla uspokojenia nastrojów nadał
Prusom liberalną konstytucję, ale gdy tylko zgromadził na prowincji
dostatecznie silne wojsko, wrócił z nim do stolicy i zgniótł rewolucję tak, że
nie zostało z niej nic. Swojemu królestwu dał zaś potem najbardziej zachowawczą
ustawę zasadniczą we wszystkich państwach konstytucyjnych na kontynencie.
Pod koniec życia choroba odebrała królowi władzę
nad umysłem. W ostatnich latach jako regent zastępował go młodszy brat, który
po śmierci Fryderyka Wilhelma IV w 1861 r. panował jako Wilhelm I. Zwykle
uznaje się go za władcę wybitniejszego od poprzednika, bo doprowadził do
zjednoczenia Niemiec. Ale tak nie było. Wilhelm wypuścił jedynie z butelki
złośliwego dżina i to ten zły duch zjednoczył Niemcy, a imię jego brzmiało
Bismarck. Ten przewrotny polityk konsekwentnie wpychał do grobu stary,
tradycyjny świat, w który Fryderyk Wilhelm IV tchnął nowe życie. Bismarck pobił
habsburską Austrię i wypchnął ją z Rzeszy, zniósł odrębność niemieckich
monarchii katolickich, zniszczył – na zawsze – monarchię we Francji, a zdobytą
władzę wykorzystał do prześladowania w całych Niemczech rzymskiego Kościoła, co
przeszło do historii pod nazwą Kulturkampfu. Doprowadził też do
ostatecznej likwidacji świeckiej władzy papieży, ponieważ zniszczył militarną
potęgę Francji, która do 1870 r. trzymała wojskowy parasol ochronny nad
Państwem Kościelnym, nie pozwalając na połknięcie go przez zjednoczone Włochy.
Poczesne miejsce na liście złych czynów Bismarcka
zajmuje wreszcie to, za co jest chwalony, czyli zjednoczenie Rzeszy, ale tylko
w formule „małych Niemiec” (bez krajów habsburskich). W rezultacie zjednoczone
Cesarstwo Niemieckie pozostało jedynie kolejnym państwem narodowym. Nie mogło
zresztą stać się inaczej, skoro stworzyła je dynastia Hohenzollernów, od zawsze
reprezentująca wyznaniowy i krajowy partykularyzm. Wykroczył poza niego dopiero
Fryderyk Wilhelm IV, którego romantyczna, neo-średniowieczna, prokatolicka
polityka zdradzała wyraźną sympatię – czy może tęsknotę – do uniwersalizmu. Aby
Rzesza stała się prawdziwym, uniwersalnym cesarstwem, musiałaby zostać
zjednoczona w formule „wielkich Niemiec”, czyli łącznie z krajami habsburskimi,
także tymi nieniemieckimi. Ale na czele takiego cesarstwa mogła stanąć tylko
dynastia sama będąca wcieleniem uniwersalizmu, której przedstawiciele byli
władcami świata jak Karol V albo sięgali po hegemonię w Europie jak Filip II, w
której przez kilka wieków przekazywany był tytuł cesarza rzymskiego, również w
sferze religijnej reprezentująca powszechność zamiast partykularności –
katolicka dynastia Habsburgów. Ten dom był strażnikiem pamięci i dziedzicem
Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, zniszczonego w 1806 r. przez
Napoleona, i jedynie on mógł pretendować do jego wskrzeszenia. Gdyby Niemcy
zjednoczyły się w oparciu o imperium Habsburgów, Austria nie zostałaby wyparta
z Włoch (jak stało się w 1866 r., kiedy wskutek działań Bismarcka utraciła
Wenecję). I ziściłyby się słowa Stefana Georgego (1868-1933), neoromantycznego,
reakcyjnego poety, patronującego ruchowi Rewolucji Konserwatywnej, który
jeszcze w dziele „Nowa Rzesza” (1928) kreślił wizję imperium
niemieckiego jako „Cesarstwa Boga”, sięgającego od Morza Północnego do Morza
Śródziemnego (5), jak w czasach ottońskich i jak za Habsburgów od Karola
V do Franciszka II. To na cześć takiej Rzeszy pułkownik Stauffenberg, katolicki
arystokrata i konserwatysta, wzniósł przed śmiercią okrzyk „Niech żyją
święte Niemcy!”
Adam Danek
1. Fryderyk Engels, Fryderyk Wilhelm
IV, król pruski, przeł. Julian Raba, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła,
t. 1, Warszawa 1976, s. 691.
2. Cyt. za: Fryderyk Engels, Rewolucja
i kontrrewolucja w Niemczech, Warszawa 1982, s. 181 (przyp. 19).
3. Joseph von Eichendorff, Niegdyś
przeżyłem, przeł. Wojciech Kunicki, Kraków 2007, s. 215.
4. Fryderyk Engels, Fryderyk Wilhelm
IV, król pruski, s. 692.
5. Dlatego też w wymienionej pracy George
odrzucał tzw. ideę pruską, krytykował politykę Hohenzollernów i Bismarcka, a II
Rzeszę deprecjonował jako „karykaturę prawdziwego państwa”.