piątek, 19 października 2018

Adam Danek: Największy z Hohenzollernów



 
       Na truizm zakrawa stwierdzenie, że postacie historyczne często nie są doceniane proporcjonalnie do swoich zasług i osiągnięć. W czasach, gdy nasze postrzeganie przeszłości wypacza ideologia demokratyczna, może najbardziej dotyka to monarchów. Fryderyka Wilhelma IV przedstawia się zazwyczaj jako króla nieszczęśliwego. Głównie z jednego powodu: bo z tronu złożyła go ostatecznie choroba umysłowa. W optyce konserwatywno-monarchistycznej bywa z kolei krytykowany jako władca słaby, ponieważ za jego rządów królestwem Prus wstrząsnęła rewolucja zwana „wiosną ludów”, a nawet jako taki, który swoim liberalizmem sam się do jej wybuchu przyczynił. Ocena dwudziestoletniego panowania tego króla przez pryzmat okoliczności, w jakich uległo ono zakończeniu, to ewidentna niesprawiedliwość, ale nieadekwatna jest również ta druga opinia.

Jako najwybitniejszego władcę Prus wskazuje się chyba najczęściej Fryderyka II, nie bezpodstawnie nazywanego Wielkim. Ten to bowiem monarcha zakończył przebudowę państwa pruskiego na napędzaną żelaznymi sprężynami machinę absolutyzmu i przy jej pomocy wydźwignął swoją ojczyznę do rangi militarnego mocarstwa, którym miała ona już pozostać do końca swoich dziejów w 1918 r. Ale władcy tego rodzaju panowali i w innych krajach: Piotr Wielki w Rosji, Józef II w Austrii, Ludwik XIV we Francji, a właściwie nawet Henryk VIII i Elżbieta I w Anglii; taki poniekąd był duch czasu. Większość z nich władała w szczęśliwym dla siebie okresie ustrojowej stabilizacji, gdy okrzepnięcie rozumnych monarchii absolutnych zamknęło drogę powrotną do anarchicznej epoki wielkich europejskich wojen domowych XVII wieku. Fryderyk Wilhelm IV wstąpił na tron po pierwszej rewolucji francuskiej, po wojnach napoleońskich, po eksplodującym rewolucjami (ponowną francuską, belgijską, polską) roku 1830. Stanął naprzeciw nowego rodzaju zagrożenia dla politycznego i społecznego porządku. Musiał sformułować przekonującą odpowiedź na wizję świata niesioną przez kosmopolityczny wojujący demokratyzm i to mu się udało. „Romantyk na tronie” – jak go później ochrzczono – tchnął nowe życie w zasady konserwatywne na całym kontynencie. Pod tym względem był w istocie największym monarchą swoich czasów, stojącym wyżej może nawet od prostego absolutysty Mikołaja I. Na podobną postać Europa musiała czekać aż do wstąpienia na tron króla Ludwika II w Bawarii i cesarza Aleksandra III w Rosji.

Początek politycznego zwrotu Prus od oświeconego absolutyzmu do konserwatyzmu datuje się wprawdzie jeszcze na czasy jego poprzednika i ojca, Fryderyka Wilhelma III, zwłaszcza na ostatnie lata jego panowania. Ówczesny następca tronu należał do współzałożycieli i współpracowników zachowawczego pisma „Berliner Politisches Wochenblatt”, na którego łamach m.in. swoją specyficzną koncepcję „restauracji” propagował jeden z najradykalniejszych konserwatystów w Europie tamtych lat, szwajcarski katolik Karl Ludwig von Haller (1768-1854). Po śmierci starego króla w 1840 r. książę wstąpił na tron, przyjmując imię Fryderyka Wilhelma IV i szybko zaznaczył swój kierunek polityczny. W 1841 r. mianował urzędowym historiografem królestwa wielkiego konserwatywnego historyka Leopolda Rankego (1795-1886), a w celu zwalczania wywrotowych idei filozoficznych na katedrę filozofii na uniwersytecie w Berlinie powołał skłaniającego się już wówczas ku reakcji klasyka niemieckiego idealizmu, Friedricha Schellinga (1775-1854), który wkrótce zaczął głosić z niej swoją „Filozofię Objawienia”. Na innych stanowiskach państwowych postawił król osoby znane z religijności. Wydał zarządzenia zobowiązujące urzędników do uczęszczania na nabożeństwa. Zaczął też usuwać z fakultetów teologicznych na pruskich uniwersytetach protestanckich teologów, których rozwój awangardowych poglądów doprowadził do zaprzeczenia wszelkiej ortodoksji. W takich okolicznościach stracił akademicką posadę młodoheglowski teolog-ateista Bruno Bauer (1809-1882), co chyba wyszło mu dobre, bo kilka lat później przeszedł na pozycje zachowawcze. Doradcami Fryderyka Wilhelma IV stali się natomiast konserwatywni myśliciele Ernst Ludwig von Gerlach (1795-1877) i Friedrich Julius Stahl (1802-1861).

„Romantyk na tronie” chciał odnowić więź swojego państwa z tradycją, która osłabła w epoce Oświecenia i europejskich rewolucji. „Dlatego Fryderyk Wilhelm IV nawiązywał do wszystkiego, w czym znajdował jeszcze coś ze średniowiecza. Szlachta majoracka była faworyzowana i została wzmocniona wskutek nadania nowych tytułów szlacheckich, udzielanych pod warunkiem ufundowania majoratu; stan mieszczański jako taki, odseparowany od szlachty i chłopów, uważano i traktowano jako osobny stan, reprezentujący handel i przemysł; popierano oddzielanie się korporacji, zamykanie się w sobie poszczególnych rzemiosł i upodobnianie się ich do cechów itd. W ogóle wszystkie przemówienia i posunięcia króla od samego początku świadczyły o tym, że ma on szczególne upodobanie do korporacji, i to właśnie najlepiej określa jego średniowieczny punkt widzenia. To istnienie obok siebie uprzywilejowanych zrzeszeń, które w swych wewnętrznych sprawach mogą postępować z pewną swobodą i samodzielnością, których wewnętrzną spójnią – każdego z osobna – są jednakowe interesy (…)” – pisał o królu w 1842 r. młodziutki jeszcze Fryderyk Engels (1). I choć już wtedy był zdeklarowanym przeciwnikiem polityki swojego władcy, trudno odmówić mu trafności obserwacji.

Fryderyk Wilhelm IV odrzucał burżuazyjne postulaty ustrojowe, stanowiące pokłosie rewolucji francuskiej. 11 kwietnia 1847 r., otwierając pierwsze obrady zjednoczonego Landtagu, oznajmił: „żadna siła na świecie nie skłoni mnie do przekształcenia naturalnego (…) stosunku między monarchą a narodem w konwencjonalny stosunek konstytucyjny”. Zapowiedział, iż „nigdy, przenigdy nie pozwoli na to, by między Pana Boga w niebiesiech a ten kraj wcisnęła się, niby druga Opatrzność, jakaś zapisana kartka” (2). Jak wiadomo, słowa nie dotrzymał, a stało się to w okolicznościach, o których będzie mowa poniżej.

Fryderyk Wilhelm IV dokonał też zasadniczego zwrotu w polityce kościelnej. W tej dziedzinie pruski konserwatyzm czasów Fryderyka Wilhelma III wyrażał się w prowadzonej twardą ręką obronie charakteru królestwa jako luterańskiego państwa (jedno)wyznaniowego. Ustawowa unia kościelna narzucała wszystkim protestantom obowiązek przynależności do Kościoła państwowego; grupy uchylające się od urzędowego wyznania wiary podlegały policyjnym prześladowaniom. W 1837 r. głośnym echem w Europie odbiła się sprawa arcybiskupa Kolonii, księdza Clemensa Augusta Droste zu Vischeringa, który za nieugiętą obronę niezależności Kościoła katolickiego od protestanckiego państwa został aresztowany przez pruski rząd. W proteście przeciw temu gwałtowi katolicy pełniący służbę w pruskiej administracji podawali się do dymisji. Jednym z takich urzędników był młody wówczas baron Wilhelm Emmanuel von Ketteler (1811-1877), który później przyjął święcenia kapłańskie, sam został arcybiskupem kolońskim i przeszedł do historii jako jeden z ojców nauczania społecznego Kościoła. Sytuacja uległa diametralnej zmianie po wstąpieniu na tron Fryderyka Wilhelma IV. Nowy władca chciał wyjść naprzeciw postulatom Kościoła katolickiego, którego nie mógł nie podziwiać jako miłośnik średniowiecza. Z drugiej strony nie mógł naruszyć tradycyjnej pruskiej zasady, że Kościół ma charakter państwowy, utrzymywanej nieprzerwanie od XVI wieku. Wybrał więc rozwiązanie pośrednie, uchylając przymus unii kościelnej. W efekcie niezależność Kościoła katolickiego od państwa została formalnie uznana. Monarcha wyraził też zgodę na oddzielenie się bardziej konserwatywnych tzw. staroluteranów od dominującego Kościoła protestanckiego i na oficjalne utworzenie przez nich własnego, uznającego jednak zwierzchnictwo króla.

„Romantyk na tronie” lepiej, niż ktokolwiek inny musiał zdawać sobie sprawę ze znaczenia narodowych monumentów, wokół których ogniskuje się pamięć historyczna kraju. Dlatego jeszcze za panowania swojego ojca zainicjował akcję na rzecz ocalenia przed ruiną zamku wielkich mistrzów krzyżackich w Malborku i przywrócenia mu dawnej świetności. Musimy przy tym pamiętać, że zakon krzyżacki zajmował w niemieckiej wizji dziejów zupełnie inne miejsce, niż w polskiej. Krzyżacy urośli w swoim kraju do rangi jednego z najpotężniejszych symboli epoki katolickiej w historii Niemiec, a stworzone przez nich Państwo Zakonne (Ordenstaat) pozostawało wzorem organizacji politycznej o charakterze zarazem teokratycznym i militarnym, łączącej w sobie pierwiastek rycerski i kościelny. Nie jest więc chyba przypadkiem, że właśnie w czasach Oświecenia, w „wieku rozumu”, średniowieczna substancja zamku w Malborku została zniszczona. W drugiej połowie XVIII stulecia kompleks zamkowy przebudowano na potrzeby wojskowe, a później zainstalowano w nim tkalnie. „Ta godna uwagi budowla nie miała nawet satysfakcji obrócenia się w malownicze ruiny, była metodycznie wyburzana i przystosowywana dla nowego zakonu rycerzy przemysłu. Śmiałe sklepienia porozbijano z niebywałym mozołem, do wysokich przestrzennych sal wklejono trzy niskie piętra brudnych warsztatów tkackich; nawet ostatni ozdobny szczyt pałacu opleciono już sznurami, aby go zwalić (…).” – wspominał pod koniec życia katolicki i konserwatywny pisarz Joseph baron von Eichendorff (1788-1857), wówczas urzędnik pruskiej administracji (3). Pojawił się wreszcie pomysł całkowitej rozbiórki zamku, by zrobić miejsce dla nowoczesnego magazynu. „Oświeceniowy” minister finansów Friedrich Leopold von Schrötter nakazał wstrzymać jego realizację dopiero po tym, jak w 1803 r. romantyczny poeta Max von Schenkendorff (1783-1817) nagłośnił te skandaliczne plany, publikując w berlińskiej gazecie artykuł „Przykład panującej w Prusach żądzy zniszczenia”. Losem Malborka zainteresował się osobiście Fryderyk Wilhelm III, dzięki czemu w 1815 r. w zamku rozpoczęto prace konserwatorskie. Nabrały one jednak tempa i rozmachu po tym, jak w sprawę malborską zaangażował się przyszły Fryderyk Wilhelm IV. Pragnął on doprowadzić do odtworzenia pierwotnej postaci zamku i uczynić je celem ogólnonarodowego wysiłku. Z tą myślą 20 czerwca 1822 r. zgromadził przedstawicieli pruskiego społeczeństwa na uczcie, wyprawionej w „wielkim refektarzu wielkiego mistrza”. Odbudowa trwała długie lata i zakończyła się w 1842 r., już za panowania nowego władcy, a Eichendorff na prośbę rządu opisał jej dzieje w eseju „Rekonstrukcja zamku Rycerzy Zakonu Niemieckiego w Malborku” (1844).

Nie tylko renowacja siedziby zakonu krzyżackiego świadczyła, iż Fryderyk Wilhelm IV chciał wskrzesić chwałę średniowiecza jako epoki wielkości Niemców. Może jeszcze ważniejszym przedsięwzięciem króla było ponowne podjęcie budowy gotyckiej katedry w Kolonii, rozpoczętej w XIII, a przerwanej w XVI wieku. Kolosalna katolicka świątynia miała stać się narodowym symbolem, a jej ukończenie – widomym znakiem ciągłości historii Niemiec, łączących je poprzez nieprzerwany szereg pokoleń z wiekami średnimi. Inauguracja robót nastąpiła 4 września 1842 r. Wziął w niej udział sam władca, który własnoręcznie wmurował kamień węgielny pod budowę. Uroczystość tę nazywano później Kölner Dombaufest. Prace zakrojone na tak ogromną skalę trwały długo i Fryderyk Wilhelm IV nie mógł oglądać ich finału. Budowę katedry w Kolonii ukończono dopiero w 1880 r., po ponad sześciuset latach od jej rozpoczęcia.

Odejście od represyjnej polityki kościelnej i usankcjonowanie wyznaniowego pluralizmu dało początek do dziś powtarzanej opinii, jakoby „romantyk na tronie” w pierwszych latach swego panowania był władcą liberalnym i dopiero w przypływie przerażenia rewolucją 1848 r. przeszedł na pozycje reakcyjne. W rzeczywistości u podstaw wizji politycznej Fryderyka Wilhelma IV nigdy nie leżała uniwersalna „wolność” liberałów, lecz (neo)średniowieczna mozaika jednostkowych swobód i przywilejów, precyzyjnie porozdzielanych między poszczególne części społeczeństwa stanowego. Jego poglądy od początku nie były więc liberalne, lecz głęboko konserwatywne. Różnicę tę trafnie uchwycił w cytowanym już szkicu Fryderyk Engels, pisząc o królu: „(…) pragnie on pozostawić swoim Prusakom wszelkie możliwe swobody, ale właśnie tylko w postaci skrępowania wolności, w postaci monopolu i przywileju. Nie jest on zdecydowanym przeciwnikiem wolności prasy, gotów jest dać ją, lecz również jako monopol wyłącznie stanu uczonych. Nie chce znieść czy też odmówić reprezentacji, nie życzy sobie tylko, by obywatel, jako taki, był reprezentowany; dąży do reprezentacji stanów, w takiej postaci, w jakiej częściowo urzeczywistniono ją już w pruskich stanach prowincjonalnych. Krótko mówiąc, nie uznaje praw powszechnych, praw obywatela, praw człowieka, uznaje tylko prawa korporacji, monopole, przywileje. Tych nada mnóstwo, tyle, ile może nadać, nie ograniczając swej absolutnej władzy konkretnymi przepisami prawnymi. Co więcej, może już teraz, pomimo oświadczeń złożonych w Królewcu i Wrocławiu, żywi skrycie zamiar ukoronowania dzieła – po zrealizowaniu w dostatecznym stopniu swej teologicznej polityki – nadaniem stanowej konstytucji średniowiecznej, aby związać ręce swoim następcom, którzy mogliby mieć inne poglądy.” (4). Zamiar ten poniekąd doczekał się spełnienia w konstytucji oktrojowanej przez Fryderyka Wilhelma IV w 1850 r. Sankcjonowała ona tradycyjną pozycję ustrojową króla, wprowadzając parlament złożony z dwóch izb. Niższa, Izba Posłów, wyłaniana była w wyborach pośrednich, kurialnych i ograniczonych wysokim cenzusem. Wyższa, Izba Panów, pochodziła w całości z nominacji władcy.

„Romantyka na tronie” ukazuje się niekiedy jako władcę słabego, ponieważ to za jego panowania w 1848 r. przez Prusy przetoczyła się rewolucja. Trzeba jednak pamiętać, że ta rewolucja przyszła do Niemiec z zewnątrz, z zagranicy, z Francji. Król nie bał się jej przeciwstawić. W 1849 r., gdy „wiosna ludów” nadal wstrząsała Europą, odrzucił ofiarowany mu przez demokratów z parlamentu frankfurckiego tron cesarski, oznajmiając, że świńskiej korony z błota podnosić nie będzie. Wcześniej dla uspokojenia nastrojów nadał Prusom liberalną konstytucję, ale gdy tylko zgromadził na prowincji dostatecznie silne wojsko, wrócił z nim do stolicy i zgniótł rewolucję tak, że nie zostało z niej nic. Swojemu królestwu dał zaś potem najbardziej zachowawczą ustawę zasadniczą we wszystkich państwach konstytucyjnych na kontynencie.

Pod koniec życia choroba odebrała królowi władzę nad umysłem. W ostatnich latach jako regent zastępował go młodszy brat, który po śmierci Fryderyka Wilhelma IV w 1861 r. panował jako Wilhelm I. Zwykle uznaje się go za władcę wybitniejszego od poprzednika, bo doprowadził do zjednoczenia Niemiec. Ale tak nie było. Wilhelm wypuścił jedynie z butelki złośliwego dżina i to ten zły duch zjednoczył Niemcy, a imię jego brzmiało Bismarck. Ten przewrotny polityk konsekwentnie wpychał do grobu stary, tradycyjny świat, w który Fryderyk Wilhelm IV tchnął nowe życie. Bismarck pobił habsburską Austrię i wypchnął ją z Rzeszy, zniósł odrębność niemieckich monarchii katolickich, zniszczył – na zawsze – monarchię we Francji, a zdobytą władzę wykorzystał do prześladowania w całych Niemczech rzymskiego Kościoła, co przeszło do historii pod nazwą Kulturkampfu. Doprowadził też do ostatecznej likwidacji świeckiej władzy papieży, ponieważ zniszczył militarną potęgę Francji, która do 1870 r. trzymała wojskowy parasol ochronny nad Państwem Kościelnym, nie pozwalając na połknięcie go przez zjednoczone Włochy.

Poczesne miejsce na liście złych czynów Bismarcka zajmuje wreszcie to, za co jest chwalony, czyli zjednoczenie Rzeszy, ale tylko w formule „małych Niemiec” (bez krajów habsburskich). W rezultacie zjednoczone Cesarstwo Niemieckie pozostało jedynie kolejnym państwem narodowym. Nie mogło zresztą stać się inaczej, skoro stworzyła je dynastia Hohenzollernów, od zawsze reprezentująca wyznaniowy i krajowy partykularyzm. Wykroczył poza niego dopiero Fryderyk Wilhelm IV, którego romantyczna, neo-średniowieczna, prokatolicka polityka zdradzała wyraźną sympatię – czy może tęsknotę – do uniwersalizmu. Aby Rzesza stała się prawdziwym, uniwersalnym cesarstwem, musiałaby zostać zjednoczona w formule „wielkich Niemiec”, czyli łącznie z krajami habsburskimi, także tymi nieniemieckimi. Ale na czele takiego cesarstwa mogła stanąć tylko dynastia sama będąca wcieleniem uniwersalizmu, której przedstawiciele byli władcami świata jak Karol V albo sięgali po hegemonię w Europie jak Filip II, w której przez kilka wieków przekazywany był tytuł cesarza rzymskiego, również w sferze religijnej reprezentująca powszechność zamiast partykularności – katolicka dynastia Habsburgów. Ten dom był strażnikiem pamięci i dziedzicem Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, zniszczonego w 1806 r. przez Napoleona, i jedynie on mógł pretendować do jego wskrzeszenia. Gdyby Niemcy zjednoczyły się w oparciu o imperium Habsburgów, Austria nie zostałaby wyparta z Włoch (jak stało się w 1866 r., kiedy wskutek działań Bismarcka utraciła Wenecję). I ziściłyby się słowa Stefana Georgego (1868-1933), neoromantycznego, reakcyjnego poety, patronującego ruchowi Rewolucji Konserwatywnej, który jeszcze w dziele „Nowa Rzesza” (1928) kreślił wizję imperium niemieckiego jako „Cesarstwa Boga”, sięgającego od Morza Północnego do Morza Śródziemnego (5), jak w czasach ottońskich i jak za Habsburgów od Karola V do Franciszka II. To na cześć takiej Rzeszy pułkownik Stauffenberg, katolicki arystokrata i konserwatysta, wzniósł przed śmiercią okrzyk „Niech żyją święte Niemcy!”
Adam Danek
 
1. Fryderyk Engels, Fryderyk Wilhelm IV, król pruski, przeł. Julian Raba, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 1, Warszawa 1976, s. 691.
2. Cyt. za: Fryderyk Engels, Rewolucja i kontrrewolucja w Niemczech, Warszawa 1982, s. 181 (przyp. 19).
3. Joseph von Eichendorff, Niegdyś przeżyłem, przeł. Wojciech Kunicki, Kraków 2007, s. 215.
4. Fryderyk Engels, Fryderyk Wilhelm IV, król pruski, s. 692.
5. Dlatego też w wymienionej pracy George odrzucał tzw. ideę pruską, krytykował politykę Hohenzollernów i Bismarcka, a II Rzeszę deprecjonował jako „karykaturę prawdziwego państwa”.

Za:  http://myslkonserwatywna.pl/adam-danek-najwiekszy-z-hohenzollernow/?fbclid=IwAR1NCmP6lhjlTwgT_6iVoxSiyEgh4QijZ7otB8rLH6AfNrS2FF4hIRZuBVk