piątek, 21 grudnia 2018

Szturmowcy w Paryżu - relacja z rewolucji "żółtych kamizelek"

Znalezione obrazy dla zapytania żółte kamizeli nacjonalizm
   
        Przez prawicowe media przetoczyła się fala oburzenia na wieść o płonących ulicach Paryża. Skrytykowano żywiołowe protesty nazywając je upadkiem cywilizacji i zdziczeniem obyczajów. Używano przy tym porównań ze spokojnym Marszem Niepodległości, podczas którego w geście buntu przeciwko prezydent Warszawy odpalono race.... Oczywiście na spokojnie i z godnością. Polska prawica cieszy się, że wreszcie skończyły się „burdy”, a Polacy buntują się nie okazując większego niezadowolenia. W przeciwieństwie do tych dzikich Francuzów.

O co właściwie walczy dziś naród francuski? Podwyżki cen paliwa okazały się iskrą, która zapaliła cały kraj. Nie paryskie przedmieścia, które słyną z bezsensownej przemocy kolorowych imigrantów, ale starą, białą Francję. Prowincję. Prostych ludzi. Rolników, małych sklepikarzy, robotników, studentów, uczniów. Otworzono puszkę Pandory.
Ceny paliw to jedna sprawa. Inną kwestią są niskie płace, zanikanie połączeń i komunikacji na prowincji, brak pracy i perspektyw oraz wyludnianie się małych miast. Wykluczenie szkolne i kulturowe, gdzie bilety na wydarzenia kulturalne są horrendalnie drogie. Zbyt duże opodatkowanie pracy i utrzymywanie zdaniem protestujących pasożytniczych gett i elit w Paryżu i dużych miastach. No właśnie... gett.

Okazuje się, że rysy etniczne są głębokie. „Żółte kamizelki” mówią wprost o potrzebie skończenia z otwartą polityką migracyjną. Na samych protestach dochodzi do bójek między zwykłymi białymi protestującymi, a „Nowymi Francuzami”. Często przy okazji szabrownictwa, którego kolorowi się masowo dopuszczają. Warto tutaj zauważyć, że zanikanie prowincji, zanikanie klasy średniej i jej prekaryzacja na prowincji oraz centralizacja kapitału w dużych metropoliach to tendencje globalne. Nie jest to tylko problemem Francji. Polska również tego doświadcza, a prowincja już zaczyna odczuwać tego skutki chociażby w postaci zanikania komunikacji publicznej i połączeń z miastami oraz w związku z wyludnianiem. Do tego masowa imigracja i zaniżanie stawek pracowniczych. W tym prawica nie widzi problemu, najważniejsze, że race w Dniu Niepodległości odpalano grzecznie...

W Paryżu zjawiliśmy się w dniu poprzedzający kolejną, czwartą już sobotnią demonstrację będącą symbolicznym centrum protestów ruchu żółtych kamizelek. Sam Paryż sprawia ponure wrażenie upadającej cywilizacji. Pomieszanie piękna z turpizmem i bezdusznym technokratyzmem. Tonąca w entropii katedra Notre Damme wraz z przyległościami od razu przypomniała Dominika Vennera i jego akt rozpaczy i desperacji. Już w Paryżu usłyszeliśmy od naszych gospodarzy, nacjonalistów z Zouaves i identytarystów o aresztowaniach ich liderów. Samo Zouaves to bojówka nacjonalistyczna stworzona z resztek GUDu, kibiców, identytarystów i autonomów. Jej członkowie są bardzo aktywni w ulicznych debatach z antyfaszystami jak i innymi skrajnie lewicowymi ruchami. W weekend poprzedzający nasze przybycie to oni przyczynili się do wyłączenia lewicowych bojówkarzy z protestów.

W weekend gdy się pojawiliśmy sytuacja była już zupełnie inna. Wszyscy liderzy zostali zatrzymani. Postawiono zarzuty za udział w zamieszkach w zeszłym tygodniu. Co ciekawe pomimo rzekomych aresztowań antyfaszystów było ich pełno na ulicach. Nacjonaliści francuscy wyjaśnili nam jednak, że władze traktują bardzo ulgowo skrajną lewicę. Poza tym w oficjalnej prasie trąbiono o polowaniach na „skrajną prawicę”, więc jak widać lewica po prostu bawiła się w urojonych męczenników. Sama noc poprzedzająca protesty była jednak dość napięta. Nasi gospodarze pełnili warty oczekując niespodziewanej wizyty smutnych panów, na szczęście nie zostali namierzeni.

W sobotę rano grupą siedmiu osób wyruszyliśmy do centrum by zorientować się w sytuacji na ulicach i dołączyć do planowanych zgromadzeń na Polach Elizejskich. Zadanie okazało się trudne. Siły policji i żandarmerii na ulicach pojawiły się w liczbie prawie 90 tysięcy funkcjonariuszy, a taktyka służb została zmieniona. Tym razem blokowano całe ulice usiłując rozbijać manifestantów na mniejsze grupy. Starano się odseparować przybywających od głównej grupy pod Łukiem Triumfalnym. Od rana już słyszeliśmy o pierwszych starciach i aresztowaniach. Póki co miasto było spokojne. Cisza przed burzą. Widząc policję, która odgrodziła drogę krążyliśmy małymi uliczkami w poszukiwaniu większych grup demonstrantów. Usłyszeliśmy, że policja przeszukuje wszystkich i aresztuje osoby posiadające odzienie ochronne, jak gogle, kaski, chusty itp. Cel stał się jasny, unikać blokad w małych grupach.

W końcu znaleźliśmy większą grupę demonstrantów. Szli z francuskimi flagami narodowymi, śpiewając Marsyliankę, gdy nagle przerwał im huk policyjnych petard i syk gazu. Momentalnie ulica się „zamgliła”. Gaz uderzył w nozdrza, a tłum ruszył do panicznej ucieczki. To była pierwsza interwencja policji, zupełnie bez powodu. Ludzie nawet nie szli w ich stronę. Zapowiedź była jasna, służby nie będą traktować demonstrujących ulgowo. Zwłaszcza, że w świetle prawa te zgromadzenia są spontaniczne. Nie są rejestrowane, a więc są nielegalne. Tłum nie stawił oporu, ludzie nawoływali się by pójść inną drogą. Weszli w mniejszą uliczkę. Tu spotkała nas ciekawa sytuacja. Zrobiło się żywiołowo w tłumie, podbiegliśmy więc, myśląc z początku, że namierzono jednego z tajniaków. Otóż... wymierzano tam sprawiedliwość przedstawicielowi mniejszości etnicznej, jak okazało się złodziejowi skuterów. Marny byłby jego los, gdyby kilku demonstrantów nie porwało go za odzienie i nie wyrzuciło prosto na formację policji, która podążała za tłumem. To był dopiero pierwszy szabrownik tego dnia, a skala tych zjawisk miała się dopiero ujawnić.

Skądinąd reakcja tłumu była dość wymowna. Ludzie nie życzyli sobie złodziei w środku protestów w słusznej sprawie. Krążyliśmy z grupą około dwóch tysięcy demonstrantów jakiś czas, aż wyszliśmy na jedną z głównych ulic prowadzących pod Łuk Triumfalny. Oczywiście również odciętą kordonem policji. Tu jednak doszło do pierwszych starć i prób budowania barykad. Ze strony demonstrantów posypał się bruk w stronę kordonu. Jednak, ani ulica nie była łatwa do obrony, gdyż materiału do budowy solidniejszej barykady nie było zbyt wiele, ani liczebność oraz entuzjazm tłumu nie sprzyjał temu, by zorganizować większy i skuteczniejszy opór. Policja powoli rozpraszała tłum strzelając z gumowych kul i używając gazu. Ludzie powoli wycofywali się do innych ulic szukając przejścia. Ruszyliśmy tam szukając większej i lepiej zorganizowanej grupy demonstrantów mając nadzieję dotrzeć do głównej części demonstracji.

Mijając wąską uliczkę natrafiliśmy na grupę czterech Murzynów, którzy właśnie dokonywali włamania do sklepu. Kopali w witrynę, rozbijając ją na naszych oczach i próbując wynieść asortyment RTV. Ruszyliśmy w ich stronę otwarcie ogłaszając nasze zamiary wobec szabrowników, dołączyli do nas zwykli demonstranci żółtych kamizelek. Dodatkowo ktoś rzucił niecelnie z balkonu doniczką w kierunku niedoszłych złodziei, czym zebrał aplauz ze strony gromadzących się gapiów. Ostatecznie złodzieje zostali odstraszeni i rozdzielili się znikając w tłumie.

Ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu przejścia, wszędzie narastało napięcie pomiędzy grupami demonstrantów, próbującymi się przebić pod Łuk Triumfalny, a siłami policyjnymi. Widać było chmurę gazu. Sytuacja wydawała się jednak spokojna. Przypadkowo spotkaliśmy rosłego mężczyznę z nacjonalistycznymi symbolami na kamizelce, jak się okazało był to Polak. Ostrzegliśmy go przed dużą grupą antyfaszystów z ultrasów PSG, którzy niszczyli sklepy i malowali swoje symbole na witrynach. Podziękował nam, życzyliśmy sobie nawzajem szczęścia.

Podczas próby przejścia pod Łuk Triumfalny trafiliśmy na moment zamykania ulic przez kordon żandarmerii. Zatrzymano nas i poddano kontroli osobistej. Nie mieliśmy żadnych zabronionych przedmiotów, jednak skonfiskowano nam gogle. Policja i żandarmeria stara się strzelać z broni gładkolufowej na wysokości głowy i zdają sobie sprawę, że pozbawiając ludzi ochrony głowy i oczu część z demonstrantów zastanowi się dwa razy, czy warto stracić oko albo życie. Pozwolono nam odejść informując, że tędy nie przejdziemy. Policja zaczęła zamykać kolejne ulice, musieliśmy przemieścić się w inne miejsce z tłumem, by uniknąć masowych aresztowań.

W tłumie było bardzo dużo aktywistów skrajnej lewicy, jednak nie byli zainteresowani wsparciem protestów, głównie skupiali się na rabowaniu sklepów. Atmosfera robiła się coraz gęstsza. Z daleka unosiły się czarne słupy dymu. Nagle na demonstrantów posypały się granaty hukowe i zobaczyliśmy szereg policjantów szturmujących protestujących na innej ulicy. Wycofaliśmy się z tłumem w drugą stronę, tam jednak również policja już odcinała demonstrantów. Ulice zapełnił gaz, szeregi prewencji ruszyły pałując wszystkich, którzy znaleźli się na jego drodze. Zaatakowany tłum ruszył w wąskie uliczki. Ruszając za tłumem wybiegliśmy na duży plac. Tłum tam był o wiele większy, a w jego kierunku leciały granaty hukowe i gaz.

Po chwili tłum ruszył przed siebie, wykorzystując chwilę gdy policyjne ataki osłabły. Był to bardzo doniosły moment. Kilkadziesiąt tysięcy osób szło i śpiewało Marsyliankę. Echo odbijało się od ścian budynków, flagi powiewały na wietrze, który rozwiewał gaz, a w tle słychać było eksplozje policyjnych petard. To szła biała Francja. Co prawda, nie była w nastrojach konfrontacyjnych. Jeszcze. Ale czuć było dumę i pewność siebie. Wtedy wiedzieliśmy, że ci ludzie wiedzą o co walczą. Oni nie chcą maszerować z punktu A do B przy akompaniamencie patriotycznych pieśni. Nadal szukali wejścia na Pola Elizejskie.

Nasi gospodarze uznali, że tego dnia nie wydarzy się już nic więcej. Tłum prostych ludzi z prowincji, którzy tydzień temu walczyli zaciekle w ulicznych bitwach i budowali barykady, w ten dzień nie był skory do takich działań. Wraz z dużą grupą dotarliśmy na Pola Elizejskie mijając po drodze prawdziwą armię zmobilizowanej policji i żandarmerii. Inny szturmowiec uznał, że na własną rękę zbierze materiał z zajść w różnych częściach miasta. Czekaliśmy więc na naszego kolegę w przekonaniu, że to już koniec. Nie mieliśmy racji.

Wystarczyło podejść nieco bliżej, by w oddali zobaczyć Łuk Triumfalny dosłownie oblężony przez „żółte kamizelki”. Nad wszystkim unosił się ogromny obłok gazu i słuchać było huk petard. Oczywiście podeszliśmy tam. Niedługo trzeba było czekać na pierwsze starcia. Policja obstawiała większość bocznych uliczek i Łuk Triumfalny, ogromny oddział również sformował się za naszymi plecami. Z bocznych alejek zupełnie bez powodu policja wystrzeliwała granaty gazowe. Manifestanci musieli bronić się przed przemocą służb. Zaczęto rozbijać kostkę brukową, a do zamaskowanych rozbijających podchodzili starsi Francuzi i radzili w jakim miejscu najlepiej to robić. Okazało się, że zwyczajni ludzie kibicowali tym, którzy odważyli się stawiać opór w nierównej walce.

W pewnym momencie kordony policji zaczęły odcinać grupę, z którą maszerowaliśmy. Wykorzystali gaz, broń gładkolufową, z której całymi salwami strzelali w tłum. Znaleźliśmy się w kotle. Pokryci chmurą gazu widzieliśmy biegnący tłum, wśród których pojedyncze osoby padały od kul. Chwytali się za głowy i łopatki. Strzelcy celowali na wysokości głowy. Wiele osób w wyniku takich strzałów zostało trwale okaleczonych.

W tłum wpadli policjanci w cywilu bijąc każdego, kto się nawinął stalowymi pałkami teleskopowymi. Jedną kobietę otoczyli i okładali ją, próbowała się zasłaniać rękami. Pułapka się zamykała, a było pewne, że wszyscy, którzy w niej zostaną albo skończą w szpitalu, albo w areszcie na przynajmniej trzy doby. Na szczęście udało się nam przebić pomiędzy policjantami do kolejnego dużego tłumu żółtych kamizelek. Jednak ludzie powoli się już rozchodzili. Brak liderów, brak charyzmatycznych osób i organizacji, która by mogła zadecydować o dalszych krokach, a przy tym ciągłe pacyfikacje ze strony służb zniechęcały do dalszego pozostawania na ulicach. Był już zmrok. Udało się nam połączyć z innymi szturmowcami, którzy się wcześniej oddzielili i ruszyliśmy do punktu zbiórki.

Mijaliśmy zniszczone ulice, spalone samochody i rozbite sklepy. Co rusz na ulicach wybuchał gaz. To trwała grabież prywatnego mienia. Tu nie było „żółtych kamizelek”. Kolorowi, ubrani na czarno w asyście antyfaszystów demolowali bez żadnego sensu co popadnie i próbowali ukraść ile się da. Najczęstszymi celami były małe prywatne inicjatywy, które trudno trzymać za drogimi systemami bezpieczeństwa. Cukiernie, piekarnie, sklepiki z alkoholem czy komisy z RTV i AGD. Wybite witryny, spalone auta, ale nie po to, by zrobić z nich barykady. Ot tak. Dla przyjemności. Często też ograbione. Wybite szyby od bagażnika i zabrane fanty. Szabrowników nocą przybywało. Ludzie zamykali swoje sklepiki na rolety i otwierali tylko klientom. Wszechobecne były symbole anarchistyczne na ścianach oraz skrajnie lewicowe hasła. Ta noc nie należała już do żółtych kamizelek, ale do szabrowników i antyfaszystów, którzy robili co chcieli.

W kontekście szabrownictwa ciekawe jest, że już w ciągu dnia antifa paryska pokazała, że walka o sprawiedliwość społeczną ogranicza się dla nich do obrony tzw. uciskanych mniejszości przed opresyjną większością. Z wielu miejsc docierały doniesienia o anarchistach broniących złodziei, demolujących wszystko wokół. Lewica starała się zmobilizować mniejszości z gett do dołączenia do protestu w centrum miasta, czego wcześniej mniejszości się bały. Ta strategia się udała. A gdy doszło już do szabrownictwa to anarchiści i antyfaszyści bronili grabiących sklepy przed reakcjami zwykłych protestujących Francuzów. Na własne oczy widzieliśmy jak muskularny murzyn zaatakował niską kobietę w żółtej kamizelce śrubokrętem, gdy ta zwróciła uwagę jego bandzie okradającej przypadkowe auta.

Czym innym jest niszczenie mienia, które można użyć do budowy barykad mających bronić przed agresją policji, a czym innym jest zwyczajne zezwolenie na barbarzyństwo i przypadkowe niszczenie, oraz grabienie. Anarchistów to jednak satysfakcjonowało. Protestujących już nie. I tym samym anarchiści oraz lewicowi bojówkarze po raz kolejny utrwalili swoją reputację wśród żółtych kamizelek. Nie dziwi więc fakt, że przed tygodniem nacjonaliści zebrali oklaski za przegonienie komunistów i anarchistów spod Łuku Triumfalnego.

W naszej ocenie to jeszcze nie był najgorętszy dzień protestów żółtych kamizelek. Trudno powiedzieć w jaką stronę rozwinie się sytuacja i czy rzeczywiście będzie można mówić o powstaniu i rewolucji, jednak trzeba zwrócić uwagę, że sytuacja z punktu widzenia rządu wymyka się spod kontroli. Zwłaszcza, że tego dnia płonął nie tylko Paryż. Abstrahując od spekulacji o rosyjskich służbach, które rzekomo maczały w tym palce czy opinii tzw. pipiprawicy, która pochwala zachowawczość i instynkt owcy życzymy, jako Szturmowcy by Polacy nabrali tyle rezonu i chęci do walki o swoją godność, co Francuzi. Pomni tego, że nasz naród ma również rewolucję we krwi, jak i opór, chociaż w tej chwili uśpiony przez lata poniżania. Jednakże znając przyczyny powstania „żółtych kamizelek” we Francji i korelacje z sytuacją krajową, mamy nadzieję na podobny ruch w Polsce w najbliższej przyszłości. Pomimo prawicowej obłudy i zafałszowania obrazu przyczyn „podpalenia Paryża”. Wczoraj Paryż, dziś Warszawa, jutro cała Europa!

Za:  https://www.szturmowcy.org/szturmowcy-w-paryzu---relacja-z-rewolucji-zoltych-kamizelek