wtorek, 29 stycznia 2019

Sporty Walki: Magdalena Fijołek - "Underdog": pozytywne zaskoczenie. RECENZJA


Podobny obraz      

         Oglądając epatujące spoconymi męskimi ciałami fotosy z planu „Underdoga”, można było odnieść wrażenie, że film będzie niczym innym, jak festiwalem przemocy opakowanym w banalną historię o miłości i sięganiu gwiazd. Nic jednak bardziej mylnego - film Macieja Kawulskiego to rasowe kino gatunkowe i zarazem pierwszy polski obraz opowiadający o kulisach kontrowersyjnej dyscypliny, jaką jest MMA. Choć nie obyło się bez wpadek. 

Głównym bohaterem „Underdoga” jest Borys „Kosa” Kosiński (w tej roli Eryk Lubos) - utalentowany zawodnik MMA (mieszane sztuki walki, z ang. „mixed martial arts”). Bohatera poznajemy w momencie, w którym jego sportowa kariera przechodzi kryzys - mimo zwycięstwa nad przeciwnikiem Denim Takaevem (Mamed Chalidow), jego wygrana zostaje unieważniona ze względu na niedozwolony doping. Starając się znaleźć dla siebie miejsce, „Kosa” ima się różnych prac i odgraża się, że zakończył przygodę z MMA. Pewnego dnia poznaje  Ninę, atrakcyjną panią weterynarz (Aleksandra Popławska). Kiedy jej córce Soni (Emma Gieżno) zagrozi niebezpieczeństwo, bohater będzie musiał przewartościować swoje życie i chwycić rzuconą mu przez los rękawicę. A ciosy okażą się bolesne…

„Underdog” Macieja Kawulskiego zapowiadał się na film dużo gorszy, niż w rzeczywistości jest. Reklamowany hasłem jako „pierwszy w historii polski film o MMA” trącił krwawą stylistyką Patryka Vegi, dopełnianą przez patetyczne fotografie z planu ukazujące sceny walki. A jednak, debiutujący reżyser nie dał się zwieść pokusie i nie uczynił z „Underdoga” festiwalu przemocy. „To nie przemoc, to sport” - mówi w jednej ze scen „Kosa”. I zarówno sam aktor, jak i scenarzyści robią wszystko, by te słowa obronić - choć kreacja Lubosa, aktora bardzo charyzmatycznego, pozostawia lekki niedosyt. Świetny natomiast po raz kolejny (vide znakomita kreacja w serialu „Ślepnąc od świateł”) okazuje się Janusz Chabior, który jako nieco szalony trener „Kosy” budzi sympatię od pierwszych kadrów, gwarantując widowni kilka porządnych wybuchów śmiechu. Na tym tle dość blado wypada Mamed Chalidow, choć jego drewnianą grę (w końcu to sportowiec, nie aktor!) w pełni rekompensują sceny na ringu, na którym czuje się jak ryba w wodzie. 


Całość składa się opartą na schemacie „od zera do bohatera” historię o zdobywaniu szczytów oraz sile przyjaźni i miłości. Tym, co zakłóca odbiór „Underdoga” są wspomniane już patetyczne sceny walk oraz dialogi dotyczące motywacji głównego bohatera, brzmiące jak aforyzmy z którejś z książek Paula Coelho, albo - co gorsza - okrągłe zdania rodem z przemówienia jakiegoś coachingowego guru. To, niestety, pułapka czyhająca na twórców każdego filmu opowiadającego o drodze do gwiazd i spełnianiu marzeń, co nie oznacza, że nie należy jej przewidywać i eliminować. Jednak największym „grzechem” filmu Kawulskiego są dziury scenariuszowe i niedopowiedzenia (jak np. wątek „ustawionej” przez Rosjan walki „Kosy”), które w zamiarze miały chyba zbić widza z tropu i wyjść poza schemat, a w konsekwencji wprowadzają chaos, brak logiki i spójności w fabule.

Mimo tych oczywistych mankamentów, „Underdoga” warto zobaczyć, chociażby ze względu na niszowy w polskim kinie temat. Najwięcej frajdy film dostarczy miłośnikom KSW i innych sztuk walki, a także… mieszkańcom Ełka (duża część fantastycznych zdjęć została nakręcona właśnie w tym mieście). I choć do słynnego „Rocky’ego” filmowi Kawulskiego daleko, to twórcy należą się brawa za podjęcie trudnego do sfilmowania tematu i - summa summarum - uniknięcie nokautu. Z niecierpliwością czekam na kolejne produkcje tego reżysera.



Za:  https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/other/underdog-pozytywne-zaskoczenie-recenzja/ar-BBShaJ1