Oglądając epatujące spoconymi męskimi ciałami fotosy z planu
„Underdoga”, można było odnieść wrażenie, że film będzie niczym innym,
jak festiwalem przemocy opakowanym w banalną historię o miłości i
sięganiu gwiazd. Nic jednak bardziej mylnego - film Macieja Kawulskiego
to rasowe kino gatunkowe i zarazem pierwszy polski obraz opowiadający o
kulisach kontrowersyjnej dyscypliny, jaką jest MMA. Choć nie obyło
się bez wpadek.
Głównym bohaterem „Underdoga” jest Borys „Kosa”
Kosiński (w tej roli Eryk Lubos) - utalentowany zawodnik MMA (mieszane
sztuki walki, z ang. „mixed martial arts”). Bohatera poznajemy w
momencie, w którym jego sportowa kariera przechodzi kryzys - mimo
zwycięstwa nad przeciwnikiem Denim Takaevem (Mamed Chalidow), jego
wygrana zostaje unieważniona ze względu na niedozwolony doping. Starając
się znaleźć dla siebie miejsce, „Kosa” ima się różnych prac i odgraża
się, że zakończył przygodę z MMA. Pewnego dnia poznaje Ninę,
atrakcyjną panią weterynarz (Aleksandra Popławska). Kiedy jej córce Soni
(Emma Gieżno) zagrozi niebezpieczeństwo, bohater będzie musiał
przewartościować swoje życie i chwycić rzuconą mu przez los rękawicę. A
ciosy okażą się bolesne…
„Underdog” Macieja Kawulskiego
zapowiadał się na film dużo gorszy, niż w rzeczywistości jest.
Reklamowany hasłem jako „pierwszy w historii polski film o MMA” trącił
krwawą stylistyką Patryka Vegi, dopełnianą przez patetyczne fotografie z
planu ukazujące sceny walki. A jednak, debiutujący reżyser nie
dał się zwieść pokusie i nie uczynił z „Underdoga” festiwalu przemocy.
„To nie przemoc, to sport” - mówi w jednej ze scen „Kosa”. I zarówno sam
aktor, jak i scenarzyści robią wszystko, by te słowa obronić - choć
kreacja Lubosa, aktora bardzo charyzmatycznego, pozostawia lekki
niedosyt. Świetny natomiast po raz kolejny (vide znakomita
kreacja w serialu „Ślepnąc od świateł”) okazuje się Janusz Chabior,
który jako nieco szalony trener „Kosy” budzi sympatię od pierwszych
kadrów, gwarantując widowni kilka porządnych wybuchów śmiechu.
Na tym tle dość blado wypada Mamed Chalidow, choć jego drewnianą grę (w
końcu to sportowiec, nie aktor!) w pełni rekompensują sceny na ringu, na
którym czuje się jak ryba w wodzie.
Czytaj również: Eryk Lubos o filmie "Underdog": to jest kino gatunkowe. WYWIAD
Całość
składa się opartą na schemacie „od zera do bohatera” historię o
zdobywaniu szczytów oraz sile przyjaźni i miłości. Tym, co zakłóca
odbiór „Underdoga” są wspomniane już patetyczne sceny walk oraz dialogi
dotyczące motywacji głównego bohatera, brzmiące jak aforyzmy z którejś z
książek Paula Coelho, albo - co gorsza - okrągłe zdania rodem z
przemówienia jakiegoś coachingowego guru. To, niestety, pułapka
czyhająca na twórców każdego filmu opowiadającego o drodze do gwiazd i
spełnianiu marzeń, co nie oznacza, że nie należy jej przewidywać i
eliminować. Jednak największym „grzechem” filmu Kawulskiego są
dziury scenariuszowe i niedopowiedzenia (jak np. wątek „ustawionej”
przez Rosjan walki „Kosy”), które w zamiarze miały chyba zbić widza z
tropu i wyjść poza schemat, a w konsekwencji wprowadzają chaos, brak
logiki i spójności w fabule.
Mimo tych oczywistych mankamentów, „Underdoga” warto zobaczyć, chociażby ze względu na niszowy w polskim kinie temat. Najwięcej
frajdy film dostarczy miłośnikom KSW i innych sztuk walki, a także…
mieszkańcom Ełka (duża część fantastycznych zdjęć została nakręcona
właśnie w tym mieście). I choć do słynnego „Rocky’ego” filmowi
Kawulskiego daleko, to twórcy należą się brawa za podjęcie trudnego do
sfilmowania tematu i - summa summarum - uniknięcie nokautu. Z niecierpliwością czekam na kolejne produkcje tego reżysera.
Za: https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/other/underdog-pozytywne-zaskoczenie-recenzja/ar-BBShaJ1