77 lat temu rozpoczęła się droga franciszkanina o.
Maksymiliana Kolbego ku męczeńskiej śmierci. 17 lutego 1941 r. Niemcy po
raz drugi go aresztowali. Nie odzyskał już wolności. Trafił na Pawiak, a
potem do Auschwitz, gdzie oddał dobrowolnie życie za współwięźnia.
Rajmund
Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Miał dwóch
braci, starszego Franciszka i młodszego Józefa. W 1910 r. wstąpił do
zakonu franciszkanów, gdzie przyjął imię Maksymilian. Dwa lata później
rozpoczął studia w Rzymie. Tam w 1917 r. założył stowarzyszenie
Rycerstwa Niepokalanej. Do Polski wrócił dwa lata później.
W 1927 r. założył pod Warszawą klasztor-wydawnictwo Niepokalanów.
Trzy lata później wyjechał do Japonii, skąd wrócił w 1936 r. Objął
kierownictwo Niepokalanowa, który stał się największym klasztorem
katolickim na świecie.
Areszt
We wrześniu 1939 r. niemieccy okupanci zawiesili funkcjonowanie
Niepokalanowa. Po raz pierwszy aresztowali ojca Kolbego wraz z innymi
franciszkanami. Umieścili ich w obozie w Amtlitz, a potem w
Ostrzeszowie. Zwolniono ich 8 grudnia 1939 r. Kolbe natychmiast zajął
się w Niepokalanowie przygotowaniem 3 tys. miejsc dla Polaków i Żydów
wysiedlonych z Poznańskiego. Otworzył warsztaty naprawy zegarków i
rowerów, wystawił kuźnię i blacharnię, zorganizował dział sanitarny.
17 lutego 1941 r. Kolbe został aresztowany po raz drugi. Jego
zatrzymanie opisał francuski pisarz katolicki Philippe Maxence w książce
„Maksymilian Kolbe. Kapłan, dziennikarz, męczennik”. Ok. 9 rano do
klasztoru franciszkańskiego w Niepokalanowie dwoma samochodami
przyjechali esesmani. Kolbe wyszedł im naprzeciw. Pytali go o szkolenie
młodzieży i zarzucili, że prowadzi nielegalne seminarium duchowne.
Franciszkanin zaprzeczył, by przyjęto do Niepokalanowa od czasu wybuchu
wojny kogokolwiek nowego. Aresztowali ojca wraz z czterema braćmi. Po
południu byli już na Pawiaku.
Fałszywe świadectwo
Postulator generalny Zakonu Franciszkanów Antoni Riccardi – którego
cytował Maxence - uważał, że istnieją trzy możliwe powody aresztowania.
Za główny uważał sytuację polityczną. Niemcy zamierzały uderzyć na
Związek Sowiecki, a okupowane tereny polskie były istotnym zapleczem.
Należało więc wyeliminować każdego, kto mógłby zachęcać do oporu.
Historyk z Muzeum Auschwitz Teresa Wontor-Cichy zaznaczyła, że w tym
czasie w okolicy dość aktywnie działał już polski ruch oporu.
Innym powodem wymienianym przez ojca Riccardiego były publikacje na
łamach ukazującego się w Niepokalanowie „Małego Dziennika”, w których
oskarżano Niemcy nazistowskie m.in. o prześladowanie katolików. Istniała
także trzecia możliwość. Riccardi wspomniał, że Niemcy powierzyli
zarząd nad dobrami w gminie Teresin, na terenie której Kolbe założył
Niepokalanów, polskiemu kolaborantowi. Ten sprowadził kochankę i
zamieszkał w klasztorze. Ojciec Kolbe zażądał, by odeszli, czego
mężczyzna mu nie darował i przyczynił się do aresztowania.
Zdaniem francuskiego biografa to jednak osobowość zakonnika i
otaczająca go aura były prawdziwym zagrożeniem dla Niemców. Inwazja na
Związek Sowiecki lub urażona duma kolaboranta nie odegrały większej
roli.
Niemcy potrzebowali pretekstu do aresztowania Kolbego i znaleźli go w
1941 r. fabrykując obciążające zeznanie. Miał je złożyć były zakonnik
Gorgoniusz Rembisz, wydalony z Niepokalanowa na początku wojny. Niemcy
przesłuchali go, gdy wrócił w rodzinne strony. Po wojnie Rembisz zeznał,
że pytali go o antyniemieckie wypowiedzi przełożonego, ale wszystkiemu
zaprzeczał. Podpisał jednak protokół przesłuchania sporządzony w języku
niemieckim, którym nie władał. W ten sposób Gestapo miało sfabrykować
dowody obciążające Kolbego.
Pawiak
Pięciu franciszkanów zostało przewiezionych do więzienia na Pawiaku.
Philippe Maxence pisał, że ojciec Kolbe „był nad wyraz spokojny i starał
się pocieszać towarzyszy niedoli”. Wkrótce ich rozdzielono.
Na Pawiaku duchowny został dotkliwie pobity. Strażnik, gdy zobaczył
go w habicie, wpadł w szał. Pytał, czy wierzy w Chrystusa? „Tak” –
odparł franciszkanin i otrzymał cios w twarz. Pytanie padło ponowie. I
kolejny cios. Gdy strażnik zostawił Kolbego, ten zaczął się modlić.
„Świadek sceny, Edward Gniadek, zeznał później, iż próbował pocieszać
zakonnika, ten jednak odparł: +Proszę się nie denerwować, pan ma wiele
własnych kłopotów, a to, co się stało, nie jest nic takiego, bo to
wszystko dla Mateczki Niepokalanej+” – napisał Philippe Maxence.
Auschwitz
Franciszkanin przebywał na Pawiaku ponad trzy miesiące. Do Auschwitz
został deportowany 28 maja w transporcie 304 osób. Wśród nich byli
duchowni oraz 15 Żydów. Następnego dnia ojciec Kolbe został więźniem.
Otrzymał numer 16670.
„Początkowo został skierowany do pracy przy zwożeniu żwiru na budowę
parkanu przy krematorium w Auschwitz. Po kilku dniach do bloku, w którym
przebywał, przyszedł kierownik obozu Karl Fritzsch i rozkazał wszystkim
duchownym dołączyć do komanda w Babicach. Budowali ogrodzenie wokół
pastwiska” – powiedziała historyk z Muzeum Auschwitz Teresa
Wontor-Cichy.
W połowie czerwca ojciec Maksymilian napisał jedyny list do matki,
Marianny. Przebywała wówczas w klasztorze sióstr Felicjanek w Krakowie.
Pisał, że jest w Auschwitz i ma się dobrze. Prosił, żeby matka nie
martwiła się o jego zdrowie, bo Bóg pomaga wszystkim.
Bracie, nie bij!
W komandzie w Babicach zbiegły się losy franciszkanina z Tadeuszem
„Teddym” Pietrzykowskim, przedwojennym wicemistrzem Polski w boksie,
również więźniem Auschwitz. Dostrzegł on któregoś dnia jak jeden z
nadzorców okrutnie znęcał się nad więźniem kopiąc go z całych sił.
Pięściarz postanowił dać mu nauczkę.
„Teddy” powiedział esesmanowi, że boksuje i – jeśli ten mu pozwoli -
to chętnie potrenuje z nadzorcą. Niemiec zgodził się. Pietrzykowski
podszedł więc do nadzorcy i spytał, za co bije więźnia? Doszło do
utarczki słownej, a później walki. Nadzorca po ciosach boksera raz po
raz upadał. „Zapytałem go wówczas: +chcesz, aby ciebie zawieziono do
krematorium?+. (…) Nagle ktoś złapał mnie za rękę mówiąc: +nie bij synu,
bracie, nie bij!+. Z natury jestem porywczy i głośno powiedziałem:
+odczep się, jeśli nie chcesz dostać+. Proszący jednak nie ustępował,
upadł przede mną na kolana i błagał: +nie bij!+ (…) Nie wiedziałem do
powiedzieć. W końcu machnąłem ręką i poszedłem” – wspominał
Pietrzykowski.
Wieczorem tego dnia „Teddy” dowiedział się od znajomego księdza, że
bitym więźniem był ojciec Kolbe. Spotkali się. Zamienili parę zdań.
„Kolbe pragnął, abym Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości” –
mówił.
Pietrzykowski jeszcze raz spotkał ojca Maksymiliana. Ofiarował mu
kawałek chleba. Następnego dnia dowiedział się, że skradziono go
Kolbemu. W Pietrzykowskim zawrzało. Dopadł złodzieja, ale franciszkanin
nie pozwolił go jednak tknąć. „Ponieważ miałem w kieszeni kawałek chleba
dałem go Kolbemu, a ten na moich oczach przełamał go na połowę i jedną z
nich dał złodziejowi mówiąc +on też jest głodny+” – relacjonował.
Tylko miłość
W obozie ojciec Maksymilian podupadł na zdrowiu. Dały o sobie znać
wcześniejsze choroby, w tym gruźlica. Przyczyniło się do tego pobicie
przez nadzorcę. Trafił do obozowego szpitala. Tam spotkał znajomego z
czasów przedwojennych, wydawcę katolickiego, więźnia Józefa Stemlera.
Franciszkanin powiedział mu: „Nienawiść nie jest siła twórczą. Siłą
twórczą jest miłość. Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i
zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby odkupić pokojowe życie
tych, którzy przyjdą po nas” – relacjonował Stemler słowa
franciszkanina.
Teresa Wontor-Cichy podkreśliła, że wokół zakonnika zaczęli się
gromadzić więźniowie. Ci, którzy go poznali, starali się otoczyć go
opieką. „Gdy poczuł się lepiej wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie,
by nie został w nim uśmiercony” – wyjaśniła. Potem trafił do lżejszych
prac, początkowo w pończoszarni, gdzie reperowano odzież obozową, a
później do kartoflarni przy kuchni.
Wybiórka
Pod koniec lipca z obozu uciekł jeden z więźniów. Współcześnie nie ma
pewności, kto nim był. Karl Fritzsch zarządził apel, podczas którego
wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Egzekucje te
budziły szczególną grozę. Według historyka z Muzeum Auschwitz Franciszka
Pipera więźniów zamykano w jednej z cel w podziemiach bloku 11. Nie
otrzymywali ani jedzenia, ani picia. „Po kilku, najdalej kilkunastu
dniach umierali w straszliwych męczarniach" - opisuje Piper.
Wśród skazanych znalazł się Franciszek Gajowniczek. Opisując w 1946
r. wybiórkę powiedział: „Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami
+Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam+ udałem się na koniec
bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał ojciec Maksymilian.
Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i usiłował ucałować go w
rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć” – wspominał.
Uczestnik apelu, więzień Jan Szegidewicz, który poznał Kolbego
jeszcze na Pawiaku, opisywał, że Gajowniczek był piątym wybranym. „Był
wtedy wyniszczony. Wystąpił z szeregu powłócząc nogami. (…) Powiedział
parę słów, że zostawia rodzinę. (…) Zaraz potem z naszego szeregu
wystąpił Maksymilian Kolbe. Niemcy pytali: +czego chce ta świnia?+.
Kolbe rozmawiał z esesmanami po niemiecku. Wskazał na Gajowniczka, który
powrócił do szeregu” – relacjonował.
Inny więzień, Mirosław Firkowski powiedział, że "na apelu Gajowniczek
stał w drugim rzędzie. Jak go wybierali, to wystąpił Kolbe, który stał w
przedostatnim szeregu, bo był wysoki. W momencie, gdy się to działo,
nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to będzie aż tak wielka ofiara. (...)
Człowiek patrzył tylko, żeby z apelu do bloku puścili, bo to oznaczało,
że przeżyje noc. (...) Dopiero na bloku to przeżywaliśmy. To był wielki,
heroiczny czyn" - powiedział.
Ojciec Maksymilian został skazany na śmierć. Zamykając drzwi celi
śmierci jeden z Niemców miał powiedzieć do więźniów, że „zwiędną jak
tulipany”. Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 r. w
Brzegu na Opolszczyźnie w wieku 94 lat.
Śmierć
Ojciec Kolbe po dwóch tygodniach męki wciąż żył. 14 sierpnia 1941 r.
został uśmiercony. Esesmani polecili więźniowi, niemieckiemu
kryminaliście przeniesionemu z obozu Sachsenhausen, Hansowi Bockowi,
wstrzyknąć mu zabójczy fenol.
Ciała zmarłych wyjmowali z celi śmierci więźniowie. Wśród nich był
Bruno Borgowiec z Chorzowa. Opisywał po wojnie, że gdy wszedł do celi,
franciszkanin siedział na posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy.
„Jego ciało było czyste i promieniowało. Każdy (…) sądziłby, że to jakiś
święty. Twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów
zastałem leżące na posadzce” – wspominał w 1946 r.
Szczęśliwy męczennik
Wieść o śmierci ojca Maksymiliana dotarła do franciszkanów oraz jego
rodziny. Franciszek, starszy brat, pocieszał matkę w liście. „Czyż Bóg
nie rządzi? Czyż nie jego wolą było to, co się stało? (…) Do czego dążył
Mundzio? Czyż nie do męczeństwa? (…) Czyż mamy cierpieć, że Bóg
wysłuchał Mundzia modlitw? Czyż mając świętego męczennika w niebie
powinno się być bolesną, czy szczęśliwą? (…) Wiem, że to boli, ale on
jest najszczęśliwszym z nas” – pisał.
Franciszek Kolbe również nie przeżył wojny. Ten były legionista i
weteran wojny z bolszewikami, zaangażował się w konspirację. Po wsypie
został aresztowany i osadzony w łódzkim więzieniu. W styczniu 1943 r.
trafił do Auschwitz. Jesienią 1943 r. przewieziono go do Buchenwaldu.
Przenoszono go jeszcze do innych obozów. Zmarł 23 stycznia 1945 r. w KL
Dora-Mittelbau.
Trzeci z braci – Józef, również franciszkanin, zmarł jeszcze w 1930 r. podczas nieudanej operacji wyrostka.
Ojciec Maksymilian Kolbe oddał życie w imię miłości. Ewangelista św.
Jan napisał: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje
oddaje za przyjaciół swoich”.
(...)Marek Szafrański (PAP)
Za: https://dzieje.pl/aktualnosci/77-lat-temu-niemcy-aresztowali-o-maksymiliana-kolbego?fbclid=IwAR2UZXjBkCXlcgwtcJ6AVLVbD1wmYf1Cp8Smk7lcuN_ktZA9jQ_ZpzOYju4