poniedziałek, 18 lutego 2019

77 lat temu Niemcy aresztowali o. Maksymiliana Kolbego


O. Maksymilian Kolbe. Fot. PAP/CAF
        77 lat temu rozpoczęła się droga franciszkanina o. Maksymiliana Kolbego ku męczeńskiej śmierci. 17 lutego 1941 r. Niemcy po raz drugi go aresztowali. Nie odzyskał już wolności. Trafił na Pawiak, a potem do Auschwitz, gdzie oddał dobrowolnie życie za współwięźnia. 

Rajmund Kolbe urodził się 8 stycznia 1894 r. w Zduńskiej Woli. Miał dwóch braci, starszego Franciszka i młodszego Józefa. W 1910 r. wstąpił do zakonu franciszkanów, gdzie przyjął imię Maksymilian. Dwa lata później rozpoczął studia w Rzymie. Tam w 1917 r. założył stowarzyszenie Rycerstwa Niepokalanej. Do Polski wrócił dwa lata później.

W 1927 r. założył pod Warszawą klasztor-wydawnictwo Niepokalanów. Trzy lata później wyjechał do Japonii, skąd wrócił w 1936 r. Objął kierownictwo Niepokalanowa, który stał się największym klasztorem katolickim na świecie.

Areszt

We wrześniu 1939 r. niemieccy okupanci zawiesili funkcjonowanie Niepokalanowa. Po raz pierwszy aresztowali ojca Kolbego wraz z innymi franciszkanami. Umieścili ich w obozie w Amtlitz, a potem w Ostrzeszowie. Zwolniono ich 8 grudnia 1939 r. Kolbe natychmiast zajął się w Niepokalanowie przygotowaniem 3 tys. miejsc dla Polaków i Żydów wysiedlonych z Poznańskiego. Otworzył warsztaty naprawy zegarków i rowerów, wystawił kuźnię i blacharnię, zorganizował dział sanitarny.

17 lutego 1941 r. Kolbe został aresztowany po raz drugi. Jego zatrzymanie opisał francuski pisarz katolicki Philippe Maxence w książce „Maksymilian Kolbe. Kapłan, dziennikarz, męczennik”. Ok. 9 rano do klasztoru franciszkańskiego w Niepokalanowie dwoma samochodami przyjechali esesmani. Kolbe wyszedł im naprzeciw. Pytali go o szkolenie młodzieży i zarzucili, że prowadzi nielegalne seminarium duchowne. Franciszkanin zaprzeczył, by przyjęto do Niepokalanowa od czasu wybuchu wojny kogokolwiek nowego. Aresztowali ojca wraz z czterema braćmi. Po południu byli już na Pawiaku.

Fałszywe świadectwo

Postulator generalny Zakonu Franciszkanów Antoni Riccardi – którego cytował Maxence - uważał, że istnieją trzy możliwe powody aresztowania. Za główny uważał sytuację polityczną. Niemcy zamierzały uderzyć na Związek Sowiecki, a okupowane tereny polskie były istotnym zapleczem. Należało więc wyeliminować każdego, kto mógłby zachęcać do oporu. Historyk z Muzeum Auschwitz Teresa Wontor-Cichy zaznaczyła, że w tym czasie w okolicy dość aktywnie działał już polski ruch oporu.

Innym powodem wymienianym przez ojca Riccardiego były publikacje na łamach ukazującego się w Niepokalanowie „Małego Dziennika”, w których oskarżano Niemcy nazistowskie m.in. o prześladowanie katolików. Istniała także trzecia możliwość. Riccardi wspomniał, że Niemcy powierzyli zarząd nad dobrami w gminie Teresin, na terenie której Kolbe założył Niepokalanów, polskiemu kolaborantowi. Ten sprowadził kochankę i zamieszkał w klasztorze. Ojciec Kolbe zażądał, by odeszli, czego mężczyzna mu nie darował i przyczynił się do aresztowania.

Zdaniem francuskiego biografa to jednak osobowość zakonnika i otaczająca go aura były prawdziwym zagrożeniem dla Niemców. Inwazja na Związek Sowiecki lub urażona duma kolaboranta nie odegrały większej roli.

Niemcy potrzebowali pretekstu do aresztowania Kolbego i znaleźli go w 1941 r. fabrykując obciążające zeznanie. Miał je złożyć były zakonnik Gorgoniusz Rembisz, wydalony z Niepokalanowa na początku wojny. Niemcy przesłuchali go, gdy wrócił w rodzinne strony. Po wojnie Rembisz zeznał, że pytali go o antyniemieckie wypowiedzi przełożonego, ale wszystkiemu zaprzeczał. Podpisał jednak protokół przesłuchania sporządzony w języku niemieckim, którym nie władał. W ten sposób Gestapo miało sfabrykować dowody obciążające Kolbego.

Pawiak

Pięciu franciszkanów zostało przewiezionych do więzienia na Pawiaku. Philippe Maxence pisał, że ojciec Kolbe „był nad wyraz spokojny i starał się pocieszać towarzyszy niedoli”. Wkrótce ich rozdzielono.

Na Pawiaku duchowny został dotkliwie pobity. Strażnik, gdy zobaczył go w habicie, wpadł w szał. Pytał, czy wierzy w Chrystusa? „Tak” – odparł franciszkanin i otrzymał cios w twarz. Pytanie padło ponowie. I kolejny cios. Gdy strażnik zostawił Kolbego, ten zaczął się modlić. „Świadek sceny, Edward Gniadek, zeznał później, iż próbował pocieszać zakonnika, ten jednak odparł: +Proszę się nie denerwować, pan ma wiele własnych kłopotów, a to, co się stało, nie jest nic takiego, bo to wszystko dla Mateczki Niepokalanej+” – napisał Philippe Maxence.

Auschwitz

Franciszkanin przebywał na Pawiaku ponad trzy miesiące. Do Auschwitz został deportowany 28 maja w transporcie 304 osób. Wśród nich byli duchowni oraz 15 Żydów. Następnego dnia ojciec Kolbe został więźniem. Otrzymał numer 16670.

„Początkowo został skierowany do pracy przy zwożeniu żwiru na budowę parkanu przy krematorium w Auschwitz. Po kilku dniach do bloku, w którym przebywał, przyszedł kierownik obozu Karl Fritzsch i rozkazał wszystkim duchownym dołączyć do komanda w Babicach. Budowali ogrodzenie wokół pastwiska” – powiedziała historyk z Muzeum Auschwitz Teresa Wontor-Cichy.

W połowie czerwca ojciec Maksymilian napisał jedyny list do matki, Marianny. Przebywała wówczas w klasztorze sióstr Felicjanek w Krakowie. Pisał, że jest w Auschwitz i ma się dobrze. Prosił, żeby matka nie martwiła się o jego zdrowie, bo Bóg pomaga wszystkim.

Bracie, nie bij!

W komandzie w Babicach zbiegły się losy franciszkanina z Tadeuszem „Teddym” Pietrzykowskim, przedwojennym wicemistrzem Polski w boksie, również więźniem Auschwitz. Dostrzegł on któregoś dnia jak jeden z nadzorców okrutnie znęcał się nad więźniem kopiąc go z całych sił. Pięściarz postanowił dać mu nauczkę.

„Teddy” powiedział esesmanowi, że boksuje i – jeśli ten mu pozwoli - to chętnie potrenuje z nadzorcą. Niemiec zgodził się. Pietrzykowski podszedł więc do nadzorcy i spytał, za co bije więźnia? Doszło do utarczki słownej, a później walki. Nadzorca po ciosach boksera raz po raz upadał. „Zapytałem go wówczas: +chcesz, aby ciebie zawieziono do krematorium?+. (…) Nagle ktoś złapał mnie za rękę mówiąc: +nie bij synu, bracie, nie bij!+. Z natury jestem porywczy i głośno powiedziałem: +odczep się, jeśli nie chcesz dostać+. Proszący jednak nie ustępował, upadł przede mną na kolana i błagał: +nie bij!+ (…) Nie wiedziałem do powiedzieć. W końcu machnąłem ręką i poszedłem” – wspominał Pietrzykowski.

Wieczorem tego dnia „Teddy” dowiedział się od znajomego księdza, że bitym więźniem był ojciec Kolbe. Spotkali się. Zamienili parę zdań. „Kolbe pragnął, abym Bogu pozostawił wymierzanie sprawiedliwości” – mówił.

Pietrzykowski jeszcze raz spotkał ojca Maksymiliana. Ofiarował mu kawałek chleba. Następnego dnia dowiedział się, że skradziono go Kolbemu. W Pietrzykowskim zawrzało. Dopadł złodzieja, ale franciszkanin nie pozwolił go jednak tknąć. „Ponieważ miałem w kieszeni kawałek chleba dałem go Kolbemu, a ten na moich oczach przełamał go na połowę i jedną z nich dał złodziejowi mówiąc +on też jest głodny+” – relacjonował.

Tylko miłość

W obozie ojciec Maksymilian podupadł na zdrowiu. Dały o sobie znać wcześniejsze choroby, w tym gruźlica. Przyczyniło się do tego pobicie przez nadzorcę. Trafił do obozowego szpitala. Tam spotkał znajomego z czasów przedwojennych, wydawcę katolickiego, więźnia Józefa Stemlera. Franciszkanin powiedział mu: „Nienawiść nie jest siła twórczą. Siłą twórczą jest miłość. Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby odkupić pokojowe życie tych, którzy przyjdą po nas” – relacjonował Stemler słowa franciszkanina.

Teresa Wontor-Cichy podkreśliła, że wokół zakonnika zaczęli się gromadzić więźniowie. Ci, którzy go poznali, starali się otoczyć go opieką. „Gdy poczuł się lepiej wręcz wypchnięto go ze szpitala w obawie, by nie został w nim uśmiercony” – wyjaśniła. Potem trafił do lżejszych prac, początkowo w pończoszarni, gdzie reperowano odzież obozową, a później do kartoflarni przy kuchni.

Wybiórka

Pod koniec lipca z obozu uciekł jeden z więźniów. Współcześnie nie ma pewności, kto nim był. Karl Fritzsch zarządził apel, podczas którego wybrał dziesięciu więźniów i skazał ich na śmierć głodową. Egzekucje te budziły szczególną grozę. Według historyka z Muzeum Auschwitz Franciszka Pipera więźniów zamykano w jednej z cel w podziemiach bloku 11. Nie otrzymywali ani jedzenia, ani picia. „Po kilku, najdalej kilkunastu dniach umierali w straszliwych męczarniach" - opisuje Piper.

Wśród skazanych znalazł się Franciszek Gajowniczek. Opisując w 1946 r. wybiórkę powiedział: „Nieszczęśliwy los padł na mnie. Ze słowami +Ach, jak żal mi żony i dzieci, które osierocam+ udałem się na koniec bloku. Miałem iść do celi śmierci. Te słowa słyszał ojciec Maksymilian. Wyszedł z szeregu, zbliżył się do Fritzscha i usiłował ucałować go w rękę. Wyraził chęć pójścia za mnie na śmierć” – wspominał.

Uczestnik apelu, więzień Jan Szegidewicz, który poznał Kolbego jeszcze na Pawiaku, opisywał, że Gajowniczek był piątym wybranym. „Był wtedy wyniszczony. Wystąpił z szeregu powłócząc nogami. (…) Powiedział parę słów, że zostawia rodzinę. (…) Zaraz potem z naszego szeregu wystąpił Maksymilian Kolbe. Niemcy pytali: +czego chce ta świnia?+. Kolbe rozmawiał z esesmanami po niemiecku. Wskazał na Gajowniczka, który powrócił do szeregu” – relacjonował.

Inny więzień, Mirosław Firkowski powiedział, że "na apelu Gajowniczek stał w drugim rzędzie. Jak go wybierali, to wystąpił Kolbe, który stał w przedostatnim szeregu, bo był wysoki. W momencie, gdy się to działo, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to będzie aż tak wielka ofiara. (...) Człowiek patrzył tylko, żeby z apelu do bloku puścili, bo to oznaczało, że przeżyje noc. (...) Dopiero na bloku to przeżywaliśmy. To był wielki, heroiczny czyn" - powiedział.

Ojciec Maksymilian został skazany na śmierć. Zamykając drzwi celi śmierci jeden z Niemców miał powiedzieć do więźniów, że „zwiędną jak tulipany”. Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 r. w Brzegu na Opolszczyźnie w wieku 94 lat.

Śmierć

Ojciec Kolbe po dwóch tygodniach męki wciąż żył. 14 sierpnia 1941 r. został uśmiercony. Esesmani polecili więźniowi, niemieckiemu kryminaliście przeniesionemu z obozu Sachsenhausen, Hansowi Bockowi, wstrzyknąć mu zabójczy fenol.

Ciała zmarłych wyjmowali z celi śmierci więźniowie. Wśród nich był Bruno Borgowiec z Chorzowa. Opisywał po wojnie, że gdy wszedł do celi, franciszkanin siedział na posadzce oparty o ścianę i miał otwarte oczy. „Jego ciało było czyste i promieniowało. Każdy (…) sądziłby, że to jakiś święty. Twarz oblana była blaskiem pogody. Ciała innych więźniów zastałem leżące na posadzce” – wspominał w 1946 r.

Szczęśliwy męczennik

Wieść o śmierci ojca Maksymiliana dotarła do franciszkanów oraz jego rodziny. Franciszek, starszy brat, pocieszał matkę w liście. „Czyż Bóg nie rządzi? Czyż nie jego wolą było to, co się stało? (…) Do czego dążył Mundzio? Czyż nie do męczeństwa? (…) Czyż mamy cierpieć, że Bóg wysłuchał Mundzia modlitw? Czyż mając świętego męczennika w niebie powinno się być bolesną, czy szczęśliwą? (…) Wiem, że to boli, ale on jest najszczęśliwszym z nas” – pisał.

Franciszek Kolbe również nie przeżył wojny. Ten były legionista i weteran wojny z bolszewikami, zaangażował się w konspirację. Po wsypie został aresztowany i osadzony w łódzkim więzieniu. W styczniu 1943 r. trafił do Auschwitz. Jesienią 1943 r. przewieziono go do Buchenwaldu. Przenoszono go jeszcze do innych obozów. Zmarł 23 stycznia 1945 r. w KL Dora-Mittelbau.

Trzeci z braci – Józef, również franciszkanin, zmarł jeszcze w 1930 r. podczas nieudanej operacji wyrostka.
Ojciec Maksymilian Kolbe oddał życie w imię miłości. Ewangelista św. Jan napisał: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
(...)

Marek Szafrański (PAP)

Za:  https://dzieje.pl/aktualnosci/77-lat-temu-niemcy-aresztowali-o-maksymiliana-kolbego?fbclid=IwAR2UZXjBkCXlcgwtcJ6AVLVbD1wmYf1Cp8Smk7lcuN_ktZA9jQ_ZpzOYju4