PiS jest partią pro-izraelską i pro-żydowską, a
spolegliwość wobec racji stanu Izraela jest jego politycznym credo.
Prawo i Sprawiedliwość konsekwentnie postępuje tak, jakby obrona i
pielęgnowanie żydowskiej pamięci historycznej i żydowskich interesów
były jednym z priorytetowych zadań państwa polskiego – pisze Marcin
Skalski.
Mimo gorących zaprzeczeń i oskarżeń o rozsiewanie fałszywych informacji,
fakty pozostają nieubłagane: publiczne deklaracje lojalności wobec
Izraela, masowe rozdawanie polskich paszportów jego obywatelom, pisanie
ustaw pod dyktando izraelskich polityków – to tylko niektóre z przejawów
uległość PiS-u wobec żydowskiego lobby. Za rządów tej partii wpuszczono
do Polski wpływowe organizacje żydowskie, buduje się kolejne placówki
lansujące żydowską wersję historii i przeznacza z budżetu państwa
olbrzymie kwoty pieniędzy, faworyzując żydowskie dziedzictwo kosztem
polskiego.
Lech Kaczyński zawsze był skrajnie pro-izraelski
„Musimy dokonać tutaj pewnej
demonstracji, niezależnie od tego, czy będzie panował pokój czy będą
leciały rakiety […] A więc dlatego żeby pokazać, że nam na stosunkach z
Izraelem, na sojuszu, zależy w sposób szczególny. Armia polska jest
obecna w Iraku w dużym stopniu ze względu na nasze związki z
Waszyngtonem. Nasza armia jest obecna, ale będzie w znacznie większej
liczbie obecna w Libanie z tych samych względów. Nasze odpowiednie
służby współpracują na licznych odcinkach z waszymi, też ze względu na
to, o czym przed chwilą mówiłem. I mogę państwa zapewnić, że chociaż
rządy w Polsce się zmieniają, jak w każdym demokratycznym państwie, to
polityka wobec Izraela się nie zmieni” – powiedział Lech Kaczyński podczas wizyty w Ziemi Świętej (gdzie w 1948 proklamowano państwo Izrael) 11 września 2006 roku.
Powyższych słów można wysłuchać w dostępnym w internecie nagraniu zatytułowanym
„Prezydent Lech Kaczyński Zdrada państwa i Narodu Polskiego mason,
kryptosyjonista w Izraelu”. Już sam tytuł: krzykliwy, sprawiający
wrażenie zmanipulowanego, nadmiernie epatujący emocjami, każe poddać w
wątpliwość autentyczność nagrania i samych słów śp. Prezydenta. Nie
takie rzeczy wyciekały już przecież do mediów i okazywały się
fałszywkami, nierzadko robionymi na zamówienie. „Świętej pamięci
Prezydent Profesor” – jak brzmi obecnie tytulatura zmarłej Głowy Państwa
w środowiskach admirujących go jako polityka zabiegającego o
suwerenność Polski – nie mógł przecież ot tak bezceremonialnie
zadeklarować realizowania cudzej racji stanu bez względu na wolę
wyborczą samych Polaków. Wszystkie poszlaki wskazywały na zmanipulowanie
wypowiedzi prezydenta.
A jednak na oficjalnej stronie Głowy Państwa w notce pod tytułem „Drugi dzień wizyty Prezydenta RP w Izraelu” z
dnia 11 września 2006 roku możemy się zapoznać z pełną treścią
wystąpienia wygłoszonego podczas wizyty w Ziemi Świętej, którego treść
jest w pełni zgodna z tym, co zarejestrowano wówczas sprzętem
nagrywającym. Lech Kaczyński istotnie powiedział Żydom, że bez względu
na wynik wyborczy w Polsce i wolę suwerena Rzeczypospolitej, polska
polityka zagraniczna będzie pro-izraelska.
W rzeczywistości mamy do czynienia z
wydarzeniem, które w zupełności mieści się w logice postrzegania
stosunków polsko-izraelskich przez braci Kaczyńskich i ich formację
polityczną. Nie potrzeba krzykliwych tytułów sprawiających wrażenie
sensacji, na bok można odstawić „teorie spiskowe”. PiS jest partią
pro-izraelską i pro-żydowską, a spolegliwość wobec racji stanu Izraela
jest jego politycznym credo. Prawo i Sprawiedliwość konsekwentnie
postępuje tak, jakby obrona i pielęgnowanie żydowskiej pamięci
historycznej i żydowskich interesów były jednym z priorytetowych zadań
państwa polskiego.
Lech Kaczyński zablokował ekshumacje w Jedwabnem na życzenie Żydów
Jedną z najbardziej spektakularnych
kapitulacji przed żydowską wrażliwością było wstrzymanie ekshumacji
ofiar mordu w Jedwabnem (dokonanego w lipcu 1941 roku). Nieznana wciąż
liczba ofiar, ale i niewyjaśniony sposób ich uśmiercenia, wciąż są
otwartą furtką do spekulacji na temat „polskiego antysemityzmu”,
Jedwabne zaś funkcjonować ma jako miejsce-symbol, będące świadkiem
współudziału narodu polskiego w holokauście europejskich Żydów w latach
II wojny światowej. Wokół mordu jest tak wiele znaków zapytania, że
jedynie ekshumacja pozwoliłaby odtworzyć rzeczywisty przebieg
tragicznych zdarzeń.
Tymczasem, ówczesny minister
sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, którym był właśnie Lech
Kaczyński, skorzystał ze swoich kompetencji i wstrzymał ekshumację.
„Minister przyznał, że odroczył decyzję o ekshumacji między innymi
dlatego, by nie urazić uczuć religijnych polskich Żydów” – informowała Informacyjna Agencja Radiowa w roku 2001, na którą powoływał się portal Money.pl.
Dodajmy, że ekshumacji chciał ówczesny pion śledczy Instytutu Pamięci
Narodowej, zaś decyzja Lech Kaczyńskiego umożliwiła trwające do dziś
oskarżanie Polaków o popełnienie zbrodni, która z dużym
prawdopodobieństwem obciąża Niemców. Polscy Żydzi zaś, których uczuć
religijnych nie chciał urazić Lech Kaczyński, nie są w stanie
powstrzymać „przemysłu holokaustu” (nawet, gdyby chcieli), którego
jednym z fundamentów jest teza o współudziale Polaków i „nazistów” o
dokonanie ludobójstwa na Żydach w Polsce.
Właśnie w wyniku takich decyzji jak
powyższa mogą wciąż padać takie wypowiedzi, jak ta Aleksandra
Kwaśniewskiego w Jedwabnem w 2001 roku, który powiedział:
„Tu w Jedwabnem obywatele Rzeczpospolitej
zginęli z rąk innych obywateli naszego kraju. Ludzie ludziom, sąsiedzi
sąsiadom zgotowali ten los” – mówił Kwaśniewski.
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” ówczesny
rabin Łodzi i Warszawy, a obecnie naczelny rabin Polski Michael
Schudrich, powiedział z kolei, że w świetle religii żydowskiej ustalenie
realnych sprawców mordu w Jedwabnem nie jest kwestią najistotniejszą:
„Szacunek dla kości naszych ofiar jest dla nas ważniejszy niż wiedza, kto zginął i jak, kto zabił i jak” – mówił rabin.
Mimo braku prac ekshumacyjnych, rabin Schudrich w roku 2016 był już pewny, kto jest sprawcą mordu w Jedwabnem. W wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej z października 2016 roku rabin mówił bowiem o jednoznacznej winie Polaków:
„Nikt poważny nie ma wątpliwości co do
tego, kto zabił Żydów w Jedwabnem. Pytanie dotyczące wpływu Niemców na
Polaków w tamtym tragicznym dniu to jest już inne zagadnienie. Natomiast
co do tożsamości sprawców zbrodni sprawa jest jasna” – powiedział
Michael Schudrich, wyraźnie wskazując, że sprawcami mordu NIE BYLI
Niemcy. Widzimy zatem, że furtka do oskarżania Polaków jest wciąż
otwarta i korzystają z niej także liderzy społeczności żydowskiej w
Polsce.
Fatalne skutki decyzji Lecha Kaczyńskiego
ulegającego żydowskiej wrażliwości w sprawie Jedwabnego uświadamiają
sobie zresztą nawet prominentni politycy Prawa i Sprawiedliwości. Gdy w
Twitterowej sondzie w lutym 2018 roku polityk Ruchu Narodowego poseł
Robert Winnicki zadał pytanie o słuszność decyzji Lecha Kaczyńskiego w
sprawie zatrzymania ekshumacji w Jedwabnem, nerwowo zareagował wówczas
polityk PiS Maciej Wąsik, obecny Sekretarz Kolegium do Spraw Służb
Specjalnych, który napisał:
„Proszę zrobić choć 1% tego, co dla
Polski zrobił ś.p. Prezydent Lech Kaczyński. Bo na razie Pana działania
są pożywką dla mainstreamu. Kompromituje Pan idee, których stara się Pan
być reprezentantem” – napisał do Winnickiego polityk Prawa i
Sprawiedliwości.
Dziś wiemy, że „dążenie do prawdy” m.in.
poprzez ekshumacje ma sens w przypadku przyczyn śmierci ofiar katastrofy
smoleńskiej i tutaj ma ono następować wbrew wszelkim okolicznościom w
imię ustalania faktów. Co innego Jedwabne – tu jesteśmy skazani na
domysły i jedynie słuszną interpretację w duchu oskarżania Polaków o
antysemityzm. Gdyby nie decyzja Lecha Kaczyńskiego podyktowana względami
religii żydowskiej, prawda o Jedwabnem byłaby już dawno znana, a
spekulacje środowisk żydowskich zostałyby ucięte.
Antypolskie Muzeum POLIN powstało także dzięki PiS-owi
25 stycznia 2005 roku oficjalnie powołano do życia Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Umowę
powołującą wspólnie finansowaną instytucję kultury podpisali Lech
Kaczyński, ówczesny prezydent Warszawy, Waldemar Dąbrowski, minister
kultury i dziedzictwa narodowego, oraz prof. Jerzy Tomaszewski,
wiceprzewodniczący Stowarzyszenia ŻIH – czytamy na stronie muzeum Polin.pl.
Dziś symboliczny początek budowy
gmachu Muzeum Historii Żydów Polskich. Prezydent Lech Kaczyński oraz
m.in. minister kultury Kazimierz Ujazdowski, prezydent Warszawy Hanna
Gronkiewicz Waltz i przewodniczący Stowarzyszenia Żydowskiego Instytutu
Historycznego (ŻIH) Marian Turski podpisali we wtorek w Warszawie akt
erekcyjny pod budowę Muzeum Historii Żydów Polskich – pisał z kolei portal Jewish.org.pl.
Powołanie tej placówki fatalnie zaciążyło na dobrym
imieniu Polski, umożliwiając publicznej instytucji kultury pomawianie
osób publicznych przy pomocy arbitralnych oskarżeń o „antysemityzm”.
Przeciwko dyrektorowi POLIN Dariuszowi Stoli pozew o zniesławienie
złożyła Magdalena Ogórek, której nie spodobało się umieszczenie jednej z
jej wypowiedzi w kontekście wystawy w Muzeum POLIN „Obcy w domu. Wokół
Marca ‘68”. Pozew przeciwko Dariuszowi Stoli zapowiedział też Rafał Ziemkiewicz, którego nazwisko pojawiło się w kontekście tej samej wystawy. Ekspozycję promował ponadto wyemitowany przez Muzeum POLIN film
z udziałem m.in. Seweryna Blumsztajna z „Gazety Wyborczej” i Daniela
Passenta z tygodnika „Polityka”, w którym rozdęto problem współczesnego
„antysemityzmu” w Polsce do rozmiarów tzw. nagonki antysemickiej z 1968.
Powyższe fakty są o tyle istotne, że
Muzeum Żydów Polskich ewidentnie wymknęło się spod kontroli, zaś
placówka ta zamierza czynnie włączać się w bieżące życie polityczne.
„Można odnieść zatem wrażenie, że Muzeum POLIN stało się narzędziem
politycznym, zatracając zupełnie znamiona instytucji mającej pełnić
funkcje społeczne i prezentować obiektywny przekaz” – napisało dwóch senatorów PiS-u Artur Warzocha i Rafał Ślusarz w liście do marszałka Senatu z marca 2018 roku w reakcji na wspomnianą wystawę.
Bieżące zaangażowanie polityczne Muzeum
Żydów Polskich skrytykował nawet wiceminister kultury Jarosław Sellin.
„Jeśli ktoś chce demonstrować swoje przekonania polityczne, wchodzić w
ostre spory, które w Polsce się toczą, to niech to robi poza miejscem
pracy” – komentował Sellin.
Wiceminister odnosił się także do udziału kilkudziesięciu pracowników
muzeum w tzw. „Czarnym Piątku” – pro-aborcyjnej manifestacji, która
przeszła ulicami Warszawy w marcu 2018 roku. Zdjęcie
ubranych na czarno pracowników muzeum popierających pro-aborcyjną
manifestację, pozujących w siedzibie tej finansowanej przez podatników
placówki, umieściła jedna z pracownic instytucji.
W tym kontekście naiwnie brzmią dziś
słowa Lecha Kaczyńskiego, który podczas uroczystości podpisania aktu
erekcyjnego pod budowę siedziby muzeum mówił:
„Muzeum Historii Żydów Polskich jest szansą na coraz głębsze pojednanie. Pamiętajmy o naszej wspólnej historii”.
Dziś wiemy, że Muzeum POLIN wcale nie
przyczyniło się do pojednania, nie lansuje też innej „wspólnej historii”
z udziałem Polaków poza tą, która obsadza ich w roli antysemitów. Warto
pamiętać, kto przyczynił się do jego powstania.
Za rządów PiS będzie więcej żydowskich muzeów
Tymczasem, jeszcze w styczniu 2018 roku
wspomniany Jarosław Sellin zapowiedział właśnie w Muzeum POLIN powołanie
kolejnej żydowskiej instytucji historycznej. „Polska powinna poczynić
jeszcze jeden wysiłek w ramach chronienia dziedzictwa kultury żydowskiej
w Polsce i zbudować w przyszłości muzeum chasydyzmu polskiego, tak bym
to nawet nazwał, żeby tą specyfikę chasydyzmu polskiego bardziej
szczegółowo opowiedzieć” – mówił Sellin.
Z kolei w odpowiedzi na interpelację nr 21255 „w sprawie zapowiedzi ministra kultury i dziedzictwa narodowego o tworzeniu kolejnych, żydowskich muzeów” złożoną
przez posła Roberta Winnickiego 3-go kwietnia 2018 roku wicepremier i
minister kultury Piotr Gliński oświadczył, iż „nie ma zatem powodu, by
Polska z okazji budowy Muzeum Getta Warszawskiego miała oczekiwać gestów wzajemności na rzecz polskiej polityki historycznej ze strony Izraela
(…) „Przypominam, że Muzeum Getta Warszawskiego jest polską instytucją
kultury, a dotyczy losów Żydów – obywateli II RP, których historia i
dziedzictwo jest częścią historii i dziedzictwa Polski i Polaków” – pisał Piotr Gliński.
Wiemy już zatem, że w czasie rządów PiS żydowska obecność nad Wisłą
będzie upamiętniana bez żadnych zastrzeżeń i sygnałów wzajemności, mimo
że od roku 1948 istnieje na Bliskim Wschodzie państwo żydowskie, które
może własnym sumptem upamiętniać społeczności Żydów w Europie i w innych
miejscach.
Tymczasem w powijakach jest projekt
utworzenia instytucji upamiętniającej tak fundamentalne dziedzictwo, jak
Kresy Wschodnie. Wprawdzie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa
Narodowego zakupiło za 10 milionów złotych siedzibę w eksponowanym
miejscu w Lublinie, jednak sama placówka ma działać pod kuriozalną nazwą
„Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej”. O ile Muzeum POLIN
działa po prostu jako Muzeum Żydów Polskich, to w przypadku placówki w
Lublinie o polskości w nazwie ani słowa. Nie oparto się pokusie
rozwinięcia nazwy tej instytucji o dziwaczny sufiks w postaci „Dawnej
Rzeczypospolitej”, mimo że ma dotyczyć losów obywateli I-szej oraz II RP, których historia i dziedzictwo są częścią historii i dziedzictwa Polski i Polaków,
żeby posłużyć się argumentacją samego ministra Glińskiego. Równie
dobrze placówkę w Warszawie można by nazwać „Muzeum Dawnych Żydów
Polskich” i miałoby to tyle samo sensu.
Zastrzeżenia budzi też lokalizacja, nie
chodzi jednak o sam Lublin, ponieważ kresowe muzeum bez wątpienia
powinno się tam znajdować. Niemniej, nie powinna być to jedyna
lokalizacja, placówkę upamiętniającą polskie Ziemie Wschodnie należałoby
utworzyć także w stolicy kraju, jak również na Ziemiach Zachodnich,
gdzie żyje wielu Kresowian. Owoc rządów PiS to jednak, jak należy
oczekiwać, tylko jedno muzeum kresowe i co najmniej kilka żydowskich.
Rzecz jasna, upamiętnienie obecności
Żydów na ziemiach polskich powinno mieć miejsce w bardziej cywilizowanej
niż dotychczas formie, ale czy na pewno obecne priorytety rozłożone są
właściwie? Wszak naród polski ukształtował się nie z powodu sąsiedztwa
Żydów, lecz w znaczącej mierze przede wszystkim dzięki temu, że Kresy to
nasze ziemie i nasze dziedzictwo, zaś kontynuacją „dawnej
Rzeczypospolitej” jest Rzeczpospolita obecna.
Rząd PiS rozdaje Żydom w Izraelu polskie paszporty
Tymczasem, jak okazało się w tym roku,
tempo wydawania polskich paszportów w Izraelu jest największe od lat.
Tylko w latach 2015-2017 Ambasada RP wydała prawie 11 tys. dokumentów,
czyli 1/3 tego, co przez ostatnie 15 lat. Ponad 7 tys. paszportów
wystawiono już za rządów PiS. Informacje te potwierdził wiceminister
spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk. W latach 2002-2017 Ambasada RP w
Izraelu wydała blisko 29 tys. polskich paszportów (dokładniej 28 736
dokumentów).
Z kolei w 2012 roku izraelski dziennikarz
Itamar Eichner zwracał uwagę, że spośród osób ubiegających się w
polskim konsulacie w Tel Awiwie o polski paszport aż 55 proc.
wnioskodawców to trzecie pokolenie przybyłych z Polski Żydów. Ponadto,
zaledwie jedna na dwadzieścia osób ubiegających się o wydanie polskiego
paszportu mówiła po polsku. Wiadomo, że w latach 2004-2013 polski konsul
nie odrzucił ani jednego wniosku w sprawie wydania polskiego paszportu.
Przypuszczalnie od tego czasu nie zaszły większe zmiany w tym
względzie.
Sprawę wydawania paszportów opisał także
portal Israeli National News izraelskiej stacji Arutz Sheva (Kanał 7),
który podawał w sierpniu 2018 roku, że Polska wydaje obywatelom Izraela
rekordowe liczby paszportów.
Sprawa ta jest niebezpieczna i
bulwersująca zarazem. Z jednej strony potomkami obywateli polskich są
też mieszkający w obecnych granicach Republiki Litewskiej, Białorusi czy
Ukrainy kresowi Polacy – dla nich jednak procedura odzyskiwania
polskiego obywatelstwa nie została dotąd przewidziana. Z drugiej strony w
sytuacji wysuwania roszczeń majątkowych przez organizacje żydowskie
hojne obdarzanie obywatelstwem potomków polskich Żydów, którzy mieszkają
obecnie na Bliskim Wschodzie w państwie Izrael, jest ułatwieniem
ścieżki dochodzenia roszczeń. Wątpliwe są też związki z Polską, jak i
sama lojalność wobec Rzeczypospolitej ze strony ludzi, którym tak
ochoczo rozdaje się paszporty pod rządami PiS.
Za rządów PiS do Polski wpuszcza się lewackie organizacje amerykańskich Żydów i nagradza żydowskich paszkwilantów
„Z radością i satysfakcją witamy na
polskiej ziemi reprezentantów Komitetu Żydów Amerykańskich (AJC)” –
pisał w marcu 2017 roku prezydent Andrzej Duda w liście do uczestników
gali inaugurującej działalność biura AJC w Warszawie – organizacji
reprezentującej sprawy Żydów poza USA. Jako siedzibę placówki
przewidziano z kolei Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Głowa Państwa
nie kryła radości z tego, że biuro AJC znajdować się będzie właśnie w
Polsce:
„Cieszę się, że wybrali państwo stolicę
Polski na miejsce, z którego aktywność AJC będzie promieniować na cały
nasz region” – stwierdził Andrzej Duda.
Tymczasem, w styczniu 2018
przedstawicielstwo AJC w Warszawie zdecydowanie przeciwstawiło się
próbom penalizacji przypisywania Polakom sprawstwa w holokauście Żydów.
Można o tym przeczytać na stronie American Jewish Comitee. Również na stronie tej organizacji
czytamy o satysfakcji wyrażonej przez AJC z powodu uchylenia zapisów
ustawy o IPN, która przewidywałaby odpowiedzialność za przypisywanie
Polakom udziału w holokauście Żydów.
Sam AJC to organizacja nie tylko żydowska, ale też skrajnie lewacka. W 2006 roku Komitet wyraził swoje niezadowolenie
z powodu podtrzymania przez Sąd Najwyższy w USA zakazu przeprowadzania
tzw. aborcji przez częściowe urodzenie. W 2015 roku z kolei AJC zaangażował się po stronie zwolenników tzw. małżeństw homoseksualnych i pogratulował decyzji Sądu Najwyższego legalizującej tego typu związki, pisząc na Twitterze: Przez
109 lat AJC opowiadał się za swobodą i prawami człowieka. Dzisiaj jest
szczęśliwy dzień dla tej dumnej tradycji #WygrałaMiłość. Na stronie internetowej AJC można znaleźć „Rezolucję poparcia dla równości małżeńskiej”. Komitet promuje również współpracę izraelsko-amerykańską w dziedzinie ochrony tzw. praw LGBT.
W styczniu 2017 roku Andrzej Duda
uhonorował natomiast najwyższym polskim odznaczeniem państwowym, Orderem
Orła Białego, Szewacha Weissa. Weiss został odznaczony „w uznaniu
znamienitych zasług w działalności na rzecz pogłębiania przyjaznych oraz
wszechstronnych relacji pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Państwem
Izrael”.
Następnie Weiss odwdzięczył się Polsce niegodziwymi wypowiedziami na temat rządu RP na wychodźstwie podczas II wojny światowej.
W maju 2015 roku Szewach Weiss powiedział
natomiast, że „bez ZSRR nie byłoby wolności”. Przeniesienie obchodów
rocznicy zakończenia II wojny światowej z 9 na 8 maja Weiss uznał za
przejaw „polityki antyrosyjskiej”.
Postawa rządzących nie ogranicza się do
uległości i przemilczania powyższych wypowiedzi i czynnych działań
przedstawicieli lobby żydowskiego. Jak widać, antypolskie i odległe od
wrażliwości prawicowej czy konserwatywnej postawy żydowskiego lobby są
wręcz nagradzane i aprobowane, pokazywane jako wzór(!) właściwego
stosunku Żydów do Polaków. Szewach Weiss jak był kawalerem Orderu Orła
Białego, tak nim pozostał – mimo swoich skrajnie wrogich Polsce
wypowiedzi.
Żydowską lożę wpuszczono do Polski za „pierwszego PiS-u”
Nie są to pierwsze przejawy czołobitności
Prawa i Sprawiedliwości wobec żydowskiego lobby. W 2007 roku za rządów
PiS i prezydentury Lecha Kaczyńskiego otwarto w Polsce lożę B’nai
B’rith. 9 września 2007 roku przy tej okazji z prezesem loży Moishem
Smithem i wiceprezesem Danem Mariaschinem spotkał się ówczesny ambasador
USA w Polsce Victor Ashe. Jak informowała amerykańska ambasada, omówiono m.in. sprawę ustawodawstwa dotyczącego „zwrotu” mienia oraz kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam.
W notce ze spotkania znajdującej się na
ówczesnej wersji strony ambasady USA, zilustrowanej zdjęciem
amerykańskiego ambasadora w Polsce wraz z żydowskimi działaczami,
przeczytać możemy także, iż „otwarcie warszawskiej loży B’nai B’rith
oznacza odrodzenie się tej organizacji żydowskiej w Polsce po niemal 70
latach nieobecności”. 70 lat przed rokiem 2007 był rok 1937, w notce
jest z kolei mowa o „niemal 70 latach nieobecności”. Najprawdopodobniej
więc loża B’nai B’rith podlegała Dekretowi Prezydenta RP z dnia 22 listopada 1938 „o rozwiązaniu zrzeszeń wolnomularskich” – 69 lat wcześniej, a więc „niemal” 70 lat przed rokiem 2007.
Za rządów PiS odrodziła się zatem w
Polsce żydowska loża zdelegalizowana jeszcze przez II Rzeczpospolitą w
okresie międzywojennym, która na początek swojej działalności omówiła z
ambasadorem obcego państwa w Polsce kwestie „zwrotu” mienia należącego
przed wojną do polskich Żydów oraz działalność mediów prowadzonych przez
toruńskich redemptorystów, w tym ojca Tadeusza Rydzyka. Z kolei w 2009
r. na oficjalnej stronie Prezydenta RP
loża B’nai B’rith została określona mianem „filantropijnej i
edukacyjnej organizacji żydowskiej walczącej z antysemityzmem i
przejawami rasizmu”.
W 2018 roku światowe przedstawicielstwo tej żydowskiej loży wezwało Polskę do odstąpienia od nowelizacji ustawy o IPN,
która przewidywała penalizację twierdzeń takich jak „polskie obozy
zagłady”. Mimo że B’nai B’rith przeciwstawiła się stosowaniu określeń w
rodzaju „Polish death camps”, to zarazem odmówiono Polsce prawa do
obrony swojego dobrego imienia za pomocą narzędzi, którymi ściga się
tzw. kłamstwo oświęcimskie. Do niedawna zresztą nie było wiadomo,
dlaczego polskie ustawodawstwo zakazuje „zaprzeczania holokaustowi”, ale
zezwala na „polskie obozy śmierci”.
Uchylenie ustawy o IPN to kapitulacja PiS-u przed Izraelem
Dziś jednak wiemy, że stawianie znaku
równości między „zaprzeczaniem holokaustowi” a obarczaniem winą za
niemieckie zbrodnie narodu polskiego nie wchodzi w grę ze względu na
zagraniczne naciski. Z tego, że ze strony środowisk żydowskich nie ma
zgody na potępienie w tej samej mierze antysemityzmu i antypolonizmu,
zdawał sobie sprawę nawet Jarosław Kaczyński, który mówił na ten temat:
„Środowiska żydowskie bardzo się
obrażają, kiedy te dwie sprawy się łączy, zarzucają nawet antysemityzm, a
ja antysemitą nie jestem, wręcz przeciwnie: jestem jego zdecydowanym
przeciwnikiem. Prace nad ustawą trwają, może przybiorą inny charakter,
będziemy bogatsi o to doświadczenie, ale nie pozwolimy na to, by Polska
płaciła podatek od zbrodni niemieckich. Na to zgody nie będzie” – powiedział prezes PiS cytowany przez Wirtualną Polskę w lutym 2018 roku.
Z kolei rzeczniczka PiS Beata Mazurek, cytowana przez TVP Info, mówiła w styczniu 2018 roku, że nowelizacja ustawy o IPN nie będzie w przyszłości uchylana:
„Nie będzie zmiany stanowiska Prawa i
Sprawiedliwości w sprawie zapisów ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej”
– powiedziała Mazurek. Jednak już wtedy, w styczniu 2018 roku, minister
spraw wewnętrznych Joachim Brudziński strachliwie zablokował manifestację środowisk narodowych pod ambasadą Izraela w reakcji na antypolską kampanię dyfamacyjną z udziałem ambasador tego państwa w Polsce, Anny Azari.
Jak wiadomo, decyzję o uchyleniu
znowelizowanych zapisów ustawy o IPN podjęto podczas negocjacji
polsko-izraelskich w placówce izraelskiego wywiadu Mosad w miejscowości
Glilot, stronę polską reprezentowali europosłowie PiS Ryszard Legutko i
Tomasz Poręba. „Zadaniem było cofnięcie zapisów ustawy” – powiedział
później Jacob Nagel, były doradca ds. bezpieczeństwa premiera Izraela
Netanjahu, negocjator strony izraelskiej. „Wierzę, że osiągnąłem ten cel
poprzez odwołanie ustawy” – mówił drugi izraelski negocjator Yossi
Ciechanover. Gdyby równie kapitulancko wobec Niemców zachowała się
Platforma, mówilibyśmy o zdradzie. Dalszy komentarz w tej sprawie wydaje
się więc zbędny.
Żydowskie dziedzictwo ma niewspółmiernie duże finansowanie z polskiego budżetu
Innym przykładem spolegliwości wobec
żydowskiej polityki historycznej jest sygnalizowane wcześniej
nieproporcjonalnie duże wsparcie udzielane dziedzictwu żydowskiemu w
Polsce. Na mocy ustawy z dnia 8 grudnia 2017 roku „o dotacji dla
Fundacji Dziedzictwa Kulturowego przeznaczonej na uzupełnienie kapitału
wieczystego” przekazano 100 milionów złotych na uzupełnienie kapitału
wieczystego fundacji, które mają służyć przeprowadzaniu prac
renowacyjnych i konserwatorskich na Cmentarzu Żydowskim w Warszawie przy
ulicy Okopowej. Gwoli uczciwości ustawę poparł nie tylko PiS, ale aż
416 posłów na Sejm RP.
Należy zaznaczyć, że według danych
pozyskanych i opracowanych przez Kresy.pl, Polska wspiera nasze
dziedzictwo historyczne i kulturowe na Kresach kwotą aż 10-krotnie
mniejszą.
W 2017 roku w ramach programu
Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Dziedzictwo Kulturowe –
Ochrona dziedzictwa kulturowego za granicą” na ratowanie polskiego
dziedzictwa na Kresach przeznaczono łącznie ok. 6,1 mln zł. W ramach programu „Miejsca Pamięci Narodowej za Granicą” – ok. 3,3 mln zł. Tym samym, ze środków MKiDN na ten rok na dziedzictwo kulturowe i historyczne na Kresach przeznaczono szacunkowo niespełna 9,5 mln zł.
Z kolei w tym roku ze środków Senatu RP na dziedzictwo kulturowe i historyczne na Kresach przeznaczono ok. 1,1 mln zł,
przy czym ogólnie na kulturę i promocję Polski oraz ochronę polskiego
dziedzictwa kulturowego i historycznego za granicą, Senat RP przeznaczył
11,2 mln zł. Łącznie daje to ok. 10,6 mln zł na polskie dziedzictwo na Kresach, do
których można doliczyć ewentualnie część kwoty 2,7 mln złotych, jakimi
dysponują na cele związane z kulturą placówki dyplomatyczne.
Zatem za rządów PiS jednorazowo
przeznaczono 10 razy więcej na dziedzictwo żydowskie niż w ciągu 2017
roku przeznaczono na dziedzictwo polskie na Kresach. Jakkolwiek
żydowskie dziedzictwo materialne wymaga dużych nakładów finansowych, to
skala dysproporcji na niekorzyść dziedzictwa stricte polskiego wyraźnie
wskazuje, które z nich jest traktowane priorytetowo. Dość dodać, że o
ile dawne żydowskie mienie ma licznych „spadkobierców”, wobec roszczeń
których rząd otwarcie nie oponuje, to do dziedzictwa wymagającego
nakładów materialnych międzynarodowe środowiska żydowskie – zblatowane z
obecnym rządem – nie poczuwają się wcale lub prawie wcale.
Głos na PiS – to głos na rozrost obcej agentury w Polsce
Zbliżają się wybory, zatem warto
podsumować, iż głos na PiS oznaczać będzie kontynuację dotychczasowej
polityki ulegania zagranicznym wpływom, konsultowania z obcymi stolicami
wewnętrznych spraw Polski, blokowania ekshumacji niezbędnych dla
ustalenia prawdy oraz przyzwalania na szarganie dobrego imienia Polski.
Gdy robiła to Platforma Obywatelska, zgodnie nazywaliśmy to zdradą. Czy
dziś te same praktyki powinniśmy nazywać inaczej?
Marcin Skalski