I sometimes feel I have wasted most of
my life chewing on shadows; but this was all part of a process, that
long road which leads to clarity and faith.
(Dawid Tibet)
Przeżuwając cienie – nieco karkołomna fraza, w każdym razie w
języku polskim, niemniej łatwo można się domyślić, co miał na myśli
artysta, którego zacytowaliśmy. Co prawda niekoniecznie podzielamy jego
przeświadczenie, iż faktycznie dotarł do jasności i wiary (z
różnych powodów skłonni byliśmy w to wątpić i wtedy, gdy to pisał – i
teraz, po bez mała piętnastu latach), ale sama refleksja warta jest
przywołania.
Istotnie: życie duchowe, pojęte możliwie szeroko (w sposób, który
umożliwia nam niejako równoczesne mówienie o teologii, metafizyce i
mistyce), pełne jest fałszywych drogowskazów i ścieżek wiodących na
manowce. Pół biedy, gdy błąd został nazwany i sklasyfikowany, opatrzony
etykietą, gdy dobrano do niego odpowiedni „-izm” (jak np.
patrypasjanizm, tak podziwiany przez cytowanego pana Dawida Buntinga).
Znacznie gorzej, gdy fałsz pojawia się niepostrzeżenie – nie w formie
precyzyjnej deklaracji lecz jako coś z kategorii „posmaku”, „atmosfery”
czy „nastawienia”. Niełatwo go wówczas zauważyć, a jeżeli nawet się to
uda, to i tak długo jeszcze będzie uciekał przed krytyką, chroniąc się w
bezpiecznym obszarze niedookreśleń i wieloznaczności. Tak przecież było
z modernizmem katolickim. Z jednej strony został on opisany i
przedyskutowany przez apologetów katolickich, z drugiej jednak trudno
byłoby znaleźć kogoś, kto wprost podpisałby się pod wszystkimi
potępionymi tezami, a tym bardziej utożsamił się z etykietą
„modernizmu”.
Duchowa wędrówka jest trudna przede wszystkim ze względu na ową
niedoskonałość naszego języka. Po pierwsze, trudno nam dobrze zrozumieć i
zapamiętać nasze myśli, przeżycia i odczucia. Po drugie, jeszcze
trudniej jest je wyrazić słowami. Po trzecie, dochodzi do tego kwestia
interpretacji, jaką przyjmie odbiorca.
W dociekaniach na temat Absolutu, Boga czy Ostatecznej Rzeczywistości
częste są zboczenia ze ścieżki ortodoksji w kierunku pociągających
alternatyw: takich jak np. panteizm, immoralizm czy gnostycyzm (w sensie
zbliżonym do tego, który cechował owe pamiętne sekty z późnej
starożytności tudzież schyłku średniowiecza, vide katarzy). Dla
przykładu, wielu mistyków (chrześcijańskich i np. islamskich) pisało o
„zjednoczeniu z Bogiem”, „byciu w Bogu”, „przebóstwieniu człowieka”
tudzież o tym, iż de facto istnieje tylko Bóg. A jednak nie
wynika z tego, iż byli monistami i panteistami, iż uważali pojedynczą
ludzką egzystencję za fikcyjną w każdym sensie albo że
zbawienie postrzegali jako zanik jednostkowej świadomości czy
uświadomienie sobie własnej boskości. Bynajmniej: problem jednak leżał w
bardzo subtelnych rozróżnieniach ontologicznych. Na przykład jeśli
przez „autentyczne” czy „realne” istnienie rozumieć istnienie nieuwarunkowane, to rzeczywiście można je przypisać jedynie Bogu – i w ten sposób świat stworzony to jedynie maya,
złudzenie, rzecz do zdmuchnięcia przez Boga w ułamku sekundy. Na tej
zasadzie biskup Kallistos Ware, duchowny schizmy wschodniej, mógł
napisać, iż Bóg jest ponad i poza wszystkimi rzeczami, wszelako jako stwórca jest również we wszystkich rzeczach – i nazwać to panenteizmem1. Czy jednak znaczy to, że świat jest boski?
Otóż filozoficzna myśl chrześcijaństwa zachodniego wytworzyła (na bazie
Arystotelesa i Tomasza z Akwinu) rozbudowaną terminologię do opisania
tego rodzaju zależności: mówi się o formie, o substancji, o różnych
kategoriach przyczyn2.
Tego rodzaju ścisłość nie zawsze jest obecna w innych systemach
filozoficznych. Z tego powodu x. Rama Coomaraswamy może mówić (powołując
się na swego ojca, Anandę), że creatio ex nihilo w katolicyzmie i stworzenie jako manifestacja Boga u hinduistów to jedno i to samo3, ale inni badacze mogą mieć inne zdanie na ten temat:
Z nauki upaniszad wynikałoby, że brahman jest nie tylko przyczyną sprawczą, ale także przyczyną substancjalną, materialną świata; te dwie przyczynowości zdają się razem zlewać w brahmanie. Tak przynajmniej rozumie przyczynowość upaniszad wedanta: brahman jest przyczyną sprawczą (nimitta karana) i przyczyną substancjalną, materialną (upadana karana) świata. Według św. Tomasza Bóg jest przyczyną sprawczą (causa efficiens) świata, przyczyną celową (causa finalis) i przyczyną-wzorem (causa exemplaris). Ale według św. Tomasza nie można pojmować i mówić, że Bóg jest przyczyną materialną (causa materialis) świata. (…) Bóg według św. Tomasza jest we wszystkich rzeczach nie jako część ich istoty (…).
(x. Franciszek Tokarz, Byt absolutny w upaniszadach i u św. Tomasza z Akwinu, w: Z filozofii indyjskiej. Kwestie wybrane, Wyd. Towarzystwa Naukowego KUL 1974, str. 64-65)
Do podobnych niejasności może prowadzić rozważanie zagadnień grzechu i
wartości moralnej uczynków, jeśli się pochopnie będzie interpretować
takie fragmenty biblijne jak Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka,
co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to
czyni człowieka nieczystym (Mk 7, 15). Do tego jeszcze wrócimy.
Kiedy czytamy uwagi błogosławionego Jana Ruusbroeca o „fałszywej
miłości”, wyrażającej się w „czterech kacerstwach”, uderzyć powinno nas
to, iż autor pisze o zjawiskach, które i dziś często występują,
zwłaszcza w new age oraz różnych, niekiedy nawet dość
wysublimowanych, formach okultyzmu czy ezoteryzmu (albo też –
pseudoezoteryzmu, jak powiedzieliby obrońcy dobrego czy właściwego znaczenia
słowa „ezoteryzm”). A przecież materiał ów pochodzi z XIV wieku – i
mimo to jest zdumiewająco aktualny. Nie jest to jednak aż tak dziwne:
pewne motywy przeplatają się w myśli człowieka od wieków, od zarania. W
dodatku fałszywą i prawdziwą gnozę dzieli może przepaść głęboka – ale na
swój sposób wąska. Paradoksalnie może być i tak (niech wrażliwy
czytelnik wybaczy nam ten przykład), że tradycyjnie nastawiony katolik,
zarazem zainteresowany metafizyką i mistyką, nieoczekiwanie zauważy
pewną pozorną wspólnotę ducha z teistycznym satanistą, rozprawiającym na
temat wyzwolenia duchowego, zjednoczenia z Absolutem czy
niewystarczalności światowego materializmu. Zresztą, ta wspólnota może
być prawdziwa w tym sensie, że obaj szczerze poszukują (cóż,
rzadko kiedy sataniści są aż tak źli, jak sami chcieliby być…) – ale w
ostatecznym rozrachunku ich doktryny są różne. Obaj ubliżają światu: ale dla chrześcijanina ów świat to grzech i pycha człowieka, dla satanisty to stworzenie samo w sobie4,
grzech to raczej furtka ucieczki z tej przykrej kondycji. Te subtelne,
ale głębokie różnice dobrze podsumował o. Serafim Rose w swoim Nihilizmie5, nie będziemy więc rozwijać tu owego zagadnienia.
Bł. Jan Ruusbroec był autorem ortodoksyjnym, ale w jego czasach
zarówno na obrzeżach katolicyzmu, jak i w jego sercu rozwijały się owe
herezje niejasnego typu, o których wspominaliśmy na początku.
Niekoniecznie były to jawnie wyrażone punkty doktrynalne. Częściej
chodziło o nieformalne ruchy (trzy wieki później czymś takim była grupa alumbrados
w Hiszpanii) czy wręcz o pojedyncze osoby, realizujące pewną
indywidualną praktykę. Ich błędy zasadniczo sprowadzały się do zagadnień
zasygnalizowanych wyżej: do panteizmu, błędnego pojmowania deifikacji
człowieka, do pychy owocującej immoralizmem, usprawiedliwianym przez
rzekome dostąpienie wyzwalającego poznania, do samowolnego zastępowania
łaski siłami naturalnymi i do mylenia (w związku z tym) poziomu
psychofizycznego z duchowym.
Oto ogólny obraz tego typu „kacerstwa” według Ruusbroeca:
Można spotkać przewrotnych, błądzących ludzi, którzy ani nie kontemplują, ani nie prowadzą czynnego życia, zdaje im się jednak, że są najmądrzejsi i najświętsi na całym świecie. To ci, którzy są wolni od obrazów, ale w ramach natury; bez łaski i cnoty, skupiają się ponad rozumem w swej istocie, gdzie znajdują ciszę, spoczynek i wolną od obrazów nagość. To szczyt tego, do czego może dojść natura bez łaski i cnoty. Oni nie są ochrzczeni w Duchu Pana i w prawdziwej miłości, nie mogą więc ani Boga widzieć, ani znaleźć Jego królestwa w swej istocie. Znajdują tylko własną istotę wolną od obrazów ciszę i spokój, a zdaje się im, że mają wieczne szczęście.
(Jan Ruusbroec, Dwanaście beginek, cz. II: Fałszywa i prawdziwa miłość, w: Dzieła. Tom IV, Wydawnictwo Karmelitów Bosych 2006, str. 36; dalsze cytaty z Ruusbroeca pochodzić będą z tego samego źródła)
Błąd opisany przez Ruusbroeca jest typowy szczególnie w czasach
współczesnych: niektórzy bowiem nie tylko go popełniają, ale nawet robią
to poniekąd świadomie. Czasy materializmu, scjentyzmu, sceptycyzmu i
nominalizmu skłaniają takie osoby do uważania sfery duchowej albo za
użyteczną metaforę czy poetycki frazes, albo za jakiś obszar
„eteryczny”, ale jednak namacalny i mierzalny. Stąd przeświadczenie, że w
praktykach takich jak hezychazm, dhikr, zazen, nembutsu czy joga6
chodzi po prostu o osiągnięcie pewnej doskonałości fizycznej i
równowagi psychicznej; a przynajmniej: że można i należy te praktyki tak
postrzegać. Są więc tacy, którzy zgoła demonstracyjnie podkreślają, iż
nie odwołują się do żadnej autentycznej transcendencji, tym bardziej zaś
do osobowego i odrębnego Boga, szczególnie takiego, który żądałby
pokuty, pokory czy przylgnięcia doń z ufnością.
Mniej więcej o tym – aczkolwiek mając na myśli nie tylko konkretne
praktyki medytacyjne, lecz również całościowy pogląd – pisze prof.
Mieczysław Gogacz:
Czymś zupełnie błędnym na tym tle musi się okazać stanowisko, według którego człowiek sam – nie przez podjęcie życzeń Bożych przyjmowanych dla ich sensowności (wiara naturalna) lub dla prawdomówności Boga (wiara nadnaturalna) – lecz w oparciu o własne filozoficzne poznanie może wkraczać w nadnaturalną rzeczywistość Boga. To stanowisko nazywa się gnozą. (…) Gnoza nie jest religią nadnaturalną ani nawet naturalną, ponieważ nie bierze pod uwagę objawionych życzeń Boga. Jest jednak czymś w rodzaju niby religii, ponieważ polega na zaprojektowaniu przez człowieka relacji z Bogiem. Sami określamy nasze oczekiwania, nasze drogi wkroczenia w wewnętrzne życie Boga, formy wyrażania mu czci. Przypisuje się więc w gnozie moc nadprzyrodzoną ludzkim decyzjom, mającym źródło w woli człowieka i w jego intelekcie.
(Mieczysław Gogacz, Ważniejsze zagadnienia metafizyki, Lublin 1973, str. 17)
Oczywiście można spierać się o to, czy słusznie prof. Gogacz nazywa
taką postawę „gnozą”, bo przecież terminu tego na określenie samego
chrześcijaństwa używali niektórzy jak najbardziej prawowierni autorzy z
pierwszych stuleci Kościoła – ale to drugorzędne. Dla porządku możemy
przecież zawsze przyjąć rozróżnienie pomiędzy „dobrą” i „złą” gnozą (bo
po co tracić tak sympatyczne słowo, oznaczające wszak wiedzę) – i
założyć, że Gogacz (oraz Ruusbroec) mówią o tej złej.
Większym dramatem jest jednak sytuacja, w której owo poleganie li
tylko na własnych zdolnościach kontrolowania psychiki i cielesności nie
jest z góry założone, ale raczej dokonuje się w praktyce, podczas gdy we
własnym, subiektywnym mniemaniu adept kroczy ścieżką Bożą. Naturalnie
to znacznie trudniejsze do sprawdzenia: można kogoś oskarżyć
niepotrzebnie, a zarazem ten ktoś, aby ów zarzut sfalsyfikować, musiałby
mocno i szczerze wniknąć we własne sumienie. Zapytać się: czy
rzeczywiście uskuteczniam świętość? Czy przypadkiem nie jest tak, że
jedynie dywaguję na temat abstrakcyjnych koncepcji metafizycznych,
uzupełniając to godzinami spędzonymi na ćwiczeniach oddechu i
powtarzaniu mantr, podczas gdy faktycznie przepełnia mnie pycha wraz z
innymi grzechami?
Ruusbroec idzie nam z pomocą i rozróżnia cztery główne przejawy tej fałszywej drogi. Pierwszy wygląda tak:
Oni mówią, że są istotą Boga, nad boskimi Osobami i że są tak bierni, jak gdyby ich wcale nie było. Istota bowiem Boża nie działa, lecz Duch Święty działa. Im się zdaje, że są nad Duchem Świętym i że nie potrzebują Go ani Jego łaski. Mówią, że żadne stworzenie, ani sam Bóg nie mogą im niczego dać ani zabrać. Niektórzy mówią, że ich dusze zostały stworzone z substancji Boga, że kiedy umrą, będą tym, czym byli przedtem – podobnie jak czerpie się garnkiem wodę ze źródła: gdy się ją znów wleje, jest to samo, co przedtem było.
Mamy tu zatem błąd panteizmu albo panenteizmu (definiowanego nie tak przyjaźnie dla nas jak u bp. Ware’a). Ich dusze zostały stworzone z substancji Boga – a więc w zasadzie ludzie ci są Bogiem (tak uważają). O tym problemie pisał x. Rama Coomaraswamy:
To prowadzi nas do tematu modlitwy. Newagersi nie modlą się, bo nie można modlić się do samego siebie, a jedynie do transcendentnego Boga. Otóż nawet Sankaracharya, najbardziej „absolutny” ze wszystkich adwaistów, pisywał hymny ku chwale Bożej.
Bazując na tym podstawowym błędzie, nasz newage’owy adwersarz zmuszony jest zadeklarować, że człowiek jako taki (qua man) jest Bogiem. Kto neguje transcendencję Boga, ten uznaje własną boskość. Jak to ujął Karol Marks – „odrzucenie Boga jest afirmacją człowieka”. Przybiera to różne formy – jedną z najbardziej klasycznych jest deklaracja, iż człowiek sam stanowi źródło prawdy, a jego godność wypływa z tej właśnie cechy. Inna wersja jest taka, że człowiek sam w sobie jest przez cały czas zjednoczony z Bogiem – i przez to zbawiony, cokolwiek miałoby oznaczać „bycie zbawionym” w takim sensie. Swami Muktananda, który wywarł wielki wpływ na Wernera Erharda, twórcę Est (obecnie Forum), wprost pisze: „Klękaj przed samym sobą. Czcij i uwielbiaj swe własne istnienie. Bóg mieszka w Tobie jako Ty”.
(x. Rama Coomaraswamy, The Desacralization of Hinduism for Western Consumption)
Dalej rzecze Ruusbroec:
(…) Dlatego nie chcą ani wiedzieć, ani poznawać, ani miłować, ani dziękować czy chwalić, ani pragnąć, ani mieć. Chcą być nad Bogiem i bez Boga, nigdzie nie szukać Boga ani Go znaleźć i chcą mieć spokój od wszelkiej cnoty. Nazywają to doskonałym ubóstwem ducha. (…) Takiego jednak ubóstwa nie znajdziemy w niebie ani u Boga, ani u świętych, ani u aniołów, ani u dobrych ludzi na całym świecie, a to dlatego, że jest to diabelskie i piekielne ubóstwo.
Zaiste, ta postawa przypomina nam deklaracje p. Eryka Danielssona z
grupy muzycznej Watain, cytowanego już w jednym z przypisów. Jest to de facto próba zanegowania stworzenia7.
Trudno powiedzieć, czy owe „cztery rodzaje” (kacerstwa) opisywane
przez Ruusbroeca są naprawdę od siebie różne. Raczej przeplatają się ze
sobą i ewentualnie inaczej akcentują niektóre wątki. Albo też: kolejno
zawierają się w sobie. Mamy bowiem kacerstwa: przeciw Duchowi Świętemu
(już opisane), przeciw Bogu Ojcu, przeciw Jezusowi Chrystusowi oraz
czwarte, obejmujące wszystkie inne. Rodzaj drugi wygląda w każdym razie
tak:
(…) To ci, którym się zdaje, że są z natury Bogiem. Każdy z tych przeklętych mówi: Gdy stałem na swoim podłożu w mej wiecznej istocie, nie miałem żadnego Boga, lecz byłem tym, czym chciałem, i czym chciałem, tym byłem. Z własnej woli stałem się i wyszedłem; gdybym chciał, ani ja, ani żadne stworzenie by się nie stało. Bóg bowiem nic nie wie, ani nie chce, i niczego nie może beze mnie. Wraz z Bogiem stworzyłem siebie i wszystko, i od mojej ręki zależy niebo, ziemia i wszystkie stworzenia. Cała cześć oddawana Bogu, mnie jest oddawana. Ja bowiem w swej istocie jestem z natury Bogiem. Nie mam nadziei ani miłości, ani wiary, ani zaufania do Boga, nie proszę i nie uwielbiam. Nie czczę Boga i nie stawiam go wyżej od siebie. W Bogu nie ma żadnej różnicy: ani Ojca, ani Syna, ani Ducha Świętego, jest tylko jeden Bóg, a wraz z nim ja jestem jeden i ten sam jeden, co on.
Trzecia faza fałszywej gnozy może zostać scharakteryzowana jak poniżej:
Ja jestem tym samym, pod każdym względem, bez żadnego wyjątku [co Chrystus]. (…) Jestem bowiem wiecznym życiem i wieczną mądrością, zrodzony z Ojca co do boskiej natury, taki sam jak On. Urodziłem się, jak On w czasie, co do ludzkiej natury, jestem więc jednym z Nim, Bogiem i człowiekiem pod każdym względem i bez żadnego wyjątku. Wszystko bowiem, co Jemu dał Bóg, dał mnie razem z Nim i nie mniej niż Jemu.
Swoją drogą, trudno oprzeć się wrażeniu, że Ruusbroec w tych
fragmentach (i innych, których akurat nie cytujemy) czyni wyraźne aluzje
do mistyki Mistrza Eckharta, który celował w takich kontrowersyjnych
stwierdzeniach. Poza ramy tego opracowania wykraczałoby rozwijanie tego
wątku8.
Trzeba w każdym razie pamiętać, że co prawda niektóre tezy Mistrza
(albo też jemu przypisywane) zostały potępione: ale tylko niektóre. Tak
czy inaczej, Ruusbroec przeciwstawia referowanym przez siebie poglądom
naukę ortodoksyjną:
To jest naszą wspólną wiarą o początku świata, że Bóg stworzył aniołów i wszystkie stworzenia, że nie uczyniliśmy siebie sami. (…) Posłuchaj więc i zastanów się, nierozumny, zaślepiony, niewierzący człowieku: to bardzo dziwne, że jesteś tak głupi i ciemny, by uważać, że z natury jesteś Synem Bożym. Nasz niebieski Ojciec wiecznie rodzi swego Syna z Siebie samego, drugą Osobę boskiej natury, przez którego Syna, który jest Jego Mądrością, utworzył i uczynił z niczego niebo i ziemię, i wszystkie stworzenia. Nie pytał przy tym ciebie o radę, gdyż cię wtedy nie było, a gdybyś nawet był, nie potrzebowałby cię. (…) Choć Bóg żyje we wszystkich stworzeniach, a wszystkie stworzenia w Bogu, stworzenia jednak nie są Bogiem ani Bóg stworzeniami. Stworzone i nie stworzone pozostaną zawsze dwiema rzeczywistościami, niezmiernie odległymi od siebie.
Czwarty etap kacerstwa, w którym jeszcze silniej uwidaczniają się
aluzje do Eckharta (albo do pewnej interpretacji jego nauk) zarysowany
jest tak:
Przekraczają siebie samych i wszystko, co stworzone, Boga i bóstwo, i mówią, że „nie ma Boga”, ale ich też nie ma, są niczym. Nie ma szczęśliwego ani nieszczęśliwego, działającego ani próżnującego, ani Boga, ani stworzenia, ani dobra, ani zła. Tak stracili swe stworzone bytowanie i stali się niczym, jak Bóg jest w ich pojęciu niczym9. (…) To jest jawne kłamstwo. Jeśli bowiem niczym jesteś, to niczego nie szukasz i niczego nie znajdujesz. On jest bowiem żywym Zachowawcą wszystkiego, co stworzył, On żyje w nas, a my w Nim. (…) Wymaga od nas wiecznie żywych czynów, to jest, byśmy go wyznawali i miłowali, dziękowali Mu i chwalili Go.
Los tych, którzy w błędzie dotarli tak daleko, nie budzi zazdrości:
Nieposłuszni, gardzący Bożym nakazem i jego dziełami, przez pychę spadli z nieba w ciemne ‘nic’ grzechu i fałszywą bierność – już nigdy nie mogą poznać i miłować Boga, chwalić go i dziękować Mu, ani cnotliwie działać, gdyż ‘nic’ grzechu i fałszywa bierność stają między nimi a Bogiem, tak że nie mogą zjednoczyć się z nim.
Opis ten w pewnej mierze przypomina dramatyczne zakończenie Nihilizmu o. Serafima Rose’a, gdzie czytamy:
Nihilizm zostaje pokonany, nie tylko dlatego, że jego marzenie o raju skończyło się wiecznym nieszczęściem; gdyż szczery nihilista, w przeciwieństwie do anarchisty, jest za bardzo trzeźwy, by móc wierzyć w jakiś raj, zbyt dużo w nim jest wściekłości i buntu, by robić coś innego, niż tylko burzyć i niszczyć ten raj, gdyby nawet miał on kiedyś zaistnieć. Nihilizm ponosi klęskę dlatego, że w piekle jego najgłębsze pragnienia: unicestwienie Boga, stworzenia i siebie samego, okazały się daremne.
Istnieje tu jednak zasadnicza różnica. Rose pisze o tych, których
bunt i negacja były świadome, którzy nie próbowali wmawiać sobie, iż
poprzez negację Boga zaczynają go naprawdę kochać albo wchodzą na Jego
ścieżki. Tymczasem bohaterowie (albo też: antybohaterowie) Ruusbroeca to
ci, którzy tkwią w złudzeniu, którzy cały czas sądzą, że ich postawa
jest uprawnionym wnioskowaniem z tego, co naucza Kościół, że jest to co
najwyżej pogłębienie owej nauki bądź też wydobycie na powierzchnię jej
najbardziej ukrytych kryształów. A jednak nie: bł. Ruusbroec w sposób
dobitny i może prosty, ale poparty argumentacją, ukazuje ortodoksję i
zaznacza punkty, w których prawowierność i herezja zaczynają kroczyć
rozdzielnymi torami. Naszym celem nie było tu jednak przedstawianie owej
apologii ortodoksji u cytowanego autora, a raczej naświetlenie tego, co
pisał o błędach. Zapewniamy jednak czytelnika, że owa apologia znajduje
się tam – a w dodatku rozwijana jest w kolejnych traktatach. O ile
rozdział, który cytowaliśmy, to przede wszystkim obnażenie fałszu i jego
krytyka, o tyle w następnych (jak Cztery rodzaje miłości) mamy już wykład pozytywny.
1 Por. Kallistos Ware, The Orthodox Way Quotes.
2 Odsyłamy tu np. do arcyciekawej pracy Edwarda Nieznańskiego pt. Sformalizowana ontologia orientacji klasycznej, Wydawnictwo UKSW 2007.
3 Por. Guénon, Coomaraswamy, Schuon, Burckhardt, Pallis and Nasr (w piątej minucie).
4 Stworzenie
(akt stworzenia) – jak widzimy to my i Szatan – jest zbrodnią. Nie
czymś pięknym. Jest czymś, co nie powinno się wydarzyć. Jest zakłóceniem
naszej totalności, a uświadomienie sobie tego ustawia cię tam, gdzie
Bóg Stwórca rzecz jasna staje się, w pewnym sensie, wrogiem (The Devil’s Missionary. An interview about God with Watain’s Erik Danielsson).
5 O. Seraphim Rose, Poza nihilizmem: Kończąc
nasze rozważania o nihilizmie takim stwierdzeniem z pewnością narazimy
się na zarzut, że owładnął nami nasz własny nihilizm; możemy spotkać się
z argumentami, że nasze analizy są krańcowo „pesymistyczne”.
Kategorycznie odrzucając prawie wszystko, co współczesny człowiek uznaje
za cenne i prawdziwe, zdajemy się być tak gruntowni w negacji jak
najbardziej skrajni nihiliści. Rzeczywiście, chrześcijanin w pewnym
sensie, w sensie zasadniczym, jest „nihilistą”; w końcu dla niego świat
jest niczym a Bóg wszystkim. Jest to oczywiście dokładne przeciwieństwo
nihilizmu, o którym do tej pory mówiliśmy, w którym Bóg jest niczym a
świat jest wszystkim; jest to nihilizm, którzy wywodzi się z pustki
otchłani, natomiast „nihilizm” chrześcijański pochodzi z bogactwa i
obfitości. Prawdziwy nihilista pokłada swoją wiarę w rzeczach, które
przemijają i kończą się nicością; jakikolwiek „optymizm” takiej postawy
jest całkowicie daremny. Chrześcijanin wyrzekający się takich próżności
pokłada wiarę w jedynej rzeczy, która nigdy nie przeminie, w Królestwie
Bożym.
6 Nie twierdzimy, że wszystkie te praktyki są sobie równoważne, ani że wszystkie są godne polecenia: zwłaszcza katolikom.
7 To,
co robimy w Watain, w ogólności to, czym zajmuje się rock and roll, to
dziurawienie stworzenia, aby siły pustki (próżni) mogły wniknąć i
pochłonąć ludzi (The Devil’s Missionary. An interview about God with Watain’s Erik Danielsson).
8 Badania porównawcze na ten temat są jednakowoż prowadzone, por. Satoshi Kikuchi, From Eckhart to Ruusbroec: A Critical Inheritance of Mystical Themes in the Fourteenth Century oraz Rik Van Nieuwenhove, Meister Eckhart and Jan Van Ruusbroec: A Comparison.
9 Cenne w tym kontekście może być zapoznanie się z pracą Abe Masao pt. God, Emptiness and True Self.
Autor, buddysta zen, prezentuje (naturalnie w bardziej subtelny sposób)
postawę mniej więcej taką jak ludzie opisani przez Ruusbroeca, przy
czym uważa, że akurat Eckhart aż tak daleko się nie posunął. Esej Abe
Masao sugeruje niedwuznacznie, że buddyzm i chrześcijaństwo nie są tak
blisko siebie, jak chcieliby wierzyć niektórzy. Z drugiej strony, nie
jesteśmy w stanie ocenić, na ile myśl Masao jest reprezentatywna dla
całego buddyzmu czy nawet dla gałęzi zen.