sobota, 14 września 2019

Łukasz Pawelski: Po co Ukraińcy zwożą broń do Polski?


fot: pixabay.com
         Chociaż Polska zaangażowała się mocno w pomoc polityczną i finansową dla Ukrainy, to jej obecne władze robiły wszystko, aby okazać nam swoją pogardę. Typowym „splunięciem w twarz” było uhonorowanie przez ukraiński parlament na wiosnę 2015 r. zbrodniarzy mordujących Polaków na Wołyniu. Celowo uchwałę przegłosowano podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby afront był jeszcze bardziej widoczny. Ówczesny prezydent zniewagę przemilczał.

Ukraińcy nacjonaliści od lat publicznie głoszą program oderwania od Polski wschodnich terenów (przynajmniej do Przemyśla i Chełma). Chodzi nie tylko o regularnie powtarzane apele szefa ukraińskich nacjonalistów Andrija Tarasenki o „elementarną sprawiedliwość”, czyli oddanie naszych wschodnich terenów Ukrainie. W grudniu 2014 r. prowokacji dopuściła się nawet ambasada Ukrainy w USA, publikując mapę swojego kraju, na której „przyłączyła” już Przemyśl i Chełm. Te roszczenia stały się już niemal tak powszednie, że nie są nawet specjalne nagłaśniane przez media. Ot, taki folklor. W Polsce jest już ponad milion ukraińskich emigrantów i to w znacznej części na terenach, na których może dojść do zamieszek etnicznych. A teraz na te tereny płynie strumień nielegalnej broni liczony w dziesiątkach tysięcy.
Nowa Ukraińska Podziemna Armia?

Teraz nie ma niemal miesiąca, aby nie zatrzymano próby przemytu broni. Ten rok jest szczególnie dorodny w efektowne akcje. Najpierw 31 marca czworo Ukraińców zatrzymano przy próbie wwiezienia na terytorium Polski morskiego działka przeciwlotniczego AK-630 kaliber 30 mm. W kwietniu udaremniono przemyt dwóch sztuk broni długiej i dwóch sztuk broni krótkiej. A to tylko to, co wyłapano. Jak wynika z policyjnych danych, aż 552 sztuki nielegalnej broni palnej przechwyciło CBŚP w całym 2016 r. W porównaniu z poprzednim rokiem jest to wzrost o prawie 80 proc. i dwa razy większy niż w całym 2014 r. Jest to efekt zalewu broni właśnie z Ukrainy.

O tym, że nasza granica nie jest szczelna, pokazała kuriozalna historia z maja, gdy do Polski bez żadnego nadzoru wjechał transport pięciu czołgów T-64 BM z Ukrainy. Czołgiści podobno jechali na zawody w Niemczech. Jednak dopiero po kilkudziesięciu kilometrach po przekroczeniu granicy dyskretną obserwacją objęła konwój polska policja. A przecież czołgiści mogli przewozić broń, która została rozładowana zanim kolumną czołgów zainteresowała się policja.

– Mamy do czynienia z celowym przerzuceniem broni do Polski – tłumaczy nam jeden z oficerów ABW zajmujących się sprawą, i dodaje, że problem jest bardzo poważny. Na niebezpieczeństwo powstania w Polsce podziemnej armii ukraińskiej zwracał uwagę już w połowie zeszłego roku znany publicysta Stanisław Michalkiewicz, a w grudniu alarmował, że ma wiarygodne informacje o kolejnych dużych transportach przemycanej broni do Polski.

Na pewno dla części przemycających jest to zwykły biznes. Na Ukrainie karabinek AK kosztuje między 500 a 1 tys. dolarów, czyli tanio. Miotacz granatów, zależnie od wersji, to koszt 600–800 dolarów. Ręczne granaty oferowane są natomiast już od 10 dolarów za sztukę. Szacunki mówią, że na Ukrainie jest aż 6 mln sztuk niezarejestrowanej broni palnej. To właśnie ona jest przerzucana do Polski. Funkcjonariusze służb, którzy zajmują się przemytem, szacują, że wjechało do naszego kraju minimum kilkadziesiąt tysięcy broni krótkiej. Granica jest dziurawa jak przysłowiowe sito.

Dostęp diaspory ukraińskiej, szacowanej już na około 1,5 mln osób (w tym ponad milion przyjezdnych pracowników) budzi niepokój. Ukraina jako państwo nie jest bowiem przyjazne Polsce.

Kleszcze ukraińsko-niemieckie

Chociaż Polska zaangażowała się mocno w pomoc polityczną i finansową dla Ukrainy, to jej obecne władze robiły wszystko, aby okazać nam swoją pogardę. Typowym „splunięciem w twarz” było uhonorowanie przez ukraiński parlament na wiosnę 2015 r. zbrodniarzy mordujących Polaków na Wołyniu. Celowo uchwałę przegłosowano podczas wizyty prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby afront był jeszcze bardziej widoczny. Ówczesny prezydent zniewagę przemilczał. Ukraińcy robili też wszystko, aby wyeliminować Polskę z rozmów pokojowych o przyszłości Ukrainy. Nasz wschodni sąsiad chętnie bierze od nas pieniądze, ale za pożądanych mediatorów uznaje Niemców i Francuzów. Właśnie tradycyjna przyjaźń niemiecko-ukraińska jest dziś największym zagrożeniem dla Polski. Za wybuch konfliktu ukraińsko-polskiego o Małopolskę wschodnią (Przemyśl, Lwów itp.) odpowiadają Austriacy. Raz, że przez cały okres zaborów szczuli Ukraińców na Polaków, chcąc w ten sposób kontrować nasze aspiracje niepodległościowe. Dwa, że odchodząc, zwyczajnie uzbroili Ukraińców, licząc, i nie przeliczając się, na wybuch walk ukraińsko-polskich.

Na niepodległe państwo Ukraina musiała poczekać do 1991 r. Do dziś nosi mało chlubny tytuł najgorzej zarządzanej republiki byłego Związku Sowieckiego. Od 1991 r. PKB, czyli wartość produkcji kraju, spadła o ponad 35 proc. Inaczej mówiąc, Ukraińcy są o ponad 1/3 biedniejsi niż byli, żyjąc pod okupacją sowiecką. Dlatego ukraiński żywioł nacjonalistyczny może próbować brać rewanż w szukaniu zwarcia z Polakami i Polską. Bez wątpienia będą temu sprzyjać prowokacje rosyjskie. Na wykorzystaniu ukraińskich pretensji do Polaków mogą skorzystać także mocno szerzące u nas intrygi Niemcy. Szczególnie że Ukraińcy bardzo mocno skolonizowali tereny, do których Niemcy roszczą sobie pretensje. Tylko według oficjalnych danych we Wrocławiu jest ich ponad 70 tys., czyli ponad 10 proc. Według nieoficjalnych – sporo więcej.

W większości są to ludzie, którzy ciężko pracują i przyjechali poszukiwać swojego miejsca na ziemi. Nie ma się jednak co oszukiwać: gdyby musieli wybierać za przynależnością tych terenów do Polski lub do Niemiec – wybraliby tych ostatnich. Co ciekawe, zbiegiem okoliczności, niebiesko-żółte barwy Autonomii Śląska są dokładnie identyczne jak na ukraińskiej fladze.

A Niemcy od upadku muru berlińskiego marzą o przejęciu Śląska. Mniejszość niemiecka na tych terenach jest zbyt mała, ale żywioł ukraiński jest szansą na promocję ulubionej strategii Niemców, czyli promocję autonomii śląskiej. Biorąc pod uwagę tempo zmian w strukturze narodowościowej, mówimy o realnym zagrożeniu. I nie jest to bynajmniej trend, który przeminie. Ukraińcy ściągają do naszego kraju swoje rodziny, zakładają stowarzyszenia czy kluby sportowe, takie jak np. Dynamo Wrocław. Kupują nieruchomości. Aż 7 proc. mieszkań sprzedanych w ubiegłym roku wykupili cudzoziemcy. Z danych MSWiA za 2016 r. wynika, że Ukraińcy wykupili ponad 64 tys. metrów kwadratowych powierzchni, podczas gdy rok wcześniej było to zaledwie 35,5 tys. metrów kwadratowych. Trend ma się utrzymywać. Ukraińcy mają z roku na rok kupować coraz więcej mieszkań w Polsce. Nasz kraj jest wręcz skazany na pozyskiwanie pracowników z tego kraju. Trzeba mieć jednak świadomość, że to nie tylko szansa dla gospodarki, ale również zagrożenie. Jak odnoszą się do Polski świadomi narodowości swojej Ukraińcy, widać właśnie w rejonie Przemyśla i okolic, gdzie głoszą chwałę zbrodniarzy z UPA, mordujących Polaków. Wręcz prowokacyjnie stawiają im pomniki. Podczas uroczystości wygłaszają buńczuczne zapewnienia, że to była, jest i będzie „ziemia ukraińska”. Wspierają je w tym ukraińskie media non stop nazywające okolice Przemyśla „etniczną ukraińską ziemią”. Oprócz Niemców ukraińscy nacjonaliści mają silne oparcie w Kanadzie, gdzie jest jedna z największych ich diaspor (licząca grubo ponad milion ludzi). Nowym ministrem spraw zagranicznych Kanady jest zaś Chrystia Freeland, wnuczka ukraińskiego nacjonalisty i hitlerowskiego kolaboranta Mychajły Chomiaka. Właśnie specjaliści wojskowi z Kanady od 2015 r. szkolą ukraińskich żołnierzy. Teoretycznie do walki z separatystami w Donbasie, ale Przemyśl przecież jest przysłowiowy „rzut granatem” od poligonów, na których ćwiczy się elitarne ukraińskie wojsko.  


OD REDAKCJI: Artykuł z 2017 roku ale nadal bardzo aktualny.