Chociaż Polska zaangażowała się mocno w pomoc polityczną i
finansową dla Ukrainy, to jej obecne władze robiły wszystko, aby okazać
nam swoją pogardę. Typowym „splunięciem w twarz” było uhonorowanie przez
ukraiński parlament na wiosnę 2015 r. zbrodniarzy mordujących Polaków
na Wołyniu. Celowo uchwałę przegłosowano podczas wizyty
prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby afront był jeszcze bardziej
widoczny. Ówczesny prezydent zniewagę przemilczał.
Ukraińcy nacjonaliści od lat publicznie głoszą program oderwania od
Polski wschodnich terenów (przynajmniej do Przemyśla i Chełma). Chodzi
nie tylko o regularnie powtarzane apele szefa ukraińskich nacjonalistów
Andrija Tarasenki o „elementarną sprawiedliwość”, czyli oddanie naszych
wschodnich terenów Ukrainie. W grudniu 2014 r. prowokacji dopuściła się
nawet ambasada Ukrainy w USA, publikując mapę swojego kraju, na której
„przyłączyła” już Przemyśl i Chełm. Te roszczenia stały się już niemal
tak powszednie, że nie są nawet specjalne nagłaśniane przez media. Ot,
taki folklor. W Polsce jest już ponad milion ukraińskich emigrantów i to
w znacznej części na terenach, na których może dojść do zamieszek
etnicznych. A teraz na te tereny płynie strumień nielegalnej broni
liczony w dziesiątkach tysięcy.
Nowa Ukraińska Podziemna Armia?
Teraz nie ma niemal miesiąca, aby nie zatrzymano próby przemytu
broni. Ten rok jest szczególnie dorodny w efektowne akcje. Najpierw 31
marca czworo Ukraińców zatrzymano przy próbie wwiezienia na terytorium
Polski morskiego działka przeciwlotniczego AK-630 kaliber 30 mm. W
kwietniu udaremniono przemyt dwóch sztuk broni długiej i dwóch sztuk
broni krótkiej. A to tylko to, co wyłapano. Jak wynika z policyjnych
danych, aż 552 sztuki nielegalnej broni palnej przechwyciło CBŚP w całym
2016 r. W porównaniu z poprzednim rokiem jest to wzrost o prawie 80
proc. i dwa razy większy niż w całym 2014 r. Jest to efekt zalewu broni
właśnie z Ukrainy.
O tym, że nasza granica nie jest szczelna, pokazała kuriozalna
historia z maja, gdy do Polski bez żadnego nadzoru wjechał transport
pięciu czołgów T-64 BM z Ukrainy. Czołgiści podobno jechali na zawody w
Niemczech. Jednak dopiero po kilkudziesięciu kilometrach po
przekroczeniu granicy dyskretną obserwacją objęła konwój polska policja.
A przecież czołgiści mogli przewozić broń, która została rozładowana
zanim kolumną czołgów zainteresowała się policja.
– Mamy do czynienia z celowym przerzuceniem broni do Polski –
tłumaczy nam jeden z oficerów ABW zajmujących się sprawą, i dodaje, że
problem jest bardzo poważny. Na niebezpieczeństwo powstania w Polsce
podziemnej armii ukraińskiej zwracał uwagę już w połowie zeszłego roku
znany publicysta Stanisław Michalkiewicz, a w grudniu alarmował, że ma
wiarygodne informacje o kolejnych dużych transportach przemycanej broni
do Polski.
Na pewno dla części przemycających jest to zwykły biznes. Na Ukrainie
karabinek AK kosztuje między 500 a 1 tys. dolarów, czyli tanio. Miotacz
granatów, zależnie od wersji, to koszt 600–800 dolarów. Ręczne granaty
oferowane są natomiast już od 10 dolarów za sztukę. Szacunki mówią, że
na Ukrainie jest aż 6 mln sztuk niezarejestrowanej broni palnej. To
właśnie ona jest przerzucana do Polski. Funkcjonariusze służb, którzy
zajmują się przemytem, szacują, że wjechało do naszego kraju minimum
kilkadziesiąt tysięcy broni krótkiej. Granica jest dziurawa jak
przysłowiowe sito.
Dostęp diaspory ukraińskiej, szacowanej już na około 1,5 mln osób (w
tym ponad milion przyjezdnych pracowników) budzi niepokój. Ukraina jako
państwo nie jest bowiem przyjazne Polsce.
Kleszcze ukraińsko-niemieckie
Chociaż Polska zaangażowała się mocno w pomoc polityczną i finansową
dla Ukrainy, to jej obecne władze robiły wszystko, aby okazać nam swoją
pogardę. Typowym „splunięciem w twarz” było uhonorowanie przez ukraiński
parlament na wiosnę 2015 r. zbrodniarzy mordujących Polaków na Wołyniu.
Celowo uchwałę przegłosowano podczas wizyty prezydenta Bronisława
Komorowskiego, aby afront był jeszcze bardziej widoczny. Ówczesny
prezydent zniewagę przemilczał. Ukraińcy robili też wszystko, aby
wyeliminować Polskę z rozmów pokojowych o przyszłości Ukrainy. Nasz
wschodni sąsiad chętnie bierze od nas pieniądze, ale za pożądanych
mediatorów uznaje Niemców i Francuzów. Właśnie tradycyjna przyjaźń
niemiecko-ukraińska jest dziś największym zagrożeniem dla Polski. Za
wybuch konfliktu ukraińsko-polskiego o Małopolskę wschodnią (Przemyśl,
Lwów itp.) odpowiadają Austriacy. Raz, że przez cały okres zaborów
szczuli Ukraińców na Polaków, chcąc w ten sposób kontrować nasze
aspiracje niepodległościowe. Dwa, że odchodząc, zwyczajnie uzbroili
Ukraińców, licząc, i nie przeliczając się, na wybuch walk
ukraińsko-polskich.
Na niepodległe państwo Ukraina musiała poczekać do 1991 r. Do dziś
nosi mało chlubny tytuł najgorzej zarządzanej republiki byłego Związku
Sowieckiego. Od 1991 r. PKB, czyli wartość produkcji kraju, spadła o
ponad 35 proc. Inaczej mówiąc, Ukraińcy są o ponad 1/3 biedniejsi niż
byli, żyjąc pod okupacją sowiecką. Dlatego ukraiński żywioł
nacjonalistyczny może próbować brać rewanż w szukaniu zwarcia z Polakami
i Polską. Bez wątpienia będą temu sprzyjać prowokacje rosyjskie. Na
wykorzystaniu ukraińskich pretensji do Polaków mogą skorzystać także
mocno szerzące u nas intrygi Niemcy. Szczególnie że Ukraińcy bardzo
mocno skolonizowali tereny, do których Niemcy roszczą sobie pretensje.
Tylko według oficjalnych danych we Wrocławiu jest ich ponad 70 tys.,
czyli ponad 10 proc. Według nieoficjalnych – sporo więcej.
W większości są to ludzie, którzy ciężko pracują i przyjechali
poszukiwać swojego miejsca na ziemi. Nie ma się jednak co oszukiwać:
gdyby musieli wybierać za przynależnością tych terenów do Polski lub do
Niemiec – wybraliby tych ostatnich. Co ciekawe, zbiegiem okoliczności,
niebiesko-żółte barwy Autonomii Śląska są dokładnie identyczne jak na
ukraińskiej fladze.
A Niemcy od upadku muru berlińskiego marzą o przejęciu Śląska.
Mniejszość niemiecka na tych terenach jest zbyt mała, ale żywioł
ukraiński jest szansą na promocję ulubionej strategii Niemców, czyli
promocję autonomii śląskiej. Biorąc pod uwagę tempo zmian w strukturze
narodowościowej, mówimy o realnym zagrożeniu. I nie jest to bynajmniej
trend, który przeminie. Ukraińcy ściągają do naszego kraju swoje
rodziny, zakładają stowarzyszenia czy kluby sportowe, takie jak np.
Dynamo Wrocław. Kupują nieruchomości. Aż 7 proc. mieszkań sprzedanych w
ubiegłym roku wykupili cudzoziemcy. Z danych MSWiA za 2016 r. wynika, że
Ukraińcy wykupili ponad 64 tys. metrów kwadratowych powierzchni,
podczas gdy rok wcześniej było to zaledwie 35,5 tys. metrów
kwadratowych. Trend ma się utrzymywać. Ukraińcy mają z roku na rok
kupować coraz więcej mieszkań w Polsce. Nasz kraj jest wręcz skazany na
pozyskiwanie pracowników z tego kraju. Trzeba mieć jednak świadomość, że
to nie tylko szansa dla gospodarki, ale również zagrożenie. Jak odnoszą
się do Polski świadomi narodowości swojej Ukraińcy, widać właśnie w
rejonie Przemyśla i okolic, gdzie głoszą chwałę zbrodniarzy z UPA,
mordujących Polaków. Wręcz prowokacyjnie stawiają im pomniki. Podczas
uroczystości wygłaszają buńczuczne zapewnienia, że to była, jest i
będzie „ziemia ukraińska”. Wspierają je w tym ukraińskie media non stop
nazywające okolice Przemyśla „etniczną ukraińską ziemią”. Oprócz Niemców
ukraińscy nacjonaliści mają silne oparcie w Kanadzie, gdzie jest jedna z
największych ich diaspor (licząca grubo ponad milion ludzi). Nowym
ministrem spraw zagranicznych Kanady jest zaś Chrystia Freeland, wnuczka
ukraińskiego nacjonalisty i hitlerowskiego kolaboranta Mychajły
Chomiaka. Właśnie specjaliści wojskowi z Kanady od 2015 r. szkolą
ukraińskich żołnierzy. Teoretycznie do walki z separatystami w Donbasie,
ale Przemyśl przecież jest przysłowiowy „rzut granatem” od poligonów,
na których ćwiczy się elitarne ukraińskie wojsko.
OD REDAKCJI: Artykuł z 2017 roku ale nadal bardzo aktualny.