Bliskość wyborów parlamentarnych skłoniła premiera do
udzielenia wywiadu najbardziej poczytnemu katolickiemu tygodnikowi. Siłą
rzeczy, szef rządu musiał przełknąć żabę i odpowiedzieć także na
pytania dotyczące konwencji stambulskiej oraz ochrony życia dzieci
poczętych. Poszło mu, niestety pokrętnie, a sprawa jest zbyt poważna by
przejść do porządku dziennego nad stwierdzeniami opublikowanymi w
„Gościu Niedzielnym”.
W kwestii prawa do życia pełna wypowiedź Mateusza Morawieckiego brzmiała:
„Widzieliśmy w ostatnich latach, jakie napięcia wywołują próby
przeprowadzenia zmian tzw. kompromisu aborcyjnego. Zamiast przybliżać
nas do celu, jakim jest pełna ochrona życia, polaryzują Polaków. Być
może ten kompromis nikogo nie satysfakcjonuje, ale nie udało się
wypracować lepszego. Chrześcijańska metoda jest tu niezmienna od lat:
zło dobrem zwyciężaj. Musimy też odpowiadać za skutki naszych działań.
Wiemy na przykładzie Hiszpanii i Irlandii, co się stało, kiedy lewicy
udało się rozhuśtać nastroje społeczne wokół tego tematu. Nie chodzi
zatem tylko o to, byśmy przeforsowali rozwiązania prawne, ale byśmy
podjęli próbę odmienienia sumień tych ludzi, którzy w kwestii życia nie
podzielają naszych wartości”.
Niestety, w trakcie rozmowy oraz jej autoryzacji nikt najwyraźniej
nie zwrócił uwagi na poważne błędy. Przykłady Hiszpanii oraz Irlandii
nie są bowiem argumentami za mitycznym „kompromisem aborcyjnym”, którego
rzekomo nie można naruszać bo na zasadzie reakcji zwrotnej zła lewica
wprowadzi aborcję na życzenie. Jest dokładnie odwrotnie, co dostrzegli
zaraz w swoich wypowiedziach obrońcy życia – Magdalena Korzekwa-Kaliszuk
czy Mariusz Dzierżawski. Przykład tych krajów (jak również wielu
innych) pokazuje, iż drogę lewicowej, antyludzkiej rewolucji toruje
bierność nominalnej prawicy.
W Hiszpanii zabijanie nienarodzonych było nielegalne do 1985 roku,
czyli rządów socjalistów. Wówczas wprowadzona została ustawa
przypominająca obowiązującą obecnie w Polsce. Pozwalała na zabicie
dziecka w trzech przypadkach, jednak pretekstem do zbrodni mogło być
także „zagrożenie zdrowia psychicznego matki”. Nietrudno się domyślić,
że taki zapis prowadził do wielu nadużyć.
To jednak był tylko pierwszy krok w zbrodniczym marszu lewicy. Od
dziewięciu lat obowiązuje bowiem prawo pozwalające na tzw. aborcję na
życzenie aż do 14. tygodnia życia płodowego dziecka. Chociaż od czasu
wprowadzenia w życie tej ustawy rządzili już fałszywi konserwatyści z
Partii Ludowej, tragiczny los tysięcy małych Hiszpanów nie poprawił się
ani na jotę.
Zaniechania „prawej strony”, włącznie z Kościołem hierarchicznym,
były także przyczyną, dla której niegdyś katolicka Irlandia stoczyła się
w nihilistyczną otchłań. Przed referendum usuwającym przeszkody dla
legalnej zbrodni, obrońcy życia nie mogli liczyć na wsparcie ani
polityków, ani katolickich hierarchów.
W Polsce miało być inaczej. Prawo i Sprawiedliwość wygrało podwójne
wybory w 2015 roku nie tylko obiecując oczyszczenie państwa ze złodziei i
rozliczenie licznych afer poprzedników. Z ust polityków nie schodziły
wartości chrześcijańskie a ochrona życia została zapisana w ówczesnym
programie na poczesnym miejscu. PiS miał cztery lata na modyfikację
prawa pozwalającego dziś legalnie uśmiercać ponad tysiąc dzieci rocznie.
Mógł zrobić to na początku kadencji, wraz z programem osłonowym dla
matek będących w trudnej sytuacji życiowej, bądź też szykować przez
dłuższy czas grunt społeczny pod zmianę.
Chodzi mniej więcej o to, do czego zobowiązała się w imieniu rządu
RP, w Czarny Czwartek 6 października 2016 roku (gdy Zjednoczona Prawica
odrzucała obywatelski projekt „Stop Aborcji”) premier Beata Szydło.
Powiedziała wtedy między innymi, na chwilę przed haniebnym głosowaniem:
– Zostanie przeprowadzona szeroko zakrojona, kompleksowa akcja informacyjna, społeczna, wspierająca i promująca ochronę życia.
Wcześniej, dzięki fałszywym obietnicom złożonym przez polityków PiS
wybranym obrońcom dzieci poczętych (z innymi nie chcieli rozmawiać w
ogóle) udało się rządzącym rozbić front pro-life. Później
nastąpił żenująco-tragiczny festiwal politycznych zagrywek, trwale
spychających kolejne obywatelskie projekty do sejmowej zamrażarki.
Potrzebę akcji społecznej uświadamiającej wartość każdego życia
ludzkiego dostrzega zresztą, przynajmniej deklaratywnie, sam obecny
premier, gdyż w cytowanym wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”
stwierdził: „Nie chodzi zatem tylko o to, byśmy przeforsowali
rozwiązania prawne, ale byśmy podjęli próbę odmienienia sumień tych
ludzi, którzy w kwestii życia nie podzielają naszych wartości”.
Notabene, gdyby ktoś próbował zastosować metodę: przekonywanie zamiast, a
nie obok paragrafów w odniesieniu do zwyczajnych morderców, nie tych
przebranych w lekarskie kitle, bądź też na przykład do reprezentantów
mafii vatowskiej, śmiechom i szyderstwom nie byłoby końca.
Jak wszyscy mogą naocznie się przekonać, mimo, że upłynęły już trzy
lata, nie doczekaliśmy się ani akcji społecznej, ani tym bardziej
wycofania któregokolwiek z aborcyjnych wyjątków. Niestety, nie każdy
problem da się załatwić przez zasiłki i świadczenia, takie choćby jak
rządowy program „Za życiem”. Traktowanie przez kierownictwo PiS
projektów choćby tylko ograniczających skalę legalnej zbrodni aborcyjnej
każe sądzić, że chodzi tu o świadome zaniechanie. Jak zaś wpływać na
przekonania społeczne, władza świetnie wie. Przykład: na przedwyborczych
wiecach słyszymy donośne deklaracje obrony cywilizacji przed genderowym
totalitaryzmem, a w serialach emitowanych przez „telewizję publiczną”, w
filmach i spektaklach dotowanych przez państwo wciąż widać mnóstwo
wątków homoseksualnych, oswajających ten styl życia jako rzekomo
normalny. Z drugiej zaś strony, siły porządkowe brutalnie traktują
uczestników kontrdemonstracji wobec marszów LGBT, jak ostatnio w
Lublinie, a wcześniej na Śląsku. Jak twierdzą świadkowie,
funkcjonariusze bezwzględnie pacyfikowali nie tylko krewkich kibiców,
ale również ludzi spokojnie wyrażających sprzeciw wobec trującej
ideologii. To wszystko sygnały wysyłane do społeczeństwa metodą na
dobrego i złego policjanta bądź – inaczej mówiąc – kija i marchewki.
Taka jest praktyka, wbrew wiecowym deklaracjom, zarówno w sprawie
homorewolucji, jak i obrony życia: mówimy jedno a czynimy zupełnie co
innego.
Niestety, podobnie jak „optymizm nie zastąpi nam Polski”, tak
pustosłowie nie przywróci ani nie zastąpi życia zabijanym dzieciom.
Roman Motoła