sobota, 5 października 2019

Aborcyjne kłamstwo PiS. Skończymy jak Hiszpania i Irlandia?


Aborcyjne kłamstwo PiS. Skończymy jak Hiszpania i Irlandia?
        Bliskość wyborów parlamentarnych skłoniła premiera do udzielenia wywiadu najbardziej poczytnemu katolickiemu tygodnikowi. Siłą rzeczy, szef rządu musiał przełknąć żabę i odpowiedzieć także na pytania dotyczące konwencji stambulskiej oraz ochrony życia dzieci poczętych. Poszło mu, niestety pokrętnie, a sprawa jest zbyt poważna by przejść do porządku dziennego nad stwierdzeniami opublikowanymi w „Gościu Niedzielnym”.

W kwestii prawa do życia pełna wypowiedź Mateusza Morawieckiego brzmiała:
„Widzieliśmy w ostatnich latach, jakie napięcia wywołują próby przeprowadzenia zmian tzw. kompromisu aborcyjnego. Zamiast przybliżać nas do celu, jakim jest pełna ochrona życia, polaryzują Polaków. Być może ten kompromis nikogo nie satysfakcjonuje, ale nie udało się wypracować lepszego. Chrześcijańska metoda jest tu niezmienna od lat: zło dobrem zwyciężaj. Musimy też odpowiadać za skutki naszych działań. Wiemy na przykładzie Hiszpanii i Irlandii, co się stało, kiedy lewicy udało się rozhuśtać nastroje społeczne wokół tego tematu. Nie chodzi zatem tylko o to, byśmy przeforsowali rozwiązania prawne, ale byśmy podjęli próbę odmienienia sumień tych ludzi, którzy w kwestii życia nie podzielają naszych wartości”.
Niestety, w trakcie rozmowy oraz jej autoryzacji nikt najwyraźniej nie zwrócił uwagi na poważne błędy. Przykłady Hiszpanii oraz Irlandii nie są bowiem argumentami za mitycznym „kompromisem aborcyjnym”, którego rzekomo nie można naruszać bo na zasadzie reakcji zwrotnej zła lewica wprowadzi aborcję na życzenie. Jest dokładnie odwrotnie, co dostrzegli zaraz w swoich wypowiedziach obrońcy życia – Magdalena Korzekwa-Kaliszuk czy Mariusz Dzierżawski. Przykład tych krajów (jak również wielu innych) pokazuje, iż drogę lewicowej, antyludzkiej rewolucji toruje bierność nominalnej prawicy.

W Hiszpanii zabijanie nienarodzonych było nielegalne do 1985 roku, czyli rządów socjalistów. Wówczas wprowadzona została ustawa przypominająca obowiązującą obecnie w Polsce. Pozwalała na zabicie dziecka w trzech przypadkach, jednak pretekstem do zbrodni mogło być także „zagrożenie zdrowia psychicznego matki”. Nietrudno się domyślić, że taki zapis prowadził do wielu nadużyć.

To jednak był tylko pierwszy krok w zbrodniczym marszu lewicy. Od dziewięciu lat obowiązuje bowiem prawo pozwalające na tzw. aborcję na życzenie aż do 14. tygodnia życia płodowego dziecka. Chociaż od czasu wprowadzenia w życie tej ustawy rządzili już fałszywi konserwatyści z Partii Ludowej, tragiczny los tysięcy małych Hiszpanów nie poprawił się ani na jotę.

Zaniechania „prawej strony”, włącznie z Kościołem hierarchicznym, były także przyczyną, dla której niegdyś katolicka Irlandia stoczyła się w nihilistyczną otchłań. Przed referendum usuwającym przeszkody dla legalnej zbrodni, obrońcy życia nie mogli liczyć na wsparcie ani polityków, ani katolickich hierarchów.

W Polsce miało być inaczej. Prawo i Sprawiedliwość wygrało podwójne wybory w 2015 roku nie tylko obiecując oczyszczenie państwa ze złodziei i rozliczenie licznych afer poprzedników. Z ust polityków nie schodziły wartości chrześcijańskie a ochrona życia została zapisana w ówczesnym programie na poczesnym miejscu. PiS miał cztery lata na modyfikację prawa pozwalającego dziś legalnie uśmiercać ponad tysiąc dzieci rocznie. Mógł zrobić to na początku kadencji, wraz z programem osłonowym dla matek będących w trudnej sytuacji życiowej, bądź też szykować przez dłuższy czas grunt społeczny pod zmianę.

Chodzi mniej więcej o to, do czego zobowiązała się w imieniu rządu RP, w Czarny Czwartek 6 października 2016 roku (gdy Zjednoczona Prawica odrzucała obywatelski projekt „Stop Aborcji”) premier Beata Szydło. Powiedziała wtedy między innymi, na chwilę przed haniebnym głosowaniem: –  Zostanie przeprowadzona szeroko zakrojona, kompleksowa akcja informacyjna, społeczna, wspierająca i promująca ochronę życia. Wcześniej, dzięki fałszywym obietnicom złożonym przez polityków PiS wybranym obrońcom dzieci poczętych (z innymi nie chcieli rozmawiać w ogóle) udało się rządzącym rozbić front pro-life. Później nastąpił żenująco-tragiczny festiwal politycznych zagrywek, trwale spychających kolejne obywatelskie projekty do sejmowej zamrażarki.

Potrzebę akcji społecznej uświadamiającej wartość każdego życia ludzkiego dostrzega zresztą, przynajmniej deklaratywnie, sam obecny premier, gdyż w cytowanym wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” stwierdził: „Nie chodzi zatem tylko o to, byśmy przeforsowali rozwiązania prawne, ale byśmy podjęli próbę odmienienia sumień tych ludzi, którzy w kwestii życia nie podzielają naszych wartości”. Notabene, gdyby ktoś próbował zastosować metodę: przekonywanie zamiast, a nie obok paragrafów w odniesieniu do zwyczajnych morderców, nie tych przebranych w lekarskie kitle, bądź też na przykład do reprezentantów mafii vatowskiej, śmiechom i szyderstwom nie byłoby końca.

Jak wszyscy mogą naocznie się przekonać, mimo, że upłynęły już trzy lata, nie doczekaliśmy się ani akcji społecznej, ani tym bardziej wycofania któregokolwiek z aborcyjnych wyjątków. Niestety, nie każdy problem da się załatwić przez zasiłki i świadczenia, takie choćby jak rządowy program „Za życiem”. Traktowanie przez kierownictwo PiS projektów choćby tylko ograniczających skalę legalnej zbrodni aborcyjnej każe sądzić, że chodzi tu o świadome zaniechanie. Jak zaś wpływać na przekonania społeczne, władza świetnie wie. Przykład: na przedwyborczych wiecach słyszymy donośne deklaracje obrony cywilizacji przed genderowym totalitaryzmem, a w serialach emitowanych przez „telewizję publiczną”, w filmach i spektaklach dotowanych przez państwo wciąż widać mnóstwo wątków homoseksualnych, oswajających ten styl życia jako rzekomo normalny. Z drugiej zaś strony, siły porządkowe brutalnie traktują uczestników kontrdemonstracji wobec marszów LGBT, jak ostatnio w Lublinie, a wcześniej na Śląsku. Jak twierdzą świadkowie, funkcjonariusze bezwzględnie pacyfikowali nie tylko krewkich kibiców, ale również ludzi spokojnie wyrażających sprzeciw wobec trującej ideologii. To wszystko sygnały wysyłane do społeczeństwa metodą na dobrego i złego policjanta bądź – inaczej mówiąc – kija i marchewki. Taka jest praktyka, wbrew wiecowym deklaracjom, zarówno w sprawie homorewolucji, jak i obrony życia: mówimy jedno a czynimy zupełnie co innego.

Niestety, podobnie jak „optymizm nie zastąpi nam Polski”, tak pustosłowie nie przywróci ani nie zastąpi życia zabijanym dzieciom.

Roman Motoła