Kiedy 4 lipca 1926 roku w Wilnie
ukonstytuowała się Organizacja Zachowawczej Pracy Państwowej (Aleksander
Meysztowicz, Hipolit Gieczewicz, Marian Zdziechowski, Eustachy Sapieha,
Stanisław Mackiewicz), w swej Deklaracji Programowej monarchiści
uznali, że zrealizowanie powrotu do monarchii byłoby działalnością
zdecydowanie przedwczesną: „jest to etap dalszy, do którego uzdrowienie naszego życia politycznego samo przez się doprowadzi”.
Wydaje się, że nadal jesteśmy na tym samym etapie. Cóż więc takiego
postanowili? Postawili na współpracę z Sanacją. Postanowili wejść na
sanacyjne gabinety.
Czy taka opcja wchodzi w grę dla
Konfederatów? Jak stwierdził sam Janusz Korwin – Mikke: "cóż tak
naprawdę może zrobić jedenastu posłów?" Być może Konfederację czeka
kukizacja? Wiemy dobrze, że bezkompromisowo i przy zachowaniu zasad
można, co najwyżej, sołtysować. W stołecznym, XXI – wiecznym bagienku
trzeba się jednak układać, negocjować, „dochodzić do konsensusów”,
wybierać mniejsze zło, itp. Nikomu źle nie życzę. Pożyjemy, zobaczymy.
Ale zacznijmy od początku. 15
października 2019 nad Wisłą jest już po wyborach parlamentarnych.
Dostało mi się po grzbiecie za ich bezwzględną krytykę, w szczególności
od ideowych braci, którzy upatrują w moim antydemokratyzmie –
antykonfederacjanizm. Nic z tych rzeczy. Szkoda mi po prostu kilku osób z
tego środowiska. Szkoda, że pokładają one swoje nadzieje na zmiany w
ramach obecnie panującego nam systemu politycznego. Jak ostanio zauważył
kol. Mariusz Matuszewski, "czteroletnie interwały nic nie zmieniają, z
kolei demokratyczne ruchome piaski wciągną każdego. Więc po prostu na
nie nie wchodzimy. Nasze zadanie jest niewdzięczne – prawda. To praca
bez nadziei doczesnej nagrody. Ale my musimy przekazać sztafetę, a zanim
zobaczymy króla na tronie, musimy przygotować szeregi tych, którzy
Restaurację przeprowadzą. To nasze zadanie: wychować dzieci w walce z
reżimową propagandą, pisać i formować choć kilka dusz – a one niech
formują kolejne. Jeżeli Bóg z nami – któż przeciw nam? Jedno wiem na
pewno: jeżeli zaczniemy się bawić w demokrację, to przegraliśmy".
Nie chodzi mi także o całkowity brak
elekcyjności czy wyborów w życiu wspólnotowym. Jednak ten temat poruszę
przy innej okazji. Tak czy inaczej, dlaczego monarchia? Nie kierując się
chęcią zamęczenia naszych wiernych czytelników wiecznym powtarzaniem
się, chciałbym jedynie podkreślić, że przewodnim dla naszych poczynań
powinno być poczucie obowiązku oraz spójności społecznej, stojące w
opozycji do wyzywającego i wyobcowanego indywidualizmu współczesnego
życia. Nowoczesny system demokracji parlamentarnej staje wbrew
powyższym zasadom. System partyjny dzieli. Skromność zarówno aspiracj,
jak i oczekiwań, podobnie, jak lojalność, nie mieści się w słownictwie
demokraty.
W naszym świecie fundamentalne pytania o
Boga, naturę, człowieka i społeczeństwo zostały już oddalone, a zatem
nie muszą być powtarzane. W świecie demokracji wszystko może być
kwestionowanym. Tymczasem ludzie powinni być wolni od tego typu
abstrakcji. Naturalnie i sami przez się powinni wrastać
w określone miejsce, społeczność
i historię. Zagłębiać się we wspólnotę na przestrzeni dziejów, ze
wspólną i utrwaloną wiarą oraz odziedziczonym sposobem życia. Monarchia
dziedziczna jest tego gwarantem.
Samo powszechne prawo do głosowania jest
częścią problemu, wpisującą się w absurdalną, bezgraniczną wolność
jednostki. Bez żadnego celu, po prostu, od tak, dla zaspokojenia
osobistych zachcianek i pragnień. Kompletnie autonomiczna jednostka jest
wielkim nieszczęściem naszej umierającej cywilizacji. Może ona obarczyć
resztę ludzkości wielkim ciężarem, gdy już uwolni się z poczucia
odpowiedzialności wobec społeczeństwa i wobec Boga. Tradycja, w tym
monarchia, jest potężnym gwarantem powściągliwości ludzkiej woli i
ambicji. Ludzie wierni i przywiązani do tradycji nie pozbawiają innych
sił, nie czynią ich słabymi, tchórzliwymi czy bezsilnymi. Raczej poprzez
swoje myślenie, działanie i życie w ramach tradycji zapewniają
przeżycie wolnego narodu, nawet wtedy, kiedy jedno pokolenie ginie, a
kolejne rodzi się by stanąć na jego miejscu.
Osobiście jestem przekonany, że aktywny
udział w świecie polityki demoliberalnej odkłada czas prawdziwego
odrodzenia duchowego na boczne tory. Przedłuża jego nadejście. Ruch,
środowisko odrodzeniowe, traci tym samym wartościowe postaci na rzecz
tegoż świata. Dla klarowności, nie uważam by ich intencje były złe lub z
goła odmienne od moich, ale kierują się oni pośpiechem.
Przez to z biegiem czasu rozmywają się ideowo. Co więcej jestem
przekonany że ich pasja, przywódczce predyspozycje i zaangażowanie
byłyby lepiej spożytkowane w ramach pracy u podstaw. Wśród młodych –
długocelowo.
Życzę Konfederatom wytwałości i powrotu. Nie schodząc z posterunku – poczekam.
Arkadiusz Jakubczyk