Dzikość, podziały i brak przywództwa
sprawiają, że my, Polacy dalej będziemy trwać w strukturach
plemienno-rodowych obok wielkich mocarstw, jak w krainie mongolskiej za
Jesugeja i jego syna Temudżyna, zwanego później Czyngis-Chanem do czasu,
aż nie wykażemy woli posiadania państwa i scalenia się w jeden naród,
jedną myśl i jeden cel.
Łatwo zauważyć okoliczność, jaka
dotknęła naród polski. Niejednemu z nas zadano pytanie, „czy każdy naród
powinien mieć państwo” i jakże załamującą słychać w oddali odpowiedź
„tak”, w której, o ironio, brakuje jeszcze dodać „za wszelką cenę”. Zdając
sobie sprawę z naszego doświadczenia historycznego, moja odpowiedź
brzmi: „ten naród powinien posiadać państwo, który pokaże, że mu
zależy”, ponieważ krzywdzące dla nas jest twierdzenie, że i tak będziemy
posiadali granice. Nasz naród przede wszystkim cechuje barbarzyńskość,
panuje wśród nas brak wykształcenia w kierunku samodzielnego myślenia, a
za to wzorowo przyswajamy przedstawione schematy. W kwestii
zobojętnienia nie jesteśmy gorsi niż miało to miejsce przed wiekami. O tym,
czy my będziemy w przyszłości posiadać państwo, decyduje nasz charakter
narodowy, z którym mamy jako cały naród największy kłopot, a najbardziej
brakuje nam determinacji. Niektórzy pewnie spróbowali, jak ciężko jest
niestety przekonać ludzi w wieku 20-40 lat do tego, żeby postarać się,
żeby mieć. Tu leży pies pogrzebany, gdyż dla tych ludzi hasło „postarać
się, żeby mieć” znaczy coś bardziej przyziemnego jak praca i zarobek,
ewentualnie przekręt i/lub wyjazd za granicę niż walka o ojczyznę, jak
łatwo tu zauważyć – zupełna pustka uczuciowa w stosunku do cech
narodowych i ojczystych. Dużo można spotkać odpowiedzi w rodzaju: „co mi
dała ojczyzna, co ja z tego będę mieć, jak o nią zawalczę”, ponieważ tak
mówi filozofia większości naszego narodu, który woli zalewać gardło niż
żądać możliwości zaspokojenia swoich potrzeb, jak np. warunków do
założenia rodziny, które co prawda posiadamy, ale w znacznej mierze są
utrudnione. Tłumaczymy swoje odejście do szarej codzienności i prostego
życia, bazując na w miarę satysfakcjonującej pracy, zarabianiu tyle, aby
mieć, na ilość można przy okazji narzekać, bo zarobki wcale nie są
zaskakująco wysokie, zabawić się w sobotni wieczór i żyć z dnia na
dzień. Osoby te odznaczają się głupotą, najczęściej przejawiają się
wśród ich kultury bycia cechy barbarzyńskie, z dala od kościoła, pełne
najniższych wartości, nie mniej ignorancji i samolubstwa. To przykład
narodu, który się nie stara.
Na szczęście w całym oceanie narodu
oczekującego manny z nieba wychylają się środowiska narodowe,
rozumiejące konieczność walki szeroko pojętej i wszelkimi środkami, idąc przeciw stowarzyszeniom i partiom nieprzychylnym naszemu narodowi,
rodom, którym na rękę ogłupiony naród odnoszący wrażenie wolności, jakiej
pragnie. Ale to, że nas, narodowców jest garstka, wcale nie oznacza, że nie
damy rady nic zdziałać, wręcz wykorzystując całą naszą energię, jesteśmy
w stanie spełnić cel Wielkiej Polski, jeśli pokażemy, jak bardzo nam na
tym zależy. Nawet, jeśli jest nas tylko garstka – jak narodu mongolskiego w
Imperium Mongolskim włącznie ze Złotą Ordą tworzącą trójkąt między
Wołgą, Uralem i Kaukazem, i Ilchanatem obejmującym między innymi Persję i
Khorezm.
W porównaniu do tego imperium Mongołów
było naprawdę niewiele, jak nas, narodowców jest niewiele w stosunku do
narodu, który nie idzie, ale pójdzie za nami. I nie chcę tu pomijać
faktu, że narodowcy posiadają oddzielne obozy, które niezbyt chętnie
współpracowałyby ze sobą, to są jakby rody plemienne albo będące w
sojuszu, koalicji, albo będące wobec siebie niechętne lub nawet wrogie.
Oprócz nich mamy nie tylko popularne partie polityczne znane z
telewizji, gazet i Internetu, ale i zwolenników tych partii, które są
święcie przekonane do różnych kierunków myślowych wierzących nawet w
błędne przekonania o zbawienności UE, o tym, czy konstytucja jest łamana,
czy przyjmować imigrantów albo pod kim mamy być i może na zawsze lub
nie, pod Niemcem, Amerykaninem albo Rosjaninem, lub w końcu popieranie
jednego z dwóch, wcale nie jedynych kierunków gospodarczych –
komunistyczny socjalizm i korwinistyczny kapitalizm. Taka rozbieżność
myśli wśród aktywistów różnych frakcji prowadzi do atomizacji i
tworzenia się plemion o odmiennych wartościach, jakie przyjęły i
niejednostronnego myślenia, bardzo podobne do podziału plemiennego, z
jakim mieliśmy do czynienia przed wiekami jeszcze nie na tle myślowym i
poglądowym, ale etnicznym. Wszystko to jest bardzo charakterystyczne dla
omówionego wyżej podziału plemion, które może połączyć tylko federacja
posiadająca jedynie cel i skupiająca te rozbicia, a niemająca
konkretnej idei, co mogłoby zniechęcić owe różnorodności.
Naczelny kłopot, jaki występuje wśród nas,
narodowców to taki, że nie posiadamy konkretnych przywódców
politycznych. Swojego czasu ONR popierał Ruch Narodowy. Nie mogą być też
przywódcami ludzie, którzy za chwilę kariery posła porzucili swoją
partię i nie dość, że oddali przywództwo, to jakby było tego mało -
człowiekowi, który z narodowcami nie ma nic wspólnego. Nie może być też
naszym zbawcą kandydat, do którego nie mamy pełnego zaufania ze względu
na jego pochodzenie, ponieważ właśnie przez swoje korzenie uczuciowo
jest związany z inną ojczyzną, a przez to istnieje zagrożenie realizacji
obcych, a nie polskich interesów.
W odniesieniu do całości faktycznie
panuje chaos, nie tylko na salonach, co w samym narodzie, który przez
pół wieku zapomniał, co to walka, co mu się należy, co powinien robić,
zupełnie jak na stepach pustyni Gobi. Prowadzona jest aktywna polityka
podziału narodu, jak dawniej Chińczycy (co było im na rękę) dzielili
północne plemiona koczujące w inne krainy „tam, gdzie da się jeszcze
żyć”. To wszystko daje nam do myślenia o strategii walki o lepsze jutro –
choćby małym zgrupowaniem przekonać tych, których jeszcze da się
przekonać, a tych, których nie da się przekonać, w późniejszym czasie
przyjdzie pora zmusić ich do tego, a zdrajców ukarać. Tylko przez stal
polskie „plemiona” staną się znowu jednym narodem, będą myśleć jak jeden
naród i czcić jedną wiarę. Nasz sztandar będzie niesiony tak wysoko, że
sięgnie dachów Bundestagu i Kremla, i zatrzepocze nad nimi, bo jeśli nie
staniemy się silni, to silny nas, słabych pobije.