wtorek, 13 września 2016

Gilbert Keith Chesterton: Wspomnienia z Polski


gilbert keith chesterton
       Kiedy udałem się do Polski, rząd zaszczycił mnie oficjalnym zaproszeniem, ale gościnność, z jaką mnie podjęto, była daleka od wszelkiej oficjalności. W Warszawie jest coś w rodzaju podziemnej karczmy, gdzie pije się tokaj, który wyleczyłby z oficjalności każdego oficjela. Tam śpiewano polskie pieśni marszowe. Kraków jest teraz miastem nawet bardziej narodowym, ponieważ nie jest stolicą; jego sekrety lepiej znają ludzie tacy jak profesor Roman Dyboski niż ktokolwiek zajmujący się sprawowaniem rządów. Zorientowałem się, jak trudna jest polska polityka – przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że w gazetach wypisuje się same bzdury na temat tak zwanego polskiego korytarza. Najsłuszniejsze uogólnienie jest takie: lepiej by zrozumiano ostatnie wydarzenia, gdyby każdy pojął ten oczywisty fakt, że Polacy muszą zawsze wybierać mniejsze zło. Rozmawiałem z Piłsudskim i ten wspaniały, ale dość ponury stary żołnierz powiedział mi, że z dwojga złego woli Niemcy niż Rosję. Wiadomo natomiast, że jego rywal Dmowski, który także podejmował nas wspaniale w swoim wiejskim ustroniu, z dwojga złego woli Rosję. Spotkałem tego interesującego człowieka wcześniej; przyprowadził go do mojego domu doktor Sarolea. Belg zaczął we właściwy sobie szelmowski sposób drwić z Polaka, wypominając mu przekonująco antysemityzm: „Przecież Pana religia pochodzi od Żydów”. Na co Polak odparł: „Moja religia pochodzi od Jezusa Chrystusa, którego Żydzi zamordowali”.

Piłsudski, entuzjasta Wilna, był również bardzo życzliwie nastawiony do Litwy, mimo że Polaków i Litwinów dzielił wówczas spór. Później poznałem na granicy historyczne miejsce, gdzie oba narody żyją w pokoju, nawet kiedy ze sobą wojują.

Jechałem samochodem z pewną Polką, osobą bardzo dowcipną i obeznaną z całą Europą, w tym również z Anglią (co jest barbarzyńskim zwyczajem Słowian). Gdy zatrzymaliśmy się obok bramy prowadzącej do bocznej uliczki, ton jej głosu się zmienił i stał się niejako chłodny. Powiedziała tylko: „Nie możemy tu wjechać”. Zdziwiłem się, gdyż brama była szeroka, a uliczka – jak się zdawało – przejezdna. Kiedy przechodziliśmy pod bramą, rzekła tym samym bezbarwnym głosem: „Niech pan zdejmie kapelusz!”. I wtedy spojrzałem na uliczkę, którą wypełniał tłum ludzi zwróconych w naszą stronę i klęczących na ziemi. Poczułem się tak, jakby ktoś stał za mną albo nad moją głową unosił się jakiś dziwny ptak. Rozejrzałem się i nad bramą zobaczyłem wielkie otwarte okna, a w środku komnatę pełną złota i kolorów – z tyłu był obraz. Cała scena, którą miałem przed oczami, była jak przedstawienie przywołujące wspomnienie mostu z dziecięcego teatrzyku. Wtedy zrozumiałem, że patrzę na pradawny i wspaniały blask Mszy.

Dodam jeszcze jedno wspomnienie. Poznałem młodego hrabiego, którego ogromny i kosztowny dwór, zbudowany w dawnym stylu (bo on sam miał zupełnie inny gust), został spalony i obrócony w ruinę przez Armię Czerwoną wycofującą się po bitwie o Warszawę. Widząc tak wielką stertę roztrzaskanego marmuru oraz spalonych i zniszczonych gobelinów, ktoś z nas powiedział: „To musi być straszne, widzieć swój dawny dom rodzinny tak zrujnowany”. Jednak ten człowiek, którego wszystkie gesty były bardzo młodzieńcze, wzruszył ramionami i zaśmiał się, choć jednocześnie wyglądał na trochę smutnego. „Nie winię ich za to – odparł. – Sam byłem żołnierzem w tej samej kampanii i znam te pokusy. Wiem, co czuje człowiek padający ze zmęczenia i zimna, który pyta samego siebie, jakie znaczenie mają czyjeś fotele i zasłony, kiedy on potrzebuje na noc opału. Po tej czy po drugiej stronie wszyscy byliśmy żołnierzami. To ciężkie i potworne życie. Nie mam im wcale za złe tego, co tu zrobili. Tylko jednego nie mogę im darować. Chodźcie, pokażę wam.”

Prowadził nas długą aleją wysadzaną topolami. Na końcu stała figura Matki Bożej z odstrzeloną głową i rękami. Ale ręce były przedtem wzniesione i to właśnie okal1eczenie sprawiło, że Jej gest wstawienniczy stał się jeszcze bardziej wymowny, jako błaganie o litość dla bezlitosnego rodzaju ludzkiego.

Tekst jest fragmentem książki GK Chestertona „Autobiografia” (385-387), Fronda-Apostolicum: 2010