Kiedy udałem się do Polski, rząd
zaszczycił mnie oficjalnym zaproszeniem, ale gościnność, z jaką mnie
podjęto, była daleka od wszelkiej oficjalności. W Warszawie jest coś w
rodzaju podziemnej karczmy, gdzie pije się tokaj, który wyleczyłby z
oficjalności każdego oficjela. Tam śpiewano polskie pieśni marszowe.
Kraków jest teraz miastem nawet bardziej narodowym, ponieważ nie jest
stolicą; jego sekrety lepiej znają ludzie tacy jak profesor Roman
Dyboski niż ktokolwiek zajmujący się sprawowaniem rządów. Zorientowałem
się, jak trudna jest polska polityka – przynajmniej na tyle, by
wiedzieć, że w gazetach wypisuje się same bzdury na temat tak zwanego
polskiego korytarza. Najsłuszniejsze uogólnienie jest takie: lepiej by
zrozumiano ostatnie wydarzenia, gdyby każdy pojął ten oczywisty fakt, że
Polacy muszą zawsze wybierać mniejsze zło. Rozmawiałem z Piłsudskim i
ten wspaniały, ale dość ponury stary żołnierz powiedział mi, że z dwojga
złego woli Niemcy niż Rosję. Wiadomo natomiast, że jego rywal Dmowski,
który także podejmował nas wspaniale w swoim wiejskim ustroniu, z dwojga
złego woli Rosję. Spotkałem tego interesującego człowieka wcześniej;
przyprowadził go do mojego domu doktor Sarolea. Belg zaczął we właściwy
sobie szelmowski sposób drwić z Polaka, wypominając mu przekonująco
antysemityzm: „Przecież Pana religia pochodzi od Żydów”. Na co Polak
odparł: „Moja religia pochodzi od Jezusa Chrystusa, którego Żydzi
zamordowali”.
Piłsudski, entuzjasta Wilna, był również
bardzo życzliwie nastawiony do Litwy, mimo że Polaków i Litwinów
dzielił wówczas spór. Później poznałem na granicy historyczne miejsce,
gdzie oba narody żyją w pokoju, nawet kiedy ze sobą wojują.
Jechałem samochodem z pewną Polką, osobą
bardzo dowcipną i obeznaną z całą Europą, w tym również z Anglią (co
jest barbarzyńskim zwyczajem Słowian). Gdy zatrzymaliśmy się obok bramy
prowadzącej do bocznej uliczki, ton jej głosu się zmienił i stał się
niejako chłodny. Powiedziała tylko: „Nie możemy tu wjechać”. Zdziwiłem
się, gdyż brama była szeroka, a uliczka – jak się zdawało – przejezdna.
Kiedy przechodziliśmy pod bramą, rzekła tym samym bezbarwnym głosem:
„Niech pan zdejmie kapelusz!”. I wtedy spojrzałem na uliczkę, którą
wypełniał tłum ludzi zwróconych w naszą stronę i klęczących na ziemi.
Poczułem się tak, jakby ktoś stał za mną albo nad moją głową unosił się
jakiś dziwny ptak. Rozejrzałem się i nad bramą zobaczyłem wielkie
otwarte okna, a w środku komnatę pełną złota i kolorów – z tyłu był
obraz. Cała scena, którą miałem przed oczami, była jak przedstawienie
przywołujące wspomnienie mostu z dziecięcego teatrzyku. Wtedy
zrozumiałem, że patrzę na pradawny i wspaniały blask Mszy.
Dodam jeszcze jedno wspomnienie.
Poznałem młodego hrabiego, którego ogromny i kosztowny dwór, zbudowany w
dawnym stylu (bo on sam miał zupełnie inny gust), został spalony i
obrócony w ruinę przez Armię Czerwoną wycofującą się po bitwie o
Warszawę. Widząc tak wielką stertę roztrzaskanego marmuru oraz spalonych
i zniszczonych gobelinów, ktoś z nas powiedział: „To musi być straszne,
widzieć swój dawny dom rodzinny tak zrujnowany”. Jednak ten człowiek,
którego wszystkie gesty były bardzo młodzieńcze, wzruszył ramionami i
zaśmiał się, choć jednocześnie wyglądał na trochę smutnego. „Nie winię
ich za to – odparł. – Sam byłem żołnierzem w tej samej kampanii i znam
te pokusy. Wiem, co czuje człowiek padający ze zmęczenia i zimna, który
pyta samego siebie, jakie znaczenie mają czyjeś fotele i zasłony, kiedy
on potrzebuje na noc opału. Po tej czy po drugiej stronie wszyscy
byliśmy żołnierzami. To ciężkie i potworne życie. Nie mam im wcale za
złe tego, co tu zrobili. Tylko jednego nie mogę im darować. Chodźcie,
pokażę wam.”
Prowadził nas długą aleją wysadzaną
topolami. Na końcu stała figura Matki Bożej z odstrzeloną głową i
rękami. Ale ręce były przedtem wzniesione i to właśnie okal1eczenie
sprawiło, że Jej gest wstawienniczy stał się jeszcze bardziej wymowny,
jako błaganie o litość dla bezlitosnego rodzaju ludzkiego.
Tekst jest fragmentem książki GK Chestertona „Autobiografia” (385-387), Fronda-Apostolicum: 2010